02.12.2012, 21:15 | #1 |
Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Wrocław
Posty: 194
Motocykl: RD07a
Przebieg: 59000
Online: 6 dni 17 godz 6 min 23 s
|
Wkoło Adriatyku 2012
Pomysł na tę wyprawę powstał w szkolnej ławce kiedy jeszcze siedziałem w gimnazjum. Miałem wtedy może 15 lat, jeździłem namiętnie motorowerkiem Honda NS-1 i marzyłem o wielkiej podróży. Razem z kumplem ustaliliśmy wtedy cel i środki: Grecja i motocyklem. Czas? W rok po studiach, na liczniku będziemy wtedy mieć 26 lat. Doskonały czas żeby coś klawego zmajstrować zanim przyjdzie dzieci bawić.
Przez następne lata wiele się działo. Były wyjazdy różnej maści, podróże mniejsze i większe, studia i inne tym podobne, życiowe ścieżki. Kumpel poszedł trochę w inną stronę ale ja tematu nie odpuściłem. Po drodze zmieniały się też pomysły na przebieg podróży. Na czytałem się i naoglądałem sporo o Chorwacji, Czarnogórze, Albanii. W pewnym momencie pozbyłem się również motocykla, mojej poczciwej małej Tenerki. Byłem jakiś czas bez moto. Czas zaczął sobie jaja robić i szalenie wszystko przyspieszyło. W lipcu 2011 znalazłem do kupienia Hondę Africa Twin, przez którą nie mogłem spać. Piękna, młoda i w TYM! malowaniu. Wisiała trochę na allegro, nawet sobie fotkę w telefonie nosiłem... potem cena spadła o tysiąc. Pomyślałem sobie - musi być moja! Zapożyczę się a wezmę. I jak powiedziałem tak zrobiłem. Nowy motocykl przywołał na nowo i ze zdwojoną siłą plany o pierwszej większej podróży. Zaczęło się planowanie na dobre. W międzyczasie padło kilka tysięcy kilometrów na zapoznanie z nowym motocyklem ( po części jest to przedmiot tego bloga ). Było też mnóstwo pracy i uwagi poświęconej na dopieszczenie i przygotowanie motocykla do podróży pod względem technicznym. Wymiany, serwisy, części zamienne, sposoby mocowania bagażu, wszystko to zajmowało mi każdą wolną chwilę na kilka tygodni przed wyjazdem. Chciałem żeby nie było ani jednego słabego punktu. Motocykl ma mi służyć przez ponad 6000 km i dwa tygodnie codziennej wyrypy. Pod koniec września 2012 wyruszyłem sam w podróż dookoła Adriatyku. Grecja przestała być celem samym w sobie. Celem stała się podróż przez Bałkany i powrót przez Alpy. Tak prezentuje się zaplanowana. Plan był taki aby możliwie jak najczęściej jechać przez góry, z dala od wielkich miast. DZIEŃ 1 - MASA KILOMETRÓW I DUPA W CEGŁĘ Jest sobota rano. Dzień nie zapowiada się słonecznie. W garażu pakuje ostatnie graty, smaruję łańcuch, przypinam klapki i parę innych pierdół. Krótkie pożegnanie i pierwsze 200m na stację benzynową. Wacha chlupie pod korkiem, zapinam pierwszy bieg i ruszam. Mijając jak co dzień te same skrzyżowania, nie dociera do mnie, że jeszcze dziś będę w Chorwacji. Z Wrocławia wyjeżdżam koło 8.00 rano i powolutku i spokojnie toczę się w kierunku Kłodzka. Obciążony motocykl inaczej się prowadzi, inaczej przyspiesza i hamuje. Trzeba kilkudziesięciu spokojnych kilometrów żeby się przestawić. Przed Boboszowem, zajeżdżam na stację benzynową. Dla pewności sprawdzam wszystkie troki i cały bagaż. Nie mam przecież pewności czy przyjęta przeze mnie opcja załadunku poradzi sobie z jakością dróg w Polsce. Obok stacji benzynowej jest kanciapa z kantorem i winietami. Kupuję na wszelki wypadek parę set czeskich koron ale winiety na Austrię odpuszczam bo wydają się być ciut za drogie. Czechów uwielbiam za to, że jednoślady nie muszą mieć winiet na autostradach . Tankowanie olewam bo jest straszna kolejka puszek a z nieba zaczyna się sączyć deszczyk. Przeciwdeszczówka zostaje w kufrze w nadziei, że to przelotne opady. Ruszam dalej. W Czechach przestaje padać ale asfalt jest cały czas mokry. Poruszam się wcześniej ustaloną trasą po lokalnych drogach i tu świetnie sprawdza się Locus Pro na moim telefonie. Wspaniała i tania ręczna nawigacja. Trzeba co prawda zaglądać wzrokiem i kontrolować pozycję ale ma to swoje zalety. Po pierwsze trasy nie wyznacza bezmyślnie jakiś system, w związku z czym nie wywiezie mnie w pole, a po drugie mam większą świadomość mijanych miejsc, muszę kontrolować miejscowości i kierunki jakie wybieram. Jadę tak kilkadziesiąt kilometrów, mijam piwny Litovel i w Olomoucu odbijam już na dwupasmową ekspresówkę na Brno. Robi się co raz bardziej nudno :P. Po następnych klikudziesięciu kilometrach zaczyna się już autostrada. Mimo nudnej charakterystyki jazdy uśmiech zagościł na mojej gębie na stałe. Jadę szybko, bez korków, płacić nie muszę, nic się nie psuje, spalanie niskie i z każdą minutą dalej od domu. Ku przygodzie! W