03.02.2011, 11:03 | #131 |
wondering soul
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 2,364
Motocykl: KTM 690 enduro, Sherco 300i
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 23 godz 11 min 8 s
|
Greg, masz tutaj liczne grono fanów Twoich historii. A fakt, że wzbudzają one tyle emocji, to chyba najlepsze potwierdzenie jaką wartość przedstawiają. Mam nadzieję, że to, że chcemy Ciebie czytać będzie jednak ważniejsze od tego, że kilka osób z jakichś powodów nie chce tego robić. Jakoś mam wewnętrzne przekonanie, że sam jesteś przeciwnikiem zamykania się w grupach (co zawsze bardzo ceniłam), także zostań proszę w tym miejscu, do którego Twoja relacja najlepiej pasuje.
Pozdrawiam
__________________
Ola |
03.02.2011, 12:41 | #132 |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
Weź im chłopie napisz ten ciąg dalszy, bo jak nie to zalepię naklejkę mocy reklamą holana
Zdrów |
03.02.2011, 13:00 | #133 | |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Częstochowa
Posty: 1,376
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 3 tygodni 4 godz 47 min 14 s
|
Cytat:
EDIT: Nerwowo jak co roku. Poczytajcie posty sprzed 12stu miesięcy. Nerwy nie tylko w dziale wyjazdowym. Wiosna się zbliża, a my zamiast się tym cieszyć walczymy na klawiatury poprzez forum. Wiem, że każdy ma ciśnienie na jeżdżenie, ale jeszcze moto nie zrobione, asfalt zmarznięty, temperatura nieodpowiednia... (mało tego powiem Wam, w tajemnicy, że jeśli wschodnie wybrzeże USA jest zasypane to ta zima przyjdzie do nas). Pozostaje pozytywne myślenie, planowanie, odwiedziny w garażu i wdychanie spalin. -„Przed użyciem przeczytaj ulotkę lub skonsultuj się z lekarzem, lub farmaceutą. Ponieważ każdy lek niewłaściwie stosowany może zagrażać Twojemu życiu lub zdrowiu." Na temat sposobu relacjonowanie się nie wypowiadam. Każdy robi to jak chce i bardzo dobrze, że nie wszystkim się to podoba. Nie chcę Ci Gregu mówić co z tym fantem powinieneś robić, bo mi po prostu nie wypada, ale! Olej i napisz do końca, bo jeśli zacząłeś to na pewno miałeś w planach skończyć Dzięki Nara.
__________________
"Ja się nie ścigam, więc nikt mnie nie dogoni." Ostatnio edytowane przez Kuba : 03.02.2011 o 14:49 |
|
03.02.2011, 14:39 | #134 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Reykjavik
Posty: 685
Motocykl: tyż Honda ale mała siostra królowej
Przebieg: jest
Online: 1 miesiąc 3 dni 3 godz 35 min 20 s
|
|
03.02.2011, 16:49 | #135 |
Rychu zadumał się...
Nie żeby jakoś szczególnie za tym przepadał, ale też nie żeby nie lubił. Czasem mu sie zdarzało. Ci co lubili jego historię, chcieli za niego zrobić plan - a tego to już nie lubił. Plan był taki sam jak jego, ale po co oni go robili. Lubienie historii lubieniem historii, ale granice jakieś powinny być. Inaczej to wszystko by się rozsypało - Rychu znał na to inne określenie, ci co lubili jego historię, też je znali, więc można tu powiedzieć: "rozsypało". Rychu zadumał sie... |
|
03.02.2011, 17:49 | #136 |
Zarejestrowany: Mar 2010
Miasto: Kraków
Posty: 527
Motocykl: TA 650
Przebieg: mój?TA?
