|
Imprezy forum AT i zloty ogólne Imprezy forum AT i zloty ogólne. Spotkania użytkowników naszego forum. Mają one charakter otwarty: obecność AT wskazana, ale nie jest wymogiem. Piszemy również o imprezach motocyklowych, na które wybierają się nasi forumowicze. |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
26.10.2009, 23:49 | #1 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
jak zostałem rajdownikiem czyli RR na żywca
Spokojny wieczór. Trolle już śpią. Kolorowa słodycz w szkle. W telewizorni leci sobie jakiś filmik. Nawet fajny. Normalnie idylka. Wtem dzwoni telefon. A w nosie z nim, nie odbieram. A może odebrać? Sprawdze choć kto dzwoni. Mirelka. Luzik.
-Co jest mistrzu ? - pytam -Na rajd jedziemy. - Głos w słuchawce brzmi jednoznacznie. -Z kim ? - wolę się upewnić. -No z tobą. ? Spokój wieczoru w jednej chwili legł w gruzach. Jego miejscu kłębią sie dziesiątki pytań i ogólna niepewność. -W ogóle to fajnie, ale gdzie i kiedy. Po co ? Jak ? -No w piątek, tak najpóźniej w południe, wyjeżamy. Wyraźnie czułem się atakowany. Napastnik wytrawny nie dawał chwili oddechu. -Pakujemy dryndy na ciężórawkę i jedziemy do Lubiechowej. Po drodze Ci wszystko opowiem. -Nie no, a Wasil ? Rajd Podlasia i takie tam? – próbuje łapać się jakiejkolwiek obrony. -Spoko Wasila jeszcze zobaczysz, a Podlasie nie ucieknie. Następnego dnia wieczorem pakujemy ciężórawkę. Właściwie to mamy pakować. Dochodzę do motura, a on nieżywy. Od wiosny stał nietykany. No prawie. W końcu września skończył się przegląd i akumulator. Udało się oba tematy popchnąć, ale teraz martwica zupełna. Kurde czy ja już zawsze tak będe miał? Remonty w przeddzień wyjazdu. W poszukiwaniu prądu zdemolowałem wszystkie plastiki. Czyżby nowiutki aku dał ciała ? Kurde mam w domu kable. Zziajany podpinam się do auta. Dupa. Nic. Zostawiam dziada w cholerę i jadę po Mirelkę. Wyjazd z Warszawki po godz. 18 chyba jest identyczny we wszystkich kierunkach. A tak po prawdzie to go nie ma, bo korek jest masakryczny. Czuję, że marzenia o domu za miastem to durnota. W każdym razie jeśli się pracuje w stolycy. Dojeżdżam do Mirka i pakujemy jego dryndę. Powrót jest jeszcze gorszy, dobrze po 20 docieramy do garażu. Przystępujemy do reanimacji nieboszczyka. Na zmianę rozłączamy i wciskamy wszystkie złączki. Chwila, moment, spinamy automat rozrusznika na krótko. Działa. Prąd jest. Szukamy po zasilaniu stacyjki. Pierwsze dwa ruchy przy akumulatorze i błyskają lampki. Mamy cię „dziadu”. Skoro Pan Prezydent może to niech i mnie będzie można użyć słów parlamentarnych. Złączka na kablu jest zgniła. Zbędną złączkę lutujemy na stałe, pakujemy motur i do domu pakować ciuchy. Rano do roboty. Na godzinę przed czwartą już nie mogę usiedzieć na tyłku. Zegar bije magiczne kuranty. Droga do Leszna ( jakieś 20 km) zajmuje nam ponad godzinę. Dalej zaczynamy już przekraczać sześćdziesiątkę. Od Łowicza pusta droga. Orgia prędkości szafa melduje 90. Tyle, że droga jest szerokości osiedlówki. Ale jest pięknie jedziemy. Po drodze miałem się dowiedzieć szczegółów. Okazuje się, że Mirek szczegóły to zna, ale tylko te ogólne. Do Lubiechowej na Dolnym Śląsku docieramy przed północą. W recepcji pensjonatu zamienionej na biuro zawodów wrze. W łapę dostajemy karty. Wyjaśnia się jeden dość istotny szczegół . Rajd już trwa. Właściwie to kończy się pierwszy etap. No niby mamy jeszcze kwadransik, ale nawet nie zdążymy się rozpakować. Nocny etap zaczął się o 22.00 i właśnie się kończy. Z trasy zjeżdżają uwaleni po uszy w błocie goście. Wyglądają na szczęśliwych. Naśmiewają się z nieporadnych motorzystów. Otóż River Rajd, bo tak się ta impreza nazywa, to domena quadziarzy. Ponoć motory nie dawali rady i stopniowo odwracali się od imprezy. Rajd na zasadach Enduromanii i Mamry Challenge. Z tym ostatnim łączy go osoba autora, Michała Mazurka. Lokujemy się w pokoju i idziemy na kolację. Posiłek przeradza się w małą imprezkę. Rozpoznaje