08.02.2021, 22:21 | #1 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 36 s
|
O gościnności, dróg sekrecie i najgorętszym miejscu na świecie.
Cześć. Stara jest to historia, choć niedawno ją zacząłem w słowa ubierać. Przez wielość notatek i zdjęć, długo zbierałem się do opisania przygody z 2017 roku. Nawet jeszcze jej nie skończyłem ale liczę, że to co tu zostawię, zmobilizuje mnie do ukończenia tego, czego jeszcze nie ma. Prolog Opowieść ta powinna powstać ćwierć wieku temu. Wtedy byłem młody, silny, nierozważny i brak mi było pewności siebie. To był czas, kiedy mógłbym zobaczyć świat na własne oczy. Poznać ludzi nie znając ich języka, poszerzać horyzonty, zobaczyć góry, ciepłe morza, stepy. Wszystko to, co wbijano mi do głowy w szkole na geografii, a ja lekką ręką wypuszczałem mimo uszu w niepamięć. Młodość jednak ma to do siebie, że szuka wzorców. Czasem znajdują się same, czasem przypadek porazi z zaskoczenia. Ja żadnego wzorca nie miałem. Bywa jednak, że pójdzie się raz w odpowiednie miejsce i już ziarno jest zasiane. Kiedy chodziłem do podstawówki, trochę z musu a trochę z chęci uniknięcia odrabiania lekcji, poszedłem na pokaz slajdów. To było w klubie "Junona" przy Bazyliańskiej na Bródnie (1). *** W małej sali w rzędach postawione krzesła. Na tle okien w kącie, biurko nauczycielskie. Przy biurku łysy mężczyzna. W ręku pudełko z kablem ciągnącym się do skraju biurka a tam rzutnik pokazujący slajdy na grubej, białej zasłonie uwieszonej na oknach. Chciałbym wierzyć, że to był Tony Halik, ale to raczej niemożliwe. Gdzie by tam taki światowy człowiek, chciał w zapyziałej sali socjalistycznego budynku, pokazy slajdów robić. Jedno co utkwiło mi w pamięci z tej prelekcji, to slajd z chodzącymi drzewami. Teraz wiem, że to była świątynia Ta Prohm w Kambodży a drzewa nazywają się bayon. Ale wtedy? Nastoletni chłopak z podstawówki słucha o krajach leżących nie wiadomo gdzie i ogląda przyrodę jak z innej planety. Chłopak, który ze swojego blokowiska nigdy nie widział Pałacu Kultury a nauczyciele organizowali tam wycieczki szkolne. Chłopak, któremu świat kończył się na kinie "Świt" na Wysockiego a dalej to wyprawa w nieznane. Jak widać, pamiętam niewiele. Starszy pan z pilotem nowoczesnego na tamte czasy urządzenia, krzesła, zasłuchani ludzie i slajd z drzewem okalającym stary mur świątyni. Pewnie pomyślisz, że ów slajd trafił na podatny grunt, że zerwałem tarczę szkolną z fartucha i poszedłem w świat. Nic takiego. Na pierwszą wycieczkę zagraniczną pojechałem na kolonie do Zgorzelca a stamtąd na jeden dzień do NRD. Pamiętam tylko, że za kieszonkowe kupiłem małą kolejkę TT i prezent - najtańszą wędkę spinningową, żeby ojciec się nie wściekł za tą kolejkę. Na tyle starczyło pieniędzy. Więcej nie pamiętam. O chodzących drzewach też nie pamiętałem. *** Pierwszy raz spotkałem go kilkadziesiąt lat temu. Ślepawy, ledwo się ruszając wciąż wył, pluł i wierzgał w przerwach między posiłkami i snem. Rzadkie, jasne włosy w bezładzie porozrzucane na bladoróżowej skórze czaszki, nie dodawały uroku. Otwierając otoczone pomarszczoną skórą oczy, patrzył przez kratę, kiedy byłem w pobliżu. Nic przyjemnego. Wgapiając się w niego, byłem raczej ciekawy