19.08.2020, 13:02 | #10 | |
Zarejestrowany: Oct 2018
Miasto: Warszawa
Posty: 442
Motocykl: Yamaha Radian&WR250F
Online: 1 tydzień 3 dni 11 godz 33 s
|
Cytat:
Było też tak, że nie za bardzo mieliśmy ochotę na Mazurach nocować w namiocie. Niby tylko dwie noce, ale jednak co łóżko, to łóżko. Jeszcze nad morzem zaczęłam więc obdzwaniać wszystkie agroturystyki, ale wszędzie wszystko zapchane, mimo że szukałam na bardzo dużym obszarze, bo miejsce docelowe było określone bardzo ogólnie. Kolega, który od wtorku bawił się na Mazurach przemieszczając się z jednego pola namiotowego na następne, też czekał na informację gdzie mamy się spotkać w piątek wieczorem. Poranek zaczęłam więc znowu od wydzwaniania po kolejnych miejscach i któryś kolejny strzał okazał się szczęśliwy. Jest ostatni na całych Mazurach wolny dwuosobowy pokój! Do tego miejsce jest połączeniem domu z pokojami, kampingu oraz małej przystani, więc wprawdzie koledze pokoju nie udało się załatwić, ale przynajmniej będziemy wszyscy w jednym miejscu. Będziemy - tylko trzeba tam jeszcze dojechać. Na moje pytanie o której najpóźniej można się zjawić tonem nieznoszącym sprzeciwu właścicielka poinformowała, że maksymalnie o 22. Ok. Mieliśmy jakoś koło 200 km do zrobienia, więc na pewno się uda. Pierwszy punkt wycieczki - sklep motoryzacyjny w Pasłęku celem zakupienia koncentratu do chłodnicy. Początkowe obawy, że znowu wszystkie drogi będą utwardzone, szybko rozwiewa fakt, że już wyjazd z miasta odbywa się ładnym szutrem. Jest dobrze. Ładne polne drogi, asfaltu niewiele, zjeżdżamy w drogę leśną, która na mapie leci prosto jak w mordę strzelił i to, co widzę przed sobą, pokrywa się z tym, co pokazuje mapa. Prosto, bez choćby najmniejszego łuku. Nagle droga leci lekko w górę, żeby zaraz zjechać w dół, wyłaniam się zza szczytu i - choć mapa nadal pokazuje długą prostą - to przed sobą widzę na dole drewnianą wiatę, drewniane ławy i drewniane stoły, a za tym wszystkim ściana lasu. Wybieramy więc jedyną opcję i lecimy w prawo, gdzie widać mocno zarośnięty cień dawnej drogi. Cień ten znika bardzo szybko, wjeżdżamy na polanę i nigdzie choćby najmniejszej wskazówki co robić dalej. Mapa mówi, że jeśli pojedziemy jeszcze kawałek do przodu, to znajdziemy poprzeczną drogę. Ok, brzmi nie najgorzej. Przebijamy się przez polanę i dojeżdżamy znów do lasu z krzakami. Widać, że zaraz jest jakby jakieś przerzedzenie, więc to na pewno ta droga - według mapy powinna być jednak kawałek dalej, ale może to jakaś geodezyjna niedokładność. Schodzimy z motocykli, żeby się upewnić i nie pchać niepotrzebnie sprzętów w leszczynę, a tam... A za rzeczką kawałek płaskiego lasu i dalej las pięknie porastający wzgórza. Ja jestem za tym, żeby zawracać (choć to wiązałoby się z koniecznością objechania sporego fragmentu asfaltem), ale Prince idzie na górę na rekonesans, z którego wraca z mocnym postanowieniem, że próbujemy. Po poprzednim nudnym dniu brakuje mu wrażeń i mimo baku zalanego do pełna i cieknącej chłodnicy kategorycznie domaga się ciśnięcia przed siebie. Rzeczkę pokonujemy bez większego problemu, choć ja wyjeżdżając z drugiej strony daję za mało ognia i na szczycie