Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Prev Poprzedni post   Następny post Next
Stary 08.02.2020, 12:21   #1
CzarnyCzarownik
 
CzarnyCzarownik's Avatar


Zarejestrowany: Feb 2015
Miasto: Maków Podhalański
Posty: 1,792
Motocykl: XRV750->XR400
Galeria: Zdjęcia
CzarnyCzarownik jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 17 godz 56 min 37 s
Domyślnie Czarnogóra wrzesień/październik 2019 na XR400 i DR350, trochę trekkingu, trochę TETu i dużo burka.

Może ktoś pamięta, była na forum taka DR350 co się powoli odbudowywała

Ta DR się odbudowała i pojechała na "wielką" wyprawę, razem z XR400. To była pierwsza większa jazda na obu sprzętach, oraz pierwsza wyprawa na czymś innym jak Afryczka 750. Pojemnościowo jest tak samo bo 350 + 400 = 750, wagowo praktycznie też. Można powiedzieć, że podzieliliśmy się Afryką po połowie

Przed tą wyprawą kierowniczka zrobiła DR'ką kilka godzin po szutrach i asfalcie (wcześniej tylko TDR125), ja na XR zrobiłem jedną wycieczkę więcej niż DR, więc nawet nie było za wiele czasu na testy obu motocykli. Termin wakacji i tak przesunęliśmy o tydzień, bo przez problem z skrzynią biegów i biegiem neutralnym w DR nie było czasu się spakować.

Tak więc szalonych offrołdów, błota po pachy i przejazdów przez rzeki tutaj nie będzie


Tutaj mały trailer na zachętę:




Testy zakończyły się sukcesem, większych problemów nie było, ale mniejsze się pojawiły.

Przez 3 tygodnie zrobiliśmy prawie 4000 km przez Polskę, Czechy, Austrię, Węgry, Serbię i oczywiście Czarnogórę. Udało nam się: zdobyć największą górkę w Durmitorze: Bobotov Kuk; zobaczyć jezioro Pivy z innej perspektywy; przejechać przez most nad Tarą; zobaczyć: zatokę Kotorską, Lovcen, jezioro Szkoderskie, kanion Uvać; przejechać przez park Biogradska Gora. No i zaatakowaliśmy Czarnogórski TET w kilku miejscach: raz nas pokonała droga, a raz źle pojechaliśmy

Generalnie pogoda była słaba, dużo deszczu, mgły, zimna. Raz widzieliśmy padający śnieg. Żałowaliśmy, że zabraliśmy letnie śpiwory, a zimowe na -10 zostały w domu.

Cała relacja będzie raczej w formie wideo + mały opis z dzienniczka wyprawowego. Staram się od jakiegoś czasu co tydzień robić jeden filmik. Była to nasza pierwsza przygoda z 'vlogowaniem' i to jeszcze po angielsku, proszę nie bić. Jak coś to są napisy





Dzień 1:


Z pakowaniem przed wyjazdem zawsze problem, naprawy DR trochę się przeciągnęły. Mieliśmy wyjechać w piątek po pracy, a wyjechaliśmy dopiero w niedzielę, 15.09 o godzinie 13. Jednym słowem rozpoczęło się słabo. We Wrocku był jeszcze jakiś maraton, ale na szczęście od razu uciekaliśmy na obwodnicę, więc udało się bez większych problemów.

Generalnie jazda non stop, postoje na tankowanie, a do jedzenia jakieś zapychacze. Do przejechania było 415 km, postój planowany u mamy więc musieliśmy dojechać do końca - obiad już czekał

Na granicy austriackiej ubieramy kombinezony przeciwdeszczowe bo jest zimno. W sumie były 2 godziny jazdy w ciemnościach.

Marta nigdy nie jechała po nocy, w sumie to nigdy nie jechała na raz więcej jak 150 km. Tyłki zaczynają boleć, jednak DR i XR to nie Afryka. Ale jest ok, są wakacje

Przejechane 415 km.








Dzień 2:


Pobudka rano i jedziemy. No ale nie tym razem. Po wczorajszym późnym przyjeździe i małych pogaduszkach musieliśmy to odespać, potem problem z pakowaniem ... jak my to wczoraj wszystko zmieściliśmy? Plan był na "puste" worki a pełne sakwy. Trzeba było jednak trochę dopakować worki i oddać trochę szpeju do Marty. Start znowu w okolicach godziny 13.

We Wiedniu robimy odwiedziny u siostry. Generalnie jazda po Wiedniu o tej godzinie to masakra. Motocykle chcą się gotować, mało gdzie idzie się poprzeciskać.
Z wielkimi bólami docieramy do fabryki porcelany, gdzie siostra maluje - na na zaproszenie pracownika można mieć darmową wycieczkę po muzeum i fabryce Jest to jedna z najstarszych manufaktur porcelany w Europie, wszystko to ręczna robota a ceny są z kosmosu (kilka tysięcy Eur za figurkę konika, po 300 Eur za talerzyk z filiżanką).
Wracamy na siodła, ale przed tym zauważamy pierwszy problem z DR: pęknięta stopka boczna na mocowaniu. Prawdopodobnie była za mocno dokręcona i pękło mocowanie w połowie. No nic, jedziemy dalej. Im dalej oddalamy się od centrum Wiednia, tym szybciej jedziemy. Granica z Węgrami jest stosunkowo blisko.