niż wystraszony. Jego postawa zmieniała się wraz z upływającym czasem. Stojąc niepewnie na tłustych nogach, trzymając się asekuracyjnie szczebli odgradzających od świata, wydawał kakofonię dźwięków, niezrozumiałą dla przeciętnego człowieka. W końcu, któregoś dnia przemówił nieskładnie po mojemu. Nasz kontakt wzrokowy urozmaicił się o słowa. Teraz, wypuszczony zza ogrodzenia swojego więzienia, chodził jak cień za mną na kolanach albo na nogach, między którymi szczelnie oplatając biodra, wisiała wielka torba. Bywało, że wydawał z siebie okropny zapach, psując wokół powietrze. Puszczałem wtedy jego pulchną, małą rękę i uciekałem, żeby tylko nie musieć usuwać przyczyny wątpliwego aromatu. Miałem wtedy kilkanaście lat. Któregoś razu zrozumiał, że można żyć bez sztucznego worka między nogami i zaczął korzystać z toalety. Rósł i rósł, aż stał się moim bratem, którego znam dziś. Wyszczekany, choć sprawia wrażenie słuchającego z uwagą, w ostatecznym rozrachunku robi, co uzna za najlepsze dla siebie. Mimo to kilkakrotnie zmówiliśmy się na wyjazd tu i tam i ostatecznie okazało się, że oprócz więzów krwi to dobry kompan. Pełen zapału, próbował sprawdzić, gdzie jest jego miejsce w życiu. Przykładał się do sportu i innych zainteresowań. Będąc już pełno latkiem, pojechał rowerem na południe Europy. Łowił ryby, fotografował no i w końcu stał się motocyklistą. To znaczy zdobył uprawnienia i kupił motocykl. W tej chwili to pracujący dwudziestokilkulatek bez krzty czasu dla siebie, ale nie zawsze tak było. To właśnie Krzysiek alias Młodszy. Będzie towarzyszył mi w podróży i rozstaniemy się dopiero w Gruzji. Zdjęcie poglądowe. Nie dotyczy bezpośrednio wyjazdu CF (1). Bródno - Osiedle na Pradze Północ w Warszawie.
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
08.02.2021, 22:28 | #2 |
Fajne... się czyta
|
|
08.02.2021, 22:30 | #3 |
Zawsze czułem że taki gość to musi być z mojego patoosiedla
|
|
08.02.2021, 22:47 | #4 |
Dobre to bedzie chyba
P.S. mieszkałem rok na Bródnie przy sklepie Pelcowizna...to był trudny rok |
|
08.02.2021, 22:57 | #5 |
A ja mieszkałem 10 lat przy lesie bródnowskim i mile wspominam.
Czyta i czeka się |
|
08.02.2021, 23:00 | #6 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 36 s
|
1. dzień. 20 kwietnia – Warszawa Idea Nie mam bladego pojęcia, jak ludzie radzą sobie ze swoimi słabościami. Jak powstrzymać coś, co wlewa się do środka, zatruwa myśli i każe robić rzeczy, których robić się teraz właśnie nie powinno. Jakimś sposobem wdziera się TO w człowieka i jak stara znienawidzona piosenka disco polo z radia, nie przestaje rytmicznie walić w głowie do znudzenia. Niewinna myśl podstępem drąży i panoszy się, rozlewając dziwaczny stan niepokoju. Można próbować to zwalczyć. Można zapomnieć i odganiać od siebie jak natrętną muchę. Chwilowa ulga tylko potęguje następny, nieunikniony wstrząs. Jakiś nieznanego pochodzenia żal sumuje się z niepokojem, aż przychodzi ta chwila, kiedy słaba już obrona przekształca się w bezradność. Apatia ogarnia ciało. Pozornie niczego się nie chce i oddech wtłacza coraz mniej powietrza w płuca. Tylko tyle, żeby tkwić w odrętwieniu. Nie ma głodu, pragnienia, innych potrzeb. Fotel przejmuje ciężar