15.12.2011, 14:51 | #11 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
|
DZIEŃ III 24.08.2011r 412km
Kurde, spanie w łóżku fajne jest ale pod szmatą przyjemniej. Czekamy aż słoneczko wygoni resztki wilgoci z naszych ciuchów i odpalamy ślicznotki. Wreszcie zaczynają się pasma górskie i jest trochę chłodniej. Wspaniałe winkle i piękna dziurawa droga to super odskocznia od przejechanej monotonii a i dupa tak nie boli. Niestety po około 70km fajna traska się kończy i znów proste odcinki, znów od 37 do 40 kresek na temperaturopokazywaczu, uff, można zdechnąć, nienawidzę gorąca (choć po kilku dniach się okazało, że to jeszcze lajf). Znów nuda choć widoki dużo zacniejsze. Wjeżdżamy do Sibiu. Na wjeździe wzdłuż drogi pas startowy miejscowego lotniska. Wrażenie zaje... bo właśnie obok mnie poderwał się samolot i nie powiem trochę mnie przestraszył przechodząc obok mnie, ale miałem wrażenie, że jedzie trochę szybciej ode mnie. Wreszcie docieramy do 7c czyli trasy Trassofgarskiej. Przejechałem ją już czterokrotnie ale zawsze robi na mnie duże wrażenie. 36.JPG Na trasie jak zawsze dużo motocykli, GSy, Africzki, jakiś V Strom a nawet jeden Cruiser. 1/3 drogi pokryta nowym błeee asfaltem ale na stronie południowej piękne dziury i wyrwy w jezdni. Pod szczytem jak zawsze pasące się stada koni. Zawsze mnie dziwiło, że nikt ich nie pilnuje, a nawet nie są powiązane. Jako, że okolicę znam bardzo dobrze odpuściłem sobie podziwianie widoków a skupiłem się na większym odkręceniu, ach te winkle, morda się haha a serce raduje. Znów robi się fajowo, szczególnie gdy lekko się kiwa wypasione, klimatyzowane fury z facetami mającymi wielkie gały, że ktoś śmiał ich wyprzedzić. Chłonę soczystą zieleń i porównuję teraźniejszą Rumunię z tą z przed czterech lat, niestety bardzo się zmieniła ale cóż, każdy dąży do cywilizacji. Napotykamy kilka odcinków zwężonych do jednego pasa, bo drugi wybrał wolność i zwalił się w dół. Przed dwoma laty tego jeszcze nie było, cóż żywioł robi swoje. Zaporę, choć piękna przelatujemy bez zatrzymania, widziałem ją już wiele razy, szkoda czasu a słonysio coraz niżej. Pod koniec trasy zjeżdżamy na bok, trzeba się rozejrzeć za obozowiskiem. Kotwiczymy w uroczej, skalnej kotlinie nad strumieniem. 46.jpg Jest woda, jest mycie i pranie. Rozkładamy się, robi się rześko i ciemno. Many ciśnie do wiochy po browar, że mu się chce?. Walę się przed namiotem z kubkiem zupy w garści. Wracają wspomnienia z przed czterech lat kiedy to Rumunię pokazał mi Izi. I znów mam przed oczami jego roześmianą gębę a przez całą wyprawę mam wrażenie jego obecności, bo on zawsze jest z nami. Niebo rozświetlone milionem gwiazd, obok jeden z zamków Władka Drakuli, a wokół stada drących mordy świerszczy - sielanka - kocham Transylwanię. Wraca Many z browarem. Gul, gul, gul, dzień się kończy, następny dzień przygody, choć mam wrażenie, że ona dopiero nadchodzi. |
15.12.2011, 14:53 | #12 |
EFES to chyba turecki browar. Czyżby dostępny w Rumunkowie?
Ostatnio edytowane przez Rychu72 : 15.12.2011 o 14:55 |
|
15.12.2011, 17:26 | #14 |
Zarejestrowany: Sep 2010
Miasto: Łódź
Posty: 603
Motocykl: Ansfaltowy pedał
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 2 dni 10 godz 51 min 0
|
Napieraj kolego, bo fajnie jest zobaczyć znajome tereny w cudzej opowieści.