Online: 1 miesiąc 4 tygodni 3 godz 17 min 23 s
|
Rychu twardy jest... nie po takich rzeczach jeździł swą ulubioną
|
03.02.2011, 20:21 | #137 |
Zarejestrowany: Sep 2010
Miasto: Podkarpacie
Posty: 401
Motocykl: raczej juz nie bede mial
Online: 4 tygodni 7 godz 1 min 39 s
|
Greg dawaj dalej my tu się już doczekać nie możemy. Od pierwszego postu wypatruje codziennie tego wątku, dwa dnie nie miałem czasu usiąść do kompa, patrze dziś i własnym oczom nie wierze ze ciągu dalszego niema. Nie słuchaj nikogo bo piszesz naprawdę fajny opis wyprawy i wiele osób czeka na więcej. Dla mnie to najlepszy wątek stycznia a pewnie i kilku innych miesięcy.
|
03.02.2011, 20:34 | #138 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: DW
Posty: 4,480
Motocykl: Pyr pyr
Przebieg: dowolny
Galeria: Zdjęcia
Online: 5 miesiące 15 godz 24 min 23 s
|
Tego dnia nie trzeba było nikogo budzić. Czuło się to delikatne i nienamacalne napięcie. Po wielu dniach jazdy, nadszedł w końcu ten dzień. Dla Rycha, nadszedł on po długim, prawie dwuletnim oczekiwania. Inżynier też długo czekał. Jako jedyny z całej ekipy był tu rok wcześniej. Z Rychem. Wtedy też czuł niedosyt, gorycz porażki i wszystkie te rzeczy, które czuje inżynier. Jego uczucia musiały być bardziej ścisłe. Takie matematyczno - fizyczne.
Ponieważ poprzedniego dnia, menadżer w Muntele Mic przyjął informację, że zgraja brudasów z Polski będzie tu dwa dni, musiał, chcąc nie chcąc, wziąć się do roboty. Wiadomo było, że jego zapasy piwa i ciorby burty właśnie się skończyły. Tego ranka było zdecydowanie lepiej. Oprócz ciorby burty pojawił się kremusz, a do pieczywa jako ekskluzywny dodatek był unt. Dla najbardziej wymagających kucharz przygotował simpla omleta. Kawa i herbata była bez ograniczeń. Śniadanie to, było inne niż wszystkie. Każdy w myślach miał plan jak to dzisiaj będzie? Czy się uda? Czy pojawią się jakieś problemy. Niemniej jednak, nikt nie jechał tu 2000 kilometrów, aby żałować czegokolwiek, gdziekolwiek i jakkolwiek. Już po powrocie Rychu przeczytał kilka słów napisanych przez Długiego: „Przeżyłem jeden z lepszych tygodni w zeszłym roku, uczestnicząc w tym wypadzie. Kosztowało mnie to trochę wysiłku żeby w mojej profesji mieć urlop właśnie w wakacje. Każdy z nas wydał pieniądze, które przecież nie leżą na ulicy. Kilku zapłaciło mandaty, jeden nawet prawie stracił prawko. Każdy poświęcił czas wolny, każdy poniósł jakieś straty. Zawiązały się nowe przyjaźnie, jeden z drugiego ściągał motocykl po glebie. Wieczny rozdziewiczył się jeżeli chodzi o saunę, a wjazd na szczyt wymusił na organizmach spory wysiłek i wspólną prace przy pokonywaniu poszczególnych odcinków góry. Sporo śmiechu i dobrej zabawy.” Rychu bardzo się wzruszył czytając te słowa. Znaczyły one, że jednak warto mieć marzenia, że chcieć to móc, że nawet piach, brud, błoto, zmęczenie i poraniony motocykl są niczym w porównaniu do satysfakcji jaką daje spełnione marzenie. I jak się okazuje, wcale to nie musi być drugi koniec świata. Podczas kolejnej rundy kremuszu Wieczny się otworzył i w sposób obrazowy jawił wizję tego co dziś się będzie działo. Opowiadał barwnie o zeszłorocznym planie i o tym co stanęło na przeszkodzie w jego wykonaniu. Opowiadać mógł bez końca, bo i sytuacji było wiele. Tak naprawdę to Inżynier chciał zasiać ziarno niepewności. Sprowokować wszystkich do zadumy i koncentracji. Chciał wszystkich wystraszyć i to mu się nawet udało. Nie na co dzień