Przez Węgry droga idzie płynnie, jak zwykle: prosta droga, zakręt, prosta droga... . Gdy jesteśmy prawie na miejscu (okolice Balatonu) to zaczyna robić się ciemno. Kiedy trafiamy wreszcie na koniec wirtualnej kreski na nawigacji GPS to mamy małą niespodziankę. Końcówkę mieliśmy robić "drogą rowerową" i kończyć na górce. A my jesteśmy na środku drogi asfaltowej. Po chwili sprawdzania już wiemy co się stało. GPS prowadził nas najbliżej jak umiał i wylądowaliśmy niby blisko a jednak daleko. Wracamy kilka kilometrów i wbijamy na początek drogi rowerowej.

W ciemnicy robimy szutrowy kawałek, po drodze mamy jeden dość długi podjazd ale bez tragedii. Trzeba jechać ostrożnie, czasami wzdłuż drogi były dość głębokie wyrwy zabrane przez wodę.
Na szczycie górki zadowoleni robimy odpoczynek, sprawdzamy telefony ... a tu prognoza mówi o opadach deszczu, już teraz. Z lasów słyszymy dziwne ryki, ale staramy się je jeszcze ignorować i szukamy miejsca pod namiot. Po znalezieniu miejsca zaczyna padać, ale na szczęście przelotnie.

Po rozbiciu namiotu, zabezpieczeniu tarpem motocykli zaczynamy się zastanawiać nad tymi rykami. Trochę sobie powkręcaliśmy niedźwiedzie, ale po chwili przyszedł google z pomocą i ustaliliśmy, że to raczej jelenie. Mają teraz tarło i drą ryje po nocy.

Przejechane 250 km, w sumie już 665 km.








Dzień 3:


W nocy kilka razy budził nas mocny deszcz, sporo też dmuchało. Jakoś dotrwaliśmy do rana - żyjemy i jelenie nas nie zjadły
Z rana nadal lubi przywiać, jest ziono, zapodają dalej przelotne deszcze. Zjadamy mini śniadanie w postaci batonika i wracamy do miasta nim zacznie padać.

Po drodze Marta trafia chyba w największą dziurę w drodze i się wywala. Nic strasznego ale w sakwie urywa się pasek. Sakwa od tego momentu będzie mocowana za pomocą dwóch ekspanderków gumowych, nawet całkiem fajnie to wyszło. Jedziemy dalej i po drodze widzimy betonowe piramidki z namalowanymi czołgami. Dziwne i zastanawiamy się czy to park, czy to jakiś poligon

Po drodze czasami troszkę kropi, ale jakoś dojechaliśmy do Tesco i zjadamy porządne śniadanie a motocykle tankujemy na pobliskiej stacji. Następnie droga leci bezproblemowo do samej Serbii.

W Serbii zatrzymujemy się koło Suboticy. Telefon poza granicą EU dość szybko podczas oglądania mapy nabija rachunek na 240zł i automatycznie blokuje numer (na szczęście służbowy, jak coś to sprawdzałem maila). Od tego czasu polegamy tylko na darmowym wifi i pomocy lokalsów, bo oczywiście zapomnieliśmy ściągnąć mapy offline

Jakoś trafiamy na pierwszy camping, ale ochroniarz mówi, że jest zamknięty. Na szczęście kieruje nas na kolejny kemping.

Po drodze do nowego miejsca zatrzymujemy się na stacji, aby kupić fajki i złapać wifi. Dość szybko widzimy jakiś zakład naprawiający traktory i ciężarówki za płotem, a chwilę później odkręcamy już stopkę boczną z DR. Jeden z mechaników okazał się być motocyklistą. Pyta nas gdzie jedziemy i skąd. Jak dowiaduje się, że jedziemy na tych motorach z Polski do Czarnogóry to się śmieje i gratuluje pomysłu
Dostajemy stopkę z powrotem i rachunek na 0. Mimo wszystko płacimy przelewem, małą żubrówką z Polski.

Bez większego problemu odnajdujemy kolejny camping, tylko znowu jakiś pusty. Dwóch budowlańców mówi, abyśmy rozbijali namiot a jak wieczorem przyjedzie właściciel to się z nim dogadamy. Tak też robimy. Chcemy odpocząć bo na kolejny dzień planujemy zrobić 550 km, a dupy i zmęczenie dawały się we znaki.
Na pobliskiej stacji zaopatrujemy się w jedzenie i picie, bo cały przybytek gastronomiczny na kempingu jest zamknięty. Po jakimś czasie przybywa właściciel i mówi, że już jest trochę po sezonie ale możemy zostać bez problemu.

Przejechane 225 km, w sumie już 890 km.







