06.08.2009, 18:38 | #1 |
Zarejestrowany: Sep 2008
Miasto: Krk-NH
Posty: 381
Motocykl: XT 600E stage 2
Online: 2 tygodni 1 dzień 10 godz 32 min 11 s
|
Rosja 2009, czyli 8500 km wakacji
Poniżej krótki opis naszych wakacji, tj. Pauliny i moich.
Wakacje zaczęlismy od wyjazdu naszej grupy dnia 26-6-2009 w Bieszczady, na 3 dni do Wołosatego, celem integracji Część I. Dzień 1. Nie bardzo będziemy opisywać, bo w Bieszczady - prawie wszyscy - jechaliśmy razem, i o czym tu pisać? O idiocie, co nam o mało nie zabił Grześka? O tym, że nie padało, o tym że grupa pościgowa nas olała i pojechała se przodem, dzięki czemu mając chyba najcięższy i najtrudniejszy w prowadzeniu motocykl musiałem blokować skrzyżowania? O tym jak Seven, a potem Japur genialnie prowadzili kolumnę? O tym, że respekt dla naszych dziewczyn - Rasty, Kary i Miłki że chciały i dały rade? O tym że Jacek-W i Ziernix mający po 170 KM pod tyłkiem, udowodnili że się da jechać ze wszystkimi, mimo tego, że obaj nie wyszli poza 3 bieg? O tym, że brakowało nam WD i Eli? Przecież pisanie o tym nie ma sensu, bo to - jak mówi Jarek i Lech - oczywista oczywistość, i wszyscy o tym wiedzą, a na wieczornej imprezie wszyscy byli P6269758.JPG Dzień 2 Dnia drugiego nie będę tez specjalnie opisywać, każdy robił co chciał, a na wieczornej imprezie wszyscy byli Dzień 3 Wstajemy kulturalnie około 7.30. Cala reszta towarzystwa też wstaje. Choć czasami mniej kulturalnie. Żegnamy się serdecznie Stevenem i Rastą którzy muszą lecieć wcześniej na Krk. Śniadanie, pakowanie, gadka-szmatka o niczym. Pakujemy motory i czas na pożegnanie. Towarzystwo postanawia odprowadzić nas do przejścia granicznego UA-PL. Kurde, mile to. Atakujemy kolumną kilkunastu motocykli te 30 km nad granicę, tam stajemy i żegnamy się ze wszystkimi razem i z każdym z osobna. Wzruszające. Czuję się, jakbym miał już nie wrócić z tamtąd. A jednocześnie czuję, że dobrze mieć takich przyjaciół. Dziwne tylko, ze brak grupy pościgowej? WTF, mocy im zabrakło, czy co? Wjeżdżamy na przejście i grzecznie ustawiamy się w niewielkiej kolejce. Czekamy grzecznie, a z nieba leje się żar. Po 20 minutach, do granicy dojeżdża grupa pościgowa. A..... to jednak nie mocy zabrakło, tylko dobrej woli i odrobiny chęci dopasowania..... Cóż.... /tu ugryzłem się w język i nie piszę dalej na ten temat/. Bez większych problemów przekraczamy granice i - SZOOOK! Kurwa, dziury, że cala Afryka wpaść może i jej się nie zobaczy więcej. Ma - kurwa - sakra. Jazda na jedynce 3 km/h. Damy rade. Mijamy kolejne kilometry w sielskim krajobrazie Karpat, budząc zdziwienie na twarzach ludzi i zwierząt. Inny świat, trochę jakby czas się zatrzymał 50 lat temu. Dobijamy do Sambora, stajem na chwile, kupujem jabłka i usiłujem wyjechać z miasta. Drogi jak po nalocie. Zagadani Ukraińcy odmawiają rozmowy po rosyjsku, ale po polsku już nie. Wsiadają w autko i wyprowadzają nas z miasta. Lecim dalej. W pewnej chwili zaczynam słyszeć dziwne odgłosy z przedniego kola. Ponieważ złośliwie nie chcą same minąć, po parunastu kilometrach, stanąwszy na tankowanie /3,5 PLN/litr/ zaglądam o zzo chozzi..... A tam SZOOK nr2. Niezbyt szczęśliwie poprowadzony przewód hamulcowy ocierał o oponę i był już na etapie przetartego stalowego oplotu. Jeszcze parę km, a stracił bym przednie hample. Przy pomocy opasek kablowych i taśmy naprawczej dokonuję reanimacji i lecim dalej. /przewód bez żadnego problemu wytrzymał kolejne 8500 km i gdyby nie to, że go zimą wymienię dla zasady, wytrzymałby jeszcze z 10 lat/. Ok 18 czas na szukanie noclegu. Ponieważ tereny mocno zaludnione, wypada się zapytać lokalsów, czy palatku nada postawić. Jedni nie wiedzą, drudzy nie wiedzą, zbiera się na burze, aż nagle ze sklepu wyskakuje Ukrainka /Tania/ z facetem /polakiem -Jerzym -jak się okazało potem/ i mówią coby jechać z nimi, bo u nich można i w ogóle. Ok, jedziemy za nimi z 10 km wioskami (rejom Kozowa) i przysiółkami, a namiot stawiamy pod czym w rodzaju popegeerowskiego bloku na 6 mieszkań. Z komarami za to bez kanalizacji. Oczywiście, o żadnym gotowaniu nie ma mowy, dostajemy 4 daniową kolacje, wódeczka, piffko... rozmówki. Mycie pod studnia też ma swój klimat. 