zakopuję się w błocie i trzeba wspomóc konie mechaniczne dodatkową mocą jednego człowieka Dalej mam jechać za nim i "tylko się nie zatrzymać w trakcie podjeżdżania". Aha. Ok. Bo ścieżka na górę, którą wybrał, była tak zarośnięta od samej ziemi, że przez spory kawałek jechało się na ślepo z twarzą oblepioną liśćmi. Pod koniec wzgórza pojawia się coś na kształt drogi, jednak znowu szybko znika. Mapa pokazuje, że gdzie przed nami powinna być droga, jedziemy więc po prostu przez las mniej więcej w jej kierunku. Trochę to trwało, ale jest! Uf. Można przyspieszyć, bo niby dopiero południe i do 22 sporo czasu, ale lepiej mieć zapas, niż go nie mieć. Trasa znowu jest taka, jaka powinna być. Są lasy, pola, łąki, a nawet strumyczek przepływający przez drogę. 37.jpg 38.jpg 39.jpg Byłoby absolutnie idealnie, gdyby nie ten drobniutki problemik A im bardziej zapuszczamy się w narysowaną trasę, tym mniej cywilizacji - i taki był plan od samego początku, jednak plan ten nie uwzględniał częstych wizyt w sklepach z płynem chłodniczym. Ostatecznie trochę później płyn zastąpiony zostanie wodą zdobywaną gdzie się da (ale z kranów, nie z kałuż - to jeszcze nie ten etap desperacji ). Póki co nie ma jednak dramatu. Ładne i niezbyt wymagające dróżki, prędkość jak dla 650tki bardzo niska, bo prowadzę ja na 250tce, więc silnik obraca się powoli i nie wywala płynu jakoś bardzo intensywnie. Raz utykamy w lesie, bo jedyna ścieżka zawalona drzewem zawieszonym 30 cm nad ziemią - ani górą, ani dołem, ani bokiem... Po dłuższych poszukiwaniach znajdujemy jednak wyjazd z lasu oraz grzyba i znów jedzie się świetnie. 40.jpg Trasa wprowadza nas jednak w końcu w dość nieprzyjemną zarośniętą drogę z błotnymi wąskimi koleinami, a temperatura podjechała już do 30 stopni. Orientuję się też, że zjechaliśmy z trasy, ale tam, gdzie powinniśmy byli odbić w lewo, była po prostu łąka. A droga coraz gorsza - to już nie są 2 koleiny z szerokim płaskim fragmentem pomiędzy. To jest siatka wąskich i głębokich kolein o pionowych ścianach, a między nimi równie wąskie kawałki zarośnięte trawą. Koleiny praktycznie na szerokość koła, więc jak już się wjedzie, to opcje manewru mniej więcej jak tramwajem po szynach. Wizualizacja z zaznaczonymi koleinami, żeby zobrazować sytuację 41.jpg Brniemy. To nie są prędkości dla rajdowej 650tki, więc motocykl kilka razy się dławi na zbyt niskich obrotach i gaśnie. O emocjach, jakie wywołuje w człowieku odpalanie legendarnej Dużej Czerwonej Świni w błocie, upale, wśród komarów i gzów, mam nadzieję, że opowie Państwu osobiście Prince Tracimy coraz więcej czasu (i płynu z chłodnicy). W końcu kierownik Świni zabiera mi Zebrę i jedzie na zwiad czy jest w ogóle sens brnąć dalej. Słyszę, że cały czas jedzie, ale ciągle jest bardzo blisko. Po jakimś czasie wraca i zarządza odwrót. Chwila odpoczynku i będziemy próbować wrócić na narysowany szlak. 