18.12.2013, 10:01 | #11 |
Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
|
Pocieszający jest fakt, że ludzie stojący za nami w kolejce patrzą na właścicielkę ze wstydem i wyrzutem – wyraźnie nie podoba im się jej zachowanie.
...cd ... Nocleg udaje nam się znaleźć kilka kilometrów za Ivanjicą. Wjeżdżamy w boczną drogę i rozkładamy namiot za opuszczonym budynkiem szkoły. Jesteśmy chyba w pobliżu jakiejś wsi, dość blisko słychać szczekanie psów ale egipskie ciemności utrudniają rozpoznanie terenu. Dalszą część wieczoru spędzamy w namiocie z powodu ulewy, która usypia nas łagodnie niczym najpiękniejsza kołysanka. Dzień 9. (11. sierpnia – niedziela) Pierwszy poranek w Serbii wita nas słońcem i normalną temperaturą. Męczące upały zniknęły bezpowrotnie. Wstajemy wypoczęci i we wspaniałych humorach. Dookoła nas rozpościerają się cudowne widoki – góry, góry, góry… Po porannej toalecie i szybkim śniadaniu robimy mały rekonesans w terenie. Nieopodal nas, pod jedną z gór przycupnął maleńki monastyr św. Kuźmy i Damiana. Postanawiamy dostać się do niego i od razu wcielamy nasz plan w czyn. Prowadząca do miniaturowego monastyru szutrowa droga jest bardzo stroma i śliska po nocnej ulewie. W pewnym momencie motocykl zaczyna się osuwać. Niżej droga wygląda jeszcze gorzej, robi się coraz bardziej stromo. Po kilkuset metrach GS się przewraca i musimy się nieźle napocić, żeby go postawić na koła przy takim spadku terenu. Luźne kamienie, śliska glina i duży spadek terenu sprawiają, ze podejmujemy decyzję. Zawracamy. Klasztor św. Kuźmy i Damiana będzie musiał jeszcze na nas poczekać. Wyruszamy do klasztoru Studenica z XIII wieku, położonego 60 km od miasta Novi Pazar. Wielki żupan Serbii Stefan Nemanja poświęcił klasztor Matce Boskiej Dobroczynnej i uczynił z niego mauzoleum całej dynastii. Monastyr Studenica to świątynia wzniesiona w stylu średniowiecznej serbskiej architektury, w której na szczególną uwagę zasługują kolorowe freski. Ten zabytek – jako jeden z nielicznych w Serbii obiektów – znajduje się na Liście UNESCO. Monastyr leży w górach, z dala od większych miast. Taka lokalizacja sprzyja kontemplacji i modlitwie. Przybywający tu mogą w spokoju zastanowić się nad swoim życiem i zatopić w modlitwie. Spacerując po obiekcie mieliśmy wrażenie jakby czas się zatrzymał a wszelkie problemy i nurtujące pytania zatrzymały się pokornie przed bramą klasztoru. Wyciszeni i pozytywnie nastawieni opuszczamy mury klasztoru Studenica. Na parkingu spotykamy dwóch serbskich motocyklistów, z którymi gawędzimy chwilę i wymieniamy uścisk dłoni. Wyruszamy w dalszą drogę. Przed nami niebezpiecznie bijące serce Serbii – Kosowo. W tym roku chcemy przez nie przejechać. Próbowaliśmy już raz kilka lat temu ale nam się niestety nie udało. Powodem był wybuch zamieszek między Albańczykami i Serbami oraz zaminowany wiadukt tuż za odprawą graniczną. Skomplikowany problem narodowościowy sprawia, że nader często ten piękny zakątek Bałkanów jest niedostępny dla cywilów. Siły KFOR pilnują granic niczym mitologiczny Cerber strzegący wejścia do świata zmarłych. Kosowo położone w południowej część Serbii ma wyjątkowe znaczenie dla serbskiej tożsamości narodowej i historii. Uważa się je za kolebkę serbskiej państwowości i mimo, że teoretycznie dalej stanowi część Serbii posiada autonomię i podlega administracji ONZ. Każdy przewodnik turystyczny twierdzi, że Kosowo nie jest miejscem bezpiecznym dla turystów i jeszcze długo nie będzie. Niebezpieczeństwo min, napady i pospolita przestępczość to tylko kilka powodów dla których większość