Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Polska

 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Prev Poprzedni post   Następny post Next
Stary 23.08.2019, 13:33   #1
_-aska-_
 
_-aska-_'s Avatar


Zarejestrowany: Oct 2018
Miasto: Warszawa
Posty: 442
Motocykl: Yamaha Radian&WR250F
_-aska-_ jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 3 dni 11 godz 33 s
Domyślnie Wielka wyprawa z Warszawy nad morze ;)

Ponieważ na jesieni zeszłego roku po 11 latach na asfalcie dokupiłam Radianowi młodszą siostrę do ciorania po krzakach, to w tym roku na urlop z Princem postanowiliśmy udać się terenem, zamiast szosą. Plany się zmieniały, początkowo ambitnie rozważaliśmy TET Litwa-Łotwa na mojej WułeRce (zwanej Zebrą) i Maćka XRce(zwanej oczywiście Świnką), ale doszliśmy do wniosku, że przy takiej podróży motocyklem do jazdy po torze musielibyśmy zrobić ze 3 remonty generalne silnika po drodze, więc uznaliśmy, że rozsądnie będzie skrócić dystans. Następny plan zakładał dolecieć wzdłuż Bugu do polskiego TETa, pojechać na północ, potem za zachód i w odpowiednim momencie odbić nad morze. Powrót miał być najkrótszą drogą, czyli jakoś tak z grubsza na Toruń i do domu.
Życie jednak zweryfikowało i te plany, ponieważ na kilka dni przed wyjazdem podczas przygotowań do podróży Prince zauważył, że to jest właśnie TEN MOMENT, kiedy Zebra wymaga remontu i absolutnie na żadne wycieczki w najbliższym czasie nie pojedzie. Życie, życie jest nowelą....
W takiej sytuacji wyklarował się plan ostateczny - jedziemy nad morze trasą, którą mieliśmy wracać. Ja jadę Świnką(słodki jeżu! jak ja to ogarnę?!),a Prince pożycza swoją byłą i jedzie Tenere. Z mojego punktu widzenia plan miał też jedną dużą zaletę - do Świniaczka nie udało się na szybko wymyślić sposobu montażu dużego bagażu, więc rogal miał jechać ze mną na Zebrze,a tak wylądował na Tenerce
Wyglądało to mniej więcej tak

Szczur przez dekadę jeździł ze mną na kasku. Niestety po wymianie kasku na nowy nie miałam jak zamontować zwierzaka, więc - żeby nie ominął go wyjazd - wylądował na kierownicy

Ogólnie przed wyjazdem stresu miałam sporo - pierwszy wyjazd terenem (do tej pory tylko kilka wycieczek wokół stolicy), do tego motocyklem, którym wcześniej zaliczyłam tylko kilka parominutowych rundek wokół drzewa (oraz jedną w drzewo), do tego pierwsza niemal w całości własnoręcznie ułożona trasa oraz pierwszy raz miałam robić za pilota ogarniając nawigację... Niby pierdoły, ale dla kogoś na początku drogi nieutwardzonej - całkiem spore obciążenie dla skołatanych nerwów

Odcinek spod Warszawy do Płocka dostaliśmy od kolegi. Szczęśliwa, że chociaż tego nie muszę układać nawet nie bardzo zainteresowałam się jak trasa przebiega W związku z tym na dobry początek wbiłam motocyklem, którego nie ogarniam, w królicze ścieżki wśród krzaczorów i nisko latających drzew.

Czy muszę pisać, że szybko doszłam do wniosku, że to jest chory pomysł, że nie dam rady, że co ja sobie w ogóle myślałam? Szczęśliwie im dalej w las, tym szersze ścieżki, a i ja zaczęłam bardziej czuć Świniaczka. Uprzedzając potencjalne zachwyty - odpalał mi ją zawsze Prince

Była koncepcja, żeby spróbować mnie nauczyć tej trudnej sztuki, ale ponieważ tuż przed wyjazdem złamała się kopka, trzeba było zamontować tę, która miała być zapasem na podróż, to jednak doszliśmy do wniosku, że to zbyt ryzykowne i lepiej żebym nie zepsuła ostatniej kopki
Trasę od kolegi nieco na bieżąco aktualizowaliśmy unikając części krętych ścieżek i stromych trawiastych podjazdów, ale i tak było pięknie!



