16.11.2011, 12:52 | #11 |
Zarejestrowany: Apr 2010
Miasto: Wlkp
Posty: 1,163
Motocykl: Prawdziwa przygoda XRV 750
Przebieg: od nowa
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 3 godz 1 min 4 s
|
Dzień 17 541km. 13.07
Jak zwykle najwcześniej wstał Piotr. Po śniadaniu wędkowanie. Efektem łowienia jest jeden tajmień. W drugiej kolejności ja dobieram się do wędki. Idę na jakieś 30-40 min obrzucać kilka miejsc. Efekt mojego łowienia jest kiepski. Wynik równy zeru. Dla jednej ryby złowionej przez Piotra i to jeszcze niezbyt imponujących rozmiarów nie ma sensu rozpalać ogniska. W czasie naszego pakowania motocykli podjeżdża Mongoł, który dostaje od Piotra w prezencie dwa baniaki pięciolitrowe na paliwo. Po wręczeniu prezentu minę ma taką, że nie wiadomo czy jest szczęśliwy, czy ma problem co z tym zrobić. Uwagę na jego motocyklu zwraca pięknie zdobiona kanapa. Panowie tapicerzy z forum może warto pomyśleć o podobnym modelu na AT hehe. Widać, że właściciel dba o swój pojazd . Na wczesny obiad zatrzymujemy się w zajeździe, gdzie spotykamy turystów z Australii i Anglii. Piotr ochoczo dyskutuje z nimi swoim płynnym angielskim pokazując w aparatach nasze zdjęcia. Kilka osób ze wspomnianej grupy rewanżuje się tym samym, dodatkowo opowiadając o swojej wyprawie. Ich przewodnikiem jest Mongołka, biegle mówiąca po angielsku. Dopytuję jej, gdzie lepiej zakupić pamiątki. W Harhorin czy Ułan Bator? Zdecydowanie stawia na Ułan Bator. Po pysznym obiedzie, na który zamówiliśmy pierogi buze wyskoczyłem na zewnątrz, by zrobić zdjęcie ciekawego pojazdu. Do naszej restauracji podjeżdża „chrystusowy pojazd” z małą beczką. Jest to dostawca wody w eleganckim skórzanym płaszczu, który już po chwili ubijał interes z pracownikiem knajpy. Taka lokalna rodzajowa scenka. Następna przerwa w jeździe była już w Harhorin na parkingu przy kompleksie świątynnym. W myśl zasady, że motocykle nigdy nie zostają same, jako pierwsi na zwiedzanie idziemy Piotr i ja. Robert w prażącym słońcu pilnuje maszyn. Harhorin to dawna stolica chanów mongolskich z czasów ich największej świetności. W 1937 roku komuniści wprowadzając swoją jedyną i słuszną doktrynę postanowili rozprawić się z religią i masowo niszczyli świątynie, oraz mordowali mnichów. Na terenie ogrodzonego kompleksu zostało kilka świątyń . W jednej z nich swoich wiernych przyjmowali tybetańscy mnisi. Po powrocie na parking Robert wspomina nam, iż spotkał dwóch Polaków. Jeden z nich poszedł szukać nas na terenie kompleksu, gdyż tak jak Piotrek był z Białegostoku . Zapewne chciał porozmawiać z „ziomalem”. Z nim już nie mamy okazji się spotkać, natomiast drugi podszedł do nas po kilkunastu minutach, by chwilę porozmawiać. Nasi rodacy pracowali w Mongolii, ale nie byliśmy na tyle wścibscy, by pytać co konkretnie robią. Byli to w zasadzie jedyni napotkani Polacy w Mongolii. Po krótkiej rozmowie pożegnanie i wyjeżdżamy z Harhorin, kierując się w stronę Ułan Bator. Pamiątkowe zdjęcie pod bramą wyjazdową z miasta, a po kilkuset metrach pierwsza kontrola policji. Kontrola kończy się wspólną fotografią ze stróżami prawa …… i dalej w drogę. Na którejś z rzędu stacji benzynowej po tankowaniu wolno toczę się w stronę Piotra rozmawiającego z jakąś kobietą. Okazuje się, że ów kobietą jest lekarka która od kilkunastu lat prowadzi gabinet w Warszawie. Jej mąż również jest lekarzem o specjalizacji ortopedia. Pytają nas, czy w jakiś sposób mogą nam pomóc? Cóż na fart !!! Chyba lepiej trafić nie mogliśmy. Zatem opowiadamy im o wypadku Roberta. Następne