podczas jazdy latające kamienie czynią takie rzeczy. Po śniadaniu wszyscy skierowali się do swoich maszyn. Gdzieś w oddali widać było rumuński Giewont. Sprzęt należało odpowiednio przygotować. Niektórzy robili to w samotności posiłkując się wiedzą zdobytą przez lata, inni wspólnie naradzali się co należy poprawić, wyregulować czy też zdjąć przed drogą. Calgon postanowił nasmarować linkę sprzęgła. Wieczny wyregulować podnóżki. Zaopatrzył się również w naklejkę mocy. Wszyscy pozbyli się lusterek i skontrolowali stan klamek i ciśnienie w oponach. Poszły w ruch smarowidła do łańcucha. Ci, którzy posiadali najbardziej zaawansowaną technologię, skontrolowali prąd ładowania. Wypasione szyby rejli zostały odkręcone i wraz z lusterkami czekały powrotu na swoje miejsce. Kiedy regulacje sięgnęły zenitu, klucze standardowo dostarczane do motocykli przestały wystarczać. No bo jak wyregulować łańcuszek rozrządu kombinerkami i śrubokrętem. Z pomocą, jak zawsze przyszedł Andrzej. W najbardziej skrajnych sytuacjach Andrzej potrafi zaskakiwać. Wieczny zażądał klucza torx w rozmiarze 12, nie wiedzieć czemu, ba takiej śrubki nie ma w jego motocyklu. Zapewne ma ukryte dysze od BMW, a tam wszystko jest na torxy. Andrzej z siłą spokoju wymamrotał pod nosem, że może w jego podręcznym zestawie będzie. Gdy Andrzej wyjął swój podręczny zestaw wszyscy oniemieli. Niektóre autoryzowane serwisy marzą o takim wyposażeniu, a tymczasem Andrzej ma taki w kuferku. Rychu nawet nie próbował dowiedzieć się po co Andrzej go wziął. Nie chciał Andrzeja denerwować i narazić się na cios grzechotką między oczy. Kiedy już wszystko zostało wyregulowane, dolane, nasmarowane i sprawdzone, a jeźdźcy gotowi do drogi, Bajrasz zadał Rychowi kluczowe pytanie. - Słuchaj, już mnie wpuściłeś w tyle malin, że mnie wszystko boli. Koniec żartów. Czy dam radę? Ponieważ Rychu wiedział, że Bajrasz ma kontuzjowaną dłoń i czasami może mieć kłopot z utrzymaniem kierownicy to wraz z Wiecznym opowiedzieli o drodze „Mazda no problem”. Była to droga, którą w zeszłym roku zjeżdżali w dół pokonani przez górę. Kiedy po dwóch dniach jazdy i przejechaniu łącznie 10km, a do szczytu zostało jeszcze 5km, zostali pokonani, zastanawiali się jak wrócić do cywilizacji. Droga powrotna, mimo że z góry nie zachęcała do zjazdu. Wszak Rychu zawsze powtarza, że „prędkość i upadki przyjdą z czasem”, to tym razem już oczekiwał czegoś innego. Nieopodal stała stacja meteorologiczna i dawała nadzieję na spotkanie żywego człowieka. Tenże człowiek zapewne zna jakieś lokalne trasy i skróty, pozwalające w jednym kawałku się wydostać się z tego miejsca. Inżynier, jako świeży student i znający kilka języków poszedł na zwiad. Zapukał do drzwi i w progu stanął prawdziwy meteorolog, który od kilku miesięcy nie opuszczał polany. - Ekskjuzmi, ajm luking for best łej tu dałn. Zanęcił Wieczny, pokazując mapę Rumuni. - Dis is not gut map. Pan patrzał osłupiały na mapę gdzie najmniejszą drogą była krajówka Bukareszt – Konstanca. Po kilku minutach Wieczny streścił Rychowi i Felkowi sytuację. - Stąd jest kilka dróg. Wybraliśmy najgorszą. Najdłuższa i stroma. - No i? - Teraz musimy zjechać tu na prawo i po 5 kilometrach w miarę łagodnego szutru i błota dojedziemy do Muntele Mic. - Na pewno łagodnego? - Facet mówi, że on tu wjeżdża samochodem. - Pewno jakimś gazikiem. Rychu nie dawał za wygraną. - Mówił, że osobową Mazdą. Mówił, że Mazda no problem. Tak narodziła