kolesia spotkanego w drodze na Tarcu w Rumuni. Zaczyna się. Nocne Polaków rozmowy. Chwilę po trzeciej ląduje w łóżeczku. Rano czuję się lekko niewypoczęty. Na dodatek mam jakieś koszmary o trupach leżących pokotem. Wstaję. Parapet nie wygląda najlepiej, ale wyjaśnia moje koszmary. Czy na kolację była grochówka ? IMG_0990.jpg Wyciągam motury i rychtuję do walki. Po nocnym etapie najlepsi mają już po 6 tys punktów. Dowiadujemy się kolejnych szczegółów. Ponieważ motorów nie ma za wiele - jadą pojedynczo. Quady po dwa w zespole. Na karcie drogowej w pozycji nazwa teamu wpisuję „Tszoda dzidza”, a co AT rządzi. Oklejam machinę dumnie numerem osiem i mam jeszcze jeden problem. Nie mam Garmina, na który mógłbym wpisać mapę i te pierniczone waypointy do odnalezienia. Prośbą o narysowanie mi ich na zwykłej analogowej mapie wykańczam pół biura i konkurentów. Czołgają się ze śmiechu po podłodze jak chrabąszcze przewrócone na plecy. Punktów jest 160. Garmin odnajduje je z dokładnością do pięciu metrów. Analogowa mapa co najwyżej do 100 metrów. Z Mirelką zawieramy tajny układ - spółdzielnię. Zanim się przebraliśmy, na placu startowym nie było już nikogo. Na luziku odpalamy sprzęty i w las. W lesie nietrudno znaleźć trak. Wyznacza go już rozjeżdżona przez quady mazia błocka. Docieramy do pierwszego punktu. Są jakieś czterokólki. Na drzewie jest pomarańczowa blaszka wielkości 1x5 cm z wybitym numerem punktu i jego wartością. IMG_1014.jpg Specjalnym ołówkiem odkalkowywuję się to na karcie drogowej na potwierdzenie odnalezienia. Odrysowujemy markę i dzidaaaa. Z drugim punktem już nie było tak łatwo. Troszkę się naskakaliśmy po kamieniach i pieńkach zanim go znaleźliśmy. Mimo, że jest raczej zimno i mokro zapada właściwa decyzja. Trza się troszku rozebrać. Leje się ze mnie jak po wyjściu spod prysznica. Właśnie poznałem na czym polega różnica między wartością punktów. Pierwszy to była 2 za dwieście punktów. W zasadzie wjechała na nas sama. Za czwóreczką (400 pkt) musieliśmy wycisnąć trochę potu. W lesie jest mokro i mgła jak cholera. IMG_1037.jpg Znajdujemy jeszcze kilka punktów i wyjeżdżamy wyraźnie wyżej. Wszędzie leży śnieg. IMG_0999.jpg He he a 7Greg chciał na Tarcu. Spółdzielnia liczy już trzy motory. Dwa KTMy i ja na DRku. Wszyscy trzej jesteśmy debiutantami. Co raz w lesie spotykamy innych uczestników. Goście na quadach wyczyniają niezłe sztuki. Właściwie to bardziej woltyżerka niż jazda. IMG_1002.jpg Właściwie nie ma żadnych regół szukania. Kręcimy się w kółko po okolicy, znajdując coraz to nowe punkty, a czasem stare. Kolejna lekcja. Nauczyliśmy się czegoś jeszcze. Odznaczamy na Garminie punkty już raz znalezione. Po jakiś trzech godzinach mamy już zrobione 8 km. Trasa liczy 90. Jest jeszcze jedna dziwna rzecz. Od jakiegoś czasu w ogóle nie spotykamy innych. Pora na zmianę taktyki. Skoro na mecie musimy się stawić max do 19, to musimy trochę pocisnąć. Olewamy wszystkie dwójki i trójki. Zaliczamy tylko te powyżej czwórki. Nie zawsze udaje się nam znaleźć właściwą drogę. Czołgamy się z pół kilometra zarośniętą ścieżką niczym w tunelu z krzaków. Jadę w otwartym kasku i żeby nie dostawać chłosty gałęziami po twarzy leżę na kierownicy i daszkiem rozpycham krzole. Koleinami płyną strumienie wody. Zaliczam slajda. Przód w jednej koleinie, tył w drugiej. Nie ma szans ruszyć. Mimo ostrej kostki nie mogę się napędzić. Tutaj błocko rządzi. W końcu po kilku chwilach przepiłowałem oponą garb na pół i udaje się ruszyć. Jestem wypluty. Chłopaki leżą pod drzewem. Do punktu mamy jakieś 10 metrów. Tyle, że przez krzaki nie da się przedrzeć, o jeździe nie ma co myśleć. Zjeżdżamy z powrotem krzaczastym tunelem w dół. Sto metrów dalej jest normalna leśna stokówka. Zatrzymujemy się na rozjeździe. Opieram się o pieniek po ścince. Latamy wokoło szukając marki. Już mamy dać za wygraną ... mój podnóżek opiera się o blaszkę z numerem. A my latamy po krzakach jak leszcze zamiast