20.10.2012, 00:33 | #11 |
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Józefin
Posty: 860
Motocykl: RD07a
Przebieg: 84000
Online: 4 miesiące 1 dzień 13 godz 14 min 9 s
|
No w końcu jakiś udany wieczór dziękuję i czekam na cd.
|
20.10.2012, 00:49 | #12 |
|
|
21.10.2012, 22:49 | #13 | ||||||||||||||||||||||||||||
Dzień 5
Pinarhisar > Saray > Catalca > Istambuł > Sile > Kandira > Karasu Nasza ulubiona sieć hoteli pt. "Stare Sady" ma wiele zalet. Namiot prawie zawsze stoi w cieniu, jest sucho, dużo drzew więc łatwo można rozwiesić sznurki do suszenia ciuchów. Dziś odkryłem kolejną zaletę. Poszedłem za poranną potrzebą przed siebie i znalazłem fajną miejscówkę: można było jeść czerwone winogrona nie wstając z "kibelka" - no pełen odlot - trzeba tylko uważać i nie pomylić ręki: podcieranie dupska winogronami to nic, gorzej jak wpakuję do paszczy papier toaletowy. Wyjazd przez koleiny o poranku był łatwy - jednak zmęczenie i zmrok czyni świat bardziej skomplikowanym. Szutrem omijamy bazę wojskową i drogą D020 lecimy do Catalca, omijając autostradę, która biegnie bardziej na południe. Łagodne wzgórza, niskie lasy tylko rzadko przetykane małymi wioskami. Za jedną z wiosek zatrzymuje nas patrol wojskowy. Grzecznie stajemy w cieniu, wyciągamy dokumenty, jeden z żołnierzy nawet sensownie mówi po angielsku. Standardowa gadka-szmatka, dwie minuty później jedziemy dalej. Gdzieś w tych okolicach mijamy także jadącą z przeciwka ekipę na kilku dużych GS - machamy do siebie - to pierwsze ewidentnie turystyczna grupa motongów jaką widzimy od początku wyjazdu.
W Catalca zjeżdżamy na autostradę, przy okazji starając się zrozumieć o co chodzi z tymi bramkami na wjeździe. Wszystkie otwarte, na każdej jakiś napis po marsjańsku - zero ikon, symboli, nic w inglisz - zupełna klapa komunikacyjna. Na autostradzie spory ruch, gęsto od TIRów i autobusów. Istambuł jest ogromny, gdy widziałem go po raz pierwszy wiele lat temu zrobił na mnie kolosalne wrażenie. Teraz - z perspektywy motocykla - zrobił jeszcze większe. Gigantyczne apartamentowce stojące na brzegu Morza Marmara, dziesiątki zjazdów/wjazdów z autostrady i to poczucie braku końca drogi, że tak już będzie cały czas. Tak chyba wygląda piekło motocyklistów. Najbardziej niepokoi mnie ciężarowa, która wiezie na otwartej pace wielkie bele papieru. Co chwila wiatr odrywa wielką płachtę, która szybując stara się przytulić do mnie. Dojeżdżamy do mostu, połowa w remoncie więc korek jest z obu stron. Przy bramkach olewamy naciągacza, który chce nam wepchnąć jednorazową kartę na przejazd przez most za 20 euro. Luki używa jakiejś starej karty, okazuje się być jeszcze aktywna i szlaban leci w górę. Im bliżej mostu, tym bardziej pojęcie pasa ruchu nie istnieje. Wszyscy wciskają się w wąskie gardło z obu stron. Żar leje się z nieba, żar wali od TIRów a my - dwa śledzie duszone we własnym pocie - przeciskamy się do przodu z narastającym obłędem w oczach. Przez most przelatujemy w kilkadziesiąt sekund - widoki piękne ale nie ma szans na wyjęcie aparatu ani na zatrzymanie się - trochę szkoda.