300km. P6289841at.jpg Dzień 4. Wstawszy i zjadłszy, krótko przewożę córkę Tani - Alinę po okolicy. Powiem tak - jeśli wszystkie 15 letnie Ukrainki są tak rozwinięte, to.... kraj ten ma zapewniony dobrobyt i dostatek Po drodze wjeżdżam kilkaset metrów pod prąd, a milicja czeka. Po długich pertraktacjach biorą 200 hrywien łapówki /zamiast 400 mandatu/ i puszczają nas. Płacenie mandatów w RUS i UA wygląda tak: milicjant zabiera dokumenty w zamian wydając mandat i pokwitowanie. Potem jedzie się do banku, płaci mandat i jedzie się na posterunek z którego ów milicjant wywodzi się. Tam czeka się, aż skończy on 8 lub 12 godzinną służbę patrolową w terenie. Jak już wróci - oddaje mu się pokwitowanie z banku, a on zwraca dokumenty. Cały dzień w plecy. Żar z nieba dla odmiany leje się, a my atakujemy dalej na wschód. Mijamy Tarnopol, Chmienicki, Winnice noc zastaje nas w okolicy wioski Czastiv. Pod dość sympatycznie wyglądająca chałupka pytamy starsza kobietę - Hanię /ok 70 lat/, czy palatku nada. Nada. Wyciągamy namiot, aż tu z partyzanta podjeżdża starszy gość na motorze. Mąż babci. Nie mijają 3 minuty, jak mówią nam ,ze pałatki nie nada i że mamy spać u nich w domu. Domu - toż to nie dom, a żywa cepelia. Dostajemy do dyspozycji coś w rodzaju reprezentacyjnej chałupki w stylu ukraińskim - drewnianej, wyszywanej, haftowanej i malowanej. SZOOK nr 3. Mycie, zakupy i bierzemy się do gotowania obiadokolacji. Ale zaraz przestajemy się brać, bo Hania mówi żeby się pospieszyć, bo kolacja już czeka. Kolacja rewelacja: barszcz, chleb, bimbrek..... Mycie w studni i spać. 350 km. P6299870.JPGP6309898.JPG P6309894.JPGP6289834.JPG Dzień 5. Śniadanie i w drogę. Na pożegnanie Hania błogosławi nas znakiem krzyża. Przez kurwa 20 km mam łzy wzruszenia w oczach. Niesamowite. Pod Kaniowem przekraczamy Dniepr. Ależ on wielki, nasza Wisła to przy Dnieprze strumyk wiejski. Żar leje się z nieba. Aż nagle, Africa robi dup w tłumik i krztusi się i gaśnie. WTF?! Szybka sekcja wykazuje, że padła pompa paliwa - ta pompa która specjalnie, poprzez zamontowanie elektroniki sterującej, przygotowywałem na wyjazd.... Na szczecie na motocyklu mam zamontowaną na stale pompę podciśnieniową od Super Tenery, a w bagażu jeszcze jedną elektryczną . Przepinam tylko 2 rurki na pompę podciśnieniową i motor znów działa... Pompa od Tenery służyła bezawaryjnie przez pozostałe 8000 km do powrotu i dalej służy. BTW: wskażcie "współczesny skomputeryzowany wtryskowiec", inny sprzęt który po zamontowaniu pompy od innego motóra, z innego rocznika, o INNEJ zasadzie działania, pojedzie dalej. Współczesne skomputeryzowane wynalazki wywalą ERROR;, zablokują komputer pokładowy i dzwoń se człeku po serwis... Pompa padnięta po usunięciu elektroniki ożyła. Nocujemy w namiociku, na poletku, pod wsią Lochwyca. Milo, sympatycznie, ciepło, dostajemy pomidory i ogórki. 350km i spaaaaać. Juro wjeżdżamy do Rassiji. P6309935.JPG Dzień 6. W pięknej i żarkiej pogodzie dobijamy po 250 km przez Rommy i Summy do przejscia w Sudży. Ukraińską kontrole przechodzimy szybko i bez problemów, jaja zaczynają się po rosyjskiej. Milion papierków , ale żaden w cywilizowanym języku, milion formularzy itd. Dlaczego w szkole opierdalałem się z rosyjskim? (jakoś w miarę mówię, gorzej z pisaniem i czytaniem). Ale w końcu się udaje, celnik pomaga nam z papierami, dostajemy imigracnoj kartu i wriemmienyj wwoz na motórek. Przestawiamy zegarki o 2h do przodu i Welcome to Russia! Jesteśmy w kraju do którego chcieliśmy dojechać, walczyliśmy o wizy, dla którego kupiliśmy mowy motocykl i wydaliśmy majątek na jego przygotowanie. Mijamy Kursk i z kierunku wschodniego skręcamy na północ, od tego czasu za benzynę płacimy w przeliczeniu 1,75 - 2,25 pln/litr. Benzyna 92, moto chodzi LEPIEJ niż na naszej 95. Do kupienia jest tez