się droga „Mazda no problem”. Kiedy zjeżdżali w dół, po drodze mijali jakąś ogromną ciężarówkę trzyosiową, która to leżała na boku i pozbawiona była ostatniej osi wraz z mostem. - Ładna mi kurwa, Mazda no problem, myślał Rychu. Fakt pozostał faktem, że droga ta była łatwiejsza i do schroniska w Muntele dojechali już po godzinie. - No właśnie, czy ja dam radę. Andrzej zawsze pojawia się nie widomo skąd. Rychu się zamyślił. Co tu powiedzieć, aby było dobrze. Już nie pora na wkręcanie bo jeszcze coś się stanie. - Jeżeli komuś do stacji meteorologicznej droga „Mazda no problem” sprawi problem, to dalej nie powinien jechać. Te słowa zabrzmiały jak wyrok. To już nie były śmiechy i chichy. Kawa na ławę została wyłożona. Bajrasz patrzał z niedowierzaniem. Udał się z Deptulem na naradę i po chwili podjęli decyzję o rezygnacji z ataku. Rychu ubolewał strasznie. To nie tak miało wyglądać. Wiedział jednak, że dalsze namawianie było nie na miejscu. - Ja też nie dam rady. Stwierdził Andrzej. - Ty dasz. Krótko odrzekł Rychu. - Ale przecież…. - Koniec mazania, bo morale spada. Jedziemy. Rychu wiedział jak agitować. - No dobra. Andrzej wiedział, że po raz kolejny dał się wkręcić i będzie znowu tego żałował. O godzinie 10 wyruszyli. Do początku drogi „Mazda no problem” prowadziła przepiękna asfaltowa droga. Ta sama, którą poprzedniego dnia jechali w całkowitych ciemnościach. Po kilkunastu minutach, asfalt przeszedł w szuter, zrobiło się bardziej stromo, mokro. Pojawiły się również skały i kamloty. Lepi prowadził całą stawkę do momentu kiedy to droga się wypłaszczy i będzie pierwsza polana. Do pierwszej polany w zasadzie nie było większych trudności poza jednym stromym podjazdem. Podjazd miał ze 30 metrów długości i wiódł po skale obsypanej kamieniami i żwirem. Tego dnia jeszcze wszystko było wilgotne, więc przyczepność była gorsza. Andrzej wiedział, że bez gazu się nie obejdzie. I wszystko byłoby dobrze gdyby na środku, nie najszerszej już, drogi nie stał Hyundai Santa Fe. Pasażerowie tegoż pojazdu byli na zewnątrz i zerkali pod spód, oglądając co już urwali lub też za chwilę zostanie urwane. Dodatkowo tarasowali jedyny wolny przejazd, który i tak był tak wąski, że motocykle mogły przejechać techniką „na lakier”. Andrzeja psychika tego nie zniosła. Wąski przejazd, nówka wóz, przechodzący ludzie, to wszystko spowodowało, że 2 metry przed samochodem się zatrzymał. Niestety ruch trwał nadal tylko jego wektor się zmienił na przeciwny. Mokra skała posypana żwirem i spory spadek spowodował, że motocykl Andrzeja, mimo zaciśniętych hamulców, zaczął zsuwać się w dół. Andrzej rozpaczliwie próbował się bronić, ale nie było to łatwe. Sterowanie było zerowe, a poniżej już czekała zgraja sępów, która to zatrzymała się gdy Andrzej postanowił przerwać podjazd. Nie mogło się to skończyć inaczej niż soczystym jebnięciem na bok. Z ust Andrzeja cisnęły się słowa, które nawet zawstydziłyby Turbodymomena i słownik młodzieżowego slangu. W kilka chwil motocykl stał na kołach, a Andrzej pod nosem powtarzał „no problem”, „no problem”, „kurwa ja ci dam Mazda no problem”. Ruchem Arnolda odwrócił ukochaną i pożegnał się chłodnym „dalej nie jadę”. Po chwili słychać było tylko w lesie szum silnika. Nie było wyjścia. Trzeba jechać w górę. Po dojechaniu do Lepiego i chwili odpoczynku wszyscy ruszyli w dalszą drogę. Niebawem w oddali wyłaniała się stacja meteorologiczna. Wieczny i Rychu byli pod