06.10.2010, 21:25 | #261 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 1,117
Motocykl: RD07a
Online: 4 tygodni 15 godz 51 min 28 s
|
ta lektura jest niesamowita , i dla oka i dla czytacza
dziekujem |
07.10.2010, 12:37 | #262 |
Zarejestrowany: Sep 2008
Posty: 539
Motocykl: RD03
Online: 1 tydzień 6 dni 3 godz 21 min 39 s
|
a Fragles jak zwykle władował się przed obiektyw
|
09.10.2010, 19:25 | #263 |
Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
|
To skora kolejna ekipa stawa kroki po afrykanskim kontynencie pora chyba zacząć kończyć?
__________________
pozdrawiam, podos AT2003, RD07A ------------------ Moje dogmaty 0. O chorobach Afryki: (klik) 1. O Mikuni: Wywal to. 2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!! 3. O goretexie: Tylko GORE-TEX 4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów 5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu. 6. Lista im. podoska Załącznik 10655 7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem. 8. O KN: Wywal to. 9. O nowej Afripedii: (klik) |
09.10.2010, 19:29 | #264 |
Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
|
Dzień dwunasty: Powroty czas zacząć
Raniutko zimno jak diabli, szybko się ubieram i wychodzę na zewnątrz by odkryć ze motorkom też mogło być chłodno. Po śniadaniu żegnamy się z naszym gospodarzem i ubrani tym razem we wszystko co mamy, zaczynamy zjeżdżać znów MH2 do Wąwozu Todra. Jestem nieco zaskoczony, bo od samego Agoudal prowadzi w dół równiutki asfalt. Po niedługiej chwili dojeżdżamy do pięknego punktu widokowego. Cała dolina widoczna na przestrzeni wielu kilometrów surowe szczyty sięgające horyzontu robią piorunujące wrażenie. Potem już łykamy kilometr za kilometrem jadąc zakrętami coraz niżej i niżej, mijamy koleje wioski. Przejeżdżając łapiemy obiektywnem lokalne smaczki Dojeżdżamy do znanego nam z wczoraj odjazdu na MH3 (Gorge-to-Gorge) Ponieważ nie chce nam się jechać jeszcze raz MH3 zrobimy kawałek trasy z poprzedniego dnia ale za to szybkim asfaltem. Bez emocji dojeżdżamy do Tinerhiru gdzie tankujemy i przebieramy się na lekko – bo tu w dolinach upał jak nieszczęście. Przelatujemy szybkim asfaltem do Boumalne Dades gdzie skręcamy w prawo i zasuwamy w głąb wąwozu o tej samej nazwie. Dolna część jest mocna zabudowana – wioska ciągnie się za wioską, klasyczna marokańska architektura - budynki z wypalonej słońcem gliny. Oczywiście asfalt i pełna cywilizacja, co kawałek knajpy i hoteliki, sklepiki czy benzyna. Tutaj tez dociera większość wycieczek, które z autokarów oglądają co ciekawsze miejsca. A trochę faktycznie ich jest. Przede wszystkim na stosunkowo niedługim odcinku jest wielkie nagromadzenie przedziwnych form skalnych od fantastycznie powyginanych i wypukłych wlewek magmowych po piaskowce warstwowe. Dnem doliny płynie rzeka wyrzynając głęboki kanion w czerwonej skale. Na to wszystko wije się droga to dnem to zboczem kanionu. Jest kilka spektakularnych widokowo miejsc na tym odcinku (około 50km), na które ciężko nie zwrócić uwagi. Pierwszym są wspomniane wypukłe skały Drugim są zawijaski koło Tidrit gdzie dolinę zagradza 200 metrowa ścian skalna a w niej wycięto zygzaki drogi. Trzecim jest wspaniały przełom gdzie droga zaczyna się wznosić po zboczu wąwozu ukazując w dole wąskie