czasem 95, b. rzadko 98 i normalnie 76/80/. ok g. 18 jakie 100 km na N od Kurska czas na nocleg. Stawiamy namiocik na urokliwym poletku pewnego pszczelarza. Pszczelarz ów właśnie wybierał miód, co zdeńka wkurwiało pszczoły. W ramach tegoż wkurwienia, 2 z nich wplątują się Paulinie we włosy, co powoduje attack paniki /Pauliny, nie pszczół/. Jedna z nich gryzie Paulinę w skroń. Zaczyna się Armageddon. Cza działać zdecydowanie: na jedną wrzasnąć, drugą i trzecią utłuc a potem przytulic tą pierwszą. To działa. Paulina do końca dnia chodzi w moskitierze. Kolacja, piffko, świeży miód od pszczelarza i spać. 400km. P7019985.JPGP7010007.JPG Dzień 7. Dżizas, co jest? Szedłem spać z Pauliną, a wstałem z Mongołką Oko spuchło i wygląda jak u Mongołki. SZOOK. Parę zdjęć i jedziemy dalej. Cel na dziś - Moskwa, czyli 550 km przed nami. Wyraźnie chłodniej. Im bliżej Moskwy tym większy ruch, skręcam z autostrady do miasta i nagle jestem na 7 pasówce /w jedna stronę/, maskara. GPS -dzięki ci o Kubo- pokazuje z 15 km do celu, co zajęło mi z godzinę. Zaczyna padać, a żeby było weselej podwija mi się lewe szkło kontaktowe. I tak: 500 kilowym motocyklem wielkości malej ciężarówki, jadę w mega korku przez obce miasto na GPS, w deszczu i widząc na jedno oko. Zajebiście kurwa. Docieram w końcu do firmy która nas formalnie zaprosiła i jak się na miejscu okazało, nie muszę robić meldunku - fajnie. Chłopaki z firmy, pomagają nam znaleźć w miarę tani /co nie znaczy ze tani/ hotel. Dygresja - w Moskwie nie ma tanich hoteli. Są b. drogie, masakryczne drogie lub drogie. Kemping słowo nie znane. A spanie w namiocie 100km od Moskwy i zwiedzanie miasta z zapakowanym motocyklem zostawionym na ulicy, w ciuchach motocyklowych, jest bez sensu. Zatem hotel. Standard 2* wczesny Gierek lub późny Breżniew. Za to tylko 6 km od Placu Czerwonego. Docieramy do hotelu ok 19.30 zmachani jak cholera. Szybkie zakupy /żarcie i piffko w rozsądnym rozmiarze 2l/ i czas na kolację. Gotujemy na kocherze na kiblu w łazience /tylko w łazience nie ma czujników dymu/ i w kimono. P7020024.JPG Dzień 8. Wstajemy (oko Pauliny dalej spuchnięte, znowu spałem z Azjatką) i widzimy chmury, dużo chmur, a w nocy padało. Lipa. Śniadanie wliczone - Jezu, ja nie mogę o 6 rano (na zegarze 8 ale biologicznie jednak 6) jeść parówek z..... ryżem. Ok, walim w miasto. Moskwa jest wielka 11 mln zameldowanych, a drugie tyle niezameldowanych mieszkańców. SZOOOK. 11 dzielnic, 6 obwodnic. Uderzamy z buta na Plac Czerwony. Po drodze mijamy Muzeum Kosmonautyki, Pałac Narodów CCCP /z Leninem na piedestale/. Przejaśnia się. Jest bogato. Widziadłem na pęczki Lexusów, Land Cruiserów i A8, ale żadnego Golfa. Mijamy Łubiankę (tą od CzeKa, MWD, NKWD, KGB) i wchodzimy na Plac Czerwony. Robi wrażenie - duży, piękny, zadbany z jednej strony mury Kremla, z drugiej GUM z trzeciej i czwartej cerkwie. Moskwa i Plac Czerwony - miejsce gdzie chcieli dotrzeć wszyscy dyktatorzy Europy, dotarli niektórzy, a nie utrzymał się żaden. Miejsce magiczne i tragiczne zarazem. Lenina nie oglądamy, bo jest w renowacji, oglądamy za to cała resztę tj. zabytki i Rosjanki. Robimy im też zdjątka. Powiem szczerze: Polki, jesteście dużo ładniejsze od Rosjanek (z resztą przywiozłem se jedną Polkę do Rosji, to miałem porównanie live). Słyszały? Okrążamy Kreml i idziemy na Arbat (główna ulica dzielnicy artystycznej), mijamy malarzy, grajków, i po raj pierwszy i jedyny - żebraków/narkomanów (generalnie, są usunięci z centrum). Dom Puszkina, pomnik Okudżawy, klasyka. Pogoda zrobiła się piękna. Przez Plac Czerwony wracamy do hotelu. Tym razem metrem, SZOOOK. Nawet udało się wsiąść we właściwą linie i dobrze wysiąść. Zdolni jesteśmy. Przed obiadem poprawiam wężyki paliwowe /dla sportu a nie z konieczności/. Zaczyna padać. Celem uniknięcia stresu związanego z czujnikami dymu, gotujemy w parku przed hotelem. Obiad nie wygląda. Ale za to jak smakuje..... piffko dopełnia sukcesu. Spaać. Dygresja - W Rosji tanie jest paliwo i