Za mostem udaje się nam złapać właściwą drogę w kierunku Sile/Kandira. Ruch szybko słabnie, kilkanaście km za miastem praktycznie jesteśmy na drodze sami. Do samego Sile prowadzi piękna dwupasmówka - można gnać ile wlezie. Zjeżdżamy z niej do miasteczka, które wita nas piękną zatoczką nad morzem. Zrzucamy przepocone ciuchy i wskakujemy do wody - to nasza nagroda za ten koszmar jazdy autostradą.
Niechętnie wyjeżdżamy z Sile bo przed nami jeszcze kawałek dnia jazdy. Droga szybko zmienia się z dwupasmówki w wąską, pokręconą i nieco dziurawą drogę lokalną. Tempo dramatycznie spada, ślepe zakręty nie ułatwiają jazdy. Mijamy małe wioski, większość domów nie jest wykończona ale jest zamieszkana. To jakiś turecki patent na prawo podatkowe. Sporo rogacizny plącze się po drodze, we wsiach trzeba uważać na ludzi - łażą po ulicy jakby to była ich sypialnia.
Droga nieco odbija od wybrzeża, zresztą niewiele tracimy bo krzaczory i tak zasłaniają nam ciągle widok. Mijamy duże rozlewisko na rzecze przy którym jest małe skupisko usług turystycznych. Można wypożyczyć łódkę i zrobić rundkę po zalewie, my skupiamy się jednak na kwestiach kulinarnych. Zjadamy pyszne coś, 100% nie dla wegetarian i odpoczywamy w cieniu.
Pod wieczór docieramy do Karasu. Tankujemy licząc po cichu, że na stacji będzie zimne piwo. Mowy nie ma, jest wszystko ale bez % Kolejne spostrzeżenie: bezpańskie psy w Turcji: to nie są jakieś wypierdki mamuta tylko piękne sztuki. Szkoda mi ich, bo stosunek do zwierząt nie jest tu zbyt "ludzki". Tureckie motocykle odwrotnie niż bezpańskie psy - to jakieś chińskie bękarty Hond i Suzuki sprzed 30 lat - małe, brzydkie, pozbawione proporcji. Teraz rozumiem dlaczego każdy wjazdy Afryczek na stację budzi zamieszanie - w końcu nie codziennie widzicie Naomi Campbell czy Kim Kardashian tankując na Orlenie
Samo miasteczko Karasu nie oferuje zbyt wiele. Po lewej widać morze, od którego oddziela nas pas działek. Na części z nich stoją jakieś niby budowle przypominające domy, 99% z nich nie jest wykończona. Na szerokim poboczu walają się śmieci, z drogi unosi się pył. Udaj się nam dopaść specjalistyczny sklepik z napisem Efes - no przynajmniej mamy piwo na kolację. Powoli zapada zmierzch a nas dopadają wątpliwości gdzie by tu wbić się na nocleg. Kilkanaście km za Karasu trafiamy w małej wsi na kemping tuż nad samym morzem. Jest po sezonie, nie ma już gości. Dogadujemy się z właścicielką, nawet sprawnie mówiącą po angielsku. Za 11 dolców za dwóch mamy spanie. Prysznice i wucety mają standard jak na obozie harcerskim ale jest ciepła woda - robimy pranie siebie i ciuchów. W ostatnich promieniach słońca idziemy popływać w morzu. Jesteśmy na plaży praktycznie sami - no, nie licząc śmieci walających się na piasku. Pełny pampers był jedną z mniej irytujących pamiątek. Przy namiocie mamy ławę i stół - czyści jemy kolację spłukując gardła piwem. Przelot dnia: 443 km cdn.
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles |
|||||||||||||||||||||||||||||
28.10.2012, 19:53 | #14 | ||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Dzień 6
Zonguldak > Karabuk >Safranobolu > Amasra Namiot postawiony w cieniu pozwala pospać. Niespieszne śniadanie - pierwszy raz jemy przy stole - zapomniałem jakie to wygodne. Wskakujemy do morza, fale podrywają z dna drobne kamienie, peeling piszczeli nie bardzo przypada mi do gustu. Ruszamy dopiero ok 9.00 w stronę Zonguldaku. Droga wije się przy brzegu, czasem od niego odbija. W Turcji trudno przewidzieć w jakim stanie będzie kolejny kilometr. To może być dwupasmówka z idealnym asfaltem albo wspomnienie asfaltu pokryty luźnym szutrem. Mijamy małe wioski położone wśród sadów o ile tak można nazwać uprawy drzew leszczynowych. Jest sezon zbiorów, co chwila mijamy wypakowaną ludźmi przyczepę. W Zonguldak tłumy ludzi, hałas i krzątanina. W całym tym zgiełku, po środku ulicy na wysepce przy pasach śpią w cieniu psy. Mijamy stocznię i odbijamy w stronę Safranobolu.
