02.07.2012, 02:47 | #21 |
Jak kółka to tylko dwa , a jak chcesz cztery - kup dwa motory :-)
Zarejestrowany: May 2012
Miasto: Lancaster UK
Posty: 756
Motocykl: 2x RD07A CRF1100 Adventure Sport
Przebieg: 90 tys
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 15 godz 48 min 21 s
|
Bardzo mi sie podoba. Super przygoda i coraz czesciej mysle aby sprobowac........
|
02.07.2012, 17:35 | #22 |
wondering soul
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 2,364
Motocykl: KTM 690 enduro, Sherco 300i
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 23 godz 11 min 8 s
|
ŚCIGANIA DZIEŃ PIERWSZY - MIAŁO BYĆ STRASZNIE….A BYŁO BOSKO Po prologu okazuje się, że niestety nie wszyscy dojechali na biwak. Kilka motocykli utknęło gdzieś na trasie: wywrotki, kłopoty techniczne itp.. Jednym z pechowców jest zaznajomiony Holender. Jego znajomi mocno się niepokoją. Do 24 faceta nie ma. Organizatorzy mają niby wszystkich ściągnąć - jak zapewniają ale jakoś słabo im to idzie. Pojawiają się pierwsze nerwy i ostre dyskusje, częściowo na pewno słuszne. Holender na pace dojeżdża o 2 nad ranem…. Czekał na samochód organizatora 7 godzin. Hm - wniosek jest jeden. Lepiej jednak nie liczyć na zgarnięcie przez organizatora w razie problemów. W każdym razie koduję to sobie w głowie. Niby wszyscy dojechali. Bezpiecznie i cało. No ale tyle czasu samemu, gdzieś w górach, średnio przyjemne. No nic - wstajemy rano. Ja trochę spanikowana przed pierwszym dniem ścigania i tym, co nasłuchałam się na odprawie o pierwszym odcinku specjalny. Start jest dość późno - o 8, więc nie ma specjalnego pośpiechu. Wymieniamy nasze talony na baaaardzo pyszne śniadanie, szykujemy się do startu. Dziś robimy pętlę. W całości 170 km, z czego jest około 70 km dojazdówek, głównie po górskiej, ale asfaltowej drodze, z kawałkami po drogach szutrowych. Reszta to odcinek specjalny, podczas którego dwukrotnie wdrapujemy się i zjeżdżamy po 1000 metrów do góry i w dół. Zdobywamy dwie przełęcze. Dwa razy przekraczamy rzekę. Pierwsze kilkanaście kilometrów dojazdówki już znamy. Trzeba zjechać z miejsca, w którym położony jest camping w dolinę. Tam czeka "beczkowóz" z paliwem. Tam gdzie nie ma stacji, zawsze zorganizowany jest taki beczkowóz. Choć generalnie stacji jest w Albanii na potęgę, nawet w najmniejszych wioskach. Po zatankowaniu wjeżdżamy na pierwsze szutry. Mimo, że to dojazdówka, ludziom udziela się lekka "histeria ścigania" - w końcu to pierwszy dzień prawdziwych zawodów. Daleko niestety nie zajeżdżamy: po pierwszych kilku szutrowych kilometrach Jurek łapie gumę. Co za pech - tak na początek! Nie mamy musów. Nie ma wyjścia - trzeba wymienić dętkę. Na szczęście wieziemy zapas, więc chociaż nie trzeba łatać. Z nieba leje się żar. Stoimy gdzieś w środku "wioski na końcu świata". Od razu pojawiają się ciekawscy lokalesi. Pytają jak mogą pomóc. Szybko okazuje się, że angielski zupełnie tu się nie przydaje, ale… niespodzianka - po włosku spokojnie można się dogadać. Zawsze znajdzie się ktoś, kto płynnie mówi w tym języku. Cała konwersacja toczy się więc w języku Dantego, trochę koślawym w moim wydaniu, ale wystarczającym, żeby się dogadać. Jurek wymienia