Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Prev Poprzedni post   Następny post Next
Stary 26.01.2014, 18:57   #11
bathory
 
bathory's Avatar


Zarejestrowany: Feb 2012
Miasto: Gdynia
Posty: 23
Motocykl: nie mam AT jeszcze
bathory jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 dzień 4 godz 23 min 23 s
Domyślnie

Wykorzystując nadmiar wolnego czasu odwiedzamy kafejkę internetową i zjadamy obiad w jednym z barów. Kręcąc się tak po mieście kilka razy mijamy tą samą szkołę. Stanowimy chyba niezłą atrakcję dla młodzieży, zwłaszcza dla kilku chłopaków, na których co chwila wpadamy. Coś tam próbują zagaić po angielsku ale kończy się na good morning, where you come from. Dalej nauczyciel się nie popisał i nic więcej chłopaków nie nauczył. O ile w ogóle mają w szkole angielski.
Jesteśmy zmuszeni poszukać gdzieś noclegu. Zaczynamy się kręcić dwupasmową drogą wzdłuż Morza Czarnego, kilka kilometrów na wschód a potem na zaś. Wreszcie odbijamy w boczną dróżkę. Miasto szybko przechodzi w wiejską zabudowę a droga prowadzi doliną rzeki coraz wyżej i wyżej. Zaledwie kilkanaście minut od miasta a zupełnie inny klimat. Góry, lasy i co jakiś czas osiedla (wioseczki). Na każdym wzgórzu na którym widać zabudowania widać też minaret. W sumie nie wygląda to najlepiej bo miejsca na nocleg jakoś nie widać. W międzyczasie uzupełniamy zapasy wody z przydrożnego kranu (wiele takich w całej Turcji).





Na jednym z zakrętów naszą uwagę przykuwa zarośnięta dróżka prowadząca gdzieś w chaszcze. Musimy ją sprawdzić bo to może być nasza szansa. Zostawiam motocykl i idę zobaczyć. Okazuje się, że dróżka ma ze 40-50 metrów i dalej się kończy. Jest kawałek w miarę płaskiego miejsca pod namiot a co więcej nie widać stąd drogi. Inna sprawa, że kilkadziesiąt metrów nad nami widać minaret. Ale na lepsze miejsce nie możemy liczyć, ładujemy się tutaj.





Organizujemy sobie na spokojnie miejsce bytowania, Ernest przygotowuje się do prania aż tu nagle pojawia się dziwny jegomość. Wymieniamy ukłony i facet z zainteresowaniem zaczyna przyglądać się wszystkiemu. Namiotowi, motocyklom, praniu, sprzętowi, który wala się w nieładzie. Co rusz bierze coś do ręki z aprobatą albo pytaniem wyrysowanym na twarzy. Z półsłówek zaczynamy tworzyć skrawki rozmowy. Nasz gość przedstawia się jako Suleyman i po chwili proponuje nam abyśmy poszli z nim. Wskazuje do góry na minaret tłumacząc, że możemy tam spać i dostaniemy coś do jedzenia. Pokazaliśmy mu, że tu jest dobrze. Spytał czy mamy co jeść i pić po czym zabrał mój termos i poszedł.



Mieliśmy z Ernestem pewne obawy, żeby nie sprowadził nam tu jakiś gości. Chcieliśmy noc spędzić w spokoju, a od czasu kradzieży sen mamy nie do końca spokojny. Zwłaszcza, kiedy śpimy niedaleko ludzkich sadyb. Nie mija więcej jak pół godziny i wraca Suleyman. Na szczęście sam. Ale nie z pustymi rękami Dwa termosy herbaty, chleb, twarożek, oliwki, jabłka i coś o konsystencji dżemu a smaku kolorowych szklanych lizaków, jakie pamiętam z dzieciństwa No lepszej niespodzianki nie mógł nam zrobić.
Ernest kończy pranie i zaczyna się kręcić w samych gaciach. Kiedy Suleyman to dostrzega zakrywa oczy dłonią po czym drugą pokazuje do góry. No tak Allah nie lubi odsłoniętych nóg. Upominam Ernesta, że może trochę naruszać uczucia religijne naszego dobrodzieja





