Czas startować, godzina 6 rano motocykl zapakowany odpalony, na termometrze tylko -6, więc nie jest źle, w końcu jest jeszcze ciemno. Wkładam do butów chemiczne podgrzewacze i startuję.
Dojazd na stację, totalny luzik, zero zimna. Szybkie tankowanie i start do Świdnicy to tylko czterdzieści parę kilometrów.
Trasa mija bardzo szybko bez żadnych problemów, mimo, że jest ciemno i trzeba ciągle jechać z uchyloną szybą by nie parowała, jest super. Przed siódmą melduję się w umówionym miejscu. Na miejscu są, Sambor, Pastor, Lupus, oraz Wojtek, wraz z nimi czekają dwa gotowe do wyjazdu BMW z doczepionymi wózkami, spore wrażenie robi na mnie Pastorowa krowa z krowim wozem
J. Podczas tego krótkiego odcinka okazało się, że trampek jest cały czas lekko niedogrzany i „ prycha” w wydech ,więc odkręcam mu po pół obrotu na składach i robi się OK.
fot.Sambor
Startujemy w kierunku granicy. W Wałbrzychu zatrzymujemy się na tankowanie. Gdy leję paliwo, podjeżdża radiowóz. Zdziwiony pan policjant otwiera szybę i pyta, czy aby przypadkiem nie jest zbyt zimno na jazdę motocyklem. Grzecznie odpowiadam mu, że jest troszkę zimno, ale mamy do zrobienia jeszcze ponad czterysta kilometrów i staram się o tym nie myśleć. Pan władza spojrzał na mnie jak na idiotę i bez słowa odjechał, chyba mi nie uwierzył. Jedziemy dalej w kierunku granicy. Droga wiedzie przez góry, jest to dla mnie pierwszy test. Ślisko i zimno, ale opony kleją bez większych problemów, trzeba jedynie uważać by nie trafić na oblodzone kawałki. Bez problemu utrzymuję tempo jazdy za walczącym z zaprzęgiem Pastorem. Na granicy robimy szybki postój na zakupy. Teraz już wiem, że będzie dobrze.
Trasa przez Czechy wygląda bardzo dobrze, jest czarna droga, świeci słońce temperatura około -3 stopni. Wszystko zmienia się diametralnie gdy Sambor przejmuje nawigację i podejmuję decyzję o ominięciu Pragi. Drogi stają się coraz węższe i bardziej kręte, a na poboczach coraz więcej śniegu. Zaczynam mieć obawy, które niebawem zostają potwierdzone. Zjeżdżamy w drogę której chyba nie ma na mapach kategorii odśnieżania. Jezdnia początkowo posiada małe ślady lodu, by w końcu przerodzić się w prawdziwe lodowisko, bez grama asfaltu.
fot.Sambor
fot.Sambor
Ale cóż przecież nie zawrócę i w razie „W” mam obstawę. Jazda po lodzie idzie całkiem nieźle, staram się jechać powyżej 40km/h, motocykl staje się wtedy stabilny. Zakręty muszę przewidywać z bardzo dużym wyprzedzeniem, gdyż droga hamowania na czymś takim przypomina bardziej „Inter city” niż motocykl. Wyszukuję małe kamyczki na lodzie i wykorzystuję je jako jedyne źródło przyczepności. W końcu powoli zaczyna być lepiej, czasami pojawia się asfalt, aż wjeżdżamy na główniejsze drogi. Trudy jazdy po lodzie zostają częściowo wynagrodzone pięknymi widokami. Jako, że do granicy niemieckiej całkiem blisko, postanawiamy zatrzymać się na małe co nieco w czeskim wydaniu.
Droga do granicy przebiega już bez problemu, zaczyna być tyko coraz zimniej około -6. Po minięciu granicy myślałem, że najgorsze za mną, w końcu Niemcy mają podobno najlepsze drogi w Europie. Zaczyna robić się ciemno, drogi stają się coraz bardziej śliskie. Im głębiej wjeżdżamy w ziemię niemiecką tym gorzej. Jako, że asfalt ma kolor biały od soli, praktycznie nie ma możliwości rozróżnienia nawierzchni. Co jakiś czas zaczyna się pojawiać na jezdni sporo nawianego z pobocza śniegu. Kilka razy pod rząd udaje mi się przejechać bez większego problemu, ale zaczyna być groźnie zwłaszcza, że ruch samochodów jest dość spory. W końcu musiało się stać to co było do przewidzenia. Rozpędzony do około 60 km/h , oślepiony przez samochód wpadam w nawiany śnieg z pobocza. Najpierw łapę sporą „shimę”, potem zaczyna tańczyć cały motocykl, a na końcu pięknie razem suniemy po śniegu. Szybkie zebranie z ziemi, z pomocą przybiega Lupus. Kontrola siebie oraz ekwipunku. Wszystko ok. Ja cały ,motocykl w porządku, jedziemy dalej. Troszkę mniejszym tempem docieramy w końcu do celu około godziny 20.00, temperatura bliska -10 stopni.
Teraz marzę już tylko o wypiciu zimnego piwka, które Wojtek wyjął właśnie z kufra by się schłodziło.