ciała, posłusznie układając swoje gąbki. Robi dokładnie to, do czego został stworzony. Lewitacja. Ostatkiem sił, leniwie przenoszę wzrok na boki, ale tylko tyle, na ile pozwala znieruchomiała głowa. Nieumyty talerz po kolacji czeka, aż reszta sadzonych wyschnie na nim, deformując sobą gładką powierzchnię. Obok nieodstawiona solniczka zasłania bezładnie porzuconą ścierkę do wycierania naczyń. Nie wiem czemu tam jest. Przecież nigdy ich nie wycieram. Nieco od solniczki, równo w rzędzie poustawiane kurki kuchni elektrycznej. Niczym wartownicy, każdy ze znacznikiem w górę. Tylko jeden ostatni, ten od piekarnika, wykrzywiony starością, tkwi na przekór pozostałym, psując symetrię. Śmieje się ze mnie dziwak. Używam go najrzadziej ze wszystkich, a mimo to miał czelność wydostać się z systemu idealnego. Odwracam wzrok z dezaprobatą. Po drugiej stronie mojego świata okno. Uchylone do połowy wpuszcza przypadkowe powiewy wiatru, poruszając białą zasłoną. Jak jakiś cholerny odźwierny z natręctwami. Nie można wykryć systematyki tego ruchu. Parszywe okno rozsądza nawet o tym, czy wpuszczać światło zachodzącego słońca, czy zostawić podłogę zacienioną. Na podłodze stara piłka tenisowa. Jej brudna zieleń rozjaśnia się, odkrywając plamy brudu, to znów skrywa się w cieniu. Więcej cienia jest, bo wiatr słaby. Kiedyś bawił się nią mój pies. Nie chcę już myśleć nawet. Tylko ta upierdliwa nuta disco polo nie daje spokoju. Chciałbym wzrokiem wrócić na miejsce, ale coś jeszcze przykuwa moją uwagę. Z łóżka zwisa kawałek brązowej szmaty. Prowadzę wzrok po smętnie zwieszonym materiale. Zmuszam się, żeby ruszyć głową. Nogawka spodni motocyklowych, porzuconych bezładnie i w pośpiechu. Gdzie mi się tak spieszyło? Reszta leży jak sterta kamieni na równo wygładzonej narzucie. Spodnie wyglądają jak rzecz do wyrzucenia. Czy to mój świat? Czy tak ma wyglądać… bo odległe plany? Bo ciułam? Mam się pozbawić wszystkiego na rzecz niewiadomej przyszłości? A do kiedy ta przyszłość będzie? Zdążę? Nieoczekiwanie widok ciuchów na łóżku przynosi ulgę. Dudnienie cichnie, ustępując miejsca nadchodzącej zmianie. Wiem co to jest. Teraz już wiem. To znów wygrało, ale nie bronię się. Przed nałogiem nie ma ucieczki. Siły witalne wracają, niepokój wstydliwie czmycha razem z apatią. Głęboki oddech zakłóca ciszę. Oddaję fotelowi jego usłużną pozę gotowości. Siłą wyrywam motocyklowe spodnie z łóżka. Automatycznie, wyuczonymi ruchami zapinam metalowe klamry butów. Jak zwykle chwilę zmagam się z ochraniaczami łokci, wsuwając ręce w rękawy ciężkiej kurtki. I jak zwykle próbuję zamknąć stary, niedziałający rzep, żeby nie wiało w szyję. Zepsuty suwak tylko ja potrafię zapiąć. Jak zwykle też, odruchowo wymacuję w kieszeni dokumenty. Porywam z komody pokancerowany kask, w którym zawsze trzymam rękawice. Kluczyków tez nie muszę szukać. Jeszcze raz zerkam na zmiętoszoną ścierkę w kuchni. Już mi nie przeszkadza. Buty skrzypią na kamiennych schodach. Zabawne, że kiedyś to skrzypienie uznałem za niedoskonałość. TEN świat jest przewidywalny i pewny. Wiem gdzie co jest, jak działa i co przyniesie. Wyrobione odruchy, powtarzane setki razy nie wymagają refleksji. Wszystko jest łatwe. Z radością zamykam drzwi