gardło i niesamowicie zerodowane stoki gór i ściany z rozpadającego się piaskowca Na deser zostawiam sobie żółwia z Dades – czyli mój własny marokański cel - Meander Podoska. W końcu to magiczne miejsce, przedmiot pięciu lat westchnień, stanął w pełnej krasie u moich stóp. Jest cały mój. Zdobyty. I zawiodła mnie do niego, bez najmniejszego zająknięcia, wspaniała Africa Twin – niezniszczalna i niezawodna. To od niej przecież wszystko się zaczęło. Dzięki niej poznałem wspaniałych ludzi i dzięki nim tu dziś właśnie jestem. Dziękuję Wam za to. Kilka zakrętów później lądujemy w Msemir, sennej mieścince gdzie zatrzymujemy się i w małej knajpce na balkonie zmawiamy lunch. Zdajemy sobie sprawę, że dalej już nie będziemy na tej wyprawie. Od teraz już wracamy. Smutek przepełnia nasze serca. Dajemy ostrą dzidę na dół tą samą drogą. Wjazd który zajął nam 2 godziny przelatujemy z powotem w 50 minut. Opony pozamykane, podnóżki poszlifowane. Jeszcze kilka zdjęć z powrotu do Boumalne Dades i dalej w kierunku na Quarzazate (Warzazat) Po ciemku meldujemy się na mecie w Bikers’ Home – europejskiej bazie motocyklowych podróżników. To już chyba już tradycja, że każda ekipa zagląda tam po drodze. Zawsze to dobra szansa na dopytanie się o szczegóły planowanych tras czy zrobić serwis lub po prostu odpocząć. Choć dom zamknięty na cztery spusty – dzwonimy na numer namalowany na drzwiach. Peter (właściciel) właśnie z ekipa motocyklistów jest w pobliskiej knajpie na kolacji – wiec proponuje nam to samo. Chętnie to czynimy, bo lunch w Msemir pozostał tylko mglistym wspomnieniem. Jemy grillowane kanapki ze smażonymi rybkami w totalnie lokalnej knajpce dla miejscowych. Są wyśmienite i tanie. Otacza nas gwar i huk i kurz wieczornego arabskiego miasta. Jest zajebiscie, mimo zmęczenia. Po niedługiej chwili podjeżdża pickup wyładowany ekipą chłopaków z europy zachodniej Peterem z żoną i Timem Cullisem – guru afrykańskich poniewierek po Maroko. Zabieramy się z nimi i po chwili ładujemy motocykle do garażu a siebie do środka domu Bikera. To bardzo przyjemnie urządzony lokal, towarzystwo zacne no i mają PIWO!!!! Bardzo nam to odpowiada. Wieczór mija nam na pogaduchach i wspomnieniach oraz relacjach z awarii na pustyni. Tim słysząc, ze jesteśmy Polakami wspomina Zazigi’ego i po cichu liczy na poczęstunek żołądkowej gorzkiej. Niestety już jej nie mamy. Zmęczeni spadamy w kimono. Stan budzika: 2321 km, Przebieg 377 km Następny odcinek (klik)
__________________
pozdrawiam, podos AT2003, RD07A ------------------ Moje dogmaty 0. O chorobach Afryki: (klik) 1. O Mikuni: Wywal to. 2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!! 3. O goretexie: Tylko GORE-TEX 4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów 5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu. 6. Lista im. podoska Załącznik 10655 7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem. 8. O KN: Wywal to. 9. O nowej Afripedii: (klik) Ostatnio edytowane przez podos : 12.10.2010 o 11:36 |
09.10.2010, 21:02 | #266 |
Zarejestrowany: Feb 2010
Miasto: Środa Wlkp.
Posty: 511
Motocykl: xr400r, cbr1100xx
Online: 3 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 38 s
|
Dzięki takim relacją chce się żyć i ruszyć dupe przed siebię. Dzięki Podos za inspirację!