Udało się nawet wyjechać z króliczych ścieżek na całkiem sympatyczny szuterek

W związku z tym, że Prince zażyczył sobie opcję "hej, przygodo!",czyli nocowanie w namiocie, odnalazłam swój 11letni namiot (który był użyty te 11 lat temu na dwa łikendowe wypady) oraz równie stare śpiwory i pierwszą noc mimo moich nalegań na coś, co ma dach, łóżko i łazienkę, wylądowaliśmy na campingu pod Płockiem. Bardzo malownicze miejsce, w lesie nad jeziorem. Rozbiliśmy namiot i mieliśmy wyruszać na coś ciepłego do jedzenia, kiedy zaczęło padać. Skończyło po 5 rano . Namiot, jak się okazało, nie był nieprzemakalny i dlatego wiem, kiedy przestało padać, bo zbyt wiele nie spałam tej nocy, gdyż kapała na mnie woda oraz śpiwór był mokry w okolicach nóg...


Drugi dzień zaczęliśmy od przebijania się przez Płock. Nawigacja mi oszalała. Nie mogła się zorientować gdzie jesteśmy, w efekcie mówiła, że np. mamy jechać teraz w prawo, ale okazywało się, że wjechaliśmy na osiedle, bo ona myślała, że jesteśmy gdzie indziej... Jak już wyjechaliśmy z Płocka, to nagle się zorientowałam, że jedziemy na pałkę, bo od nadmiaru procesów myślowych przeprowadzanych w zamkniętym etui telefon się zagrzał i przestał pokazywać trasę - myślałam, że mamy ciągle jechać prosto, a on się po prostu zawiesił Z ciekawości podczas postoju na chłodzenie telefonu sprawdziłam co nas dalej czeka i wpadłam w panikę - Osmand pokazywał trasę tak idiotyczną, że pomyślałam, że musiałam coś bardzo spaprać podczas tworzenia GPX! A to jednak nie. To tylko Osmand oszalał. W Locusie trasa wyglądała normalnie... Próbowaliśmy dalej jechać mimo wszystko z osmandem, co chwila nas gubił, musiałam robić przerwy, wyłączać i włączać telefon - wszystko ch. Prince'owi już zaczęły puszczać nerwy, bo mieliśmy jechać, a nie bawić się w serwis telefonów komórkowych! Od tego momentu Osmand poszedł w niepamięć, a urlop uratował nam Locus <3 Dla porównania - ten sam odcinek tej same trasy z tego samego pliku otworzony w tych dwóch aplikacjach

Okazało się, że trasę ułożyłam nam przepiękną. Pola, łąki, lasy, malownicze wąwozy! Tylko kilka razy musieliśmy zbaczać z trasy, bo:
- droga kończyła się miłym paniom w ogródku
- droga była stromymi, wąskimi i dłuuuugimi schodami

- droga całkowicie przestała istnieć
W jednym miejscu po przedarciu się przez małą, ale bardzo piaszczystą górkę, spory podjazd (przecież ja nie umiem podjazdów!), spory zjazd (przecież ja się panicznie boję zjazdów!) i kolejny podjazd(j.w.), droga skończyła się polem jagód oraz wyschniętym korytem strumienia


Tam też zaliczyłam jedyną glebę - chciałam się podeprzeć, okazało się, że pod warstwą mchu jest dołek i musiałam czekać na ratunek, ponieważ noga utknęła mi pod mini-rogalem i nie byłam w stanie jej wyciągnąć (aaaa! to po to są pancerne buty motocyklowe! )
No i nadal było pięknie. Cała woda, jaka miała spaść z nieba, spadła już w nocy, więc pogoda dopisywała.