Brnie kieruje się na południe, gdzie za następne chyba prawię 200km będę wjeżdżał do Austrii za miejscowością Mikulov. Pędzę trzema pasami, nudy jak cholera, dupa zaczyna stękać a temperatura powietrza skoczyła powyżej 30 stopni. Zatrzymuje się przed granicą, kupuję bez problemu i taniej jak u nas siedmiodniową winietę dla motocykli. Moja Afryka dostaję piękną wlepę na czachę i grzejemy dalej do Austrii. Jak do tej pory zero problemów, spalanie przy 110-120 na autostradzie wynosi 5,2 l na sto km. Austrię przejeżdżam migiem. Mijając Wiedeń trochę mnie korciło, żeby zajrzeć do centrum ale jak przywołałem obrazy Durmitoru widziane w internecie to jakoś mi szybko przeszło. Na południe od Grazu robię pierwszy dłuższy przystanek. Tyłek mocno już oberwał. Leże sobie na drewnianej ławeczce, pije wodę i wcinam żelki. Dokoła mnie sami wakacyjni podróżni w puszkach i kamperach. Tuż za granicą Słoweńską zjeżdżam z autostrady, bo nie chcę płacić za winietę. Miałem to zrobić przed granicą ale poplątałem zjazdy. W efekcie jadę kawałek drogą płatną do Sentilj i tam odbijam na wschód na drogę nr 438. Tempo jazdy wyraźnie spada ale za to jazda przestaje mnie nużyć. Niebo nade mną jest nieskazitelnie czyste, powietrze ani drgnie a termometr od RAFWRO jarzy się okrągłą liczbą 35. Jest mega gorąco. Po kilkudziesięciu kilometrach docieram do drogi 433 i jadę na południe. Toczę się spokojnie 80-90km/h. Za miejscowością Lenart wjeżdżam na drogę 229 i lecę do Ptuj. Dopiero za tą mieściną wpinam się do międzynarodowej E59, która do Chorwacji nie jest płatna. Zaczynają się wzniesienia, drobne górki, robi się chłodniej. Do tej pory Słowenia minęła mi jak czysta kartka papieru. Nie pamiętam żadnego obrazu z tej krainy. Po prostu nuda. Zgrzany jak pies docieram do granicy chorwackiej. Zrzucam ciuchy, smaruję łańcuch i odpoczywam chwilę. Dalej już tylko odprawa paszportowa i w drogę. O końcu sezony daje o sobie znać ogromna kolejka samochodów i autokarów czekająca na odprawę na przeciwległym pasie. Ja po 5 minutach jestem już w Chorwacji. Jadę oczywiście opłotkami. Wolniej ale ciekawiej i nic nie kosztuje. Po kilku kolejnych godzinach i paru nie trafionych drogach w końcu dojeżdżam do masywu Medvednica. To miał być pierwszy górski punkt całej wycieczki. Spory masyw górski, u podnóża którego znajduje się Zagrzeb, stolica Chorwacji. Nie spodziewałem się tylko, że jest tu tyle dróg i wszędzie można wjechać, ze szczytem włącznie. Na szczycie krótka przerwa i spacerek na rozprostowanie tyłka i kości. Temperatura na szczycie jest wreszcie przyjemna i akceptowalna. Czuję, ze jestem już mocno zmęczony. Zjeżdżam serpentynami do Zagrzebia. Tu ponownie robi się gorąco. Jestem w centrum ale jakoś nie bawi mnie perspektywa samotnego wieczoru w Zagrzebiu więc decyduje się jeszcze dzisiaj jechać w stronę Plitvickich Jezior. Ze stolicy pognałem kawałek autostradą. Po drodze zrobiło się ciemno. Przy bramkach znów widze korek na przeciwległym pasie, prawie 2km. Ja biorę bilecik w 5 sekund i grzeję dalej aż do Karlovac. Tu odbijam na jedynkę i jadę dalej. Myślałem, ze dojadę aż do Plitvickich Jezior ale zmęczenie zrobiło swoje. Od ponad dwóch godzin jechałem po zmroku, krętą, zwykłą drogą. Mam za sobą 930km. Na wysokości Bakovac przydrożny hotelik z kamperami na parkingu jest dzisiaj metą. Zatrzymałem motocykl i zwlekam się z niego. Idę do ludzi, którzy stoją przy wielkim zamkniętym palenisku, w którym piecze się kawał świniaka. Zagaduję po angielsku a oni nic. Z tyłów restauracji wychodzi starszy jegomość i coś do mnie mówi. Ja swoje on swoje. W końcu na migi i ze słowami klucz w postaci "zelt" i "duszzz" udało mi się nawiązać kontakt. Facet odpala małego chińskiego pierdzipęda i każe jechać za nim. Wjechaliśmy na tył knajpy a tam wielkie pole z dużym zagłębieniem. Gość do mnie że gdzie się położę tam moje. Ja ciągnę dalej temat "duszzz". Na polu były też 3 eleganckie domki drewniane z łazienkami. Wszystkie już puste. Dostałem więc do jednego klucz i miałem swoją prywatną toaletę. Przy meldunku zanabyłem pierwsze chorwackie piwko Ożujsko i wróciłem rozbijać moje małe królestwo. Aha, zapomniałbym, nocleg za 5eur. Ostatnio edytowane przez grabbie : 14.01.2013 o 14:02 |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Wkoło adriatyku 2012 | grabbie | Trochę dalej | 27 | 16.09.2012 11:56 |
bike island days 28.06.2012-1.07.2012-Lubieszewo kolo Drawska Pom-zachodniopomorskie | kuras | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 9 | 10.06.2012 22:33 |