|
09.10.2010, 22:24 | #267 |
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Warszawa
Posty: 404
Motocykl: KTM 640 advR
Przebieg: rosnący
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 3 dni 3 godz 53 min 20 s
|
|
10.10.2010, 00:26 | #268 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Chojnice/drogi Europy
Posty: 1,039
Motocykl: RD07a
Przebieg: hgw
Online: 3 tygodni 2 dni 4 godz 28 min 20 s
|
nie no, spokojnie z tymi podziękowaniami, to chyba jeszcze nie koniec relacji
Podos, prawda, że napiszesz coś jeszcze
__________________
openSUSE.org |
10.10.2010, 12:25 | #269 |
Zarejestrowany: Apr 2009
Miasto: Monschau / Radoszewice
Posty: 1,684
Motocykl: RD07
Przebieg: 42000
Online: 2 miesiące 2 tygodni 4 dni 3 godz 13 min 0
|
Ja się cały czas zachwycam fotami
|
11.10.2010, 15:44 | #270 |
Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
|
Dzień trzynasty: Marrakesz
W nocy Pawła dorwała choroba faraonów i rano leżał nieżywy po nocnych sensacjach. Ten, codziennie tryskający humorem, zwarty i gotowy do boju facet, dziś leży na sofie i ledwie dycha. Zmieniamy nasz plan porannego wyjazdu i przekładamy do na południe – dając Pawłowi dojść do siebie. Ponadto Kajman oraz Puszek jadą samochodem do Zagory – odebrać zrobioną przyczepę i uszkodzone motocykle. Ja mam zabrać Mariolę na motocyklowy ride do Marakeszu gdzie wieczorem mamy się ponownie spotkać. Mamy zatem trochę czasu, który postanawiamy przeznaczyć na śniadanie w mieście i zakupy pamiątek. Zwłaszcza, że na to drugie może już nie być czasu. Pierwsze realizujemy na restauracyjce na pustym ryneczku. Zakupy załatwiamy w długim ciągu kramików z wyrobami jubilerskimi i kamiennymi – tam szlifujemy nasze zdolności negocjacyjne – po dwóch tygodnia – umiemy grać w tę grę. Fakt, że najlepiej wychodzi nam strategia „na wychodzenie”. Polega ona na wyborze kilku eksponatów (najlepiej w więcej niż jedną osobę) i zaproponowanie swojej ceny. Ona oczywiście jest odrzucana (trzeba wysłuchać skarg na niedolę życia kramarza i jego rodziny) i zabierać się od wyjścia. Druga osoba może grac złego policjanta i wyciągać potencjalnego kupca z miną udającą oburzenie. W drodze do drzwi usłyszymy jeszcze kilka propozycji cenowych i próśb o „Real price” albo „Gimmie your price”. Sukcesywnie odmawiamy przechodząc za próg i kierując kroki do następnego kramu. Twardzi sprzedawcy wytrzymywali do drzwi. Twardsi pozwalali nam wyjść, ale gdy mijaliśmy ich kram ponownie miękli. Najtwardszy wytrzymał do pakowania się na motocykle. Rada najważniejsza. Ustalicie sobie cenę, którą jesteście w stanie zaakceptować. Ile dla was coś jest warte. A potem trzymajcie się tego. Bądźcie też przygotowani, że tego nie kupicie – więc się zbytnio nie podniecajcie. W większości jednak przypadków to zadziała – i nie chodzi tu o oskubanie tych ludzi – tylko o zapłacenie ceny fair. Bądźcie spokojni – jeśli sprzedawca zaakceptował wasze warunki – nie stracił. No, może nie zarobił tyle co na niemieckich turystach. Po powrocie do Bikers Home pakujemy manele, Paweł czuje się nieco lepiej, niestety nie ma wyboru. Dziś musimy być w Marakeszu. Żegnamy Petera i dajemy w długą. Paweł za Norbim podskakuje „na pasażera”. Za Quarzazate skręcamy na szutrówkę biegnącą w kierunku jednych z najbardziej spektakularnych ruin Maroka Ait Benhadou – skarbu UNESCO wiecej –(klik) Wystarczy spojrzeć na długą listę kręconych tu hollwodzkich produkcji by docenić to miejsce. Zobaczyliśmy jednak ruiny z siodła, nie wywarły na nas jakiegoś super wrażenia. Paweł nie w formie, powroty są do dupy itd. itp: zrobiliśmy zdjęcie i pojechaliśmy dalej drogą na Telouet. Jest ona pięknie poprowadzona między górami, sama droga jest raz lepszą raz gorszą szutrówką. Trwają na niej