|
16.12.2011, 16:16 | #15 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
|
DZIEŃ IV 25.08.2011r 571km
O 06.oo wyciągamy się z namiotów. Poranek przepiękny, w koło żywa przyroda i wreszcie żadnych ludzi, w zasięgu wzroku nikogo. Kawa, chińska zupka i naprzód. Na początek walka z luźnymi kamolami żeby się wydostać z kotliny. 62.JPG Droga przez Rumunię jak zawsze fajna i ciekawa. Oczywiście wybieramy boczną drogę wzdłuż autostrady. Przyjemna, kręta, nierówna, przez urokliwe wioski a lokalny ruch jest znikomy. Można trzymać 90 prawie non stop. Mijamy cegielnię gdzie cegły lepi się z wykopanej obok gliny i wypala się w prymitywnych piecach. Pracujący przy tym ludzie są spaleni słońcem na mahoń. Przed domami leżą ułożone w stosach gliniane cegły cierpliwie czekające na kupujących. Zainteresowania towarem nie widać. Wjeżdżamy do Bułgarii.Drogi z reguły betonowe, dziurawe, ruchu prawie zero. Przez około 100km ciśniemy w kierunku Varny a potem uciekamy na boki. W porównaniu z Rumunią Bułgaria to III świat. Zastanawiam się czy Ci, którzy decydowali o jej wejściu do Unii zjechali z bocznej drogi. Mijane wioski dosłownie się rozpadają a wyzierająca ze wsząd bieda aż piszczy. Łapie na mapie papierowej i ustawiam w navi miejscowość Kamicija. Wg mapy są tam dwa kempingi nad samym Morzem Czarnym więc to nasz cel na dzisiaj. Można by się umyć i wyprać. Wchodzimy w góry. Fajne serpentyny ale droga praktycznie nie istnieje. Jedziemy powoli mocno lawirując między wielkimi dziurami. Na szczęście jest sucho bo w razie opadów cienko by było w błocie. Rzadko mijamy jakiś pojazd. Dociera do mnie, że jak na drogę do miejscowości wczasowej to tak trochę nie halo. Wreszcie jest Kamicija. Wioska zapomniana przez Boga i ludzi. Wokół góry a morza ni hu... nie widać. Ee, na pewno jest za następną górą. Jedziemy. Kurde, za następną górą jest - następna góra. Za następną - następna. Wjeżdżamy do następnej wioski. Bieda jak w poprzedniej. Przed domami, na ławeczkach masa gawiedzi znudzonej życiem. Siedzą i tępo się gapią przed siebie, to chyba tutaj najlepsza bo jedyna rozrywka. Swoim pojawieniem wzbudzamy poruszenie i niemałą sensację. Robi się spore zbiegowisko, trzeba to wykorzystać. Pytam czy ktoś mówi po rosyjsku. Oczywiście wszyscy. Po chwili okazało się, że mówią po rosyjsku jak ja po angielsku (czyli fuck you i coca cola). Na szczęście udało mi się porozumieć z jedną dziewczyną, więc pytam, którędy do morza. Niestety bidulka zrobiła głupią minę i nie potrafiła mi powiedzieć. Wyciągam mapę - pokaż mi skarbie chociaż gdzie jesteśmy - niestety na mapie też nie potrafiła się zlokalizować. Widać tutaj ludzie mają pojęcie o geografii tak jak i na Ukrainie czyli żadne. Wszyscy chcieli pomóc ale nie dali rady, cóż liczą się dobre chęci ale my nadal jesteśmy w czarnej dupie. Ruszamy dalej. W następnej wiosce postęp, zagadnięty starszy pan (pamięta jeszcze russkij jazyk) mówi, że do morza blisko i pokazuje nawet kierunek. Jedziemy. Po kilku km natrafiamy na wioskę, która jest zaznaczona na mapie i szok... jesteś my jakieś 60km od morza. Zaznaczona na mapie jako leżąca nad samym morzem Kamicija okazuje się w rzeczywistości, że jest od niego oddalona o 70km, ot drobnostka, taka kartograficzna zmyłka . Przebijamy się przez góry i obieramy kierunek na Burgas. Stwierdzam, że ukraińskie wioski to kraj kwitnącej wiśni bo te bułgarskie to skrajna bieda. Docieramy do Burgas. Jakbym wjechał do innej bajki. Piękne miasto, nowoczesne domy, drogie auta, ładne panie i wymuskani, tłuści panowie. No i rosyjski nie jest