dętkę. Muszę przyznać, że jest w tym mega sprawny i szybki. Tylko ten upał trochę przeszkadza… No i w sumie lokalesi momentami też. Chcą dobrze, ale dużo ich, pchają się, tłoczą, zadają setki pytań. A czas płynie. Wszystkie motocykle już pojechały. Pojawiają się pierwsze samochody. Będziemy niestety razem z nimi jechać. Trudno. W końcu motorek gotowy do drogi. Wskakujemy na sprzęty i pędzimy dalej. Mijamy samochody. Doganiamy jakieś ostatnie motorki. Widoki na dojazdówce są oszałamiające: turkusowe rzeki z lagunami kuszą, żeby wskoczyć do krystalicznej wody. Po 60 km dojeżdżamy do startu, prawie wszyscy siedzą w małej knajpce 500 metrów przed startem i zbierają siły na te 100 kamienistych kilometrów. Kiedy dojeżdżamy do linii startowej, słyszymy jak wywołują nasze numery. Nie odpoczniemy nawet minuty, no ale przynajmniej się nie spóźniliśmy. Fart. Startujemy z marszu . Umieram z gorąca. W camelbacku mam tylko połowę zawartości. Wiem, że będzie jeszcze cieplej. Od razu po starcie zaczyna się kamienista droga. Na tyle szeroka, że zmieszczą się samochody, ale w sumie to taka, jaką kiedyś pewnie tędy chodziły osły. Jedziemy wzdłuż wąwozu i rwącej rzeki. Ku mojemu zaskoczeniu jedzie się całkiem dobrze. Nawet tempo mamy niezłe: co chwila udaje się kogoś minąć. Czuję się pokrzepiona na duchu. Wieczorna i poranna panika, ustępują miejsca przyjemności z jazdy. Nawigacja daje dodatkową radochę. Po kilku kilometrach droga opuszcza dno wąwozu i zaczyna wspinać się na pierwszą przełęcz. Nie są to jakieś mega strome podjazdy w stylu "rumuńskie, czy ukraińskie enduro", podjazdy których się obawiałam jadąc na 690. Droga pnie się szybko w górę, ale na zasadzie agrafek. Sporo jest tu luźnych i porozrzucanych kamieni. Momentami kamieniska są całkiem głębokie. Momentami jest to lita skała, ale wszystko do przejechania. Nie zdążam nawet specjalnie ochłonąć z tego nadmiaru wrażeń, a już wjeżdżamy na pierwszą przełęcz. Znaczy pierwsze 1000 metrów do góry pokonane. I nic się takiego nie stało. Daję radę. I mam mega fan. Co więcej - jedzie się super. Dołączył się do nas jakiś trzeci motocyklista i tak jedziemy we trójkę, Równym, całkiem sprawnym tempem. Teraz czeka nas pierwszy długi zjazd. Zawsze gorzej mi idzie na zjazdach niż na podjazdach - uważam, że są trudniejsze, więc znowu zapala mi się lampka. Ale i tym razem, szybko gaśnie. Dalej jedzie się świetnie i bez większych problemów. No może z wyjątkiem kilku ciasnych agrafek… Po drodze mijamy Maćka grzebiącego coś w swoim motorze. Okazuje się, że motocykl zgasł i nie odpala. Zero reakcji na cokolwiek. Nic nie możemy zrobić. Dla Maćka to koniec jeżdżenia tego dnia. Szkoda, ale przynajmniej na jedną górę wjechał. Zawsze to coś. Teraz nie pozostaje mu nic innego jak na "zbierający" samochód organizatorów. Posiedzi tu sobie do wieczora - myślę, mając na uwadze wydarzenia dnia poprzedniego. Wodę na szczęście ma i jakieś energetyki też. Jedziemy więc dalej. Dojeżdżamy do kolejnej doliny. Znowu kilkanaście kilometrów wzdłuż krystalicznie czystej rzeki. Przejazd przez bród, na drugą stronę doliny i kolejny podjazd 1000 metrów do góry. Podłoże trochę się zmienia: blisko