prace drogowe – wygląda, ze niedługo będzie asfalt. Jedna jej część będzie prawdziwym wyzwaniem – zwłaszcza ze dopiero c chyba spadł kawałek góry wraz z drogą. My musieliśmy przedzierać się przez tymczasowo wydrążonym w skale odcinkiem. Paweł czuł się coraz gorzej siedząc na siedzeniu pasażera, – więc zamienili się z Norbertem i mimo słabości prowadził po tych wertepach. Mają chłopaki do siebie zaufanie, nie ma co… I jeszcze załapują się na awarię – Na postoju słyszymy charakterystyczne strzelanie stycznika rozrusznika. Rozładowany Aku? Na szczęście poluzowała się tylko klema. Śrubki nie dało się odkręcić – zespoliła się z nakrętką na stałe. Siłowe rozwiązania porzuciliśmy, – bo groziło to urwaniem klemy luz złamaniem śruby – zawinęliśmy więc kawałek drucika niwelując luz a zapewniając przepływ. Dotrwało do domu. 11:4 dla nas. Jakoś dojeżdżamy do Telouet. Paweł pada na twarz, wiec załatwiam mu łóżko u właściciela knajpki, w której zamawiamy żarcie. A głodni jesteśmy wściekle. Paweł śpi a my pożeramy zamówione frykasy! Z Telouet kiepski asfalcik dołącza w końcu do głównej nacjonalki łączącej północ kraju z południem – Drogi N9. Przecina ona Atlas na wysokości ponad 2200 m przełęczą Tizi-N-Tichka, z której wiodą na sam dół bajeczne serpentyny. Równy szeroki asfalt, milion zakrętów – non stop godzina zjazdu bez zatrzymania. Wszystkie opony pozamykane. Adrenalina max, parę razy było ciepło, gdy na czoło szła w zakręcie wielka ciężarówka. Mariola na tylnym siedzeniu adonis jazdę wyśmienicie, bardzo dobrze współpracuje w zakrętach – jestem pełen podziwu. Ja po tej jeździe byłbym siwy – a jej się jeszcze podobało… Zaczyna się zmierzchać jak wjeżdżamy do Marakeszu. Chcemy trafic na główny plac – ale nie pamiętamy ani jego nazwy ani nie wiemy gdzie się znajduje. Nie wiemy też gdzie spać – wbijam, więc współrzędne hotelu, który widzę na ekranie i jest jakoś optycznie w centrum. Wjeżdżamy w dzicz miasta, chwilę później przekraczamy bramę Medyny. Jedziemy na azymut cez za 600m a uliczki coraz mniejsze i ciaśniejsze, pełno pieszych rowerów kramików i na to my naszymi kolubrynami!!! Nagle wyjeżdżamy z plątaniny uliczek wprost na wielki oświetlony światłami bazaru plac! Trafiliśmy bez pudła – to słynny Jeema El Fna. Nasz hotel CTM jest dokładnie tutaj. W dodatku okazuje się zaskakująco tani – 125 za dwójkę. Biorąc pod uwagę lokalizację (to tak jak by spać na rynku w Krakowie) nie mogło być lepiej. I jeszcze mają chroniony garaż. Logujemy się szybciutko w pokojach, bo impreza na placu zaczyna się już mocno rozkręcać. A to chyba Mt Toubkal (4167 m n.p.m.) W międzyczasie dojeżdża Kajman z Puszkiem – auta niestety obowiązuje zakaz wjazdu na Plac – wiec stają na czymś w rodzaju parkingu strzeżonego dla skuterów. W końcu mają lawetę z dwoma motocyklami! Wpadamy na plac – to jedna wielka knajpa otoczona kramami spożywczymi. Wewnątrz znajdują się „ekskluzywne” restauracje – dla turystów. Mają menu po angielsku, ceny turystyczne i wyrafinowanie wkurwiających naganiaczy. W krótką chwilę doprowadzają nas do szału, a widząc, że nie będziemy ich klientami stają się opryskliwi i agresywni. Mają nawet opanowane polskie słowa, „Kaczyński chuj” –nie jest im obcy. Kilka dni po katastrofie pod Smoleńskiem gra na naszych uczuciach patriotycznych jest nie na miejscu. Brzydki akcent. W mniejszych lub większych grupach plątamy się po bazarze próbując różnych kulinarnych ciekawostek w najbardziej obskurnych knajpkach, w których siedzą normalni przechodnie. Raz się żyje, wiec zjadam: - móżdżek barani, z duszonym mięsem z okolicy głowy, - gotowane ślimaki w skorupkach, - smażone ryby i kalmary, - wściekle ostre ciastko migdałowe z herbatą miętową, - popijam to trzema sokami ze świeżo