im obcy. Słoneczko powoli udaje się na zasłużony odpoczynek więc trzeba się rozejrzeć za miejscem do spania. Muszę złapać języka od jakiegoś dobrze poinformowanego światowca. Rozglądam się za Taxi lub pompą paliwową. Jest Lukoil. Zajeżdżamy. " Pan skaży mnie nia gdie tu możet byt kamping, mnie nada zdiełat pałatku" (sory za pisownię) Facet doceniony naszym zainteresowaniem tłumaczy, że Burgas to jest wielkie miasto i tutaj nie ma kempingu (hotele a i owszem ale my biedota) ale 26km dalej (pokazuje kierunek) w Czernomorsko są kempingi. Jest taki jeden, na który zawsze jeździ z rodziną i wielokrotnie zaznacza, że jest on "EXKLUZIV". Zbudowani taką zapowiedzią, po ówczesnym uzupełnieniu zapasów bułgarskiego browara lecimy do Czernomorsko. Dzień się skończył, o 19.oo było już ciemno jak w d... ale, że droga asfaltowa i ucywilizowana leciało się dobrze i pewnie. Docieramy do Czernomorsko i po krótkich poszukiwaniach odnajdujemy Camp. EXKLUZIV CAMP. Po wybuleniu 16 lei wjeżdżamy do środka. Camp leży nad samym morzem, fajnie tu jest! Jak u nas 30 lat wstecz. Niestety zachciało mi się wejść do EXSKLUZIV kibla 65.JPG Szybko stamtąd wyprułem w pobliskie krzaki. Było lepiej. Węzeł sanitarny to wystająca rura z wodą, a domki kempingowe same się rozłażą. 69.JPG Pewnie po Bułgarsku exkluziv znaczy skansen. Rozłożyliśmy się szybko, zupka, jakaś zdechła konserwa, browarek przed namiotem i spać. Niestety ze spaniem też było słabo bo do rana towarzyszyło nam donośne Bulgartechno. 64.jpg CDN... |
16.12.2011, 17:07 | #16 |
Zarejestrowany: Jun 2011
Miasto: Mińsk Mazowiecki
Posty: 528
Motocykl: KTM 1190 adv
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 3 dni 11 godz 3 min 0
|
Super się czyta, dawaj, dawaj, nie przestawaj
__________________
Raz na wozie, raz w nawozie CUinHell na forum TA |
16.12.2011, 21:55 | #17 |
Zarejestrowany: May 2009
Miasto: Stalowa Wola/ MIELEC
Posty: 1,064
Motocykl: TransAlp+Multistrada + Cagiva Elefant
Przebieg: hohoho
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 14 godz 1 min 59 s
|
Ta kotlina jest mi dobrze znana , pchaliśmy jedną rumunkę bo miała problem z wyjazdem
__________________
https://www.facebook.com/PAKVENTURE2021 https://www.facebook.com/pages/Proje...91516340945760 https://www.facebook.com/himalaje2018/ High Riders - Himalayan Story 2018 |
17.12.2011, 17:01 | #18 |
Zarejestrowany: Jun 2010
Miasto: ŁÓDŹ
Posty: 24
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 5 dni 10 godz 59 min 31 s
|
"O 06.oo wyciągamy się z namiotów"
No nie wmówisz mi Miętus,że wstałeś o 6.00 rano!!!wszyscy tylko nie TY No i nareszcie doczekałem się relacji
__________________
BMW R1150RT POLICE POLSKI FIAT 125p1300 MILICJA Nysa 522 WRD MILICJA UAZ469 B MILICJA MZ ES250/2 TROPHY MILICJA MZ TS 250/1 MILICJA MZ ETZ 251e MILICJA |
27.12.2011, 14:50 | #19 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
|
DZIEŃ V 26.08.2011r 317km
Wyłażę z namiotu niezbyt wyspany. Namiotowe miasteczko jeszcze śpi, nic dziwnego, jak ja spałem to dudniło techno. Pogoda się załamuje, dmucha gorący, porywisty wiatr. Morze ciepłe i słone. Trzeba wymoczyć jajka. Frajda 71.jpg Niestety trzeba ruszać. Zwijamy się. Droga porządna, równa, dwa pasy, ciągnie się wzdłuż morza przez miejscowości turystyczne. Nadmorska Bułgaria diametralnie różni się od reszty kraju. Po około 50 km odbijamy w góry. Kierujemy się na Malko Tarnowo i do granicy. W górach znów zaczyna się „afrykańska droga”. Winkiel za winklem, nawierzchnia dziurawa, wkoło lasy więc na nudę nie narzekamy. W Malko Tarnowo, w