By dostać się do Safranobolu musimy odbić od morza na ok 100 km. Jedziemy ładną krętą trasą wśród lasów, robi się wyraźnie cieplej, morska bryza już tu nie dociera. Luki pomyka szybciej po zakrętach i w końcu znika mi z oczu. Po kilku minutach po środku drogi miga mi niebieski ręcznik Lukiego. Musiał się jakoś cholernik wydostać spod expandera. No trudno, hamuje, zawracam i zjeżdżam na pobocze, wysypane drobnym tłuczniem który lata pod nogami ja śrut na polowaniu u niewidomych. Trudno utrzymać na nim nogi a pobocze jest mocno pochyłe. Wystawiam stopkę ale Afryka stoi niebezpiecznie pionowo. Ignoruje to ale gramoląc się z siodła naruszam tą delikatną równowagę, coś jak motyl który siada na sztandze. Widowiskowo zwalam się na lewo, afryka glebi na prawo. Klnąc i rozglądając się by nie dostać strzała od jakiegoś auta biegnę po ten cholerny ręcznik. Podnoszę skurwiela i widzę że to zwykła bawełniana szmata, tyle że w rozmiarze i kolorze idealnie imitującym ręcznik Lukiego. Kłusem wracam do Afryki ściskając niebieską zdobycz w garści. Na szczęście zatrzymuje się auto, dwóch gości na migi pyta czy jestem cały i aby nie połamany. Robię dzielną minę, przecież nie przyznam się że to zwykła parkingówka i to z powodu niebieskiej szmaty. Podnosimy Afryczkę i jakoś stawiamy do pionu. Chłopaki żegnają się i odjeżdżają a ja staram się wgramolić na Afryczkę. Historia się powtarza, po raz kolejny tracę na tym cholernym śrucie równowagę i tym razem obydwoje walimy się na prawą stronę. Zrzucam kask, buzer i klnę ile wlezie. Zabieram się do podnoszenia afryki ale jestem bez szans. Afryka leży górą w dół pobocza, benzyna cieknie jak cholera. Zatrzymuje się kolejne auto. Stawiamy moto na kołach i tym razem przepychamy je w lepsze miejsce. Bardzo dziękuję za pomoc - to naprawdę miłe z ich strony że szarpią się w tym upale razem ze mną. Zbieram graty, pakuję się na siodło i wracam na asfalt. Luki czekał na mnie w cieniu parę kilometrów dalej, właśnie zbierał się by zawrócić po mnie. Popijam wodę z bukłaku, przegryzam pitą - muszę dojść do siebie. Jestem mokry od siłowania się z tym ciężkim koniem w trzydziestoparo stopniowym upale. Handbary i gmole zdały egzamin - są podrapane ale całe. Niebieską szmatę zabieram ze sobą - dziś służy w garażu do czyszczenia Afryczki. Bez przygód dojeżdżamy do Safanobolu, po wyślizganym bruku wspinamy się na strzeżony parking. Zrzucamy zbroję, przesiadam się w sandały, aparaty w garść i idziemy zwiedzać. A jest co oglądać, bo w mieście jest ponad 1000 zabytkowych budynków, 25 meczetów i łaźni (Safranobolu od 1994 jest na liście UNESCO).
Na wąskich uliczkach jest sporo straganów z cepelia dla turystów, ale wystarczy odejść parę metrów w bok, by cieszyć się ciszą i widokami. Stare osmańskie domy są stopniowo remontowane, widać że to miejsce ma olbrzymi potencjał i będzie coraz bardziej popularne.