kilkanaście kilometrów jedziemy za ich terenówką do budynku, który można nazwać punktem medycznym . Przygotowanie do polsko-mongolskiej partyjki w kółko i krzyżyk Punkt medyczny przypomina nasze szpitale z lat osiemdziesiątych. Nie ma tam żadnego sprzętu, oprócz podstawowego wyposażenia, takiego jak aparat do pomiaru ciśnienia, strzykawki, igły i kilka leków. Bold ( tak ma na imię nasz specjalista ortopeda ) profesjonalnie wykonuje bandażowanie żeber, oraz obojczyka. Aplikuje Robertowi zastrzyki. Dziękujemy za pomoc i poświęcony czas. Kontynuujemy podróż w stronę stolicy Mongolii, zatrzymując się po następnych kilku kilometrach na zakupy. Po zaopatrzeniu się w wodę i jedzenie ruszamy dalej. Mijamy na poboczu poznaną rodzinę lekarzy, ponownie dziękując im, machając na pożegnanie. Jak się po chwili okazało, czekali za nami na poboczu, by nas ponownie dogonić i zaprosić do swojego letniego domku w Ułan Bator. Zaproponowali też następnego dnia zabrać Roberta do szpitala, na dokładne badanie, przy użyciu właściwego sprzętu. Korzystamy z zaproszenia i tuż przed północą jemy u naszych gospodarzy pyszną kolację. To, że podróże kształcą i dzięki nim możemy dowiedzieć się czegoś o otaczającym nas świecie, wie chyba prawie każdy. Ja dodam ( pewnie nic odkrywczego ), iż w trakcie takich wyjazdów możemy dowiedzieć się również więcej o samym sobie, co wkrótce miało miejsce. Po kolacji Bold poczęstował nas kumysem. Napój orzeźwiający, lekko alkoholowy wypiłem ze smakiem. Jak to wcześniej ustaliliśmy- wsiadamy do samochodu i jedziemy do miejskiej łaźni, by porządnie się wyszorować. Już po drodze jakoś dziwnie się czuję. Po 20 min, jak już dojechaliśmy do łaźni w lustrze zobaczyłem kogoś innego, bo z pewności nie byłem to ja:-). Oczy prawie jak Mongoł, nos napuchnięty, jak u Endrju po walce, a wargi jak u murzyna. To, że mam alergie na kilka rzeczy wiedziałem od dawna, ale nie przypuszczałem, że tak mój organizm zachowa się po kobylim mleku. Dobrze, że Piotr miał przy sobie tabletki antyalergiczne, które zażyłem jeszcze w łaźni, gdyż robiło się niebezpiecznie jak zaczął puchnąć mi przełyk. Do stanu wyglądu przed kumysem dochodziłem jeszcze następne dwa dni. O zdjęcia po kumysie nie pytać, bo ich nie ma J. Po powrocie do domu Bolda z racji późnej już godziny idziemy spać Robert: Pomimo naprawdę szczerego współczucia wygląd twarzy i pech Sebastiana rozbawił mnie. Jeszcze jesienią tak napalaliśmy się na kumys, dla nas kwintesencję orientu w Mongolii. Dobrze, że nie wypiliśmy dużo, a w pobliżu był lekarz i leki antyalergiczne. Nie robiliśmy biedakowi zdjęć, bo i tak nikt by go nie poznał. Dzień 18 15km. 14.07 Z rana Robert z Boldem jedzie do szpitala. Po powrocie z reklamówką leków Robert potwierdza swoją wcześniejszą diagnozę. Złamane piąte i szóste żebro oraz obojczyk z lekkim przemieszczeniem do góry. Wszyscy jesteśmy szczęśliwi … Robert będzie żył J !! Jemy wspólnie z rodziną Bolda pyszne śniadanie . Po śniadaniu Bold opowiada nam o swojej pracy pokazując w aparacie sporą ilość zdjęć . Pierwszy raz mam okazję zobaczyć odsłonięte ze skóry kolano . Niewątpliwie jest fachowcem w swojej pracy . Takich lekarzyt jak On jest w Mongolii tylko ( jak pamiętam ) czternastu. Po miłej rozmowie pakujemy motocykle, robimy pamiątkowe rodzinne zdjęcie i żegnamy się jeszcze raz dziękując za pomoc. Robert: Bold zawiózł mnie do szpitala swoją Toyotą Land Crouser. Jak śmiesznie jechało się siedząc po lewej stronie samochodu, a nie mając przed sobą kierownicy. W Mongolii w zasadzie