Dzień 4:


Zgodnie z planem wstajemy rano, pobudka już o 6:30. W nocy oczywiście padało.
Jestem mądry i zostawiłem swoje buty tak, że miałem w środku basen. Na szczęście czubki butów były suche w przedsionku ... ręczniki też zostały na sznurku. Ubrałem grubą skarpetę, worek na nogę i całość zabezpieczam cienką skarpetą. Na koniec but, z którego wylewam wodę. Dobry początek dnia
Plan to przejechać całą Serbię i dojechać do Zabljaka - czyli 550 km.
Szybko zbieramy obóz, na pobliskiej stacji tankujemy i jemy 7days. Robimy wstępny plan trasy, ściągamy mapy i jedziemy do Nowego Sadu na śniadanie, to tylko 100 km. Autostradą jedziemy planowo 1 godzina 15 minut, do tego zrobiliśmy jeden przystanek na kontrolę oleju i ubranie się w kondon - bo znowu było zimno.

W centrum Nowego Sadu kupujemy: wielki burger z pljeskavicą oraz wielką bagietkę z kupą sera. W sumie nie jesteśmy jacyś głodni i jedziemy dalej, a jedzenie wrzucamy do sakwy. Zjemy po drodze lub na miejscu. To już taka nasza mała tradycja, że zaopatrujemy się w żarcie w tej budzie

Autostrada szybko się skończyła i zostały tylko lokalne drogi. Po jakimś czasie mieliśmy wjechać na kolejną autostradę czy tam drogę szybkiego ruchu. Ale wjazd był zastawiony, tablice z remontami i objazd. Doszło chyba z 50 km do trasy.

Przy jakimś kolejnym postoju tankujemy i znowu dopychamy się 7daysem i batonem. Nie chcemy marnować czasu na długie postoje i jedziemy dalej. A dalej robi się już tylko ciemno, a drogi nadal przed nami sporo. Na stacji obczajiliśmy jeszcze jakieś potencjalne miejsce pod namiot nad jeziorem, nie było szans na dojechanie do Zabljaku.

Im dalej tym było gorzej, remonty dróg, ruch wahadłowy i korki. 30km od potencjalnego miejsca na biwak zapadła już ciemność. Kolejna narada i znowu zmiana planów, wbijamy do hotelu. Nie ma tak prosto - hotel jest pełny. Recepcjonistka daje nam wskazówki, gdzie szukać noclegu. Jedziemy dalej po ciemku.
Hostel ma być na stacji benzynowej, po lewej stronie za kilka kilometrów. Trafiamy tam, ale jakoś nie widać nic, co by mówiło o noclegach. Dopiero facet na kasie/barman potwierdza, że można tu nocować. Po załatwieniu formalności dostajemy kluczyki, motocykle mamy zaparkować przed szybą, pod dachem - koleś ze stacji będzie miał je na oku.
Sam pokój jest naprawdę spoko, jest sporo miejsca aby rozłożyć cały szpej na ziemi do wyschnięcia. Sama stacja benzynowa jest ciekawym miejscem: jest tam bar, restauracji i hostel. Koło dystrybutorów są fotele, stolik i popielniczki.
Zjadamy nasze epickie jedzonko z Nowego Sadu, które się trochę spłaszczyło i nie wygląda tak epicko jak wcześniej. Potem kończymy zajadając krakersy, paląc faje i pijąc piwo koło dystrybutorów na fotelach, a motocykle się nam przyglądają.

Tego dnia na szczęście już nie padało, ale i tak było zimno.

Przejechane 400 km, w sumie już 1290 km.







Dzień 5:


Dziś ma być dzień na spokojnie pod względem kilometrów do przejechania, zostało tylko 175km.
Moje buty trochę wyschły, ale tak nie do końca. Zbieramy szpej już przed 9 rano. W hotelu mamy wifi, sprawdzamy pogodę w Zabljaku - ma być 1 stopień. Na naszej stacji benzynowej już od rana kropi deszczem.

Po oddaniu kluczyków od pokoju zjadamy 7days, zjadamy po fajce i jedziemy. Dosłownie moment po wyjechaniu ze stacji zaczynają się ciągnąć wielkie łąki po górkach, teoretycznie same fajne miejscówki na namiot. Widać już trochę zmianę krajobrazu, więcej łąk, mniej drzew i coraz więcej górek.

Po jakimś czasie trafiamy na elektrownię wodną i jezioro. Robimy tam przystanek na kilka fotek i jedziemy dalej. Jadąc dalej koło jeziora widać resztki porannej mgły w zatoczkach.

W miejscowości Kolovrat trafiamy na remont drogi. Faceci pilnujący szlabanu mówią nam jak jechać aby ominąć ten fragment. Jedziemy zgodnie z instrukcją, ale w pewnym momencie omijamy nasz zakręt na Pljevlja. Jedziemy przed siebie, bo nawigacja szybko poprawiła trasę. Trafiamy znowu na jakiś szlaban i zaczynamy myśleć co teraz. Tutaj facet kieruje nas za szlaban, możemy jechać dalej bez problemu. W połowie zamkniętej drogi dostajemy olśnienia, przed nami widać tych dwóch facetów, co kierowali nas 5 minut wcześniej Zawracamy.
Tym razem dostajemy lepsze wytłumaczenie, i bez problemu trafiamy na mostek, nad drogą, którą przyjechaliśmy.