za sobą, znów niechcący uderzając kaskiem o klamkę. To nic. Zawsze mnie to spotyka. Taki już jest i nie należy się dziwić. W garażu uporządkowany mechanizm, złożony precyzyjnie z metalowych części. Stworzony z jednego powodu i dla jednej Idei. Syk pompy zapowiada kakofonię hałasu potęgowanego murami garażu. Głęboko wciągam wilgotnawe powietrze zmieszane ze spalinami. Brama, podnosząc się, wpuszcza światło dnia i zapach miasta, oświetlając pyłki kurzu. To moja słabość, radość i ratunek. Czuję pod sobą wibracje precyzyjnie współpracujących, metalowych części. Trzymam w rękach niezaprzeczalnie największe dzieło ludzkości i ukoronowanie czasów, w których przyszło mi żyć. MECHANIZM. Zespół elementów z pogranicza magii i inżynierii. Związek twórczy zbudowany na kanwie rozumu, myśli twórczej i chęci poznania. Przymierze ciała stałego, płynów, ognia i tworzyw sztucznych. Okiełznany prąd elektryczny, wybuchy i tarcie. Związek, który dał początek Idei. Idei uporządkowania, bez którego całość byłaby tylko bezużyteczną materią. Jedna niedopasowana część i wszystko na nic. Brak jednego elementu i cisza. To jest PRECYZJA. Gdzieś głęboko w podświadomości wiedziałem, że to się tak skończy. Że z chaosem powszedniej, niezrozumiałej rutyny wygra słabość do IDEI. Potrzebuję tego na równi ze wszystkimi podstawowymi potrzebami. Szum opon na asfalcie, dźwięk silnika, wiatr miotający kaskiem, zimno wdzierające się pod kurtkę, przemoczone ciuchy, upał i wrażenie panowania nad taką wielością części jednego mechanizmu… Mechanizmu… Ha! A może to organizm? W sumie jakby się tak zastanowić, chaos to też porządek tylko niezorganizowany. I w tym chaosie będę ja, choćby tylko przez kilkadziesiąt dni. CF P.s Jutro przejdę do konkretów.
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
09.02.2021, 03:41 | #7 |
Zarejestrowany: Nov 2012
Miasto: Ze wsi jestem w ZMY
Posty: 2,745
Motocykl: Hunter Cub
Online: 7 miesiące 2 dni 20 godz 50 min 12 s
|
Mieć młodszego brata, to nic złego...
Zepsuć mężczyznę mogą 3 starsze ( i jedna młodsza) siostry. To, że CF był gdzieś, to pewnik. Czekałem na coś dobrego na tym forum. czyta się, mając z tyłu głowy przepalony głos. |
09.02.2021, 13:15 | #8 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 36 s
|
Z góry przepraszam Was, za dość nieskładne pisanie. Notatek mam dużo ale wiadomo, że z czasem wszystko robi się większe, bardziej kolorowe i mniej realne a chciałbym tego uniknąć. Większość tej opowieści jest już na eFBe, więc jak dojdę do miejsca z eFBe, będzie bardziej przejrzyście Licznik: 92656 – 93091 435 km Za oknem jasno, wiosennie ciepło, ale bezsenność poprzedniego wieczora nie pozwoliła mi zasnąć o ludzkiej godzinie. Kolekcjonowanie rzeczy z całego mieszkania w ostatni możliwy dzień, też nie przyniosło relaksującej ulgi. Świadomość wróciła do mnie wraz z natarczywym dzwonkiem budzika z telefonu. Chwilę potem uprzytomniłem sobie, że to Ten dzień. Zwlokłem się z łóżka. Mała kawa przed wyjściem przegoniła senność całkowicie. Po co mi tyle wszystkich tych klamotów? Mam niebieską torbę – rollbag, w którą schowałem namiot, zimowy śpiwór, ubranie na zmianę, buty, klapki, apteczkę z lekami, kartusze z gazem, kuchenkę, sztućce, przybory