większość samochodów ma kierownicę po prawej stronie pomimo ruchu prawostronnego. Wynika to z tego, że są to samochody głównie z importu z Japonii i Korei . To co zobaczyłem na miejscu bardzo mnie zaskoczyło. Piękna klinika traumatologii i ortopedii. Co prawda korytarze nieco „wymęczone”, ale widzę dużo nowoczesnego sprzętu. Bold wprowadza mnie do pomieszczenia, gdzie zostaje dokładnie przebadany przy pomocy aparatu przypominającego nieco rentgen do klatki piersiowej. Różnica dla mnie polegała tylko na tym, że wraz z Panią Operator obserwowali mnie w czasie rzeczywistym na monitorach. Potwierdziły się przypuszczenia złamań. Dodatkowo dowiedziałem się, że mam zmiażdżoną tkankę miękką pomiędzy żebrami z przodu przy mostku. No cóż upadałem już w życiu szczęśliwiej. Dostaję zalecenie przez dwa tygodnie nosić opatrunki składające się z kilku rolek szerokich plastrów oraz bandaży. Niestety nie wchodziło już w grę nastawianie kości. Jechaliśmy do szpitala tydzień i zaczęło się już zrastać. Jeżeli więc chciałbym poprawkę, to wygodniej będzie zrobić ją już w Polsce. Na odchodne Bold pociesza mnie, że „boleć to mnie jeszcze długo będzie” . No cóż zna się chłop na swojej robocie i jak się okaże potem -miał rację. Sebastian: Jedziemy szukać gesthouse, który prowadzą wspomniani Austriacy. Lokalizację znajdujemy według podanych mi wcześniej przez Macieja jeszcze w Polsce współrzędnych. Plac jest ogrodzony, monitorowany kamerami, zamykany szeroką bramą, przy której stoi strażnica Miejsce wygląda na bezpieczne nie tylko dla nas, ale co również bardzo ważne dla motocykli. Zostajemy tu na jedną noc. Właścicielka oprowadza nas po obiekcie pokazując kuchnię, prysznice i pralnię, po czym przydziela nam gerę. Po rozpakowaniu niesiemy nasze rzeczy do prania. Piotr po otwarciu swojego worka stwierdza, że zapach który się z niego ulatnia to mały pryszcz, przy mojej umieszczonej w worku bombie zapachowej. Przypomniałem sobie, że do szczelnie zamkniętego worka z rzeczami do prania wpakowałem dwie pary mokrych skarpetek, które dały efekt piorunujący. Biorę numerek z pralni, zostawiam worek i boczkiem … boczkiem ulatniam się, by jak najmniej mnie z tym workiem kojarzono. Robert chce odpocząć, więc zostaje w jurcie a my ruszamy na miasto. Po drobnych targach z taksówkarzem lądujemy w centrum miasta . Krzątamy się po placu Suchan Batora, robiąc zdjęcia parlamentu, oraz architektury stolicy i ludziom . Czyngis Chan przed wejściem do budynku parlamentu . Plac i pomnik Suche Batora Idziemy też odwiedzić Muzeum Historii Naturalnej, które jak się po chwili okazuje jest już zamknięte. Udajemy się zatem w poszukiwaniu klasztoru Gandan. Do klasztoru docieramy bez przeszkód, mijając po drodze jeden z słynniejszych gesthousów dla globtroterów Ghana Gestgouse. Gandan to jedyny klasztor w Mongolii który nawet w czasach najgłębszej komuny nie został zamknięty i działa nieprzerwanie od swojego początku . Obchodzimy kompleks robiąc zdjęcia w zachodzącym słońcu i wracamy do miejsca naszego noclegu, czyli Oasis Cafe & Gesthouse Decyzją kolektywu jutro po śniadaniu szukamy w pobliżu Ułan Bator rzeczki, by tam zastanowić cię ,co z wyjazdem na Gobi. Kolacja, piwo i do jurty . Miejsce noclegu : N47°54.639’ E106°58.900’ Dzień 19 435km. 15.07 Po śniadaniu jak dzień wcześniej zaplanowaliśmy, udajemy się około 30 km za Ułan Bator nad rzekę, gdzie mamy podjąć decyzję odnośnie wyjazdu na Gobi. Decyzja brzmi następująco: Robert zostaje nad rzeką na cztery max pięć dni, by odpocząć przed powrotem do