Droga prowadzi w górę i w górę. Po chwili jesteśmy na górce, prawie 800 metrów wyżej niż przed chwilą w mieście. Na przejściu granicznym żegnamy się z Serbią. Po kawałku prostej drogi jesteśmy w Czarnogórze. Jedna trzecia sukcesu już jest, dojechaliśmy i tu się powoli zaczyna nasza przygoda

Do Zabljaku zostaje nam około 70 km. Po drodze oczywiście pada a w XR pojawiają się jakieś problemy. Silnik jakoś się dławi na niskich obrotach, jakby tracił iskrę. Kilka razy gaśnie po zatrzymaniu i na luzie, a na ostrych łukach dostaje mocnej czkawki. Przez chwilę zastanawiam się czy to przez wodę i jakieś przebicie elektryczne, czy to choroba wysokościowa gaźnika. Marta dość szybko potwierdza, że DR też ma jakiegoś muła i to mnie trochę uspokaja. W DR jest gaźnik z membraną i lepiej sobie radzi ze zmianami wysokości.

Przystanek na moście, nad Tarą. Zawsze warto się na chwilę zatrzymać, mimo że już kilka razy tam byliśmy. W dół jest 170 m, ciekawe jak to budowali?
Od mostu nad Tarą do Zabljaka już blisko, nasze Mitasy E09 dają radę na łukach podczas wspinania pokonywania kolejnych serpentyn kanionu Tary.

Po chwili jesteśmy w Zabljaku, zatrzymujemy się w chyba jedynym tam dużym supermarkecie. Kupujemy jakieś tamtejsze piwo, batony i ulubione chemiczne rogaliki. W markecie mają jakieś podróbki 7days, kupujemy kilka na zapas. W piekarni kupujemy 4 burki i po kawałku bakławy. W końcu jakieś porządne jedzenie
Z Zabljaka prosta droga na camping, wybieramy ten co zawsze: Kod Boce. Wybieramy "budkę", aby zamknąć tam cały sprzęt, bo jutro planujemy wypad w góry. No i nie chce nam się rozkładać namiotu. Kropi i są 2 stopnie, w nocy ma być jeszcze zimniej.

Po zjedzeniu zakupionych dobroci, wypiciu piwerka (chyba nawet nie do końca) idziemy spać. Jesteśmy zmęczeni, tyłki już tak zdrętwiały że ich nie czuć.

Na jutro planujemy trekking aby odpocząć od jazdy, dobrze byłoby się wyspać, bo dzień jest bardzo krótki na wypad w góry.

Przejechane 175 km, w sumie już 1465 km.








Dzień 6:


Pierwszy poranek w Czarnogórze jest dla nas łaskawy. Prognoza z wczoraj, o pochmurnym dniu z opadami zmienia się o 180 stopni. Na horyzoncie tylko widać chmurki w oddali, niebo nad samym Durmitorem pomalowane na niebiesko.

Pizgawica na polu oraz zmęczenie przyczyniły się do wyłączenia budzika i spania dalej. Wstaliśmy trochę później niż zamierzaliśmy. Rano szybka kawka i burek z wczoraj. Ubieramy się prawie we wszystko co mamy (gruba termoaktywna góra i dół, polar góra i dół oraz kondon przeciwdeszczowy).

Chyba każdy był na kempingu w Zablijaku (Camp Kod Boce)? I chyba każdy widział tę wielką górkę na horyzoncie. To Savin Kuk 2313m. I se wymyśliliśmy, że se tam wyjdziemy Przed wyprawą idziemy jeszcze do Zabljaka po zapas jedzenia i picia na drogę. Jedzenie kupujemy głównie w lokalnej piekarni, a resztę w pobliskim markecie. Podczas drogi powrotnej robi się już cieplej (około 11:00), więc zahaczamy o kemping i zmieniamy termoaktywną na cienką termoaktywną. Jednak jak człowiek się rusza, to jest dużo cieplej.

Potem droga jak to w górach: idziemy pierwsze przez las, potem już nie ma lasu i są góry. Czasami mamy skrzyżowania na których błądzimy, modyfikujemy plan aby nie iść nudną droga ...

Jakoś tak mija sobie czas i w końcu docieramy do doliny Velika Kalica, i już wiemy, że warto było tu iść. Co ciekawe w oddali widać jakby śnieg. Później okazało się, że to lodowiec Debeli Namet. I tam zawsze jest lód. Zbierają się tam lawiny w dołku i tak się on odnawia, z roku na rok. Na końcu doliny widać jeszcze jakąś budę - schron dla turystów - Alpine bivak.

Całą dolinę przechodzimy trawersem dokoła, robiąc przystanek przy "Alpejskim biwaku". Przejście z jednej strony na drugą zajmuje z 2,5h. No i teraz najsmutniejsza informacja dnia, okazało się, że na górę prowadzą liny. Mapa podpowiada, że najgorszy odcinek 68m ma przewyższenie 126m. Czyli prawie 60 stopni w górę. Ale wydawało się, jakby to była pionowa ściana. Jest też opcja, że coś źle poszliśmy, generalnie ostatni kilometr był bez jakiegokolwiek oznaczenia. Ale jak znaleźliśmy linkę prowadzącą w górę, to raczej straciliśmy nadzieję na normalny szlak widząc te wszystkie skały dookoła.