toaletowe, maszynkę elektryczną do golenia głowy, część gadżetów fotograficznych, podpinki do motociuchów, maskę z rurką do nurkowania. W drugiej, mniejszej niebieskiej torbie – rollbagu mam rzeczy do motocykla: Trzy dętki i elektryczna pompka, zapasowa chińska pompa paliwa, wyłącznik podpórki bocznej, trytytki, srebrna taśma, kleje, narzędzia, trzy litry oleju do silnika na dolewki, kamizelka odblaskowa, worki na buty do jazdy w deszczu, apteczka z opatrunkami, żarówki, bezpieczniki. Trzeci worek, zielonkawy i z niegumowanego materiału jest najmniejszy. Włożyłem tam statyw i filtr powietrza do motocykla. Przy kierownicy zamocowałem tankbag i schowałem tam aparat, dwa obiektywy, baterie do aparatu, kamerkę, karty pamięci, rejestrator dźwięku, mały pojemnik z gazem pieprzowym, multitol, nóż, okulary przeciwsłoneczne i inne drobiazgi. Wczoraj wieczorem z lewej strony, do stelaża kufrów przytwierdziłem zbiornik na zapasową benzynę a z prawej zapasową oponę tylną i siekierę. Na dodatek na plecach mam na razie pusty, chiński plecak wodoszczelny. W razie tęgiej ulewy będę tam trzymał elektronikę. Znosząc ten majdan do garażu, już się zgrzałem w ciężkich motocyklowych szmatach. Nieważne. Skrzypienie butów, znaną nutą dźwięczy w uszach jak najmilsza melodia. Melodia o tym, że to pierwszy dzień przygody, na którą zapracowałem sobie przez trzy lata. *** Stał się nieporadnie ciężki i zupełnie niesterowny. Ciężar balastu przygniótł zawieszenie do ziemi. Nowe opony będą miały dużo pracy. Mały włos i wywróciłbym się, cofając motocykl z miejsca parkingowego. Zgrzyt odsuwanej w górę zdezelowanej bramy, nie wiedzieć czemu wywołał na plecach ciarki. Jednak wiem czemu. To ostatni jej zgrzyt, jaki usłyszę przez następne dwa miesiące. Otwór wyjazdu wpuścił światło zaczynającego się dnia, przytępiając słaby blask świetlówek. Świeże tchnienie z ulicy zdominowało zakurzone i zastane przez noc powietrze. Ruszyłem manetką i nierozgrzany jeszcze silnik wywlókł mnie na ulicę. Nawet nie obejrzałem się za siebie jak zwykle, żeby sprawdzić, czy automat zamknie garaż. *** Jeszcze na kilka godzin do pracy. W pracy przykuty do obowiązków próbowałem jednocześnie wpisać do GPS spisane na kartce koordynaty różnych ciekawych miejsc znalezionych w sieci. Niewiele z tego wyszło. Zrobię to później. O 10 umówiłem się z Młodszym na stacji benzynowej niedaleko pracy. Spędzimy razem kilka tysięcy kilometrów. Jest bystry, młody, tak jak ja lubi improwizować. Nie jest wymagający, ma ambicje podróżnicze. Jak na swoje początki dobrze radzi sobie z motocyklem, choć jak ja, jest techniczną nogą. Tak jak ja, poświęcił sporo pracy i dużo wyrzeczeń, żeby wybrać się na eskapadę. Ma 24 lata i studiuje więc myśli, że wszystko jest możliwe. Optymista. O Warszawie zapomniałem szybko. Jesteśmy na drodze wylotowej, a o tej porze nie ma korków. Kluczymy, żeby nie jechać główną drogą, ale w końcu daruję sobie. Lublin. Wiosenna pogoda nie rozpieszcza. Chociaż nie pada, temperatura zmusza nas do postojów i założenia na siebie czegoś cieplejszego. Rzeszów. W sklepie sportowym Krzysiek kupuje sobie coś jak kalesony. Ja w kompleksie supermarketów szukam kantoru. Muszę kupić trochę