Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Prev Poprzedni post   Następny post Next
Stary 28.08.2019, 10:05   #11
Rychu72
 
Rychu72's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: wilidż Opole
Posty: 2,551
Motocykl: CRF 1100
Przebieg: 0 kkm
Rychu72 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 dni 6 godz 13 min 4 s
Domyślnie

VII dzień

Dzisiaj Oko Sahary

Wstajemy i oglądam w lusterku "radosny" pyszczek szczęściarza. Nie wiele brakowało, a bym mógłby być dublerem Jacka Sparrowa z Piratów z Karaibów.



Nauczka na przyszłość. Teraz wożę przezroczyste okulary, bo wymiana szybki na przezroczystą za bardzo skomplikowana w terenie, gdy nie ma czasu.

Po śniadaniu widzimy jakieś 100 m od nas jadącego pickaupa. Zatrzymuje się i z środka wychodzi trzech gości. Amerykanie jechali do Chinguetti, czyli do miasteczka, gdzie piliśmy kawę poprzedniego dnia. Rozmawiamy trochę. Standardowo skąd i dokąd. Pytają, czy nie gorąco w tych buciorach i ochraniaczach. Współczują, bo im w aucie z klimatyzacją jest za gorąco. Piątka i lecą dalej.

Ustalamy z Neno, że kawałek jedzie z nami, a potem my lecimy zrobić rundę wokół oka Sahary. Mamy spotkać się w południe przy suchym korycie rzeki na popas.

Rano dopiero widzimy, że długo jeszcze byśmy walczyli z tymi kępkami.

Po mało przyjemnych kępkach jedziemy pięknymi wydmami w kierunku Oudane. Do tego miejscami dużo kamieni, gdzie glebię próbując jechać między nimi, a nie w głębokich koleinach.



W pewnym momencie za szybko najeżdżam na jedną stromą wydmę i słyszę ostre jebnięcie z zawieszenia. Silnik zakasłał i zgasł. Próbuję parę razy odpalić i cisza.



No to sobie myślę, że jednak jestem kolejnym pechowcem/szczęśliwcem. Widzę siebie w marzeniach, jak siedzę sobie w wannie pełnej zimnego piwa i puszczam bąki dla większej piany na trzy palce.
Intensywnie myślę, co mogło polec i przypomniało mi się, że raz miałem taki przypadek, jeszcze w Polsce, po wjechaniu w sporą dziurę przy dużej prędkości. Rozbieram boczki, ściągam kanapę. Patrzę na moduł i BINGO!!! Widzę luźną wtyczkę. Mimo zatrzasku wyskoczyła. Mocniej dociskam, słyszę klik i próbuję odpalić. Odpala za pierwszym razem. Uffff …… i kur…a nie będzie zimnego piwka na plaży.

Słońce pali okrutnie, więc się sprężam, bo wszyscy się już pewnie zagotowali. Zakładam parę trytek, żeby nie było więcej takich sensacji, składam wszystko do kupy i jedziemy dalej.



Piasek w miarę twardy i jedzie się epicko. Żeglujemy na żółtym morzu raz w górę, raz w dół. To jest ta pustynia z moich snów. Właśnie spełniam swoje marzenia. Najchętniej odkręciłbym na maksa, ale jest duże ryzyko, że któraś z wydm może się nagle skończyć. Trzeba uważać, bo powierzchnie pomiędzy wydmami są pokryte dużymi kamieniami. Słońce tak napieprza, że nie widać konturów, tylko jedną żółtą plamę.






Wpadamy do miasteczka.


Oczywiście posterunek i zostawiamy fiszki.

Z Oudane lecimy dalej po tracku. Jest niemiłosiernie gorąco. Najpierw pokonujemy dróżkę po kamieniach wielkości pięści. Telepie, że plomby powypadały. Potem mamy kamienie i piach. Co rusz jakieś gleby. Tempo słabe, ale i dobrze, bo jest czas poczuć miejsce. Dużo przejazdów przez suche rzeki, gdzie zostaje wrzucić dwójkę i odkręcić na maksa. Odcinkami jest tylko wąska dróżka z sypkim piachem i koleinami, a poza nią pobocze z kamieni jak telewizory. Wyboru nie ma i trzeba się męczyć na drodze.

Oko Sahary najlepiej chyba oglądać z satelity, bo z poziomu ziemi to ciężko coś zobaczyć.



Taka sytuacja.
Przejeżdżamy przez suche koryto. Andrzej chce to zrobić rozpędem. Glebi, a moto przyciska mu nogę. Lecą niemiłosierne kurwy. Wojtek zeskakuje z husky i pędząc zaaferowany na pomoc do Andrzeja wskakuje na DRkę. Lecą jeszcze większe kurwy. Prawie położyłem się ze śmiechu. Tak to jest jak mózgi zlasowane przez upał.