spojrzeć pod nogi.. Dzida. Idzie nam już coraz lepiej. Rozjeżdżone ślady po kładach troszkę nam ułatwiają śledzenie drogi. W pewnym momencie chłopaki objeżdżają wielkie bajoro. Błąd. IMG_1048.jpg W środku bajora jest drzewo bez możliwości dostępu suchą noga z boku. Tam właśnie jest kolejny wredny punkt. Inny jest tak zamotany, że marka jest na wysokości jakoś 4 metrów. Mirek bierze Daniela na barana. Walczą z pochyłością góry na granicy zwałki. Mamy kolejną piątkę. Później znaleźliśmy inną metodę na takie wredności. Zjeżdżaliśmy moturem. Opieraliśmy o drzewo i jak na stołeczku. Było pewniejsze oparcie. IMG_1058.jpg Za to w górę trza było wyciągać motur we trzech. Jeszcze kilka blaszek odnalezionych i uzgadniamy sobie przerwę. Zjeżdżamy do wioski szukać sklepu. Jakiś lokales zatrzymuje nas po drodze. -To jakieś miedzynarodowe zawody ? – pyta Jestem trochę zaskoczony. Obawiałem się jakieś wiąchy za zakłócanie ciszy albo coś w tym stylu. -Sześciodniówka ? – no rozwalił mnie na łopatki... Jedziemy dalej, we wsi znajdujemy sklep. Oczywiście stałe gadki; - Ale panie maszyna, a ile poleci ? I tak dalej. A skąd jesteśmy? I co robimy? A gdzie są te zawody? IMG_1092.jpg Mówimy, że w Lubiechowej. Wszyscy znają tu naszych gospodarzy. Nawet spotykani w lesie grzybiarze nas pozdrawiali. Wygląda na to że wszystko można normalnie. Po przerwie wracamy na trasę. Na jakimś ostrym podjeździe w wąwozie spotykamy dwa quady. Gość zaliczył rolkę, czyli strzelił dacha. Stoi w poprzek i cieszy się jak nie wiem co. Chwilę gadamy i pakujemy dalej. Mijamy ich bokiem. Czuje brak mocy na podjeździe i daję w palnik. Motur staje dęba i tracę kontrolę. Zwalam się na quada, a raczej pod niego. Tym razem wszyscy mało się nie poszczaliśmy ze śmiechu. Znowu doganiamy jakąś ekipę. W wąwoziku jakiejś rzeczki jest tylko rozjeżdżone błocko. Drogi ze ścinki rozjeżdżone traktorami mają koleiny głębokie na pół metra. Podnóżki się w nich klinują. Jakiś czas próbuje jechać górą ponad drogą. Dalej nie da rady, krzaki blokują przejazd. Muszę zjechać w dół. Tyle, że droga jest jakieś półtora metra niżej. Plan jest taki żeby spuścić się bokiem z tej półtorametrowej ściany. Plan zawodzi. Przód osunął się sam. Motor stoi w pionie, wryty przednim kołem w koleinę. Nie ma kto pomóc. A lekko nie jest. Błotnista mazia nie daje wystarczającego oparcia żeby na niej ustać. A co dopiero jechać. Wszystkiemu winni quadzarze. Oni nie maja takich problemów. Trza im obić..... Nie ma letko - w tym bagienku jest niezła ilość piątek IMG_1098.jpgIMG_1015.jpg Latamy od jednej do drugiej blaszki odbijając marki. Zapominamy o zemście na quadach. Błoto mamy po pachy. Zaczyna się robić ciemno.Mamy kłopoty z poruszaniem się po lesie w ciemności. Postanawiamy wracać. Zrobiliśmy plus minus połowę trasy. Oramy jakimiś nieużytkami bez żadnych ścieżek, trochę na oślep. Osiągamy jakąś drogę. I zaczyna się problem. Jesteśmy mokrzy na wylot. Wkładając 6 dych na budzik zaczyna mna telepać zimno. Natychmiast przypomina mi się koszula którą zdjąłem na początku. Przerwa na przebieranie. Znajdujemy jeszcze kilka łatwych punktów i pół godziny przed czasem meldujemy się w bazie. IMG_1099.jpgIMG_1103.jpg Teraz czas na dalszą część strategii. A była ona w skrócie taka: treningi odpuszczamy, pierwszy etap (nocny) odpuścił się sam, bez naszej woli; drugi etap odbyliśmy bez napinki, na luzie. I teraz czas na naszą tajna broń. Wszyscy są wykończeni trudami trasy. A my co ? uderzamy ze zdwojona energią i kasujemy konkurentów ......WYGRYWAMY BANKIET. IMG_1131.jpgIMG_1110.jpg
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne Ostatnio edytowane przez felkowski : 27.10.2009 o 08:27 |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Export ponad 370kg żywca do Shqipërii | Orzep | Trochę dalej | 69 | 27.02.2014 11:48 |
Jak zostałem kloszardem | felkowski | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 17 | 26.08.2010 00:46 |