11.05.2009, 21:16 | #1 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Maroko okiem leszcza
W życiu piękne są tylko chwile i dlatego warto żyć jak śpiewał nieodżałowany Rycho R. I to jest absolutna prawda. Do tego to właśnie one a nie my, jak nam się wydaje, decydują kiedy i skąd do nas przyjdą. Jakby ktoś zapytał mnie dwa miesiące temu: felek jedziesz do Afryki ?, potraktowałbym to jak kiepski żart. Ja nawet z Europy w życiu nie wychyliłem nosa. Tymczasem przyszło samo. Jedziesz? pewnie, że pojechałbym, ale wiesz... rodzina, praca, obowiązki....My jedziemy na majowy weekend plus kilka dni, jedź z nami. 10 dni to mało 3 dni jazdy do Hiszpanii trzy z powrotem na pobycie na miejscu nie ma co marzyć. W pracy hity z satelity, w domu też nie za słodko. Chłopaki jadą za dwa tygodnie a ja nic nie mogę zrobić. Prawie wszystko mówi nie. Prawie, bo tylko Renata mówi jedź. Chwile później kolejne światło w tunelu. Muszę załatwić jedna sprawę, której nikt nie chce się podjąć w tydzień. Ale co, ja nie dam rady ? Jak nie jak tak. Dzień w dzien po robocie sam strugam do drugiej w nocy. W między czasie w pracy udaje się załatwić zastępstwo. Cieniutkie światełko wychyla się z tunelu. Środa wieczór puzle poukładane. Jeszcze tylko przygotować sprzęt, spakować się i Dzida. O 20 wchodzę do garażu zastanawiam się na tym jak przygotować sprzęt na wyjazd. Mało czasu. Wystarczy na zmianę oleju i posprawdzanie paru śrubek, a jeszcze trzeba się zpakować. Ręka opatrzności popycha mnie w stronę tylnego koła. Coś jest nie tak. Wybijam łożyska. W jednym zaczyna się rozpadać koszyk, a kulka lata luzem.
IMG_7194.jpg Jest 22 skąd wezmę łożyska o tej porze. W takiej sytuacji tylko można liczyć na szczęście, czy jak to tam sobie nazwiecie. Po drugim telefonie łożyska jadą do mnie. Nie ja po nie, tylko one do mnie. I jak tu nie wierzyć w opatrzność. Po północy melduję się w łóżeczku. Jeszcze tylko się spakować, rano do pracy i ahoj przygodo. Mimo braków snu od kilku dni, nie mogę zasnąć. Rano pół godziny na pakowanie. Ze słynnej listy Podosa co chwilę znikają zbędne pozycje. Najpierw wycinam połowę, a potem połowę z pozostającej połowy. Muszę się zmieścić w kufer i torbę na zbiornik.... Przecież nie jadę na rok. W pracy z podniecenia nie mogę się skupić. Wreszcie wybija 16. Wpadam do garażu wytaczam Afrykę i ruszam. Ruszyłem i czuje że skrzydła mi rosną jak pegazowi po redbulu. Kurde jadę do Afryki...w życiu bym nie przypuszczał, że to się uda. Docieram to Patiomkina. Tam jest punkt pakowania galery. Z konieczności jedziemy samochodem do Hiszpani. Samochodem we trzech możemy jechać non stop. Dzięki temu zaoszczędzamy dwa do trzech dni. To dla nas oznacza dwa razy tyle czasu w Afryce. Na przyczepie ląduja dwa XTeki i Afryka. Na biegu dorabiamy uchwyty do mocowania motorów. Mamy jakieś sto kilo powyżej dopuszczalnej ładowności przyczepy. IMG_7202.jpg Opony pompujemy na 3,5 at. Przynajmniej nie wygladają na flaki. Do Wyszkowa dałoby radę, ale my mamy trzy i pól tysiąca kilometrów w jedną stronę. Nie ma wyboru za późno. Dociera Jurand. Jesteśmy w komplecie. Motory stoją jak struny, bambetle na furze i my trzech jeźców apokalipsy, gotowi na wszystko. Jeszcze po kiłbasce i krzyż na drogę. Zegar bije 22 ruszamy. W przadziale bagażowym improwizuję kuszetkę. Midzy kuframi, kaskami i zapasowymi oponami udaje mi się wygospodarować całkiem zgrabną sypialnie. IMG_7212.jpg Odlatuję natychmiast aby nadrobić braki snu z dwóch tygodni. Przed świtem zmiana wahty. Siadam za kierownicę i zaczyna się jazda. Dociera do mnie, że nie byłem dalej niż w Alzacji. Od dwóch tygodni chodzi za mną jedynie piosenka „desert rose” Stinga śpiewane razem z Cheb Mami. Właściwie to wszystko co wiem o afryce i Maroku. No nie, jest jeszcze jedno. Wszyscy wiemy, że czeka nas zemsta faraonów. Sensacje gastryczne przy zmnianie kontynetu. Ponoć prawie nieuniknione. Boimy się tego wszyscy. Okazuje się, że żaden z nas nie umie po francusku nic ponad bonżur. Jakoś to będzie. Każdy mijany motor rani me serce. Nie sądziłem, że kiedyś będę podróżował z motorem na przyczepce. Ale coż cel uświęca środki....kto to mówił? Chyba nie wspominają go dobrze. Życie płynie na kolejnych zmianach za kierownicą. W zasadzie budzimy się nie wiedząc gdzie jesteśmy. Zchodzący kierowca pokazuje kierunek wyjazdu. Jedziemy przed siebie. Kolejny świt zastaje nas już w Hiszpanii. Non stop coś za oknem. A to miasta, a to sady. Droga