alkohol. Żywność jest dramatycznie droga w stolycy i b. droga na prowincji. Dla przykładu: jabłka po 15-20pln, parówki 25 PLN, szynka 89-90 PLN, flaszka wódki od 8 PLN. P7030124.JPGP7030117.JPG P7030125.JPGP7030139.JPG P7030166.JPGP7030196.JPG P7030199.JPGP7030079.JPG ----------------------------------------------------------------------- część II. Dzień 9. Wstajemy jak zwykle o 6, pakowanko śniadanko i ruszanko. Pada i jest zimno, ok 8C. Atakujem na północ, na Archangielsk (1235 km). Im dalej jedziemy tym bardziej pada i jest zimniej. Do 4C, co czyni jazdę mało sympatyczną. Im dalej na północ tym dziczej. Zmienia się też zabudowa - na drewnianą, coraz mniej wsi, a w tych istniejących dużo pustych, opuszczonych i rozpadających się domów. Czyli wsie umierają. Zaczynają się lasy i bagna. A deszcz pada. Pod Jarosławiem tankowano -podjeżdża do nas gość i zaczyna gadać. Prowadzi firmę w Murmańsku, daje nam wizytówkę i poleca się jak będziemy w mieście. Skorzystamy z tej oferty. Im bliżej wieczora, tym ładniej. Przestaje padać, wychodzi słonko. Mijamy Wołogdę (470 km od Moskwy) i jakieś 80 km dalej szukamy noclegu. Jako że na około bagna i lasy zjeżdżamy do wymarłej wioski z zamiarem spania w opuszczonym domu. Ale lądujemy u zajebistych ludzi. Kolacja, wódeczka te sprawy. Bez kanalizacji /nie było jej w żadnej wsi/, bez bieżącej wody. Standard. Dużo komarów. Niebo. Nie wiem jak to opisać. Niebo na północy wisi tuż nad głowa,. Ma się poczucie, że jest wszędzie, że otacza, że przytłacza, że zaraz spadnie na głowę, że przygniecie i zdepcze. Niesamowite uczucie. I te dystanse. U nas 600 km, to Polska wzdłuż i w poprzek. Tam: sama Wołogdziańska oblast' /okrąg administracyjny coś jak nasze województwo/, ma wymiary 600 na 2000 km, i tylko 4-5 większych miast. Noce - zaczyna być jasno, jeszcze ok 24, 1 w nocy można czytać. Ciemno robi się na jakie 2 godziny, ale będzie lepiej... Spać, 550 km. P7040212.JPGP7040230.JPG Dzień 10. 6 rano i słonko, myślimy -będzie fajnie. Mylimy się....po 20km słonka już nie ma, a po 40 leje. Standard. Mijamy łasy, podmokle łąki i bagna. Droga się psuje, zaczajają się dziury. Boże, błogosław tego, co wymyślił termos. Jedziemy dalej. Przy skręcie na Kotlas, widzimy motocyklistów - Rosjan - stajemy, gadka, zdjęcie i w drogę. 100 km dalej na postoju fotograficznym, uzmysławiam brak telefonu. Nie zapiąłem kieszeni w plecaku na baku. Dostaje ataku furii i kurwicy. Jestem w plecy 1000 PLN na telefon, szlag trafił wszystkie kontakty i notatki..... Wracamy się te 100km patrząc pod, koła ale bez efektu. Panie, nie ma i co mi Pan zrobisz? Ok, zwrotka i dalej na Archangielsk, potem zjazd parę kilometrów w bok przez bagna i piaski do jakiej wsi (z uwagi na okoliczne bagna, rozkładanie namiotu w lesie było - delikatnie mówiąc - dyskusyjne). Dziękuje Bogu za kostkę na przedzie - bez niej bym nie przejechał bez paru gleb. Widzimy ładny - bo różowy - domek z dużą łąka. Wychodzi kobieta starsza z dzieckiem (babcia) i młodsza (matka). Pałatku nada? Nada. Nu u nas wolny dom stait.... SZOOK. Chcemy gotować kolacje - mowy nie ma, za godzinę mężczyźni wrócą z polowania to będzie obiad. Na razie myjemy się w prawdziwej rosyjskiej bani - taka mała wolnostojaca sauna, z piecem, paroma izbami. Wrócili - ojciec z synem. No i był. Rosół z dzikich ptaków i solony szczupak, gadamy, pokazują dom -sami budowali, sympatycznie jest. Chwalą się samodzielnie wybudowanym tzw. Russkaja piec' -czyli wielki piec umożliwiający przetrwanie kilkudziesięciu stopniowych mrozów zimą, z miejscem do spania, gotowania, pieczenia... Robi się 22, a słonce świeci. Chcecie nad rzekę (Północna Dwina), chcemy. Ok, wsiadamy w uaza i jedziemy z 6 km przez bagna i tereny zalewowe. Docieramy nad rzekę. Cholera, jak tu pięknie. Cisza spokój, majestat, czujemy się mali jak nic. Rzeka ma dobre 4 km szerokości, a po drugiej stronie nie ma nic, poza tajgą. Są też niedźwiedzie. Genialne. Bez pełnych moskitier nie ma szans. Przyroda północy jest