Dzień 7
Akkonak> Cide > Sinop > Gerze
Słoneczny poranek wygania nas z namiotu, szkoda czasu na spanie. Wąską ścieżką schodzimy na kamienistą plażę, pływanie przed śniadaniem ma swój urok. Na dnie od cholery kamieni i większych głazów, wieczorem trochę się o nie poobijaliśmy, na ale tak jest jak się pływa z czołówką na łbie. Północna Turcja ma tą zaletę, że plaża nie jest cały dzień w słońcu a temperatury nie gotują jajec na twardo od samego rana. Korzystając ze kempingowego stołu jemy śniadanie na siedząco, pakujemy graty i odpalamy przed 9.00 w trasę.
Przed nami chyba najwolniejszy ale i najładniejszy odcinek wybrzeża północnej Turcji. Asfalt to mieszanka dziur, drobnych kamieni i ostrych zakrętów. Średnia spada do 50 km/h, zwłaszcza że zatrzymujemy się często na foto. Jakoś nie dowierzam zdjęciom z Gopro, które Luki ma na kasku. Lubię się pobawić aparatem, wybrać plan, czasem pogmerać w ustawieniach, zrobić kilka ujęć - no, zwykłego człowiek szlag trafia. Ze względu na przyjacielskie relacje z Lukim postanowiłem nie brać lustrzanki - bo wtedy wyjazd zabrałby dodatkowy tydzień
Mijam Cide, pierwszą większą miejscowość z dużą, wysypaną kamieniami plażą. Wybrzeże nadal jest lekko górzyste, pojawiają się także ciekawe formacje skalne.
Dwa słowa o Tureckich rzekach. Te które przekraczamy są w większości uregulowane i wykorzystywane do napędzania hydroelektrowni, których mijamy naprawę sporo. Przy mostach i tam gdzie łatwo zjechać nad rzekę, Turcy wywalają śmieci. Nie mam na myśli kilku plastikowych butelek - to są regularne zwałki ton śmieci prosto z ciężarówek. Stare opony, glazura, połamane kible - wszystko co można sobie wymyślić. Ja wiem - w Polsce to też się zdarza, ale skala jest inna i nie ma takiego społecznego przyzwolenia jak tam.
Na szczęście nie tylko widać śmieci, jest też od cholery pięknych widoków. Na piękno można się uodpornić - po setkach kilometrów pocztówkowe widoki powszednieją. Turcja zaszczepiła mnie przed pięknem Gruzji, gdyby nie to, łeb by mi eksplodował.
W Inebolu tankujemy, stacja ma piękny widok na morze więc robimy krótki popas na czaj. Zrzucamy buzery, siadamy przy stoliku, gadamy na migi z obsługą pokazując mapę.
Z przeciwka nadjeżdża jakieś samotne turystyczne moto. Wychodzę na szosę, macham. Moto zjeżdża na stację, zerkam na tablicę - PL i zanim gość dobrze zdjął kask pytam grzecznie piękną polszczyzną: "Czy życzy Pan sobie do pełna" ? Mina bezcenna, szybko wyjaśniam co i jak. W ten sposób poznajemy Marcina (pozdrowienia), który wraca samotnie na dużej teresce ze swojej pierwszej motocyklowej wycieczki. Pijemy czaj, gadamy - ogólnie miło i przyjacielsko. Wymieniamy się kontaktami i każdy rusza w swoją stronę.
Przed Sinopem wybrzeże zaczyna się wypłaszczać, ale nadal jest ładnie. Droga staje się zdecydowanie lepsza ale ruch też gęstnieje, czuć że zbliżamy się do większego miasta. Sinop jest ciekawie położony, na wysuniętym w morze cyplu, trochę przypomina kieliszek połączony wąską nóżką z lądem. Wbijamy się do miasta i parkujemy na ruchliwej ulicy.
Jesteśmy już nieźle głodni, więc zaczynamy zwiedzanie Sinopu od kuchni - dosłownie pakujemy się do pierwszej większej knajpy i ku uciesze kelnera, wybieramy coś z karty. W tym regionie nie ma zbyt wielu turystów zagranicznych, więc prawie zawsze menu jest tylko po turecku. Jak są obrazki - to jesteś uratowany, jak nie ma - losujesz i liczysz na szczęście
W pobliżu jest stary meczet a tuż obok szkoła koraniczna. Meczet nadal pełni swoją funkcję, ale w szkole urządzono "cepelię" i kawiarnię - trudno wyobrazić sobie jak to kiedyś wyglądało.
Kilkaset metrów dalej jest muzeum, z braku czasu zwiedzamy tylko to co jest na jego dziedzińcu. Duże wrażenie robi cisza i spokój panująca na terenie muzeum z kolorami i tętnęm miasta tuż za jego płotem. Miasto dosłownie wlewa się do muzeum - kontrast jest piorunujący.
Zbieramy się do dalszej drogi, na wąskich ulicach tworzą się lokalne korki, z mieszaniną perwersji i zazdrości patrzymy jak wielki autobus przepycha się między balkonikami wiszącymi tuż nad jego dachem. Wyjeżdżając z Sinopu mijamy jeszcze mury twierdzy, niestety nie wiem czy można ją zwiedzać. W sumie w mieście jest tylko kilka zabytków i tylko dla nich chyba nie warto by było tłuc się pół świata.
Słońce powoli wali się spać, a my staramy się pogonić jak najdalej na wschód zostawiając Sinop za plecami. Oświetlenie jest piękne, długie cienie kładą się wokół nas, kusi by robić zdjęcia ale z czasem jest krucho. Udaje się nam kupić jakieś letnie piwo i nerwowo wypatrujemy miejsca na namiot.
Jak na złość wybrzeże znowu zrobiło się strome, wszędzie górki dołki. Wzdłuż wybrzeża, dosłownie na plaży trwa budowa autostrady. Luki wpada na lekko zakręcony pomysł i sprawdza jedną z dróg wiodących na budowę. Stromym szutrem zjeżdżamy na samą plażę. Robotnicy właśnie mają fajrant i zwijają się z budowy. Zapada zmierzch, lepszego miejsca nie znajdziemy. Popijając piwko szykujemy sobie legowisko na plaży. Dziś noc bez namiotu, co by nie kłuć ochrony w oczy. Nad nami co jakiś czas przejeżdża jakieś auto, ale bandy są tak wysokie, że nie sądzimy by było nas widać. Kąpiemy się w morzu po ciemku, dopijamy piwo i kładziemy się na spać. Maty i drobne kamienie idealnie dopasowują się do nas.
Jak każdy z nas, mam tak zaprogramowaną głowę, że gdy czuję powiew na twarzy mój durny mózg myśli że jadę na moto i nie pozwala przełączyć się na standby. Leżę, wiercę się, wstaję - ni cholery, lekka bryza od morza robi swoje. Zasypiam dopiero o ok 3.00. Miało być romantycznie a wyszło jak w sen w wagonie trzeciej klasy PKP.
Przelot dnia: 358 km
cdn.