Więc nie pozostało nam nic innego jak wrócić tą samą drogą. Generalnie śmieszna sprawa, bo przez cały dzień spotkaliśmy jedną parkę oraz dwie dziewczyny ... wszyscy z Polski. Parka rozbiła sobie namiot trochę niżej niż ta dolina, w warstwie kosodrzewiny. A dziewczyny atakowały alpejski bunkier na noc. A tak to nikogo więcej na szlaku przez cały dzień chodzenia.

Podczas powrotu oczywiście złapała nas noc, ale na szczęście porządne czołówki z aliexpress (za 12zł) i latarka uratowały nam tyłki.

Po powrocie na kemping zupka chińska, pranie majtków - a potem film się urywa i nie wiadomo kiedy człowiek zasnął. O ile pamiętam, tej nocy miał obyć jeszcze zimniej jak poprzedniej, kilka stopni na minusie

Słowem podsumowania:
1) Jak jesteś zmęczony po przejechaniu 1500km na dualu, to najlepszym lekarstwem będzie cały dzień chodzenia po górach.
Na koniec dnia będziesz zmęczony dwa razy bardziej jak po przyjeździe (to samo lekarstwo wybraliśmy kolejnego dnia...)
2) Warto sugerować się znakami.

Mapka z tego dnia: https://en.mapy.cz/s/cehajafoha








Dzień 7:


Chyba nie będzie zaskoczeniem, ale w nocy pizgało. Śpiwór, 2 kołdry, trochę ubrań ... i jakoś udało się przespać noc. Rano obudził nas budzik jakoś o 6. Po wczorajszym dniu oraz po szybkim rozeznaniu warunków pogodowych ... wróciliśmy spać. Kolejny budzik chyba koło 7 był już bardziej przekonujący, ale o pełnym wypoczynku nie było mowy. Nadal trochę było czuć mięśnie w nogach.

Rano motocykle były białe, tak samo jak samochód obok. Idealnie Szybka kawka, rogalik, krakers, prysznic i ruszamy w drogę do Zablijaka. Plan na dziś to Bobotov Kuk (2523m)! Czyli największa góra w Czarnogórze (albo i nie, bo jest jeszcze Zla Kolata. Jest ona 11 metrów większa (2534m), ale leży ona na granicy Czarnogóry i Albanii i nie wszyscy ją uznają za górę Czarnogóry).

Ruszamy z kempingu, po drodze odwiedzamy znowu piekarnię i supermarket. W okolicach 10 jesteśmy nad Czarnym Jeziorem, w sumie 4.3km. Szkoda, że mamy mało czasu na spacer dookoła, aczkolwiek mimo późnego sezonu jest tu masa ludzi. Na kółko wokół jeziora trzeba zaplanować koło godzinki, i dochodzi kolejne 3,5km. Przy okazji rozbieramy się trochę, bo zaczyna być już cieplej. Kombinezon przeciwdeszczowy i polar nie jest już potrzebny.

No i ruszamy w górę. Naszą górę widzimy dość szybko na horyzoncie, ale cały czas wydaje się daleko. Po drodze praktycznie cały czas widoki zapierają dech, pogodę mamy mega. Ludzi na szlaku totalne 0. Może to temu, że późno wyszliśmy, a może to temu, że jest późny sezon. A może wszyscy są wygodni i wizytę w Durmitorze kończą na kilku fotkach w centrum Zablijaka na instagrama

Po drodze mijamy sporą dziurę, co robi za kosz na śmieci. Smutno widzieć coś takiego, w takim miejscu. Ludzie mają siłę wynieść jedzenie i picie, ale po zjedzeniu nagle brakuje siły na transport opakowania do miasta ... szkoda gadać.

Następnym przystankiem jest jakiś zamknięty kemping. Jest to 4km od Czarnego Jeziora, ale nie wiem ile czasu zajęła droga tutaj, mapa podpowiada, że to były 2h. Sam kemping znajduje się na stoku, na dnie niecki znajduje się Jezioro Lokvice, ale jest praktycznie suche, widać tylko ślad jeziora.

Idziemy dalej, trawersem wokół niecki. Przed opuszczeniem tej doliny, będąc dość wysoko w siodle (1950m) mamy ładny widok. Idziemy dalej.

Kolejną ciekawą rzeczą na szlaku jest kolejna dziura. Ale tym razem naprawdę duża dziura, wypełniona lodem! Na oko spokojnie miała ona średnicę z 10m, i podobną głębokość. Ściany były dość strome. Było to dosłownie kilka metrów od szlaku, ciekawe ile ludzi tam wpadło. Oraz ciekawe jak to jest głębokie. Jednym słowem bardzo dziwny twór.

Dalej szlak powoli przemieniał się w morze głazów, było to u podnóża Bobotova, czyli brakwoało 350m w górę i 820m płaskiego szlaku. Od dłuższego czasu zastanawiamy się, czy powinniśmy już wracać. Droga idzie jak krew z nosa, a góra jak niedostępna była, tak jest niedostępna nadal. Ciągle wymyślamy sobie warunki powrotu: jeszcze 30min i wracamy, jeszcze kapkę i wracamy ... .

Ostatecznie uznaliśmy, że wdrapiemy się na ostatnie podejście i skończymy wyprawę w siodle Vielika Previja. Podejście z daleka wyglądało jak coś niewykonalnego, im bliżej tym wydawało się lepiej. A zmęczenie zaczynało dawać się we znaki.