Już ubrany siada z nami i przy pysznym posiłku, czaju i rozmowach mijają nam dwie godziny. W jakim języku rozmawiamy? W czterech Suleyman kojarzy trochę słów po angielsku, całkiem sporo po niemiecku (jego ojciec pracował w Austrii), resztę uzupełniamy my polskim on tureckim Stąd też wiemy, że pracuje jako kierowca, starym transitem rozwozi dzieci do szkoły. Że w Trabzonsporze gra jakiś Polak, a Galatasaray jest słaby bo przegrywa z Realem. W pewnym momencie Suleyman nas przeprasza i odchodzi na bok, bierze dywanik i się modli. My mu nie przeszkadzamy. Wraca i rozmawiamy dalej. Trochę nas straszy mówiąc, że ta okolica jest niebezpieczna, zdarzają się napady z bronią, ludzie giną. Gdy to mówi, mówi szeptem, i patrzy w dół, jakby się bał mówić źle o innych gdy Allah słucha. Sprawdza czy nic nam nie brakuje, czy mamy latarkę, zapasowe dętki, czy kufry się zamykają. Daje nam swój adres z prośbą o wysłanie mu zdjęć. Zostawia nam też swoją latarkę i resztę jedzenia. W końcu żegna się z nami serdecznie i odjeżdża. Niesamowity gość. To właśnie m.in. dla spotkań z takimi ludźmi się podróżuje



W konsulacie stawiamy się tym razem punktualnie o 9 mimo, że Ernest po drodze się zgubił i trochę na niego musiałem czekać. Spotykamy hiszpańską parkę (http://aroundgaia.com/), tą której motocykl widzieliśmy parę dni wcześniej nad słonym jeziorem. Wychodzą z konsulatu ewidentnie niezadowoleni. Okazuje się, że od czasu kiedy w Aksaray złożyli wniosek o kod referencyjny, do teraz zmieniły się przepisy. I ich kod nie obowiązuje na motocykl. W tym układzie musieliby znów aplikować o taki kod i czekać kolejne dni. To nas nie nastraja pozytywnie. W konsulacie mówią nam, że na motocyklach nie wjedziemy bo mamy nie taki kod. Extra. Co ciekawe, zmiana przepisów dotyczy tylko motocykli i rowerów, nie ma problemów z samochodem, autobusem czy czymś innym. Mimo to składamy dokumenty stwierdzając, że jak nas nie wpuszczą na motocyklach to wjedziemy bez nich Wypełniamy formularze i ze świstkiem mamy się udać do jakiegoś banku i opłacić wizę (75 euro). Taaaak, tylko gdzie ten bank? Jego znalezienie zajęło nam trochę czasu i nie obyło się bez pomocy miejscowych, którzy zaprowadzili nas pod same drzwi. Wracamy z potwierdzeniem zapłaty i pani informuje nas, że wiza będzie do odebrania o 16:40 czyli za jakieś 5 godzin... No więc zaczynamy okupację. Jakieś jedzonko, kima na krawężniku, studiowanie mapy, nuda, nuda, nuda. Ernest wykorzystuje ten czas na tułaczkę po mieście - naprawę czołówki i uzupełnienie braków po kradzieży. I nie ma go naprawdę długo. W międzyczasie ja ucinam sobie pogawędkę z chińskim studentem, który zrobił sobie roczną przerwę aby pobujać się po świecie - autostopem. Wyjmując chiński paszport mówi, że to straszne gówno i same z tym problemy. Praktycznie wszędzie gdzie chce jechać musi płacić za wizę, a gdyby chciał wjechać do EU musi mieć coś około 10 tyś. baksów zabezpieczenia finansowego. W pewnym momencie z konsulatu wychodzi chłopak mocno zaskoczony tym, że nie dostanie wizy irańskiej na wjazd rowerem. Już jakiś czas temu wysłałem Ernestowi sms, żeby wracał, bo babeczka z konsulatu wyszła do mnie z radosną wieścią, że wizę można odebrać. A Ernest przychodzi dopiero po dwóch godzinach od tej informacji. Odbieramy nasze upragnione wizy, dla których straciliśmy sporo czasu i pieniędzy i możemy wreszcie opuścić miasto.