niesamowita. Tu sam jeden człowiek nie ma żadnych szans, a rzeczy jak piec w chałupie i zapas drewna, stanowią o żyć albo umrzeć. Tereny te, są tylko chwilowo zabrane przyrodzie - opuszczone na pokolenie, na 25 lat wrócą do niej na stale. W promieniach słonka o 24 idziemy spać. Dziś wyszło 650 km. P7050243.JPGP7050257.JPG P7050274.JPGP7050279.JPG P7050291.JPGP7050287.JPG Dzień 11. Wstajemy, śniadanko, pamiątkowe fotki (sąsiedzi przychodzą i mówią że szkoda, że nie spaliśmy u nich, ale zapraszają jak będziemy wracali....) Dziś lajcik, tylko 350km do Archangielska, szkoda tylko, że w deszczu. Dobijamy na miejsce, cza brać hotel niestety... Cena nieco lepsza ok, 70 pl/os. Pod hotelem (wielki i smętny betonowy blokhauz) podchodzi do nas gość i.... czystą polszczyzna pyta czy jesteśmy z Krakowa. SZOOK, Andrzej - jak się okazuje, jest wnukiem Polaków zesłanych tu w '39 po IV rozbiorze. Tak, jesteśmy w miejscy gdzie zsyłali, kto przeżył -miał szczęście. Zrzucamy rzeczy, idziemy w miasto. Chryste jak tu brzydko, jedno fajne nabrzeże i jeden deptak, a tak to bieda, częściowo niebrukowane ulice, bieda, beznadzieja, smętek. Widzimy drewniane domy bez linii poziomej, ulice pokryte drewnem..... Dopada nas mega zmęczenie, takie, że przejście 100m jest ciężkie. Tak się nie da. Wypite pod sklepem 1,5 l piwko na pusty żołądek pomaga. Drugie też. Potem w sklepie pogaduje się z Rosjanami płynną ruszczyzną . Tradycyjne gotowanie na kiblu i spać. Pada i jest jasno. P7060320.JPGP7060301.JPG Dzień 12. Generalnie - kierunek Murmańsk, jakie 2100 km, ale najpierw jedziemy do Siewierodwinska, miasta którego jeszcze 10 lat temu nie było na mapach. Bo są stocznie marynarki wojennej i tłuką U-booty. Podobno tam można zobaczyć Morze Białe. Ale.... Morza Białego nie widzieliśmy, bo: nad Siewierodwinskiem było oberwanie chmury i nie chciało nam się szukać zjazdu w ulewie, a wszędzie indziej jest militarna zona i wchoda nie nada. OK, nawrotka bo trza się cofnąć 450 km na S, na Wołogdę i odbić na Kargopol na drogę P2. Zatem się cofamy (w rozwoju), skręcamy na Kargopol i po kolejnych 150 km mamy dość na dziś. Wyszło na dziś 600km. Stajemy w ładnym przysiółku, na 30 domów, zamieszkałe 20 z czego cały rok 2, reszta jest tylko na lato, na dacze. Stajemy u fajnej Ukrainki, zamężnej z Mołdawianinem, którego chwilowo nie ma, jest za to syn ze swastykami na rękach. Dostajemy chałupkę ( a chcieliśmy tylko trawę pod namiot!!!), obiad i wycieczkę krajoznawcza po okolicy. Ładnie tu, po prostu PKP. Pokazują nam źródełko, woda na 2m idealnie przejrzysta i doskonale lodowata. Spać. P7070397.JPGP7070430.JPG Dzień 13. poranek wita nas słońcem I ciepłą pogoda. Mamy nadzieje na ładny dzień. Śniadanie, pożegnanie I w drogę. Po chwili zwiedzamy Kargopol - nieduże acz ładne miasteczko z mnóstwom cerkwi I w ogóle b. urokliwe. Ruszamy dalej - czuje presje bo dziś dzień bez asfaltów. Ruszamy - po parędziesięciu kilometrach kończy się asfalt a zaczynają betonowe płyty. Mało mnie szlag nie trafia. Potem płyty się kończą a zaczyna szuter I droga gruntowa. Razem z płytami kończy się słonko I zaczyna mżawka. 100 km dalej zaczyna się coś co ciężko opisać. Wiec: kiedyś chyba był asfalt, teraz są dziury nachodzące na siebie o średnicy od 10 do 40 cm I głebokie na 10-20 cm. Przez chwile mam dylemat jak przez to jechać: czy 5 km/h - ale wtedy spale sprzęgło po 20km czy pełna pytą. Wybieram opcje nr 2. zapierdzielam 100 km/h I tylko modle się aby: a). niczego nie urwać, zniszczyć, zepsuć b). aby jedna dziura nie była dużo głębsza niż inne. I tak se lecę, odbijam się od wierzchołków, klnę, modle się. Generalnie jestem bliżej Boga . żeby było weselej zaczyna b. mocno padać, ale kondon naszym przyjacielem jest. I tak se lecim w sporym deszczy, po mega dziurach I szutrach I jest generalnie w cipkę. W okolicy Miedziwogorska wpada nam w oko bojowo wyglądający land rover na szwajcarskich blachach, zatem sprytnym manewrem zajeżdżamy mu drogę I każemy sie zatrzymać. Bruno - bo tak się nazywał kierowca, chyba myślał ze chcemy go porwać On tez jedzie do Murmańska. Życzymy se powodzenia I w ulewie lecim dalej. Wpadamy na szosę Murmanską, 100 km dalej, czas na nocleg. W końcu jest -zjeżdżamy 5 km laskiem, błotkiem piaskiem I polodowcowymi kamyczkami. Finalnie jest wioska - choć raczej jest to kupa domów, w zakolu rzeki. Polowa domostw w ruinie, generalnie wrażenie jak w horrorze. Ledwo stanęliśmy, a dopada nas 15 letni Misza, o wola coś o bani. A, Misza gonił na pchając motocykl woschod. Okazuje się, ze chce abyśmy nocowali u niego w domu w bani. SZOOK. Ale łaskawie się zgadzamy Napalili nam w piecu, było ciepło milo i sympatycznie. Na dodatek adoptować nas Zeus -czyli 50kg wrednie wyglądający mieszaniec wilka i huskiego. Daliśmy mu dwie kanapki i był nasz. Łaził za nami, łasił się i nas pilnował. Mile to. Przed snem rundka po okolicy - wrażenia niesamowite, pusto, cisza, pełne wycofanie. Choć wioska generalnie martwa. Spać. Ciężki dzien. Stuknęło kolejne 500 km. W nocy czysta i pogodna biała noc. P7080464.JPGP7080494.JPG P7080516.JPGP7080536.JPG P7080577.JPGP7080586.JPG P7080592.JPGP7080534.JPG Dzień 14. wstajemy w słonku, rzeczy prawie suche a wyjeżdżamy w deszczy. Wot przykrość. Ale już po 200 km przestaje padać i robi się milo. Przy okazji zakładając ze kolejna stacja będzie za jakie 100 km nie tankuje. Cóż - była za 230 km Na jednej ze stacji spotykamy Bruna - gadka, kawka, fotka. Lecim. 250 km dalej przekraczamy Północny Krąg Polarny. Jest 22C i słonko. Po porannym deszczu nie ma śladu. Hurra. Decydujemy dojechać dziś do Murmanska więc się zbieramy. Na 150 km przed miastem wjeżdżamy w krajobraz księżycowy - skały, złomy skalne, pustynia. Pojawiają się góry, a na nich śnieg. Dojeżdżamy do miasta – Andriej (ten spod Jarosławia) zarezerwował nam tani hotelik 55pln/os. Padam na twarz, dziś rekord - 750 km. Spać, tylko czemu o 2 czy 3 rano świeci słonce? Zaczynam czuć presję w temacie przedniej opony -kostka jest już wyraznie zuzyta, a przed nami jeszcze min 3000..... P7090649.JPGP7090650.JPG P7090758.JPGP7090762.JPG P7090764.JPGP7090773.JPG Dzień 15. plan na dziś - oblukac Murmańsk i nieco wypocząć. Łazimy po mieście - jest to jedno z 13 miast którym przyznano tytuł Miasta Bohatera Związku Radzieckiego. Jest to podkreślone na każdym kroku. Wspinamy się na wzgórza, widzimy ten słynny port przez który podczas II WS szlo Leand Lease, widzimy tez Pomnik Obrońcy Sowieckiego Zapolarza, który jest - delikatnie mówiąc gigantyczny /ok 25 pięter/. Ciekawostka - pod tym pomnikiem młode pary składają wieńce zaraz po ślubie, co kraj to obyczaj....... mamy ochotę na frytki. potem obiadokolacja i spać, na wieczór pada. Dla odmiany... P7100851.JPGP7100834.JPG Część III - ostatnia Dzień 16. kierunek południe - St. Petersburg. Z Murmańska wyjeżdżamy w ładnej pogodzie. 150 km od miasta skręcamy 50 km w bok, w kierunku Kirowa - szpetnego miasta położonego w pięknych Chybinach. Kiedyś trzeba się będzie przygotować i w nie pość. W górach śnieg. Na wyjeździe z Kirowa dopada nas deszcz, który towarzyszy nam do wieczora, czyli przez kolejne 520 km. Jada robi się upierdliwa - mokre buty, mokre rękawice, mokra głowa (jechać z opuszczona szybką się nie da), niebo czarne, fale wody i dziury. Bez ŻADNYCH widoków na przejaśnienie. Stajemy na stacji na herbatkę - w kałużach widać tylko rozbryzgi spadającego deszczu.... deprecha murowana. Na wyjeździe ze stacji przejeżdżam 10 m pod prąd i stopują nas GAI (milicja drogowa). Może i był zakaz, ale w zaparowanym kasku, ulewie i na błotnistym wyjeździe go nie zauważyłem. Bo starałem się nie wypieprzyć. Kończy się na 100 PLN łapówki... Jesteśmy wściekli - odtąd każdy GAI to PŁ (Pierdolony Łapówkarz). Dygresja 1 - w Rosji milicjanci nie stoją po krzakach. Co 100 - 150 kilometrów przy drogach są stałe posterunki milicji, oznaczone i tam dokonuje się kontroli, Chyba jest to relikt czasów paszportów wewnętrznych z byłego ZSRR Jestem tak zły, że aż mi się