wyciskanych pomarańczy, - zagryzam daktylami i orzechami ze straganów. Nie mam prawa przeżyć do rana. To był udany dzień. Stan budzika: 2533 km, Przebieg 212 km Dzień czternasty: Highway Hmmm, co tu napisać o powrocie autostradą? Było zaskakująco fajnie... Jechaliśmy cały dzień, w zwartym szyku. (znaczy Patrol zostawał w tyle) płaciliśmy na bramkach (w sumie chyba 170 dirhamow) i tak prawie 600km przeleciało nam jak z płatka. Na wieczór byliśmy na pięknie położonym cyplu zwanym Cap Spartel, gdzie znaleźliśmy Camping z bungalowami. (N35 45.581 W5 56.136) a w nim 2os pokoje. Cena przystępna a w knajpie przygotowano nam świetną pożegnalną kolację z owoców morza – to było świetne zwieńczenie marokańskiej wycieczki. Zdążyliśmy jeszcze na zachód słońca na oceanem Atlantyckim – piękny widok. Nigdy nie widziałem oceanu. Stan budzika: 3110 km, Przebieg 577 km Dzień piętnasty: Home Sweet Home Rano zwijka i szybki przeskok do portu Tangier. Pussi i Norbi wreszcie mogą sobie pojeździć na swoich sprzętach W porcie zrzucamy motorki i chłopakom chwilę schodzi na próbie zhandlowania przyczepy, w porcie nie znajdują nabywcy, jadą więc do miasta, reszta czeka. O wzięciu do Europy nie ma co marzyć. Po godzinie wracają – gęby uśmiechnięte – 150 euro przynajmniej wróciło do kieszeni. A tak trzeba by ją zostawić. Formalności przechodzimy bez problemu i pakujemy się na prom. Teraz to już naprawdę koniec: W Europie czeka nas miła niespodzianka – tu jest dwie godziny wcześniej. Mamy wiec całkiem sporo czasu na powrót do Malagi pakowanie przyczepy i wysłanie Kajmana do domu. A wiec Kata na hol, Puszek pierwszy (jedyny) bieg i „dzida” te dwadzieścia parę km do Algeciras gdzie mamy zgruzowaną przyczepę. Na smuteńkim końcu już na parkingu podjeżdża do nas lokalna policja i bardzo kręcą nosem na holowanie motocykla motocyklem. To zdaje się niedozwolone. Szybko jednak okazuje się, że chłopaki są z hiszpańskiego TransAlp klubu, międzynarodowy język o wyższości Hondy nad innymi markami bierze natychmiast bierze górę a po łowach „KTM SHIT” jesteśmy już przyjaciółmi. Już drugi raz pomarańcza ratuje nam dupę a mimo to coś Norbi markotny… Dobrze, że Afra jechała na kołach bo byłby międzynarodowy skandal. Autostradą przeskoczyliśmy do Malagi gdzie na parkingu pod sklepem kolo lotniska zapakowaliśmy resztę motorków na lawetę i przebraliśmy się „na samolotowo” w czyste ciuchy. Jest po 22:00, boarding coś o 5 rano, więc czeka nas noc na lotnisku. Machamy jeszcze Kajmanowi, który z fasonem wyjeżdżając z podporządkowanej wali kołem przyczepy w krawężnik gnąc felgę a powietrze wchodzi z opony z efektownym sykiem. Widać żal mu się z nami rozstać – ściągamy koło, wypakowujemy narzędzia klepiemy felgę. Po chwili Kajman znika w ciemności a my przemieszczamy się na lotnisko. Wypijamy tam kilka piwek i o dziwo nie spóźniamy się na samolot. Dość dodać, że to pierwsze połączenie po tygodniu przerwy spowodowanej islandzką erupcją wulkanu… Ma się ten plan… Stan budzika: 3320 km, Przebieg 210 km KONIEC
__________________
pozdrawiam, podos AT2003, RD07A ------------------ Moje dogmaty 0. O chorobach Afryki: (klik) 1. O Mikuni: Wywal to. 2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!! 3. O goretexie: Tylko GORE-TEX 4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów 5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu. 6. Lista im. podoska Załącznik 10655 7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem. 8. O KN: Wywal to. 9. O nowej Afripedii: (klik) |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Maroko na żywo, kwiecień 2011 | stoner | Umawianie i propozycje wyjazdów | 4 | 01.04.2011 18:43 |
Maroko kwiecień 2009 | consigliero | Trochę dalej | 12 | 18.01.2010 10:56 |