Żar leje się z nieba. Znajdujemy dużą akację i pakujemy się do ażurowego cienia. Nauczeni wcześniej nie wjeżdżamy pod koronę, bo guma bankowa.



Lecimy dalej do miejsca przy suchym korycie rzeki, gdzie umówiliśmy się z Neno. Teren płaski i w miarę twardy. Można odkręcić, ale trzeba wypatrywać niewielkich suchych rowów, bo fikołek bankowy.



Docieramy, ale nikogo nie ma. Trochę jeżdżę między wydmami w poszukiwaniu pickupa. Nie ma. Za to pojawiają się piękności z pobliskich namiotów. Szybko rozkładają kramik i próbują coś nam sprzedać. Mają ciekawe kamyczki, jakieś wielbłądy z starego klapka, rzemyczki itp. Kupujemy parę drobiazgów.



Jak już zakupiłem jakiś drobiazg i czekałem na kolegów podeszła jedna dziewczyna i dała mi płaski łupek z wzorem jakby po uderzeniu pioruna. Mówię, że nie chcę, a ona mi dalej go wciska do ręki. No to pytam za ile, ale ona nie chce nic. Po chwili pokazuje na twarz i mówi „face”. Do dzisiaj nie wiem o co jej chodziło, ale domyślam się, że mój face był mało wyjściowy, bo od ponad tygodnia nie goliłem się.





Czekamy dalej na Neno. Ktoś wpada na pomysł sprawdzenia telefonu satelitarnego. Jest SMS, że porządnie wkleił się jakieś 10 km koryta rzeki i żebyśmy zorganizowali jakieś auto do wyciągnięcia. Są koordynaty. Sprawdzamy i widzimy, że lekko nie będzie.

Jedziemy suchym korytem rzeki jakieś 25 km do Oudane szukać pomocy. Przed samym miastem wyskakuję za zakola, a tam tama. Stoję i patrzę jak ciele. Pierwsza myśl to jak tam wrzucić motory (efekt upału).
Rozglądam się i widzę, że z boku tamy jest trochę śladów. Odkręcam i z prędkością 2 km/h, wiosłując nogami wdrapuję się na brzeg, objeżdżam tamę i pakuję się z powrotem do koryta. Chłopaki widząc co robię pakują się na brzeg z rozpędu. Docieram do pierwszych palm przy mieście i czekam na resztę w cieniu.

Jesteśmy w Oudane, kluczymy uliczkami i właściwie pomoc znajduje nas. Szybko udaje się dogadać z Lady in Red ( jak to śpiewał Chris de Burgh za czasów mojej świeżości)



w Nissanie na sterydach.



Jako jedna z nie wielu spotkanych tubylców mówi po angielsku, co jest zbawienne.
No to jedziemy i widzę, że podąża w odwrotnym kierunku niż powinna.



Mówię, żeby zawracała, ale jedziemy do jakiejś chatki i tam kupujemy paliwo. Lady macha do mnie. Wysiadam i …….. kurwaaaaaa….. nogi wpadają mi pod auto i lecę na pysk prosto w piach. Zapomniałem, że progi są na wysokości pasa.
Lady in Red prosi mnie, żebym wlał, bo nie dźwignie 20 litrowego baniaka. Wlew mam prawie na wysokości oczu. Leję i co chwilę rozbryzgi lądują na mojej facjacie…. ja pierdole.
Nissan wygląda na pamiątkę z dawnego Dakaru. Ma na kokpicie systemy pompowania i spuszczania powietrza i jakieś inne rzeczy z rajdówek. Nie widzę klatki bezpieczeństwa, ale mogli wyciąć, żeby nie wozić dodatkowych kilogramów …. albo sprzedać. Dodatkowo jest przystosowany dla niepełnosprawnych, bo ma gaz w manetce. Coś dla motocyklistów, którzy przesiedli się do auta.
Jedziemy jeszcze po pomagierów. Do auta pakuje się 3 gości, ale LiR wygania najmłodszego do pilnowania jej zajazdu. Za chwile lady, drąc się w niebogłosy, wygania pozostałych, żeby spuścić powietrze z opon, po łopaty i liny. Widać, że ona tutaj rządzi, bo faceci latają jak poparzeni i nie próbują nawet dyskutować.

Między czasie proponuje, żeby zanocować u niej, ale ma trochę chore ceny więc odpowiadam wymijająco, że zobaczymy po powrocie.

Zajmuję jedno z dwóch siedzeń, bo z tył tylko podłoga i jedziemy. Nie ma drogi, więc ustawiam gps na „prowadź bezpośrednio”.