rozpadającym się miasteczku z czasów głębokiej komuny udaje nam się odnaleźć pompę więc tankujemy do pełna. To ostatnie tankowanie za rozsądną cenę. Docieramy do granicy. Pierwsi stoją oczywiście Bułgarzy. Widząc nasze rejestracje machają przyjaźnie żebyśmy jechali dalej. Stawiamy Afryczki i idziemy do środka budynku terminala. Musimy kupić wizę turecką i zdobyć cztery pieczątki. Niestety przed nami zajechały trzy autobusy i po terminalu ugania się masa gawiedzi. W okienku kupujemy wizę, 15 euraków lub 20 dolków i stajemy w długim ogonku po pieczątki. Okienko policji bułgarskiej – klap pieczątka, okienko policji tureckiej – klap pieczątka, okienko kontroli trafic – pokaż dowód rej, pokaż ubezpieczenie, a gdzie jedziesz? O jejku, powodzenia, uśmiech na drogę – klap pieczątka, okienko celników – cholera gdzieś poleźli. Poszukiwanie jaśnie państwa celników, pot płynie po dupie, są, oczywiście popijają czaj. Łaskawie przybijają ostatnią pieczątkę choć z widocznym niezadowoleniem, że ktoś śmiał im przeszkodzić ale że facetów w zbrojach chyba nie widują dość często nie musieliśmy czekać na dopełnienie ceremoniału wypicia herbatki. Dosiadamy Afryczek i podjeżdżamy do wyjazdowego kiosku. Sprawdzają pieczątki w paszportach i z uśmiechem życzą szerokiej drogi. Granica w dwie godziny, nie tak źle. Klik jedynka, hurra jesteśmy w Turcji. Piękna, szeroka betonowa droga wijąca się pośród skał. Ruch znikomy więc rura na przód, chce się żyć a i dupa już tak nie boli. Docieramy do Kirklareli. Trzeba zjechać z trasy, żeby wyłupać z bankomatu tutejszą kasę, zwaną dalej wariatami. Wjeżdżamy do miasta, trafiamy na szczyt komunikacyjny i brutalnie zderzamy się z realiami tureckiego ruchu, czyli wszyscy trąbią i wpychają się przed siebie zajeżdżając sobie drogę. Stwierdzam, że Łódzcy kierowcy to anioły a tu nie obowiązują żadne zasady ruchu. Oczy wkoło głowy a reszta zmysłów na rolgazie i hamulcu. Szok. Średnia prędkość około 4km/h. Ślimaczymy się w tłumie aut rozglądając się za bankomatem. Dojechaliśmy do centrum a bankomatu ni hu.. .Trzeba zasięgnąć języka, oczywiście w esperanto. „Gdzie BANKOMAT”? Zapytany Pan idzie po drugiego pana, ten po trzeciego, który mówi jakby trochę po słowiańsku. Fakt, uprzejmości Turkom nie można odmówić. Pan podprowadza mnie około 200m żeby pokazać, w którym kierunku musimy pojechać. Jedziemy, upał jak cholera a bankomatu niet. Wypatruję stojący radiowóz POLIS. Podjeżdżamy i pytam miejscowej władzy BANKOMAT. Na to otrzymuję dokładny opis jak do niego dojechać. Oczywiście ni cholery nie zrozumiałem. Wyciągam więc policyjną blachę i wyjaśniam, że nie zakumałem. Polisy się ożywili, wsiedli do radiowozu i pokazali żeby jechać za nimi. Jak się miło za nimi jechało, nikt nam nawet nie zajechał drogi a i bankomat się znalazł. Kiwnięcie ręki w podziękowaniu i cisnę do ściany z kasą. Do bankomatu kolejka jak u nas przed trzydziestu laty za cukrem. Staję w ogonku. Upał niemiłosierny, pot się leje po jajkach, czekam. Po około pół godzinie staję w reszcie przed ścianą. Pakuje kartę Maestro, wciskam klawisze i…. nic, kasy nie daje. Wkładam Mastercard – nic. Powtarzam operację drugi raz, trzeci. Ni cholery. Kolejka się niecierpliwi ale nie komentują. Nagle wyrasta obok mnie duży osobnik z dużym gnatem przy boku, straż bankowa. Zaofiarował pomoc. Wcisnął moją kartę i …. niestety efekt ten sam. Obejrzał dokładnie moje karty i wytłumaczył, że skoro mam karty z ING wiec muszę się udać do banku ING żeby je zrealizować. Wariactwo. Dokładnie mi wytłumaczył jak dojść do miejscowego banku