domu. Ja z Piotrem przepakowujemy motocykle i bierzemy tylko rzeczy niezbędne. Jedziemy na południe do Dalandzadgad. W planie mamy zobaczyć wydmy Khongor Els, oraz Flaming Cliffs. Robert: Bardzo chciałem pojechać na Gobi. Warunki w Mongolii są jednak takie, że nie pytasz czy, ale kiedy i ile razy się wywrócisz. Nie chcę przeginać mając świadomość, że bardzo łatwo złamane żebro może przebić płuco. Teoretycznie można wezwać helikopter medyczny, ale to wydatek ok. 8000dolarów. Dodatkowo trzeba mieć jak go wezwać, bo telefony działają tylko przy miastach w bardzo małym promieniu. Chłopaki bardzo mi pomagali przy wszystkim, jednak nie mogłem ciągle ich obciążać moją osobą. Nie czuję się aż tak dobrze fizycznie, więc postanawiam- JESZCZE TU WRÓCĘ. Decyzję tą dodatkowo spowodowała świadomość braku nakrętki tylnego koła. Oś była lekko ruchoma. Dopiero w Rosji udało się ją delikatnie dokręcić. Jak się potem okazało od drgań złamała się lewa śruba napinająca łańcuch. Jechałem potem całą drogę z łańcuchem luźnym jak szmata . Siedzę tak więc w urokliwym miejscu, gdzie mętna (nietypowo jak na Mongolię) rzeka swym wartkim nurtem obmywa podnóża pięknych gór. Jest to chyba miejsce dobrze znane miejscowym, gdyż kilkakrotnie przyjeżdżają tu na odpoczynek, ale na krótko. Próbuje łowić ryby, ale rzucanie spinningiem jest ponad moje siły. Nurt jest bardzo wartki. Oceniam go na 35km/h. Pierwsze dwa dni dużo drzemię w dzień. Chyba organizm tego potrzebował. Nudzę się niemiłosiernie. To duża zmiana tempa życia, a ja nigdy w jednym miejscu usiedzieć nie mogłem. Zwiedziłem okolice mojego obozu, porobiłem zdjęcia, poesemesowałem do Polski. Szybciej niż się spodziewałem wrócili moi kompani, którym w tym czasie pilnowałem gratów. Jeszcze nigdy nie spałem w namiocie z sześcioma oponami. Chyba jednak przydał się ten odpoczynek. Pierwsza noc w towarzystwie chłopaków i rano pytanko-stwierdzenie od Sebastiana „że odpocząłem”. Zdziwiony zapytałem - skąd wie? Bo nie chrapałeś – odparł z uśmiechem. Sebastian: Prujemy po płaskim żwirowo-piaszczystym terenie trafiając momentami na odcinki asfaltu . Prawdopodobnie planują połączenie południa kraju ze stolicą drogą asfaltową, gdyż w wielu miejscach usypany jest wał z tłuczniem, który sukcesywnie pokrywany jest dywanikiem asfaltowym. Tam gdzie jeszcze wału nie uformowano są sporej wielkości kopce z materiałem na budowę takiego wału. Kilometry połykamy dosyć sprawnie, po drodze robiąc przerwy na uzupełnianie płynów i jedzenie. Jest ciepło 34 °C. Ruch jak na Mongolię dosyć spory. Z dala widać tumany kurzu, które unoszą pędzące samochody- szczególnie wielkie ciężarówki. Jakieś 220 km przed Dalandzadgad zbaczamy z drogi i szukamy miejsca pod obozowisko. Na kolacje konserwa i coś na przepłukanie gardła. Kuchenki nie zabraliśmy. Komu chciałoby się w tej temperaturze pić coś ciepłego? Noc jest gorąca. Przed położeniem się w namiocie sprawdzam temperaturę na termometrze. Jest jeszcze +32 °C. Miejsce noclegu: N45°13.537’ E105°48.698’
__________________
Możesz utracić wszystko,ale nikt nie zabierze ci tego co w życiu zobaczyłeś i przeżyłeś Ostatnio edytowane przez sebol : 16.11.2011 o 21:26 |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Mongolia samotnie czerwiec/lipiec 2011 | doktorek | Trochę dalej | 44 | 14.02.2012 20:08 |
Mongolia 2011 start przełom lipca sierpnia, motorki już ma miejscu :-) | mnorbi | Umawianie i propozycje wyjazdów | 0 | 02.07.2011 18:46 |
Mongolia 2011 | sebol | Umawianie i propozycje wyjazdów | 121 | 01.06.2011 22:27 |