42.jpg Prince przejmuje prowadzenie i wyrywa do przodu w tych cholernych koleinach. Ja pyrkam powolutku na łabądka lub jak kto woli na listonosza - chrzanię, wolę schować dumę do kieszeni, niż ryzykować podnoszenie motura w tym upale. Nagle wyjeżdżam zza krzaka i widzę, że XR stoi. Obok niej ledwo stoi kierowca. Okazało się, że chciał ominąć koleiny bokiem - mniej więcej zresztą w tym miejscu, które jest na zdjęciu z pomarańczowymi kreskami - ale szybko odkrył, że trawa w tym miejscu tylko wyglądała na równą ,a w rzeczywistości skrywała pod sobą jeszcze jedną koleinę (serio, jak i czym robi się takie ślady?!) i skończyło się glebą. Odpalanie utrudniał też fakt, że kopka na dole opierała się o ścianę koleiny i nie dało się wykonać pełnego ruchu. Ogólnie mnóstwo szczęścia... W końcu udaje nam się wyrwać z tego zielonego piekła, gdzie na przejechanie w sumie kilkuset metrów straciliśmy godzinę i odbijamy tam, gdzie według mapy powinna być droga. No może i powinna być, ale nie ma. Nie mamy pańskiej drogi i co nam pan zrobi? Prince jedzie po pięknej zielonej łące po świeżo wygniecionych w trawie śladach jakiegoś auta - skoro samochód tamtędy jechał, to pewnie wiedział co robi. Ja za nim. Łąka malowniczo schodzi w dół wzgórza i na dole odnajdujemy coś, co kiedyś było drogą, ale teraz zarastają ją wysokie i gęste krzaki. Wjeżdżając na nią pod kątem nie zauważam w porę, że tam też pod zielskiem są głębokie koleiny, przednie koło wpada w jedną, blokuje się na jej ścianie i leżę. Przez krzaki widzę, że Prince stał kawałek dalej patrząc czy jadę i akurat w momencie jak motocykl mi się wywraca - odwraca się i odjeżdża. Chwilę zajęło mi wyłuskanie motocykla z trawy(a leżał tak idiotycznie, że nie miałam jak go wygodnie złapać, w efekcie podniosłam go do połowy, oparłam na udzie, zmieniłam chwyt i dopiero mogłam podnieść do końca - siniak nadal jest) , kolejną chwilę odblokowanie zablokowanego w koleinie przedniego koła. Czasu coraz mniej, w chłodnicy coraz bardziej pusto, zdecydowanie pora zacząć modyfikować trasę tak, żeby po pierwsze znaleźć coś, co można wlewać do chłodnicy, a po drugie jednak przeprosić się gdzieniegdzie z asfaltem, bo inaczej nie dojedziemy na czas do łóżka, które aktualnie jest szczytem naszych marzeń. Na googlu znajdujemy jakiś warsztat niedaleko, ale niestety okazuje się być nieczynny, więc ludzie tylko ratują dolewką wody do butelki. Najbliższa stacja benzynowa (w sumie dobrze się składa, bo bak pozazdrościł chłodnicy tego poczucia pustki i zaczyna wysychać) w Biskupcu, musimy zjechać z trasy i nadrobić sporo kilometrów asfaltem, ale nie ma innej opcji. Dalej już szczęśliwie droga spokojna, byłoby super, gdyby nie konieczność postojów co 20-30 km, żeby dolać wodę. A słońce coraz niżej... 43.jpg Ta droga ze zdjęcia prowadziła przez pastwiska i okazało się, że kończy się ogrodzeniem wykonanym z jednej linki. A my już wiemy co robią ogrodzenia z jednej linki, prawda? Tak, drogie dzieci, ogrodzenia z jednej linki kopią prądem. Nad drogą przywiązane są do niej foliowe torebki, więc Prince próbuje podnieść trzymając ją bezpiecznie za nie. Idzie raczej kiepsko i w tym momencie widzę, jak przez ogródki działkowe przed nami biegną dwie starsze panie i machają rękami. Myślę sobie - oho, nie dość, że prąd kopie, to jeszcze nam się oberwie za jazdę po czyimś pastwisku. Jednak im panie są bliżej, tym wyraźniej widzę, że są uśmiechnięte. Machały tylko, żebyśmy poczekali