Warunkiem zwrotnym i zmianą planów było spotkanie ziomków na szlaku. Pytali się gdzie idziemy dalej, trochę pożaliliśmy się, że wyszliśmy trochę za późno. Podsunęli nam pomysł,aby nie wracać do Zablijaka z buta tylko autem (haha). Ale plan był genialny, okazało się, że zamiast wracać tą samą drogą możemy przejść z buta do R-16 (droga przez Durmitor) i wrócić stopem. Do tej drogi z siodła są około 3h. Zmiana planów, nastroje wracają, energia przybywa, bo będziemy mieli szansę zdobyć Bobotova! Swoją drogą ziomki był dobre ... znosili jakiegoś pieska, co znaleźli go wysoko na skałach. Jeden koleś niósł go w plecaku. Szacun.

Generalnie na przedostatnim podejściu było widać więcej ludzi, chyba 3 grupki ludzi.

Po jakimś czasie wyczołgaliśmy się na Vielika Previja. W sumie było to 6h od Czarnego Jeziora. Widok na górze był odwrotnością o 180 stopni od poprzedniego widoku. Zamiast morza skał była polanka. Teoretycznie z opuszczonego kempingu do siodła pod Bobotovem były 2h i 3,1km. Tutaj zrobiliśmy dłuższy odpoczynek, było też tu więcej ludzi. Gdy w końcu ruszyliśmy do góry, praktycznie wszyscy ludzie poszli już w dół.

Zostało nam już 480m szlaku i wielka góra do zdobycia. Gdy udało się wydrapać na pierwsze podejście to zobaczyliśmy mega widok: Vieliko Skrcko Jezero w dolinie, otoczone górami - ten widok był wart tej wspinaczki. Pod nami była prosta droga ... w dół. Z tego co czytałem, to takie szlaki w Polsce nie byłyby dopuszczone do ruchu dla zwykłych ludzi. Ale najlepsze podejście było dopiero przed nami, wspinaczka po prawie pionowych ścianach, z asekuracją w postaci linki stalowej. Chwilami zastanawialiśmy się, co my tam robimy Tam dosłownie jedno potknięcie mogłoby się skończyć tragicznie. Nie jesteśmy jakimiś wspinaczami, przemieszczaliśmy się tam bardzo powolutku, co potem było widać na zegarku. Na szczycie dosłowne szybka fotka i decydujemy się spadać jak szybko to możliwe (ale nie za szybko ).

Po przejściu najgorszego miejsca z linkami, gdzieś w połowie drogi do Vielika Previja znowu się trochę rozluźniliśmy. Mimo wszystko zaczynało się robić późno, a my byliśmy nadal na prawie 2330m. Najgorsze było pierwsze 800m szlaku, gdzie zeszliśmy około 300m w dół, ale udało się to zrobić za dnia.

Następnie mieliśmy do wyboru dwie drogi: jedna była krótsza, ale dłuższa pieszo przez góry, oraz dłuższa, ale krótsza przez góry. Wybraliśmy ją szybko, jednak chcieliśmy już być na asfalcie ... . Wybierając dłuższo-krótszą drogę trochę zabłądziliśmy i musieliśmy się jeszcze wracać. Znowu była tu droga przez wielkie kamienie, na szczęście chwilę przed totalną nocą udało się nam wbić na drogę przez łąki. Jakoś przez 1h lub 1,5h szukaliśmy sobie kropek oznaczających szlak w nocy, w górach i czasami wspomagaliśmy się kropką GPS na ekranie telefonu aby wykryć ewentualne zboczenia ze szlaku.

Ostatecznie trafiliśmy na asfalt. Teraz zostało nam "tylko" 16km do kempingu i 18km do Zablijaka. Ruch na ulicy był zerowy. Powoli deptaliśmy do przodu, zaczynało być już zimno a my byliśmy mega zmęczeni. Udało się nam żółwim tempem przejść 6km gdy udało się nam złapać stopa (pierwsze auto jakie jechało). Facet jechał w stronę Zablijaka i podrzucił nas pod sam kemping - szczęście się uśmiechnęło do nas po raz kolejny. W podziękowaniu daliśmy mu 10e za ratunek, jednak bardzo przy tym prostestował. Na samym kempingu akcja znowu działa się na autopilocie, chyba coś zjedliśmy i od razu poszliśmy do kimy.

Mapka z tego dnia: https://en.mapy.cz/s/jakolupema








Dzień 8:

Po dwóch dniach wypraw z buta byliśmy mocno zmęczeni, noce były tradycyjnie w okolicach 0 stopni celsjusza. Spaliśmy mega długo i wstaliśmy dopiero koło 11 ...
O 12:40 byliśmy spakowani i gotowi do jazdy, ledwo wyrobiliśmy się przed check-outem. Oczywiście nie mieliśmy nic do picia ani do jedzenia, więc śniadanie musiało poczekać.