dolarów. Będą potrzebne do opłacenia wjazdu na jednej z granic i na przeżycie tam, gdzie nie da się wybrać gotówki z bankomatu ani płacić kartą. Trochę, bo chcę zmniejszyć prawdopodobieństwo utraty tej forsy. Przez zwykłe zapominalstwo też. Nie kupiłem całości w Warszawie, kiedy był na to czas. Może dobrze a może nie. Nie wiem. Kantor jest. Dolary mogę kupić tylko za gotówkę. Dziwne, bo moja karta po wybraniu pewnej sumy przestała współpracować. Może przekroczyłem limit dzienny? Nieważne. Spróbuję jutro. Dalej zatrzymujemy się po drodze już tylko w sklepie spożywczym po coś do picia i batony. Stąd już prosta droga do Bieszczad. Nie ma śniegu w Bieszczadach. Nie ma śniegu w Bieszczadach. Nie ma... Czrerysetny kilometr od Warszawy, około 4 do 6 stopni ciepła. Śnieg w Bieszczadach jest. Chłód i oprószone bielą pola na łagodnych wzniesieniach przypominają, że wiosna dopiero od niedawna budzi w przyrodzie zielone życie. Im wyżej, tym więcej zimy niż wiosny. Jest popołudnie. Temperatura obniżyła się i zaczyna zmierzchać. Za każdym razem, kiedy tu jestem, coś mnie zaskakuje. Ten zakątek jest pełen wszystkiego, co mieszczuch może podziwiać. W zimnym powietrzu czuć wilgoć. Obok mostu, przez bród klępa łosia dostojnie brodzi przez płytką, rwącą rzekę. Zaraz za zakrętem film przyrodniczy. Na wzgórzu jeleń z ciekawością odwraca łeb i widząc motocykle, zrywa się do ucieczki w pola. Tylko przez chwilę mogłem podziwiać jak szybko i z jaką gracją może biec to zwierzę. Muszę skupić się na drodze. Jest ślisko, zimno a wszędzie zakręty. Do Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej przyjeżdżamy, kiedy zaczyna się ściemniać. Stan wita nas serdecznie sarkastycznym żartem. Proponuje spanie w wiacie, ale nie po to wieziemy namioty. Stan mówi, że w Rumunii regularna zima. To dopiero pojutrze. Jutro jedziemy na Ukrainę, przybić piątkę Ferencowi To dobry moment, żeby sprawdzić, czy niczego z biwakowych spraw nie zapomniałem. Mapy: 2 dzień. 21 kwietnia – Bieszczadzka Przystań Motocyklowa - Welyka Dobron UA Licznik: 93091–93345 254 km 7 rano. Podobno jest -1 ale czuję się jak zapewne czuje się zahibernowana w lodzie żaba. Tylko siłą woli wygrzebałem się z ciepłego śpiwora. Spodnie, które wypełniły miejsce w śpiworze, są ciepłe. Reszta ubrania już nie. Walcząc z roztrzęsionymi członkami, zakładam wszystko co mam. Powoli składam namiot. Krzysiek też już nie śpi. Mycie w zimnej wodzie poprawia krążenie. W tym czasie Stan robi kawę. Tylko tutaj kawa tak pachnie, a jej temperatura całkiem przegania dreszcze. Odżywam. W garażu Przystani. Jak zwykle, tematy schodzą na podróże, plany biznesowe dotyczące tego miejsca i na szkolenia surwiwalowe. Całe garaż jest esencją tej rozmowy. Śpiwory, raki, czekany porozwieszane na ścianie. Na drugiej opony motocyklowe w różnych rozmiarach. Uszczelki, dętki, drobne części, narzędzia, smary i oleje. Wszystko to w razie potrzeby. Znów kawa i znów kawa. Przy którejś z kolei przypomniałem sobie o nieszczelnym bagnecie do sprawdzania poziomu oleju w motocyklu. Wycięte na poczekaniu ze starej dętki krążki, nie zdały egzaminu. Stan wyszukuje dwie uszczelki. Pasują idealnie. Tak mi się zdaje przynajmniej. Jedną zakładam a druga na