spokojnie, bo pani po dobiegnięciu do nas złapała za gumową rączkę przy jednym ze słupków i otworzyła nam przejazd (nauczka na przyszłość - szukać gumowych rączek!). Podziękowaliśmy, przeprosiliśmy i pojechaliśmy dalej. Trochę pierwotną trasą, trochę asfaltem, co chwila postoje na dolewki wody. A czas leeeeeciiiii. Mijamy jakieś opuszczone poniemieckie gospodarstwa z czerwonej cegły, które wołają, żeby je zwiedzić, ale niestety może innym razem Poprosiliśmy jeszcze tylko kolegę, który już jest na miejscu, czy mógłby nam kupić po zimnym browarku. Końcówkę trasy robimy już całkiem po ciemku, więc leśne ścieżki, którymi mieliśmy dojechać do Rynu omijamy asfaltem, a kawałek za Rynem wjeżdżamy w piękne szutry, które z uwagi na jasny kolor ułatwiają jazdę. Na miejsce dojeżdżamy z zapasem 24 minut (cholera, można było jednak zerknąć do tego opuszczonego domu!). Nocleg o tu https://goo.gl/maps/RnMJC4BGN3yGDZ9d9 Pani ma na googlu opinie absolutnie skrajne. Jakby się ktoś wybierał, to uprzedzam, że po prostu jest zasadnicza i nie ma cierpliwości do ludzi, więc dopóki wszystko jest w porządku, to jest przesympatyczna, ale jeśli nabroicie musicie się liczyć z zasłużoną karą Wywalamy rzeczy do pokoju, szybki prysznic i spotykamy się zaraz na pomoście. Mieszkając w Warszawie człowiek zapomina ile gwiazd wisi nad naszymi głowami. Coś pięknego! Widać Drogę Mleczną, bez przerwy przelatujące nad nami satelity i zaczynający się już deszcz Perseidów. Później wschód księżyca, który wyłania nam się z jeziora w postaci pomarańczowej kuli spowitej chmurami i przez chwilę wygląda całkiem jak Saturn i jego pierścienie, a im jest wyżej, tym bardziej bledną przy nim gwiazdy. 44.jpg 45.jpg W sobotę już we trójkę robimy na spokojnie ok. 100 km po okolicy - wycieczka do Wilczego Szańca, smażona rybka, trochę szutrów, trochę leśnych dróg. Gubię też śrubę od handbara, ale człowiek nie jest taki, żeby sobie nie poradził 46.jpg Jest pięknie 47.jpg 48.jpg A w niedzielę motocykle na przyczepkę i zwiedzając jeszcze pod drodze mazurskie jeziora wracamy do domu. 49.jpg 50.jpg 51.jpg Karimata pożyczona od mamy nie zniosła tej wycieczki najlepiej... 52.jpg Noclegi: Kemping pod Płockiem: https://goo.gl/maps/L1oWimi91YdVpu9j7 Kemping pod Grudziądzem: https://goo.gl/maps/i7KrjBoDUkrBwrVL8 W sumie wyszło nam 1188 km, 6 dni jazdy w terenie, 6 dni byczenia się nad morzem, 1 stracony uszczelniacz pompy chłodnicy, 1 stracona śruba od handbara, 1 rozszarpana karimata, trochę straconych kilogramów (nie bez powodu w relacji nie ma nic o jedzenie w drodze, nie mieliśmy czasu na takie pierdoły ) oraz 468 krótkich filmików wyciętych z nagrań z trasy, z których teraz muszę skleić 1 niezbyt długi film Ostatnio edytowane przez _-aska-_ : 29.09.2020 o 14:47 |
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Turcja po asfalcie -czyli Harley też nadaje się do turystyki. (wakacje 2015) | Dredd | Trochę dalej | 44 | 17.11.2018 15:32 |
narzędziówka- czy to się nadaje ?! | Grzechu2012 | Gadżety / wyposażenie | 21 | 03.02.2018 23:44 |
czy wazelina techniczna nadaje się do wtyczek? | Vooytas | Układ elektryczny i zapłonowy | 24 | 20.04.2009 19:18 |