wrażeniem, jak szybko można dojechać w to miejsce, gdy zna się drogę, jest się przygotowanym i ma się determinację. W tym miejscu przyszła pora na pamiątkowe fotki. Rychu pokazywał w oddali miejsce gdzie poległ w zeszłym roku, oraz miejsce zrobienia kalendarzowej foty. - To tu? Niemożliwe. Na zdjęciu wygląda płasko i łatwo. - Wiem, ale nie jest. Potwierdzał Rychu. Do szczytu zostało około 5 kilometrów. Droga „Mazda no problem” też ma z 5 kilometrów, ale skala trudności jest diametralnie inna. Większość podjazdu wiedzie głębokim lejem wypełnionym kamieniami wielkości telewizora. Mimo, że nachylenie nie jest przerażające, to każdorazowe zatrzymanie skutkuje niemożnością ruszenia. Fruwające kamloty odrywane z ziemi za pomocą tylnej opony to jedyny efekt ruszania. Wielokrotnie 4 osoby pomagały ruszać i była to jedyna możliwość. Wielkie kamienie wyrywały kierownicę z rąk z niemiłosierną siłą. Jazda na półsprzęgle, pierwszy bieg i walka z samym sobą. To właśnie ich czekało. Początek wydaje się łatwy. Widać dokładnie całą drogę, aż do pierwszego wzgórza. Po bokach podjazdu rośnie ładna zielona trawka. Ułatwia ona podjęcie decyzji, aby jechać bokami. Jedni z lewej, drudzy z prawej. Problemem głębokiej trawy jest to, że nie widać co jest pod kołami. A było wiele. Pojedyncze skały wielkości Rubina, doły, rowy i inne niespodzianki czekały na śmiałków. Długo nie trzeba było czekać. Wszyscy mają problemy. Jedni wiszą miskami na kamieniach, inni już grzecznie na boku. Zbyszek próbuje podjechać pod próg skalny. Próba kończy się niefartownie i KTM już na boku. Gdzieś tam na prawej ladze pojawia się olej. Wszyscy biegają od motocykla do motocykla i pomagają w podnoszeniu. Jedynie Kiełbasa i Lepi na lekkich 690 mają zdecydowanie łatwiej. Ale podnoszą chyba najwięcej, tyle tylko że motocykle innych. Robert ze Zbyszkiem podnoszą LC8. Kontrolka oleju świeci na czerwono. KTM ma zadyszkę, Zbyszek zresztą też. Wentylatory u wszystkich obracają się z szaleńczą prędkością. Ci, którzy myśleli, że ze względu na dobre chłodzenie Afryki nie da się zagrzać, zostali uświadomieni. Takie popychanki trwają ponad godzinę. W końcu wszyscy spotkali się na pierwszym wzniesieniu, gdzie na kilkudziesięciu metrach nie ma kamieni, a jest tylko szuter. Zbyszek łapie doła i coś gada o powrocie. Rychu ma już dość dekompletacji i szorstko warczy – Jedziesz z nami! Zbyszek od tej pory jedzie jako pierwszy. Lepiej go pilnować, żeby nie uciekł gdzieś w bok. Od teraz wszyscy jadą już kamienistym jarem. Wszyscy podzielili się na dwie 4 osobowe grupy, które muszą sobie same radzić. Jazda trwa od jednego ostrego zakrętu do drugiego. 2 lub 3 osoby pomagają ruszyć i nieszczęśnik jedzie dopóki sił mu wystarcza lub kres jazdy powoduje tarcie owiewki o kamienie. Mozolnie metr za metrem, ale jednak do przodu, góra ugina się pod naporem zawziętych motomaniaków. To tu Calgon prezentuje najnowszą modę i styl tańca jaki będzie obowiązywał w następnym roku. Do grani, która wiedzie na sam szczyt zostało już niedaleko. Jeszcze tylko Przemo, postanawia iść bokiem drogi, ale szybko tego żałuje. Naprowadzenie go na właściwy tor zajmuje więcej czasu i wszyscy tracą resztki sił. Kolejna godzina za nimi i już daleko w oddali wszyscy widzą stację meteorologiczną. Jeszcze 2 lub 3 kilometry i będzie szczyt. Droga po grani jest usłana również kamieniami, a czasami ogromnymi głazami. Mimo to jest trochę łatwiej, gdyż wzniesienia już