zapas do kieszeni. Na nas pora. Stan nie chce pieniędzy za nocleg, kawę i wszystko inne… *** Do granicy kilkadziesiąt kilometrów. Droga mija szybko i tylko mała kolejka samochodów dzieli nas od Ukrainy. Celnik ukraiński próbuje od Krzyśka wydusić trochę forsy. Brat nie rozumie, ale ja doskonale. Słyszę o co chodzi, mimo zniżonego głosu celnika. - Co tam Młodszy?! - Głośno, tak żeby wszyscy słyszeli, zwracam się do brata. Zbity z tropu celnik, wiedząc że już nie zarobi, w odwecie każe nam pokazać... apteczki. No to Krzysiek pokazuje swoją. Ja już nie musiałem, chociaż też rozbroiłem połowę bagażu, żeby się do niej dostać. To taka mała zemsta małego człowieka za nie danie w łapę. Jeszcze dwie chwile i jesteśmy po stronie ukraińskiej. Skręcamy na pierwszy most wprawo i jedziemy trochę szutrami, trochę popsutym asfaltem, trochę nie wiadomo czym. Przez wioski z drewnianymi chałupami, wśród łąk i pasących się tam koni. Mijamy ludzi, stare samochody z epoki komunizmu. Biednie tu, ale pięknie. Słońce odbija się w strumieniu, kałużach, rzece. Przy jednej zatrzymujemy się, żeby złapać oddech. Drzewa szumią razem z rzeką, śpiewają ptaki, a lekki wiatr niesie aromat zieleniejącej na wiosnę łąki. Sielsko jak to w Karpatach… Ta droga to taki skrót. Po tym skrócie wjeżdżamy na główną trasę i już nieco szybciej, bez oglądania się, jedziemy do Velyka Dobroń. Co za przypadek. Wjeżdżamy do wioski, a Ferenc właśnie obgaduje coś z podwykonawcą drogi. Powitań nie ma końca. Jest popołudnie. Meldujemy się w znanym już nam hotelu „Sting". Za godzinę, po prysznicach, schodzimy do restauracji hotelowej. Jest Barna, Josef, Ferenc i jeszcze kilku kolegów. Przy pełnych talerzach, a potem brzuchach, obgadujemy co u kogo słychać, jak się żyje, dokąd jedziemy i jaką drogą. Ferenc nie pozwolił zapłacić. Po obiedzie idziemy całą ferajną do sklepu na małe zakupy. Chałwa obowiązkowo. I coś do picia. Rozstajemy się o 19, czyli 20 czasu tutejszego. Jutro zostajemy w Welyka Dobron. Nie ma mowy, żebyśmy odjechali. Mapy: CF
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ Ostatnio edytowane przez CeloFan : 10.02.2021 o 08:10 |
09.02.2021, 13:27 | #9 |
Czyta się
__________________
www.kolejnydzienmija.pl 2014: Żatki Bolek na promie kosmicznym 2015: Veni Vidi Wypici 2016: Muflon na latającym gobelinie 2017: Garbaty Jednorożec 2018: Czarny Jaszczomp 2019: Rodzina 50ccm plus 2020: Żółwik Tuptuś 2021: Chiński Syndrom 2022: Nie lubię zapierdalać 2023: Statek bezpieczny jest w porcie, ale nie od tego są statki 2024: Uwaga bo ja fruwam |
|
09.02.2021, 15:08 | #10 |
Zarejestrowany: Mar 2017
Miasto: LPU
Posty: 1,190
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 3 dni 5 godz 38 min 10 s
|
Kurde, oby do wiosny. Dajesz dalej. Zapowiada się fajny wyjazd.
|
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Junakiem po świecie | Neo | Kwestie różne, ale podróżne. | 8 | 23.12.2021 09:34 |
Kraina krętych dróg – Korsyka 2018 | Hermes | Trochę dalej | 5 | 09.04.2020 18:00 |
Polskie zakątki na świecie | QrczaQ | Przygotowania do wyjazdów | 8 | 22.10.2014 23:11 |
50 najleszych dróg motocyklowych na świecie | sambor1965 | Umawianie i propozycje wyjazdów | 10 | 24.06.2010 22:39 |