W małej knajpce zamawiamy coś na obiad. Jest pyszne, tanie tylko lokalny kot nęka mnie i skutecznie wysępuje swoją działkę z mojego talerza. Z pełnymi brzuchami idziemy na drugą rundkę zwiedzania, w sumie w ciągu 2-3 godzin robię parę setek zdjęć. Luki krótki morderczym spojrzeniem daje mi do zrozumienia, że przeginam.
Safranobolu jest zdecydowanie warte obejrzenia, zamiast parę godzin należy spędzić tam 1-2 dni. My właściwie tylko przebiegliśmy przez uliczki, nie mieliśmy czasu na zaglądanie do muzeów, meczetów czy łaźni - szkoda.
Wyjeżdżamy w kierunku Amasry, wracamy w stronę morza. Trasa nie jest zbyt uczęszczana, za to widoki robią się zdecydowanie pocztówkowe.
Amasra nie jest pozbawiona zabytków, ale trudno je znaleźć w tłumie plażowiczów. Wokół portu, przy samej plaży stoją rzędem hotele. Nad portem wznoszą się mury starej twierdzy, na które w pocie czoła wspinamy się.
Jeśli ktoś lubi kurorty, tłum ludzi i zapach frytek - jego wybór - będzie zachwycony Amasrą. Nasze preferencje są inne, ma być cicho i w namiocie. Odpalamy z Amasry tym bardziej bez żalu, że nie udało się nam znaleźć nigdzie ani grama wina albo choćby piwa Kilkanaście kilometrów za Amasrą znajdujemy przy drodze drogowskaz na kemping - w tym regionie Turcji to rzadkość. Zjeżdżamy z głównej drogi i nad samym morzem znajdujemy w małej wsi dwa kempingi obok siebie. W pierwszym kempie właściciel jakoś nie przypada nam do gustu, a ponieważ nie jest chętny do targowania się, olewamy go. Na drugim kempingu idzie nam lepiej - jesteśmy sami i mamy niezły widok na morze. Za 17 dolców mamy nocleg i dostawę magicznych 4 zimnych piw. Po nocnym pływaniu w morzu smakują bosko. Przebieg: 331 km (marnie, ale za to mam kilka setek zdjęć cdn.
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles Ostatnio edytowane przez mikelos : 28.10.2012 o 19:56 |
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
29.10.2012, 23:14 | #15 |
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Józefin
Posty: 860
Motocykl: RD07a
Przebieg: 84000
Online: 4 miesiące 1 dzień 13 godz 14 min 9 s
|
Żebyś nie myślał że tu nikt nie liczy na ciąg dalszy to ja czekam z niecierpliwością
|
30.10.2012, 05:20 | #16 |
Zarejestrowany: Oct 2012
Miasto: Zamość
Posty: 84
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 tydzień 5 godz 29 min 55 s
|
Ja również czekam na cd.
|
30.10.2012, 10:46 | #17 |
Coś dla niecierpliwych: filmik ze sklepowego labiryntu gdy zrozpaczeni szukamy w Amasrze choćby grama piwa - bez skutecznie
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles |
|
30.10.2012, 15:39 | #18 |
Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Wrocław
Posty: 194
Motocykl: RD07a
Przebieg: 59000
Online: 6 dni 17 godz 6 min 23 s
|
nie ma piwa toż to horror a myślałem tam jechać w przyszłym roku :/
|
30.10.2012, 21:37 | #19 |
świeżym warto być:)
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: DWR
Posty: 1,242
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 10 godz 58 min 39 s
|
ostatnie dwie sekundy filmu, a potem w ryj
__________________
pozdrawiam Pan Bajrasz |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Gruzja - w tym roku jak widzę do znudznia [Sierpień 2012] | duzy79 | Trochę dalej | 42 | 27.12.2021 22:56 |
Moto Gruzja (KAUKAZ) [2012] | herni | Trochę dalej | 4 | 20.08.2012 12:38 |
Gruzja Armenia Turcja - zajawka [Czerwiec 2011] | rambo | Kwestie różne, ale podróżne. | 17 | 30.07.2011 14:55 |