Ponieważ nie chcemy wracać tą samą drogą - a ponownie kierujemy się na południe - wybieramy inną, ładnie oznaczoną na mapie grubą, żółtą kreską. Czyli powinno być dobrze. I faktycznie z początku jest dobrze, ładny szeroki asfalt, dokoła skalne ściany, gdzieś tam obok płynie potok. Tylko w pewnym momencie asfalt się kończy a zaczyna szutrowa droga wijąca się zboczem góry. Tempo jazdy ewidentnie spada, robi się ciemno. Kategoria drogi wychodzi w końcu poza jakąkolwiek klasyfikację, jest pełno dziur i kałuż. Z lewej strony skały a z prawej krawędź i długo, długo nic aż gdzieś tam na dole szumiący potok. Tak wygląda jazda na krawędzi, jakiś błąd, niezauważona dziura czy większy kamień i można odbyć długi lot w nicość. A końca tej męczarni nie widać, co więcej wspinamy się coraz wyżej a zakręty są coraz bardziej ekstremalne. W pewnym momencie niczym miraż pojawiają się zabudowania, droga z polbruku, ludzie, sklepy, herbaciarnie, zupełnie inny świat. I jak szybko się pojawił tak szybko zniknął, a my znów toniemy w ciemnościach. Nie możemy tak dalej jechać bo czujemy, że to się źle skończy. Zatrzymujemy się na kawałku płaskiego, trawiastego terenu tuż nad jakąś chatką. Trzeba iść się zapytać czy można się tu rozbić. Padło na Ernesta. Otwiera mu wystraszona kobieta z synem. Jakoś tam jej tłumaczy o co chodzi, kobieta szybko przytakuje i się chowa.
Rano budzimy się z kapitalnym widokiem. Przed nami rozpościera się potężna dolina wraz z drogą którą jechaliśmy poprzedniego wieczora. Kiedy się pakujemy przychodzi do nas gospodyni, już mniej wystraszona, nawet z uśmiechem na twarzy i pyta czy nie chcemy czaju. Czaju to my zawsze chcemy Po chwili wraca a oprócz dzbanka z herbatą przynosi również tacę ze śniadaniem No jak tu nie kochać tych ludzi











Po pysznym śniadaniu ruszamy dalej w górę. Niestety już po kilkunastu minutach zatrzymują nas mundurowi i informują, że droga dalej jest nieprzejezdna :/ Świetnie, kupa czasu i kilometrów psu na budę. Chociaż, z drugiej strony? Ta adrenalina, to śniadanie, ten widok. Warto było A do tego mamy okazję zobaczyć wczorajszą drogę w blasku dnia. Już nie wydaje się taka ekstremalna, za to nabiera niesamowitych walorów widokowych. Musimy ponownie wrócić nad samo morze i odbić kilkanaście kilometrów dalej w inną drogą na południe.
__________________
http://pocketsfullofsandpl.blogspot.com/
bathory jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
 


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
LS2 MX 456 miał ktoś w garści? majo Kaski 14 08.02.2015 14:31
MotoGóry 2013 - czyli zdobywamy najwyższe szczyty Kaukazu airwolf Trochę dalej 13 03.10.2013 13:33
Na Wschód! Tam musi być jakaś cywilizacja! - Czyli jak planować, żeby wyszło kompletnie inaczej niż się planowało czosnek Polska 61 15.02.2011 20:28
czy ktos miał styczność z napędami VAZ?? krystek Rama, zawieszenia, napęd 9 18.08.2008 01:03


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:48.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.