dobrze jedzie.... Dygresja 2 - W Rosji tankowanie wygląda nieco inaczej - najpierw placisz za tyle ile chcesz wlac, potem pani włącza zdalnie dysstrybutor, potem musisz walnąć ze 2 razy w dzyndzla na dystrybutorze a potem paliwo zaczyna lać się już normalnie. Choć bywa, ze zapierdala pod takim ciśnieniem, ze jak se źle trafisz, to masz metrową fontannę z baku. Jako ze nigdy ni wiedziałem ile chce wlać - dawaliśmy zaliczkę a potem oddawano nam reszte. Fajnie, co? Po kolejnych 100 km wpadam w mega dziurę. Paulina, która jak się okazało od godziny miała kryzys /dreszcze itd/ nie była na to przygotowana i b. się przestraszyła. Tak bardzo ze aż się rozpłakała.... stajemy.... gorąca herbata z gripexem i przytulenie gasi pożar... jedziemy dalej. Ok 18 przestaje lać i nagle wychodzi słonko. Jako ze jest nam wszystko jedno, stajemy w lesie na biwak. Kurtki na drzewo, a my stawiamy namiot i gotujemy jedzenie. Bez pełnych moskitier nie ma żadnych szans - komary i meszki (takie cosie 5 razy mniejsze od komara ale bardziej wredne) zeżrą żywcem. Są ich nad głowa setki. Zwyczajne pójście w krzaczki robi się mega problemem - wierzcie mi.... Pieprzyc mycie, spać. 600 km... P7110915.JPGP7110920.JPG P7110924.JPGP7110927.JPG Dzień 17. jako ze śniadanie w towarzystwie mega ilości meszek jest pomysłem mocno średnim, spadamy kilkanaście kilometrów na stacje benzynową, a ponieważ pani się akurat nie chce robić, stacja jest zamknięta przez godzinę. Można siąść i posilić się - pijemy wodę i jemy krakersy o smaku mięsa (nigdy więcej). Pojawia się pies. Siada i się patrzy, ale lejemy na to. Pies robi się nachalny - wpycha się między termos, krakersa i mnie. Za chwile pojawia się jakiś jego kumpel. I jeszcze jeden. Robi się dziwnie, ok, spadamy. Przelatujemy przez Pietrozawodsk (ładne miasteczko z własną stocznia na jeziorku) i ok 100 od Petersburga szukamy miejsca na namiocik - co idzie nam dziś wyjątkowo opornie. Jeden, drugi, trzeci zjazd bezskuteczny.... na jednym z nich kładę motor. Podnosimy go i dalej szukamy... potem Paulina idzie na zwiad a ja przebijam się offem i...... kładę motor tak skutecznie ze ma kola wyżej niż całą resztę. Teraz już wiem, ze tak zadowaną africe, lezaca kolami do góry, da się podniesc w jedną osobe w końcu jest. Spać, pieprzyc mycie. 680Km P7120947.JPGP7120973.JPG Dzień 18. plan na dziś - 100km do Petersburga, szybkie zwiedzanko, potem przez Psków na granice Łotewską. Petersburg - miasto i temat rzeka. Wenecja północy, 400 kanałów, , choć ma ok 250 lat tylko. Tam trzeba spędzić z tydzień nie mniej. Po prostu brak słów. Kręcimy się przez godzinę a potem spadamy. 50 km przed Pskowem wpadamy w oberwanie chmury – czarno, widoczność na 20 m, ściana wody. Po paru kilometrach stwierdzamy ze tak się panie nie da. Stajemy. Kondony i to, co pod nimi mokre. Kurcze, padać tak może 10 minut albo 2 godziny, czekać - bez sensu, jedziemy dalej. Wyprzedzam TIR'y w tempie 40km/h nie widząc NIC i modląc się żeby z przeciwka nic nie jechało. W ogóle mam wrażenie ze w te wakacie mocno zbliżyłem się do Boga . po godzinie deszcz się kończy, mijamy Psków i pod wieczór docieramy na granice RUS-LV. Tam - masakra, czeka ze 100 pojazdów, myślimy, ze będziemy czekać ze 6 godzin.... ale wbijamy się grzecznie na początek kolejki, idzie sprawnie. Celniczki zainteresowane są bardziej mną, tym co, gdzie i jak było niż przemycanymi ikonami Łotewski celnik wita nasz płynna polszczyzną, ale fajnie. Od niechcenia zagląda do mojego kufra, po czym pyta o drugi. Mówię ze żony. A co w mim jest? Mówię ze nie mam pojęcia... To wzbudza zawodową podejrzliwość, każe otworzyć i bierze się za rewizje. Po drugich brudnych majtkach i staniku rezygnuje. Mamy niezły ubaw.... Łotwa wita nas pogodnym zachodem słońca, fajnymi ludźmi i porządkiem. Stawiamy namiot na polu, gotowanie kolacji i spanko. 