jak mażenie nic tylko zwalać motory i porzucic galerę gdzieś przy drodze. IMG_7252.jpg W pewnym momencie decyzja dojzewa do wcielenia w czyn. wsiadamy na maszyny i dzida. Galera pozostaje za nami. IMG_7266.jpg Próbujemy jechać bocznymi drogami. Jednak co chwila lądujemy na autostradzie. W końcu docieramy do Almerii. Jedyne co do tej pory ustalilismy to, że tam wsiadamy na prom do afryki. Almeria jest niespecjalnie duża. Ale uroku nie da się jej odmówić. Prom odpływa o północy na drugim brzegu jest rano. Zalety: jakieś 400 km bliżej niż do Algeciras i można się spokojnie wyspać podczas przeprawy. Kupujemy bilety po pańsku z kabiną. Ruszamy w miasto na wycieczke. Do odprawy mamy kilka godzin. Wyjerzdżając z potru spotykamy dwie kopane XRki. Młody chłopak max 20 lat wygląda na wystraszonego. Jakby chcąc unikać rozmowy wspomina o koledze. Ponoć tamten mówi po hiszpańsku. Tylko czy któryś z nas mówi po hiszpańsku. Przychodzi Jean Claud – nasz doby duch jak sie ma jeszcze okazać. IMG_7296.jpg Też jadą do Maroka. Chłopaki mają po plecaku i małej torbie. No i zbiorniki większe niz afryka. Wyglądamy przy nich jak wielbłądy. Choć z listy Podosa ja mam góra jedną czwartą. Pytają nas o ceny biletów. My na miejscu płacilismy po 120 a oni 240 super ekstra tanio z rezerwacja przez internet na ileś tam czasu na przód. Po jakiś czasie znajdujemy różnicę. Oni mają bilety w obie strony, my w jedną. Określenie chłopaki jest o tyle nie na miejscu, że oni wyglądają jak dziadek z wnukiem. Jean Claud był tam już nie raz i wie co i jak. Jeszcze się o tym przekonamy. Jedziemy w miasto. Trzeba coś zjeść. Nie trafiamy najlepiej. Wycieczka za to jest zdecydowanie fajniejsza. Widok z cytadeli na miasto i port – bezcenne. IMG_7282.jpg Lekko wyludnione miasto ożywa z nadejściem zmroku. Ze wsząd wyłażą ludzie. Starsi, młodsi i ci już bardzo dorośli. O tej porze Warszawa w porównaniu z niewielka Almeriią to pustynia. Wszędzie coś się dzieje. IMG_7310.jpg IMG_7308.jpg Wąziutkie uliczki tętnia życiem. Zjeżdżamy do portu. Na parkingu sajgon. Furgony zapakowane po dach, a i to mało. Na dachu jeszcze pól wysokosci róznych bambetli. Wszystko co się da. Jakieś Tobołki, fotele , stare rowery, koce słowem wszystko. Obok nas zatrzymuje się dostawczy stary mercedes 207. Posklejany plastrami i pogiety na kazdym kawałku. Na dachu maneli od metra. Z bagażem jest chyba wyższy niż dłuższy. IMG_7313.jpg Odsuwają się drzwi wylewa się z niego ze dwanasie osób. Samochód to oczywiście furgon bez szyb. O 23 otwierają brame do wjazdu na prom. Karawa rusza. Wjeżdżamy jak do jaskini. Pan pokazuje nam miejsce. Sizalowym sznurkiem wiąże maszynu do poręczy. Mija nas Jean Claud z Niko. Starszy zagadał coś z obsługą i jadą po pochylni na pierwsze pietro garażu. My toboły na plecy i pniemy sie po schodach. Odnajdujemy kabinę wielkosci przedziału kolejowego. I tak jest nie najgożej. We trzech mamy czwórkę, ale ruszyć jest sie ciężko. Po dwóch dobach w samochodzie łazienka z prysznicem zakrawa na raj. Kabina jest bez okna za to z widoczkiem z fototapety. Po kilku chwilach spaceru znam juz wszystkie zakamarki promu. W sumie niewielki stateczek. O pólnocy żegnamy stały ląd. IMG_7324.jpg Po wyjsciu z portu do burty dobija motorówka. Niezła jazda mimo, że na promie nic nie czuć, to motorówką fala rzuca na wszystkie strony. Z dziury w burcie po sznurkowej drabine schodzi na pokład motorówki pilot i adios. Aż dziw, że trafił w pokład. Pewnie dla niego to norma, bo od lat nic innego nie robi. IMG_7335.jpg W nocy śnią mi się sceny z Titanica budzę się w naszej klaustrofobicznej dziupli i nie mogę ustać na nogach. Buja na otro. Czuję się mocno nieswojo. A może zarzyte krople sztormowe utrzmuja mój żołądek jeszcze w jako takim stanie. Wychodzę na górę i nic nie widać – czarna dziura. Po imprezie z sziszą na rufie zostały tylko smieci. W przedziałach fotelowych powyjmowane poduszki z foteli i goście śpiący pokotem na podłodze. W knajpie paru kolesi śpi na stołach jak prosiaczki na półmiskach. Odkrywam jeszcze trzech motorniczych. Wracam na swoja pułke do „szafy” dokończyć noc.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Yaszek XT600 a Suzi DR350 - okiem kobiety | Cleo | Lejdis | 16 | 29.05.2022 09:01 |
OffRoad po Maroko - okiem Blond Świeżynki :) | mygosia | Trochę dalej | 56 | 23.06.2014 15:06 |
Moskwa, Murmańsk i kawałek Fjorda okiem Lorda [2011] | calgon | Trochę dalej | 255 | 27.01.2012 03:49 |