podróżników omija te tereny. Wiele z tych informacji mija się z prawdą. Przez przeważającą większość czasu nie dzieje się tutaj nic, co można by uznać za okoliczności niesprzyjające podróżowaniu. My od dawna marzymy o podróży do nieuznawanego przez wiele krajów świata Kosowa. Ciągnie nas tu i mamy ogromną chęć zobaczyć tę część Bałkanów na własne oczy. Na teren Republiki Kosowa wjeżdżamy od strony miejscowości Raszka. Na przejściu spora kolejka tirów i samochodów osobowych. Odprawą i formalnościami paszportowymi zajmują się policjanci i celnicy. Na granicy panuje wyjątkowy spokój. Spodziewaliśmy się zasieków, dziurawych dróg, świadectw wojny na każdym kroku, wojska, przesłuchań – a tu zupełnie nic… Dostajemy pieczątki w paszporcie i jedziemy dalej, prosto do Prisztiny. Po kilkuset metrach Kosowo wita nas napisem na wiadukcie „NATO go home!”. Północna część Kosova to region zamieszkany przez Serbów – wszędzie powiewają serbskie flagi. Wydaje nam się, że ta część jest bardziej serbska niż sama Serbia! W Kosowie Serbowie stanowią mniejszość. Wygląda na to, że nie w tej części autonomii. Mimo to wielu z nich wyemigrowało stąd z powodu ekonomicznego zacofania obszaru. Druga strona prawdy jest taka, ze populacja kosowskich Albańczyków zwiększyła się kilkakrotnie i udział Albańczyków stale rośnie. Drogi na terenie całej republiki są bardzo dobre, tylko kierowcy uprawiają tzw. „wolną amerykankę”. Zarówno Albańczycy, jak i Serbowie są przyjaźnie nastawieni do przyjezdnych i coraz częściej zaczynają dostrzegać pozytywną rolę turystyki w rozwoju swojego kraju. Ale pamiętajcie, że warto mieć oczy i uszy szeroko otwarte, ponieważ w dalszym ciągu na terenie Kosowa konfiskowane są duże ilości broni i zdarzają się niebezpieczne sytuacje. My nie szukaliśmy bliskiego kontaktu z mieszkańcami Kosowa – interesował nas sam kraj. Dowodem na pozorne uśpienie Kosowa jest fakt, że w ostrzale misji EULEX w północnej części republiki (na naszej trasie) zginął litewski celnik. W serbskiej części Kosowa większość aut jeździ bez tablic rejestracyjnych. Jeśli jakieś ma tablicę, to w większości przypadków jest to serbska rejestracja. W tej części nie spotyka się samochodów z rejestracją kosowską (RKS). Jest to element protestu serbskiej społeczności w Kosowie. Policja, zarówno międzynarodowa i kosowska nie reaguje na taki stan rzeczy w północnej części państwa. Albańskie Kosowo wygląda zupełnie inaczej…. Rozwija się i rośnie niczym nieustający plan budowy. Na każdym skrawku ziemi widać tu nowe budynki, hotele, osiedla mieszkaniowe. Ale z drugiej strony widać tu też podobieństwo do Albanii – mnóstwo śmieci, smród palonych plastików i innych świństw. Im dalej na południe, tym gorzej. Po drodze mija nas mnóstwo weselnych korowodów. Pierwsze napotkane jadą w eskorcie sił KFOR. Czujemy się prawie jak w Albanii. Serbskie flagi, które królowały na północy ustępują tu miejsca albańskim barwom narodowym oraz kosowskiej fladze. Mijamy mnóstwo punktów kontrolnych, wozów sił KFOR oraz znaki z napisem „Uwaga CZOŁGI”. W końcu dojeżdżamy do Prisztiny – stolicy i największego miasta autonomicznej Republiki Kosowo. Ten zakorkowany, brudny, śmierdzący betonowy moloch nie stanowi żadnej atrakcji turystycznej. Trudno tu wjechać i trudno się stąd wydostać. Krążymy chwilę po głównej ulicy miasta i zaspokoiwszy swoją ciekawość opuszczamy bez cienia żalu kosowską metropolię. Kierujemy się na północny – wschód i dojeżdżamy dość szybko (dzięki wspaniałej jakości dróg) do miejscowości Merdare, przy granicy z Serbią. Stoimy tu nieco dłużej, niż