W centrum Zablijaka zrobiliśmy tradycyjnie zakupy w markecie i piekarni. Pod piekarnią zjedliśmy nasze upragnione śniadanie i prawie na strzała wypiliśmy 1,5l picia . W końcu kupiliśmy kartę z internetem do telefonu, więc znowu mieliśmy działającą nawigację. Następnie ruszyliśmy na stację benzynową (dobra wiadomość, jest już normalna stacja za miastem, a nie tylko ta malutka stacja z jednym dystrybutorem przy wjeździe do miasta z kolejką na kilka samochodów). Na samej stacji byliśmy w okolicy 15 ... idealny czas na rozpoczęcie dnia.
Na stacji spotkaliśmy jednego z nielicznych motocyklistów, chwilę z nim pogadaliśmy i okazało się, że już powoli wraca do domu. Miał jechać na Durmitor, a potem miał kierować się na Dubrovnik.

Na stacji wykonaliśmy szybki plan na resztę dnia. Pogoda na kolejne dni była zapowiadana zła, już wieczorem miało padać. Tak samo jak przez kolejne dni. Temperatura w okolicach 10 stopni przez dzień. Na tę resztkę dnia wymyśliliśmy kanion Nedajno, jezioro Susicko a dzień mieliśmy zakończyć w schronisku. Trasa do wykonania to zawrotne 40km.

Po drodze do kanionu i jeziorka jest punkt widokowy na kanion Tary, zatrzymaliśmy się tam na krótką przerwę i kilka fotek.

Sam kanion Nedajno jest ciekawy (kanion ma około 1km szerokości z 400m głębokości) a na dnie znajduje się jezioro Susicko. Droga jest dość wąska i bardzo kręta. Rośnie sporo krzaków dookoła i słabo widać co czai się za zakrętem. Kilka razy wyskakiwało nam auto tuż przed nosem. Na dnie kanionu okazało się, że jezioro wyparowało i jest tam tylko bagno ... a na zdjęciach w internecie wyglądało tak ładnie. Schronisko obok jeziorka oczywiście zamknięte. Zabraliśmy z tej miejscówki tylko zapas wody i ruszyliśmy z powrotem.

Po kilku kilometrach byliśmy już u celu. Zatrzymaliśmy się w domku, co jest "otwartym" schroniskiem. Bardzo ciekawy obiekt i szkoda, że u nas takie coś nie jest popularne. Ten domek odkryliśmy chyba 3 lata temu, teraz wyglądał dokładnie tak samo. Zero malowideł na ścianach, wybitych szyb czy innego wandalizmu. Mam wrażenie, że u nas nie przetrwałby kilku miesięcy w takim stanie. I był tam nawet darmowy papier toaletowy

Reszta dnia minęła standardowo: gotowanie, piwko, jedzenie i planowanie kolejnego dnia.

Przejechane 40km, w sumie już 1505 km.




Kilka fotek:





















Dzień 9-10:



Dzień rozpoczął się o 6 rano, pobudka była wymuszona potrzebą wysikania się. Zaskoczenie było spore, gdy okazało się, że na zewnątrz pada śnieg. Po tej pobudce wszyscy wrócili do spania bo było zimno, padało i było ciemno.

Pogoda ducha na szczęście dopisywała



A tutaj jest nasz "hotel" 5*


Po kawce i jakiejś przekąsce spakowaliśmy motocykle i ruszyliśmy w drogę, do Żablijaka po jedzenie i picie. Było dość zimno (ubraliśmy chyba wszystko co mieliśmy), padało, była mgła.

Plan na ten dzień to byłdojazd do Zatoki Kotorskiej. Z powodu samej różnicy w wysokości nad poziomem morza powinno być tam około 10 stopni cieplej niż w górach. Takie pocieszenie nam wystarczało po kilku ostatnich dniach w Durmitorze

Po dorodze zatrzymaliśmy się w Niksic. Z jakiegoś powodu nasz dysk twardy na fotki i filmiki nie chciał działać, więc musieliśmy kupić nowy a to było jedyne duże miasto po drodze. 66Euro rozwiązało nasz problem i mieliśmy nowy, działający dysk twardy.

Kilkadziesiąt kilometrów przez zatoką zatrzymaliśmy się na jakiejś bocznej uliczce na kilka fotek










Po chwili mieliśmy już widok na zatokę





Tutaj w tle załapał się nasz wóz asekuracyjny




Po rozbiciu namiotu dość szybko zapadł zmrok, udało się jeszcze coś ugotować i wypić jakiś %





Przez noc była burza i spory opad deszczu. Nasz namiot ma niskie progi i rozbiliśmy się bardziej na glinie niż trawie. Z tego powodu troszkę nachlapało błota do środka jak kropelki deszczu uderzały w ziemię …

Kolejnego dnia mieliśmy ruszać w strone TETu Czarnogórskiego i nim się wracać w stronę Durmitoru, ale zdecydowaliśmy jeszcze chwilę odpocząć, zrobić pranie i spędzić jeden dzień nad wodą. Tak więc zamiast pakować się to zaczęliśmy się czilować








Niestety woda była dość zimna, więc skończyło się tylko na 3 wejściach do wody

Tak powoli nastał zmrok, obyło się bez żadnych rewelacji.




Przejechane 155 km, w sumie już 1660 km.





