Dzień 8 (Ałuszta, Sudak, Teodozja, Arabacka Strilka)
Poranek wita nas szumem morza i nieustającym sykiem. Z trudem wygrzebujemy się z namiotu, ciekawi jednak skąd dobiega to cholerne syczenie. Wzdłuż kamienistej plaży ułożony jest wodociąg, który pamięta chyba czasy rewolucji październikowej. Wodociąg połatany milionem spawów ale nadal jest dziurawy jak sito. Jeśli tak wygląda reszta infrastruktury na Ukrainie, to słabo widzę te Euro2012 Nie ma jednak co narzekać, dzięki dziurom mamy dostęp do słodkiej wodę za darmo
Po śniadaniu zabieramy się za reanimację sprzętów. W poszukiwaniu prądu w KLR, zdejmuję trochę plastików i kanapę by dobrać się do akumulatora. Elektrolit jest, kable całe, nic się nie usmażyło. Na szczęście padł tylko główny bezpiecznik. Wymieniam go i tym samym nie mam już ani jednego zapasowego. W KLR bezpieczniki są jak w starych sprzętach RTV - szklana rurka z drutem w środku. Przez kolejne 2 dni będziemy szukać bezpieczników tego typu na stacjach i przydrożnych sklepach moto. Bez skutku. Dopiero w jakimś warsztacie montującym radia, wysępię zwykłe bezpieczniki samochodowe i gniazda. Luki po nocnej akrobacji zabiera się za prostowanie gmoli, kierunkowskaz udaje się skleić kawałkiem taśmy. W sumie straty niewielkie, gorzej że rano tracimy sporo czasu na te wszystkie zabiegi, ruszamy dopiero ok 10.00.
Wyjeżdżając podziwiamy ośrodek, na terenie którego nocowaliśmy. Betonowy przerost formy nad treścią, nigdy chyba nie dokończony ośrodek dla pracowników gazety "Izwiestia". Piękna okolica, spaprana czymś co nadaje się tylko do wysadzenia w powietrze.
Kierujemy się główną drogą (P29) w kierunku Sudak. Droga biegnie raz bliżej raz dalej morza, przez nieco mniej zaludnione tereny, trochę wzniesień i ładne widoki towarzyszą aż do Sudaku, w którym chcemy zwiedzić genueńską twierdzę. Twierdzy trudno nie zauważyć, bo mury obronne mają ok 1 km długości a cały teren ok 30 hektarów. Przed główną bramą typowa cepelia - budy z upominkami, żarciem i parking. Na terenie twierdzy podobnie, można sobie strzelić fotę z koniem, indianinem i z czym tam kto chce. Zwiedzamy 2-3 najlepiej zachowane wieże, jednak poza widokami i tłumem ludzi niewiele więcej jest tu do zwiedzania.
Odpalamy dalej w stronę Teodozji, w której jest kilka zabytków do zwiedzania. Ponieważ miasto mocno ucierpiało w czasie II WS, to wszędzie wita nas socjalistyczna architektura a szukanie zabytków przypomina poszukiwanie rodzynek w cieście - wiemy że są, tylko nie możemy ich znaleźć. Sęk w tym, że docieramy do miasta ok 17.00 a ok 19.00 zaczyna się robić zmierzch. Dopiero po błądzeniu udaje się nam znaleźć jego najstarszą część. Zostawiamy motki pod czujnym okiem parkingowych dziadków i idziemy zwiedzić główny deptak. Wzdłuż plaży stoją setki bud, w każdej można kupić "jedyną niezapomnianą pamiątkę z Krymu - Made in China". Wszędzie plączą się ludziska i generalnie jest mocno turystycznie. Gdyby nie napisy w innym języku, można by pomyśleć że to jakiś Spot albo inny Hel Przez te kilka dni nieco z Lukim zdziczeliśmy i ta ilość ludzi nas męczy. Myśl o kolejnym noclegu w mieście przyspiesza decyzje - jedziemy w stronę Arabackiej Striełki i tam poszukamy noclegu.
Wyjeżdzamy z Teodozji w kierunku na Kerch i po kilkunastu kilometrach odbijamy w miejscowości Batalnoe w lewo, kierując się przez kolejne wioski w kierunku Soljanoe, ostatniej osady na południowym krańcu mierzei. Śpieszymy się, bo chcemy znaleźć miejsce pod namiot za widoku, martwi nas też nadchodząca zmiana pogody. Wiatr piździ jak oszalały a chmurzyska nie zapowiadają niczego dobrego. Po wjeździe na striełkę, zjeżdżamy w prawo na plażę. Na plaży witają nas śmieci, znajdujemy nieco czystsze miejsce i w świetle czołówek czyścimy je ze butelek, kapsli i innego szajsu.
Po kolacji nie możemy odmówić sobie kąpieli w morzu Azowskim, które nie dość że jest bardzo słone, to jeszcze jest najpłytszym morzem na świecie (średnia głębokość 7 m !). Na plaży zamiast piasku leżą petabajty muszelek, które trzeszczą i pękają pod stopami. Wskakujemy do wody po ciemku, która w świetle księżyca pobłyskuje fluorescencyjne. Każde zagarniecie wody wzbudza kryl, który spływając po nas pobłyskuje na zielono setkami kropek. Stoimy jak debile po kolana w wodzie, patrząc jak zielone kropki spływają po nas. Widok fiuta pobłyskującego na zielono - bezcenny Kończymy dzień leżąc po ciemku koło namiotu i popijając wino kupione w Teodozji.