Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Prev Poprzedni post   Następny post Next
Stary 18.07.2017, 08:57   #11
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 31 min 28 s
Domyślnie



5-ty dzień

Wczorajszego wieczoru nie położyłem się bez wykorzystania wszystkich środków na jakie miałem siłę. Należy się dopisek.
Zabrałem ze sobą kask, tankbag z ważnymi rzeczami i poszedłem w świat jak ten Koziołek Matołek... W świat to zbyt wiele powiedziane. Po prostu wybrałem najszerszą z trzech ścieżek i zacząłem się zsuwać po glinie w dół. GPS pokazywał wioskę za niespełna kilometr. Tak też było ale wioska okazała się kilkoma drewnianymi chałupami z czego zamieszkana wydawała się być tylko jedna.



Tu właśnie z kurnika a może komórki o niskim wejściu wyłoniła się postać jak z baśni. W akompaniamencie ujadających psów, ostrożnie krocząc, starsza pani zgięta w pół pod ciężarem swojego wieku, szurała do mnie po ubłoconym kawałku chodnika z deski, przytrzymując się ściany. Już miałem wyrzuty sumienia kiedy powolutku zbliżała się do siatki, bo i tak wiedziałem że mi nie może pomóc. Jej buty uszyte z owczej skóry założone wełną na zewnątrz w jakiś magiczny sposób nie pozwalały na utratę przyczepności. Czarna chusta nieszczelnie zasłaniała białe włosy. Spod chusty wpatrywały się we mnie zaciekawione, obrysowane siatką zmarszczek oczy.
Ucieszyłem się na ten widok, bo choć staruszka w niczym nie mgła mi pomóc, zawsze to człowiek.
Nie opiszę tu jak wyglądała nasza konwersacja. Wspomnę jedynie że kiedy ja zarżałem z przekonaniem, starowinka w lot złapała czego mi trzeba. Jednak w odpowiedzi, pomarszczoną wiekiem dłonią pokazała małe stado owiec, gest ten urozmaicając komentarzem w tylko sobie znanym języku.
Po tym spotkaniu wracałem cztery razy dłużej, wyszukując kęp trawy, łapiąc się gałęzi czy płota. Wspinając się tak w górę, zasapany jak lokomotywa, ślizgając się co krok, rozmyślałem o życiu staruszki na tym odludziu i o jej butach.

Rano.

Jest około 7. Rano wszystko wygląda inaczej. Wiatr już nie wyje. Drzewa stoją nieruchomo. Zamiast tego słychać wypełniający okolicę świergot ptaków. Słońce zalewa całą okolicę tak jak wczoraj robiła to nawałnica. Po deszczu została wilgotna świeżość w powietrzu i rozpuszczona jeszcze bardziej glina na ziemi.









Czas coś zrobić. Zbieram znów najważniejsze rzeczy w plecak i tankbag. Kask w rękę i idę. GPS pokazuje następną wioskę za około 5 km. Może tam mi się poszczęści. Przecież Karpaty to kraina koniem stojąca. Jeśli nie, pójdę dalej i dalej.
Już zsuwam się po wczorajszej "ścieżce zdrowia", już kilogramy brei przywierają do butów. Znów rozmyślam o butach starszej pani, gdy szczęście uśmiecha się do mnie od ucha do ucha. Trochę powyżej miejsca do którego zdążyłem już ześlizgnąć się, widzę mężczyznę. Zawracam krzycząc do niego żeby nie odchodził. Łapiąc się trawy i uspokajając rozhuśtany oddech, staję przed człowiekiem oglądając dokładnie czy to nie zjawa. Dysząc, wymuszam na człowieku powitalny uścisk dłoni. Jak umiem, gestami i słowami opowiadam co i jak. Widzę że poczciwiec oczy otwiera ze zdumienia, to znów powstrzymuje się od śmiechu albo drapie się po krótko ostrzyżonej głowie. Jego kalosze przestępują nerwowo z nogi na nogę a glina pod nimi wydaje bulgoczące dźwięki.
W końcu rozumie mnie chyba. Wyjmuje z kieszeni komórkowca i dzwoni. Liczę że po kolegę, nie po pomoc psychiatryczną
Po rozmowie przez telefon teraz on tłumaczy w swoim języku co załatwił i kiedy to się stanie. Z potoku niezrozumiałych słów rozumiem tylko jedno powtarzające się: Karuca.
Właśnie nauczyłem się najpiękniejszego słowa w świecie: karuca. Zaraz przyjedzie wóz zaprzęgnięty w dwa silne konie. Załadujemy wpychając po szerokiej desce motocykl na karucę i wygodnie przekiwamy się przez morze błota. Czekam.
Każdy wie że życie nieczęsto dorównuje wyobraźni. Z utęsknieniem wypatruję pomocy. Za niespełna godzinę słyszę chrzęst metalu, rumor obijających się o siebie desek. Słyszę jak jedzie wóz zaprzęgnięty w konie.
Jednak zza góry wjeżdża tylko jedna para końskich chrap, obok kroczy szczupły mężczyzna z batem zakończonym czerwonym frędzlem a za tą parą ciągnie się ledwo widoczny, drewniany wózek na żelaznych kołach. To karuca właśnie.
To nic. Nadzieja umiera ostatnia...