nie są tak duże. Do ruszenia nie potrzeba już grupy ludzi. Czasem pomoc jednej osoby wystarczy. Widok zbliżającego się szczytu dodaje nowych sił. Motocykle są podnoszone szybciej, a i przerwy coraz krótsze. Rychu jechał drugi i kilkaset metrów przed sobą widział Zbyszka. Jechał coraz szybciej. Za wszelką cenę chciał go dogonić. Ale Zbyszek też poczuł ogień i wcale nie zwalniał. Kurwa mać, będzie tam przede mną, myślał Rychu. Dlaczego? To nie tak miało być. Ja już po raz drugi zdobywam górę. Rychu jednak nie jeździ z przypadkowymi ludźmi, a o swoich marzeniach opowiada. Nie kisi ich dla siebie tylko po to, żeby kogoś zaskoczyć. 200 metrów przed znakiem zwieńczającym koniec walki Zbyszek się zatrzymuje. Ręką macha do Rycha i daje znak aby jechał pierwszy. Tak, Rychu nie jeździ z przypadkowymi ludźmi i wstydził się, że zwątpił. Wiedział, że tylko zgrana ekipa zapewni sukces. Podczas mijania Zbyszka bąknął tylko – Dzięki. Po chwili Rychu stał pod znakiem na szczycie. Jeszcze dodawał gazu aby koło motocykla znalazło się w najwyższym punkcie. - Jes, jes, jes. I co ty masz teraz do powiedzenia cholerna góro. Darł się Rychu wniebogłosy. Zostałeś pokonana i nawet nie pierdnęłaś. Rychu jeszcze jakiś czas gadał do góry. Góra pozostawał w milczeniu, drwiąc sobie z Rycha, który nie zdawał sobie sprawy, że to góra pozwoliła się zdobyć, a Rychu nie miał tu nic do gadania. W tym czasie po policzkach Rycha płynęły łzy. Spełniło się jedno z jego wielu marzeń. Może nie jakieś szczególne, nazbyt popularne, wymagające wiele wysiłku. Ale było to jego marzenie. Rychu odwrócił się. Wszyscy czekali, aż się nagada z górą i zakończy swoje egzorcyzmy. Uśmiech Rycha mówił wszystko. Udało się. Udało się. Udało się. Wszyscy podjechali. Gratulacji i uścisków było więcej niż na imprezie sylwestrowej. Sesja fotograficzna trwała ponad godzinę. Rychu zza pazuchy wyjął schowane piwo. Lokalny browar nie był może najlepszy. Nie był też najzimniejszy. Bez wyjątku był to dla wszystkich najlepszy browar w życiu. Rychu był przeszczęśliwy. Ostatni raz Rychu tak się cieszył kiedy po wielu trudach stanął kołami motocykla w pewnym kraju gdzie ludność mówiła w języku arabskim. Od tej pory już mogło się wszystko wydarzyć, a i tak było wiadomo, że cokolwiek się wydarzy nie zmieni to faktu zdobycia Tarcu. Kiedy to owacji nadszedł koniec, na szczyt przyjechała ekipa Niemców na „kozach”. Radości Rycha nie było w stanie zepsuć nic, nawet to, że dwójka z tych Niemców to były Niemki. Równie dobrze mogliby wejść w butach. Rychu ma wizję, że żadna sztuka wjechać lekkim sprzętem na Tarcu. Sztuka jest wjechać tam krową typu AT, GS1200, czy LC8. Rychu nawet ogłosił, że postawi każdemu dobrą wódkę za wjechanie na Tarcu ciężkim motocyklem. Po wymianie uprzejmości ze strony Niemców, potwierdzonych słowami wunderbar, awsom i impossible należało obrać kierunek ku dołowi. Niemcy wyjęli jakąś gute mapę, z której wynikało, że gdzieś tam, z drugiej strony, za górami, za lasami jest chyba możliwy zjazd. Półtorej godziny jazdy po szczytach, graniach i przepięknych polanach. Było to idealne zwieńczenie idealnego dnia. Kilometrowe trawersy, jazda wzdłuż i poprzek wszystkiego co napotkali. Było naprawdę ślicznie. Niestety po dojechaniu do miejsca gdzie strach było stać na własnych nogach, jasne się stało, że drogi nie ma lub też pozostała nieodnaleziona. Nie było innego wyjścia jak wracać tą samą drogą. Podczas ponownego