500km na nami. Jesteśmy już w cywilizacji. Ok 3,30 rano wstając za potrzeba widzę GENIALNY wschód słońca. Jako ze jestem bez szkieł kontaktowych budzę Paulinę i każę se znaleźć aparat i zmienić obiektyw. Paulina o mało nie zabija mnie entuzjazmem...... P7130987.JPGP7130997.JPG P7131051.JPGP7131074.JPG P7131091.JPGP7131094.JPG Dzień 19. dziś jest prosto - jedziem powoli przez Łotwę i Litwę, kierunek Suwałki - Augustów. Nie spieszymy się ale i nie stajemy. Po południu wjeżdżamy do RP, stajemy w pierwszym zajeździe i pytamy czy mają frytki, bo mamy na nie ochotę od 2500km.... (patrz dzień 15). Sympatyczna pani kelnerka patrzy jak na nienormalnych, ale frytki podaje.... Pytamy o jakie fajne miejsce noclegowe bo chcemy chwile odpocząć po wakacjach... finalnie kieruje nas do Białobłot do swojej - jak się okazło- siostry. 20 km i sąśmy na miejscu. Ale sielanka -konie, bociany, jeziorko, las i brak zasięgu. SZOOK. Siostra Renata generalnie nie trudni się agroturystyką - jesteśmy tam z przypadku (tak to jest, jak się robi dobre wrażenie na siostrze) i traktowani jesteśmy bardziej jak rodzina, niż turyści. Renata z mężem prowadzi 40 ha gospodarstwo mleczne - mają własne wszystko, kupują tylko chleb. Genialnie. Renata - uprzedzona przez siostrę kelnerkę - czekała już na nas z kawą, a temat ceny noclegu - a ta nie była zbyt wielka - padł po godzinie. Spać. P7141098.JPG Dzień 20. opieramy się, odpoczywamy, suszymy się. W okolicy jest jeziorko, plaża - słowem sielanka. Czekam na zamówioną z Krk przednią oponę bo moja budzi już strach (zapraszam do galerii III, są zdjęcia). Łazimy po okolicy, lenimy się, Paulina bawi się z dziećmi Renaty (ZAJEBISTE DZIECIAKI - każdemu takich życzę). Okazuje się że w - i tak nie wygórowaną cenę noclegu- mamy wliczone obiady domowe, a te są genialne, pyszne i w ogóle. Po południu dziewczyny pieką sękacz - takie ciasto na rożnie. Sielanka, piwko, spać P7141098.JPGP7161209.JPG P7161210.JPGP7161226.JPG Dzień 21. Przychodzi opona - a jako że pada- można w garażu, w spokoju ją zmienić, co jak się okazuje nie jest specjalnie skomplikowane. Mimo niewyważenia opony, africa nie daje mi tego odczuć, ani załadowana w pełni, ani solo. Pod wieczór pakujemy się, rano spadamy. P7161191.JPGP7161188.JPG Dzień 22. Plan na dziś to 650 km i być na 20 w Krk w Polibudzie. I tak se pykamy przez Polskę poprzek i zdłuż, po drodze wpadamy do Stolycy gdzie - dopada nas burza z silnym deszczem (to dobrze, bo zaczynało być nieswojo z wysuszenia) i przy okazji wpadamy pod sejm RP. A tam -stała pikieta radiomaryjców, plakaty przeciw UE, masonom, żydom, zdrajcom itd., słowem menażeria jakich mało. Robimy zdjęcia. Bojowo wyglądający dziadek pyta jak ma rozumieć słowa Grupa Turystyczna na kamizelce Pauliny.....Ale zoo..... Lecim na Kraków. Po drodze o mało nie zabijam- z mojej winy - rodziny z dzieckiem na pasach. Wstyd. Na 20,30 jesteśmy w Polibudzie, ale to już wiecie. Przywitanie z przyjaciółmi kończę o 5,30 rano w stanie.... niespecjalnym. P7171265.JPGP7171271.JPG P7171270.JPGP7171267.JPG P7171280.JPGP7181288.JPG PODSUMWANIE więc: odbyliśmy wakacje życia, przejechaliśmy 8500 km, co kosztowało nas, wliczając noclegi, paliwo, żywność, mandaty, a nie wliczając przygotowań,wiz i kupna motocykla - jakie 3500pln za dwie osoby. Moto spalało między 4,9 a 6,1 l/100 km. Africa jest motocyklem zajebistym, mega odpornym i mega wytrzymałym. Gdybym pojechał na jakimś BMW, pewnie naprawiałałbym go do dzisiaj gdzieś w tundrze, czy innej tajdze. Moje patenty motocyklowe w części się sprawdziły, a w części nie. Dużo się nauczyliśmy o sobie, podóżach, motocylku, świecie. Taka podróż uczy pokory. Za rok ciąg dalszy. Amen PS: oslona reflektorów by Kuba sie sprawdzila w 100%. Dzieki Kubuś! Ostatnio edytowane przez hans : 19.11.2009 o 11:52 Powód: poprawka wyswietlania zdjec |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Złombol 2013 - 7ma krew czyli nareszcie Rosja! | fassi | Kwestie różne, ale podróżne. | 38 | 27.09.2013 19:06 |
Kazachstan Mongolia Rosja czyli Magadan 2012r szukam kompana podróży | Granda | Umawianie i propozycje wyjazdów | 12 | 20.03.2012 21:20 |