Wiecie co... Udało się. Trochę to trwało ale koniec końców karucę rozebraliśmy w połowie. Bez jednej burty jest nawet ładowna, choć tył motocyklatrzeba było przełożyć przez metalowy wspornik. We trzech ładujemy ponad dwustu kilogramowy kawał żelastwa i wszystkie bagaże.
Nic więcej tam się nie zmieści a koń jest tak niewielkich rozmiarów że podejrzewam jego matkę o niewłaściwe prowadzenie się z osłem. Wieczorem dopiero wyczytam w Necie, że są to bardzo wytrzymałe zwierzęta i genetycznie są wolne od powiązań z oślą nacją. Koń czystej krwi huculskiej. Mam możliwość podziwiania jego wytrzymałości i siły przez następne trzy kilometry. Tyle gliniastej drogi pokonało mnie poprzedniego dnia. Trzy kilometry... Z każdym krokiem, próbując nadążyć za wozem i jego właścicielem, upewniam się że zatrzymanie się na noc tam na górze było i tak dobrą decyzją.








Może w oddzielnym wątku opiszę relację właściciela z jego koniem, bo było to dla mnie coś niecodziennego. Napiszę tylko: Zrozumienie i współpraca.
Człowiek który dzwonił po swojego kolegę z wozem został na górze. Zastanawiam się jak zdejmiemy motocykl sami. Jednak wszystko już załatwione! Po 3 kilometrach tłusta glina kończy się z znienacka, zamieniając się w utwardzoną drogę. Tutaj czeka na nas inny człowiek który przyjechał niewielkim chińskim quadem. We trzech z łatwością zdejmujemy motocykl z karucy. Mocuję bagaż i jestem wolny...



Nie mając nic co było by godne wręczenia moim ratownikom, właścicielowi hucuła i karucy wręczam po prostu pieniądze. Po minie widzę że jest zadowolony w takim samym stopniu jak ja.
Dalszy dzień to jeden wielki głęboki oddech ulgi. Po drodze myję kask z błota. To pozwala mi zamknąć szybę i widzieć dokąd jadę jednocześnie. Z ciuchami powstrzymuję się bo musiał bym cały wskoczyć do potoku.








Dojeżdżam do wulkanów błotnych ale jakoś nie mam ochoty oglądać tego zjawiska z bliska. Mam dość błota. Już chcę odjeżdżać, kiedy nadciąga dwóch Polaków-motocyklistów. Ucinamy sobie miłą pogawędkę o podróżowaniu. Opowiadają o swoich doświadczeniach z Rumunii i Mołdawii. Doceniam teraz, jak przyjemność może sprawić rozmowa bez jąkania się, wyszukiwania słów w obcym języku w głowie i gestów rękoma wykonywanych.
Pozdrawiam stąd kolegów jeśli mnie czytają.
Ten dzień kończę w wynajętym pokoju gdzieś na prowincji, na granicy Karpat i równiny dzielącej te góry od Dunaju i Bułgarii. Z łazienki, za pozwoleniem właścicielki robię miniaturę tego co przeżyłem w górach, myjąc i czyszcząc ciuchy, buty, bagaż, siebie.
Dziś stałem się właścicielem swojej przygody. Tego nie da się odebrać żadną siłą

Mapa:

__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
 


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Rumunia 2016 "O górach, drodze w chmurach i o kłopocie w błocie" CeloFan Trochę dalej 13 16.07.2017 10:59
"MoToGascar 2016" - motocyklem przez Madagaskar" Sub Trochę dalej 50 09.08.2016 14:20
[2014 Rumunia/Bałkany] "Podróż im. PET'a" - Czyli przekuwanie marzeń w rzeczywistość Maurosso Trochę dalej 20 23.12.2014 17:06


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:47.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.