ING. Oczywiście wszystko zrozumiałem. Cytuję: błe błe błe, błe błe, błe błe i błe błe i tam jest ING. Błe błe znaczy grzecznie podziękowałem panu. Wróciłem załamany do Manego, który stwierdził, że mam do dupy karty i sam stanął w kolejce. Jego osiągnięcia były takie same choć on jest w PKO ale już się nie dowiedział jak błe, błe do PKO. Lekko podłamani siadamy na Afryki. Po przejechaniu kilkuset metrów dostrzegam ścianę płaczu przy jakimś banku i oczywiście wianuszek ludzi. Staję w kolejce pełen nadziei, skutek ten sam więc postanawiam udać się do banku rozwiązać problem. Wyszukałem pana w nienagannej białej koszuli i czystą J angielszczyzną wyłuszczam temat „help plis bankomat no kesz” i wymownie pokazuję mu kartę. Słysząc mój nienaganny angielski pan postanowił mi wyjaśnić temat jednak w esperanto więc znów się dowiedziałem, że muszę znaleźć Bank ING. Nawet na kartce narysował mi jak do niego dojść. Mili Ci Turcy. Wyszedłem z banku i zrelacjonowałem Manemu temat. Jednak Many podczas oczekiwania na mnie i wypalania trzech wałków tytoniowych poczynił ciekawą obserwację; „patrz, po drugiej stronie ulicy też są dwa bankomaty i nie ma do nich kolejki, poza tym nazwa banku jest jakaś takaś europejska” Zrezygnowany poczłapałem. Wkładam Mastercard – wypluł 200 tureckich wariatów, wkładam Maestro – wypluł 200 tureckich wariatów. Hurrrra , o curwa ale kyrk. Pierwsze tureckie doświadczenie – KASĘ WYPŁACI CI TYLKO BANKOMAT BANKU MIĘDZYNARODOWEGO bo turecki ni hu… obcemu kasy nie da! Uradowany faktem posiadania gotówki podjeżdżam pod dystrybutor, wkładam pistolet do zbiornika mojej Afri i …. Nogi się ugięły a ja siadłem obok. KKKuuu…….wa dziewięćdziesiątkapiątka trzy dolce, o Jezu. Przebytej drogi do wybrzeża morza Marmara nie zapamiętałem bo byłem w ciężkim szoku po spotkaniu z ceną paliwa. Na szczęście zastane widoki złagodziły szok cenowy 89.JPG Wylądowaliśmy w miłym miasteczku Marmaraeroglisi. Niestety dzień znów się kończył, więc trzeba poszukać miejsca do zalegnięcia. Pytam miejscowego sprzedawcy arbuzów o kemping, mówi, że tu, to są tylko apartamentowce, na które oczywiście nas nie stać. Popalamy fajeczki dumając gdzie by się tu zahaczyć gdy podjeżdża źródło informacji czyli (pisownia oryginalna) TAKSI. Po krótkiej rozmowie w esperanto czyli przy pomocy rąk wiemy, że pan Taksi jest szczęśliwym posiadaczem Drag Stara a my za około kilometr mamy kemping. Jedziemy, prosto, w prawo po 850 metrach jest camp, miła pani, 30 wariatów i jesteśmy sami na kempingu, nad samym morzem Marmara 85.JPG W pobliskiej knajpce jest też EFEZ i świat jest piękny…. dopóki nie trzeba za niego zapłacić bo miła pani skasowała nas po dwa euraki za buteleczkę, a nie wspomnę kilka ich było. Drugie tureckie doświadczenie; UNIKAJ MIEJSC TURYSTYCZNYCH BO TAM CIĘ SKROJĄ JAK CHOLERA! |
27.12.2011, 23:05 | #20 |
Zarejestrowany: Mar 2011
Miasto: Koło
Posty: 253
Motocykl: XTZ 660 3YF
Online: 2 tygodni 4 dni 20 godz 54 min 52 s
|
Dalej dalej dalej . Jeszcze!
|
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Maramuresz - 100 kilometrów offu solo [Sierpień 2011] | bukowski | Trochę dalej | 21 | 08.01.2014 14:15 |
Bałkan trip, prawie solo. [Sierpień 2011] | majki | Trochę dalej | 129 | 18.01.2012 17:52 |
Albania/Czarnogóra 6-21 Sierpień 2011 | Jaca GDA | Umawianie i propozycje wyjazdów | 24 | 02.08.2011 22:59 |
ISLANDIA-sierpien 2011 | myku | Umawianie i propozycje wyjazdów | 18 | 30.03.2011 19:14 |
Maroko sierpień/wrzesień 2011 - wybiera się ktoś...? | Joseph | Umawianie i propozycje wyjazdów | 12 | 18.02.2011 21:01 |