przy wjeździe na teren Kosowa. Odprawa nie idzie tu tak sprawnie a i kolejka jest niepomiernie dłuższa. Policjanci zawracają jedną rodzinę przed nami, nie pozwalają im przejechać. Trochę nas to niepokoi. Kiedy przychodzi nasza kolej nie chcą od nas paszportów tylko dowody osobiste. Bez problemu opuszczamy terytorium Kosowa i wjeżdżamy na teren Serbii. Tak kończy się nasza jednodniowa przygoda z autonomiczną republiką, w której dwa żyjące obok siebie narody toczy robak nienawiści i wojny. Paweł: Tym razem bardzo chciałem wjechać do Kosowa. Na siłę musiałem przekonywać Tamarę. Miałem przeogromną chęć aby zobaczyć ten skrawek albańskiej Serbii, do którego nie dane nam było wjechać w 2009 roku. Chciałem nawet przenocować w jednej z wiosek, by poznać tutejsze tradycje i skrywane tajemnice. Dużym sukcesem było przekonanie Tamary więc nie forsowałem więcej. Udało się osiągnąć cel – wjeżdżamy! Moja ciekawość była na tyle duża, że przy wjeździe do Kosowa na tzw. „przejściu granicznym” zaryzykowałem i nie wyłączyłem kamery na kasku. Po wjechaniu do Kosowa świeże, rześkie i czyste powietrze zamieniło się w ohydny odór palonych plastików. Zaskoczeniem były dla mnie progi zwalniające przy przystankach autobusowych wypełnionych ludźmi, serbskie flagi na każdym slupie elektrycznym, zablokowane betonowymi elementami lub oponami pasy ruchu i brak rejestracji na wszelkiego rodzaju pojazdach. Samochody osobowe, które mijaliśmy poruszały się dość wolno i w każdym było maksimum pasażerów. Kiedy przyspieszałem i wyprzedzałem jakiś samochód, ten także zaczynał jechać szybciej. Może to taka maniera jazdy?! Może chęć przyjrzenia się z bliska…?! Ludzie na terenie Kosowa, zarówno Albańczycy, jak i Serbowie wydają się być bardzo mili i przyjaźnie nastawieni. Żołnierze sił KFOR nie zawsze… Może to wynik ich stresującej pracy! Dużym zaskoczeniem byli dla mnie turyści w Prisztinie, którzy przewijali się tam i powrotem wzdłuż głównej ulicy. Wszędzie słyszałem rozmowy w języku angielskim! Tamara: Sama nie wiem czego spodziewałam się po Kosowie?! Z jednej strony chciałam tam pojechać, z drugiej gdzieś w głębi duszy czułam strach. Ale to chyba normalne, że człowiek odczuwa strach przed nieznanym… Najbardziej stresujący był dla mnie wyjazd z Kosowa. Na przejściu panowało dość duże zamieszanie i tłum. Jeden z policjantów mówiący po angielsku zagadnął nas i powiedział, że będziemy mieć na pewno problem z wjazdem do Serbii. Chyba chodziło mu o kosowską pieczątkę w paszporcie, której Serbowie nie uznają. Przyznaję, że poczułam mrowienie na karku i włosy stanęły mi dęba na głowie. Zaczęłam gorączkowo szukać w myślach innego wyjścia. Jeśli nas nie wpuszczą, to będziemy musieli jechać z powrotem przez całe Kosowo do drugiej granicy. A co jeśli tam sytuacja się powtórzy? Z opresji wybawił mnie policjant, który poprosił nas o dowody osobiste i w ogóle nie rzucił nawet okiem na nasze paszporty. Przejechaliśmy. Uff! Podobne odczucia miałam, kiedy, podczas poprzedniej wyprawy przejeżdżaliśmy przez Biesłan w Osetii Północnej. Wydaje mi się, ze miejsca naznaczone ludzkim cierpieniem, krwią i ofiarami wojny emanują dziwnym rodzajem energii i wzbudzają w ludziach irracjonalny strach. … cdn
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/ |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Filmik z kolskiego | Magnus | Trochę dalej | 46 | 03.12.2014 21:52 |
Ktotki filmik na zakonczenie sezonu 2013 | kris74 | Trochę dalej | 10 | 03.12.2013 09:06 |
krótki filmik Ukraina enduro maj 2010 | motormaniak | Polska | 6 | 30.06.2010 22:54 |