Dzień 11:

Po jednym dniu odpoczynku nad Zatoką Kotorską, ruszyliśmy jeszcze bardziej na południe Czarnogóry, uciekając przed goniącym nas deszczem.
Zdecydowaliśmy się powspinać w górę zakrętasów na Kotorskich Serpentynach aż do Parku Nardowoego Lovcen (około 1400 m n. p. m.), gdzie mgła trochę ocenzurowała nam widoki na Zatokę Kotorską Ponieważ już wcześniej wyprobówywaliśmy Magistralę Adriatycką, ciągnącą sie wzdłuż wybrzeża Adriatyku, stamtąd zdecydowaliśmy się wybrać mniej uczęszczane drogi, wijące się przez góry, aby dotrzeć nad Jezioro Szkoderskie, leżące na granicy Czarnogóry i Albanii. Stamtąd, następnego dnia, spróbujemy naszych sił na południowym końcu (początku? ) czarnogórskiego Trans Euro Trail.

Tego dnia przejechaliśmy ~115km
W sumie udało się zrobić już 1775km



Dzień 12:

Znad Jeziora Szkoderskiego w końcu wyruszliśmy na podbój czarnogórskiego Trans Euro Trail! Zaczynając prawie od granicy Albanii, w okolicach miasteczka Tuzi, wspięliśmy się aż do ukrytego w górach Kuci odludnego Jeziora Rikavacko, leżącego na wysokości 1337m n. p. m. Nie obyło się bez małych problemów w offroadowej walce, ale nie zabrakło też niespotykanych, bajkowych widoków poza asfaltem, jak i na nim, np. w kanionie rzeki Cemi!

Tego dnia przejechaliśmy ~98.5km
W sumie udało się zrobić już 1873.5km

Mapka trasy:
https://en.mapy.cz/s/nudasokomo



Dzień 13:

Po zimnej nocy nad odosobnionym jeziorem Rikavacko, znów wzięliśmy się za kawałek Trans Euro Trail. (Tak właściwie nie ma innej drogi, żeby wydostac sie stamtąd, spomiędzy gór Kuci ) Ale źle skręciliśmy i niechący wrócimy do cywilizacji. Zdecydowaliśmy więc, że zamiast zawracać - odwiedzimy Park Narodowy Biogradskiej Góry, położony w paśmie górskim Bjelasica.
Sam park nie ukrywa tylko kolorowych widoków, jezior polodowcowych i wysokich na ponad 2000 metrów szczytów, ale ma także trochę offroadowych dróg i lokalnego jedzenia i piwa do spróbowania


Tego dnia przejechaliśmy ~67km
W sumie udało się zrobić już ~1940.5km

Mapka trasy:
https://en.mapy.cz/s/cecohobuze



Dzień 14:

Po odpoczynku w luksusowej chatce na kempingu Dolovi Lelevica, położonego na 1700 m n. p. m., w Parku Biogradska Góra, wyruszyliśmy na mały objazd dookoła, aby sprawdzić jakie interesujące szlaki offowe jeszcze może skrywać park. Odkryliśmy wiele kamieni i wiele kolorów
Po tej wycieczce na inną planetę powróciliśmy wzdłuż kanionu Tary do Zabljaka nad uwielbiane na Instrgramie Jezioro Vrazje, gdzie udało nam się znowu rozbić nasz, ciasny ale własny, namiot

Tego dnia przejechaliśmy 145km
W sumie udało się zrobić już ~2085km



Dzień 15:

Z Jeziora Vrazje wyruszyliśmy na przejażdżkę dość znaną i lubianą drogą P14 przez bajeczny Durmitor. Droga ta należy do szlaku Trans Euro Trail, ale nie jest zbyt offroadowa, więc próbowaliśmy znaleźć ciekawe ścieżki także na własną rękę. Tym sposobem odwiedziliśmy również Jezioro Pivsko (drugie co do wielkości jezioro w Czarnogórze), oglądając je z różnych wysokości w trakcie wspinaczki po ścianie jego kanionu. Chociaż pełną panoramę jeziora zobaczyliśmy dopiero z samego szczytu
Tego dnia przejechaliśmy 80km
W sumie udało się zrobić już ~2165km



Dzień 16:

Tym razem postanowiliśmy znowu przejechać kawałek Trans Euro Trail w Czarnogórze, startując od punktu TET położonego w Durmitorze.
W planach mieliśmy dotrzeć TET aż do granicy z Bosnią i Hercegowną albo przynajmniej przejechać tyle, ile starczy nam czasu i sił.

Tego dnia przejechaliśmy ~130km
W sumie udało się zrobić już ~2295km



Dzień 17,18,19:

Nasza przygoda w Czarnogórze kończy się w Zabljaku.
Ale w drodze do domu zaliczamy dodatkowe przygodowe atrakcje, jadać przez Serbie i Węgry i odwiedzamy Kanion Uvac

W sumie przejechaliśmy ~3912km

__________________
Zapraszam na YouTube , Instagram oraz Stronkę.
Pozdrawaim, Dawid z DMMotoAdventures

Ostatnio edytowane przez CzarnyCzarownik : 21.02.2022 o 23:01
CzarnyCzarownik jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
 

Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
XR400/DR350 zmiana na LED. Żarówka czy cała lampa? Dostępne opcje CzarnyCzarownik Układ elektryczny i zapłonowy 20 08.03.2019 18:32


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:34.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.