Żeby nie było wątpliwości, że jedziemy nad morze

Ponieważ namiot i śpiwory były przemoczone, Prince nawet nie za bardzo stawiał opór, kiedy załatwiałam nam nocleg w agroturystyce Zadzwoniłam wcześniej do gościa, że jeśli dotrzemy, to czy w ogóle będą miejsca. Miały być, a my dotarliśmy, więc podjeżdżamy pod bramę, gasimy motocykle i dzwonimy dzwonkiem. Dłuższa cisza, w końcu facet otwiera nam bramę. Prince natychmiast chyżo przepycha Tenerkę przez całe podwórze, żeby postawić ją pod ścianą szopy. Ja ze Świnką za nim, ale dużo wolniej. A facet woła, że halo halo! proszę poczekać! Myślę sobie - oho, nie chce nas z tym taborem... "Schowajcie motocykle w budynku, bo ma padać w nocy!". Aha. No jak tak, to ok Faktycznie - padało.

Dzień 3 nadal przepiękny. Słonko świeci, piach nieco uklepany po nocnych deszczach. Ja już całkiem zaprzyjaźniona ze Świniaczkiem dowiaduję się, że jadę dość szybko (nie mam licznika, to skąd miałam wiedzieć?) i Tenerka musi się bardzo starać, żeby nadążyć - zwłaszcza na piachach. Trasa wiedzie nas przez wszelkie możliwe pejzaże, a nawet przez 2 podwórka - przez jedno gospodarstwo przejeżdżamy ledwo zauważeni, w drugim nie widzę wylotu, Świnka gaśnie, gospodarze miło i grzecznie opowiadają, że drogi nie ma, ale tam za ciągnikiem jest ścieżka i można nią jechać



Mijamy też dwupoziomowe skrzyżowanie dróg gruntowych Trochę kosmos, ale może kiedyś dołem szła jakaś kolej wąskotorowa czy coś?

Ostatecznie postanawiamy nadgonić trochę asfaltem, żeby zdążyć przed nocą do celu. Nadal jest pięknie!

Zdążyliśmy na 4 minuty przed zamknięciem knajpy, dzięki czemu zaliczyliśmy chyba pierwszy od 3 dni ciepły posiłek


A rano - jak to nad polskim morzem - pada


Ogólnie byłam zaskoczona liczbą zwierząt-kamikadze. Na szczęście wszystkie ataki zakończyły się niepowodzeniem i żołnierze-samobójcy przeżyli. Pierwszego dnia były to zające. Drugiego - jaskółki. Za to absolutnym hitem byłam wielka mewa w jednym z miast, przez które przejeżdżaliśmy dnia trzeciego. Stała sobie na trawniku przy drodze obok kosza na śmieci. Ale ja widziałam, że ona coś knuje. Zwolniłam. Im byłam bliżej, tym ona energiczniej tuptała nóżkami. Zwolniłam jeszcze bardziej. Kiedy byłam tuż koło niej wpakowała mi się przed koło, nie w górę - centralnie pod koło. Wykonała jakiś dziwaczny manewr przemieszczając się przede mną w tym samym kierunku, co mój motocykl i dopiero odleciała. Prince, który widział to wszystko od tyłu, mówił, że był pewny, że ją przejechałam i stąd ta szamotanina. No cóż mewo-kamikadze! Nie tym razem!

Droga powrotna była już asfaltem (kontuzja podczas zabawy z psem...)




Kiedy życie odbiera Ci elementy mocujące daszek, który w efekcie spada na oczy


I w domu po 10 godzinach od wyjazdu (ała, moja pupa...)


A dla osób, którym cierpliwość nie skończyła się na czytaniu tej absurdalnie długiej opowieści o ledwie trzydniowym wypadzie - film

Ostatnio edytowane przez _-aska-_ : 24.08.2019 o 00:20
_-aska-_ jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
 


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Morze fraradek Umawianie i propozycje wyjazdów 1 20.08.2013 19:34


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:57.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.