przejazdu obok szczytu, Rychu dumnie spojrzał na naklejkę mocy połyskującą w rumuńskim słońcu. Zjazd do schroniska Cuntu, skąd zaczynała się droga „Mazda no problem” trwał około godziny. Nie da się ukryć, że prędkość i upadki przychodzą z czasem. O ile nie było problemu z ruszaniem, o tyle hamowanie nie było zbyt efektywne, toteż Wieczny strzelił parę figur namnażając dyslokację. Ci co za bardzo odkręcali manetkę zgodnie z zasadą tarcia opasanego z hukiem lądowali na ziemi. Tam osłona silnika zdała egzamin w 100%. Rychu do dziś szuka chętnego na wymianę polerowanej osłony na swoją co ma szlachetne rysy. Przy Cuntu, Rychu wkręca wszystkich, że nie ma sensu jechać drogą „Mazda no problem” bo to zbyt łatwe. Należy jechać 10 km w dół, drogą którą rok temu wraz z Wiecznym i Felkiem pokonywali w przeciwnym kierunku. Drogą którą jechali dwa dni. Nie obyło się bez kilku spektakularnych upadków, wyskoków i brawurowych podjazdów. Nie wiedzieć czemu, Zbyszek wybrał inną drogę i po kilkunastu minutach wysłał sms-a, że się zgubił, ale mamy go nie szukać bo już jest na drodze „Mazda no problem” i wszystko jest w porządku. Na drodze nadal stał Hyundai. Zjazd w dół trwał około dwóch godzin. Rychu z Wiecznym przypominali sobie miejsca, gdzie spali, gdzie kto leżał czy też gdzie był spożywany obiad. Jak z mgły wyłaniały się zeszłoroczne wspomnienia tego pięknego miejsca. Wszystkie cierpienia i niepowodzenia zeszły na drugi plan. Liczyło się tylko to co stało się dzisiaj i z kim. Ostatni kilometr Rychu pamiętał bardzo dobrze. To szeroka droga z ogromnym rowem, którym to spływa woda podczas wiosennych opadów i roztopów. Rów wije się niczym wąż, raz z lewej, raz z prawej, rozwidla się i łączy. To tu Rychu, rok temu, był wleczony przez swój motocykl kiedy to walczył o utrzymanie równowagi i to tu, na koniec, zwalił się on mu na łeb. Dobrze, że Wieczny był w pobliżu, bo leżałby tam do dziś. Po dojechaniu do drogi asfaltowej wszyscy skierowali się do Caransebes. Po drodze jeszcze w rumuńskim fastfudzie skonsumowali coś na kształt obiadu. Smakował jak nigdy. Zwłaszcza, że pogoda była przednia, a organizm chłodziło piwo Timisoara. Po zatankowaniu paliwa na stacji benzynowej i dokonaniu zakupów ratujących życie obrano kierunek Muntele Mic. Rychu znał tą drogę doskonale. 30 km po kurzącym szutrze i parę kilometrów po idealnym, pokręconym asfalcie. Ponieważ wszyscy dobrze znali drogę to się porozdzielali. Jedni jeszcze delektowali się zwycięstwem inni w krzakach oddawali Timisoarę, a jeszcze inni chronili się przed kurzem. Rychu jechał jako pierwszy. Nie spieszył się. Ot zwykłe 60 km/h. Nagle na asfaltowych zakrętach Kiełbasa na 690 przeleciał jak burza. Rychu lubi jeździć jak burza więc zrzucił dwa biegi i ogień. Zazwyczaj Rychu nie ma problemu z jazdą za kimś lub przed kimś, ale to co odczyniał Robert przechodziło ludzkie pojęcie. Na każdym zakręcie, długi, kilkumetrowy czarny ślad znaczył sposób jazdy szalonego kateemiarza. Nie dam rady, szkoda życia, pomyślał Rychu i wrócił do swojej sześćdziesiątki. Za moment Przemo i jego Leoś zabuczeli i poszli w siną dal. O nie, tego już za wiele, pomyślał Rychu i dał w palnik. Przemo jechał jak wariat. Co tu się dzieje? To musi być jakaś zorganizowana akcja. Kiedy to już miał rezygnować z pogoni za Przemem, jego światło stop zapaliło się jasnym czerwonym światłem. Stajemy. Na zakręcie, na poboczu stał Kiełbasa. Motocykl na bocznej stopce, Robert