rzeki jedziemy po głębokich kamieniach, Niedużych ale głębokich. Broń boże odpuścić gaz: od razu nurkowanie mamy gwarantowane. Potem wjeżdżamy w strefę lasu. Jest sucho . Droga jest na maksa twarda, naszpikowana pojedynczymi kamieniami, ale bardzo śliska. Czują jak kilka razy ucieka mi tył. Jest o wiele bardziej ślisko niż na poprzedniej górze. Tutaj trzeba spokojnie z gazem. Żadnego gazu w punkt, bo od razu stawia bokiem. Wszystko płynnie i delikatnie, czyli "po dziewczyńsku" Doganiamy Grześka. Wygląda na trochę zmęczonego, ale w sumie nie odpuszcza. Na jakimś zakręcie dostaje potężnym kamieniem spod jego kół. Prosto w gogle. O Boże - wydaje mi się, że mam dziurę w szybie, ale na szczęście nie. Jaki fart, że nie dostałam tym w szyję albo w twarz, bo pewnie by mnie ściągnęło z motocykla. No ale chwila grozy była. Nic miłego. Jedziemy jakiś czas razem. W końcu decydujemy się pojechać trochę szybciej. Wyprzedzamy Grześka i gnamy dalej. Czuję już zmęczenie. Kilka razy jestem bardzo bliska zaliczenia niezłej figury: a to mnie stawia bokiem na ostrych zakrętach, a to katapultuje jakiś głaz. Jakimś cudem udaje mi się nie wywrócić. Jurek też jest kilka razy w tarapatach. Tak sobie myślę, że jak ktoś poleci tu na tych kamieniach i jednak się nie utrzyma, to naprawdę może być nieszczęście. W większości droga z jednej strony kończy się urwiskiem, a z drugiej jest skalna ściana. Nie wiadomo gdzie lepiej się wywalać. W końcu dojeżdżamy na drugą przełęcz. Trzeba jeszcze się skupić i zebrać siły na zjazd. Wiadomo końcówki są najbardziej zdradliwe. Ludzie zmęczeni. Myślą już tylko o mecie. Zazwyczaj siada już koncentracja. A to chyba najgorsze. Bez niespodzianek dojeżdżamy do mety. Tam już cześć motocykli i beczkowóz do tankowania. Ustawia się spora kolejka, a wszystko się trochę ślimaczy. Najpierw jednak idziemy po jakieś zimne płyny: niezawodna coca -cola, woda, sok. Wszystko co znajdujemy w lokalnym sklepiku. Uśmiechy nie schodzą nam z buzi, mimo, że jesteśmy naprawdę padnięci. Niestety radość nie trwa zbyt długo. Jeden z zawodników mówi nam, że ktoś z naszej ekipy miał poważny upadek i ma nogę złamana w dwóch miejscach…. Okazuje się że to Grzesiek, którego wyprzedziliśmy podczas podjazdu na drugą przełęcz. O kurcze - tu nie ma czasu na czekanie kilka godzin. Tym razem jednak organizatorzy spisują się na medal. Szybko docierają do Grześka. Wywalił się jakieś 20 km przed metą. Ktoś z naszej ekipy dał mu ketonale. Grzesiek to twardziel więc siedzi tam i bez mrugnięcia okiem czeka na pomoc. Opieka medyczna od organizatora robi co może na miejscu, a potem szybko zabierają Grześka do Tirany, do amerykańskiego szpitala (na szczęście tam, a nie do lokalnego). W tym szpitalu Grzesiek spędzi resztę rajdu, ale jak sam potem powiedział było mu całkiem dobrze. Ulubieniec pielęgniarek i telewizji. Wszyscy mu dogadzali i ani chwili się nie nudził, a przy okazji został gwiazda albańskiej TV. Po pełnym emocji dni wracamy na biwak. Druga dojazdówka, to tylko jakieś 30 km. I tylko asfalt - ufff. Ostatni podjazd na camping już znamy: jedziemy tym kawałkiem już trzeci raz. Na biwaku rzucamy się oczywiście na jedzenie. Ale jesteśmy