Kluczymy między wydmami, zakopujemy się, więc lady idzie do tył, a za kierę wchodzi jeden z pomagierów. Wcześniej wypuszcza jeszcze trochę powietrza z opon. Oczywiście sterowanie z kabiny nie działa.

Aby złapać przyczepność podkładają pod opony suche trawy. Działa to perfekcyjnie.

Cały czas nawiguję pokazując w którym kierunku jechać. Kluczymy i objeżdżamy duże wydmy, bo nawet ten potwór wymięka na grząskim piachu. Teren zmusza nas do wielokrotnego podążania w przeciwnym kierunku. Po ponad godzinie widzimy z daleka białego pickupa, ale aby dojechać do niego musimy zrobić duży łuk.
Jesteśmy i miejscowi nie próbują nawet do niego podjechać. Biorą się za odkopywanie. Trochę jestem rozczarowany, bo myślałem, że szarpną i po robocie. Pozostaje zaufać ich doświadczeniu.





Co chwile, nie wiadomo skąd pojawiają się tubylcy. Dookoła tylko wydmy, a tu jacyś dwaj chłopcy ok. 10 lat, jakaś babcia lat 70 ….. a przynajmniej tak wyglądała. Wszyscy kopią łącznie z babcią mimo, że nie prosiliśmy.



Po pół godzinie próba wyjechania, jedna, druga i trzecia z sukcesem. Neno prosi, żeby miejscowy wsiadł do pickupa i jechał do Oudane za Patrolem.
Gość chyba nie umiał obsługiwać manualnej skrzyni biegów, bo startował z piątki. Po szybkim instruktażu wszyscy do aut i jedziemy.

Żeby nie było za słodko, to w Nissanie zabrakło paliwa. Lady in Red nie przewidziała, że jej potwór spali 1 litr na km. Jeden z pomagierów postanowił poprosić o paliwo allaha.



Na szczęście Neno ma dużo ropy na pace i daje jej 20 litrów. Zalewamy, ale Nissan nie chce zapalić, bo zapowietrzony. Pomagierzy coś tam pompują i widać, że to mają już opanowane.
Mam już kryzys i nie wyobrażam sobie brania go na pych. Walczą z 15 minut i w końcu odpala. Ufffff.

Ujeżdżamy może ze 150 m i nie widzimy w lusterkach pickupa. Gość wkleił. Na nowo robota. Po półgodzinie tym razem Neno prowadzi, ale znowu gdzieś grzęźnie. Noc już zapadła, a my w dupie. Odkopujemy i kombinujemy jak się wydostać. Udało się.



Wracamy do Oudane. Cały czas patrzę w lusterko, czy widać jeszcze światła Neno. Żeby nie zaliczyć kolejnej wklejki kierowca Nissana ostro ciśnie. Tym razem siedzę z tył na podłodze. W pewnym momencie czuję, że lecimy przez grzbiet wydmy. Walę w dach, a bańki z wodą latają po kabinie. Czuję, że siedzę w kałuży. Najważniejsze, że dalej jedziemy.

Widać, że wszyscy mają dosyć tego dnia. Po ponad godzinie docieramy do celu.

Po drodze myślę, gdzie poszła ta babcia i dwóch małolatów. Ciemno, a dookoła tylko wydmy.

Chłopaki międzyczasie zorganizowali nocleg w zajeździe, ale nie w tym od Lady in Red. Na posterunku zostawili wiadomość i w miasteczku wszyscy już widzieli, gdzie nas kierować, więc docieramy bez problemu. Rozliczamy się z LiR trochę się przepychając, bo ustalona cena wzrosła.

Jem to co chłopaki wcześniej zamówili, czyli coś w rodzaju leczo, ale z wkładką z wielbłąda. Nie podchodzi mi i jem same warzywa. Wyjebany jestem okrutnie, ale trzeba zrobić pranie, bo następna okazja będzie za tydzień. Biorę od Wojtka rolkę i mam fajną miskę. Piorę i szukam dziury w materacu, bo już czuję gnaty po każdej nocy na glebie. Co chwilę krzyczę do obsługi, żeby włączyli hydrofor, bo woda ledwo kapie i ani się wykąpać, ani zrobić prania.

Pokój to jakieś pomieszczenie gospodarcze bez okien z tylko dwoma łóżkami. Mam to w dupie, bo jak na razie to były tylko namioty.



Rotoś i w kimę.

Rychu72 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
 

Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Mauretania Rychu72 Przygotowania do wyjazdów 9 03.01.2019 08:12
Mauretania - krótki klip. Neno Trochę dalej 15 17.07.2017 10:48
Opony dla początkującego - asfalt, szuter, piach plakiet Hamulce, kola, opony 539 01.12.2015 22:40
Mauretania Senagal - grudzien 2015 QrczaQ Umawianie i propozycje wyjazdów 9 03.07.2015 11:22


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:41.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.