coś tam poprawia w plecaku. - Przemo! Ty wariacie! Darł się Rychu. - Ja wariat, ja? Goniłem Kiełbasę. To on jest wariat! - No właśnie. Ja też go goniłem, ale nie dałem rady. - A kto by za tym durniem dał radę. Zwariował. Robert nic nie mówił. Cały obraz psuły tylko dwie stróżki wody, wylatujące z butelek przymocowanych do plecaka. - Robert, woda ci leci. - Nooo, wiem. - Co się stało. - Nooo, wyjebałem się. - Co? - No, tu tak sobie jechałem, dodawałem gazu i hamowałem i tak sobie jechałem, aż się wyjebałem. Szybko podniosłem motocykl i myślałem, że nie zauważycie. Na sam koniec dnia Kiełbasa, zaliczył szlifa. Ale nie żałował tego, wszak hajs nie gra roli. Dalsza droga została pokonana w przepisowy i grzeczny sposób. Na miejscu czekali Andrzej, Bajrasz, Deptul i Zbyszek. Uściskom, gratulacjom i opowieściom nie było końca. Zanim ktokolwiek zrobił cokolwiek 11 piw weszło na stół. Po chwili przyszedł czas na ocenę strat, a właściwie na porównywanie szlachetnych rys na sprzęcie i ludziach. A trochę tego było. Owiewki, osłony, klamki, podnóżki, felgi, ochraniacze i ciuchy. Wszystko było pokazywane z dumą i radością. Był powód do dumy, wszak nie były to rysy od gleb parkingowych, albo dokonanych przez kierowcę kobietę, lekarza i to w dodatku niepalącą. Były to rany zdobyte w walce. Kiedy wszystko zostało z grubsza opatrzone, przyszła pora na biesiadę. Nie na jakąś tam kolację. Przyszła pora na regularną biesiadę. Ciorba burta, kremusz, unt i Timisoara. Pojawiła się nawet ciorba pui. Kilka simpla omleta wylądowało na stołach. Kawa, herbata, piwo i inne napoje ratujące życie. Było wszystko i to w dużych ilościach. Calgon z Rychem delektowali się ostatkami importowanych cigaretów. Nawet Wieczny, mimo dużych oporów, które szybko minęły, wciągał tabakę z przedramienia niczym zawodowiec. Zarówno tabakę Ganges jak i kaszubski bimber dostarczył Przemo. Takie wynalazki Przemo zawsze dostarcza w nieograniczonych ilościach. Jako, że ilości były nieograniczone to adekwatne do tego było spożycie. Nie trzeba było długo czekać na efekty. Inżynier w niezmierzonej swej mądrości postanowił pooglądać gwiazdy. Na towarzysza niedoli wybrał sobie Bajrasza. I tak to pół nocy panowie spędzili leżąc pod czarnym i rozgwieżdżonym rumuńskim niebem. Późnym wieczorem na dalekim poddaszu został odnaleziony super exclusive room dla rumuńskich dygnitarzy. Część wieczoru została spędzona w luksusie i przepychu. Rozmowy trwały do rana. Mimo bólu i zniszczeń nikt nie narzekał. Rychu zaryzykowałby nawet twierdzenie, że ta ekipa z przyjemnością zrobiłaby jeszcze raz to samo i to dokładnie w taki sam sposób. Słońce już wschodziło kiedy to Bajrasz z Wiecznym trzymając się za ręce wstali z drogi. Wraz ze wszystkimi udali się na zasłużony odpoczynek. Było warto. Bez dwóch zdań. Rychu był zadowolony. Ostatnio edytowane przez 7Greg : 03.02.2011 o 20:41 |
03.02.2011, 21:15 | #139 |
To sie nazywa kulminacja na całego
Dzieki. |
|
03.02.2011, 21:16 | #140 |
DZIDA!!!
Zarejestrowany: May 2009
Miasto: w sumie to już Wrocław
Posty: 229
Motocykl: Tasmania Twin
Online: 3 tygodni 1 dzień 23 godz 15 min 25 s
|
Pięknie. Aż mi samemu się łezka w oku zakręciła gdy Rychu wjechał chlubnie jako pierwszy. Gratulacje
|
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Historia pewnego pomysłu czyli zapraszamy na Letni Zlot FAT 2013 | Mat | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 53 | 19.04.2013 09:15 |