wygłodniali i ugotowani. Temperatury dały nam się mocno we znaki. Dopiero pod wieczór robi się chłodniej, a w nocy jest już całkiem rześko. Na campingu Ci najlepsi odpoczywają już co najmniej od godziny. Nie wyglądają nawet na specjalnie zmęczonych… No cóż, hm - inna liga. Łażą w klapkach. Porozbierani ile się da. Niektórzy nie rozstają się ze swoim ulubionym obuwiem nawet na rajdzie. Czas umilają wszystkim "panie redbulinki, schłodzony red bull po takim dniu - to jest to". Późnym po południem zjeżdża na camping cała nasza ekipa. Nie ma Maćka, Krzemienia i Grześka. Grzesiek - wiadomo, jest w drodze do szpitala. Maciek pewnie czeka na transport siebie i motoru. A co z Krzemieniem? Ktoś go widział po drodze. Okazuje się, że też wywinął potężnego orła. Na szczęście nic sobie nie zrobił, ale motorek jest delikatnie mówiąc "zmasakrowany". Nie ma szans na jego uruchomienie. Tak, że Krzemień, nie czekaja nawet na organizatorów (i słusznie) sam sobie organizuje transport do wioski. Wieczorem przyjeżdża na pace z lokalesami. Dla niego to koniec przygody z rajdem - motorek w takich warunkach jest nie do naprawienia. Szkoda, ale Krzemień nie traci pogody ducha. Raczej czerpie przyjemność z tego co udało mu się przejechać, a nie rozpacza nad tym, czego się nie udało. Nie w tym roku, to kiedy indziej… I słusznie. Ostatni startujący, którzy ukończyli dzisiejszy etap dojeżdżają na biwak około 21. Ci wyglądają na bardzo zmęczonych. Mówią, że mieli sporo trudności na trasie i nie spodziewali się tak trudnego terenu. Czy był taki trudny? Oczywiście to kwestia subiektywna. Mnie nastraszyli poprzedniego dnia na odprawie i nastawiałam się na większy hardcore. Więc wydawało mi się, że nie było tak źle, a kamienie nie takie wielkie. A może po prostu miałam dobry dzień… Wykręciliśmy całkiem dobry czas - jak się okazuje wieczorem. Dobrze nam się jechało. To wszystko bardzo pozytywnie wpływa na mój nastrój. No może poza wieściami o tych wypadkach… Tego dnia na 125 startujących motocykli i quadów, etapu nie ukończyło 12 osób. Najlepszy czas na odcinku specjalnym tego dnia wynosił 1:45, a najgorszy 5:08. Myślę że to jednoznaczne obrazuje jak bardzo jest zróżnicowany poziom startujących. Wieczorem jak zwykle odprawa i malowanie road booków. Następnego dnia czeka nas 432 km….. Nie wiem jak to przetrwam, jak po dzisiejszych 184 km była zmęczona. Pierwszy motocyklista startuje o 6 rano. Więc, szybko zmykamy wszyscy do namiotów. Niestety nie mogę znaleźć zbyt wiele fotek z tego dnia. A szkoda. Bo było naprawdę cudnie. Udało mi się namierzyć filmik, który jakoś tam obrazuje klimat z trasy. Filmik jest nakręcony przez Holendra, który w generalce zajął 14 miejsce. Jechał na KTM 690 enduro i był pierwszy spośród dużych motocykli. Tego dnia z czasem 2:11 uplasował się na 41 pozycji. Myśmy mieli 2:17. Ponieważ z wieloma osobami na forum zdarza nam się jeździć, podaję Wam orientacyjne czasy, żebyście wiedzieli jakie tempo panowało na rajdzie. Pozdrawiam i c.d.n.
__________________
Ola |
02.07.2012, 22:19 | #24 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Germany
Posty: 5,924
Motocykl: CRF1000D+Cegla+Czelendz
Online: 4 miesiące 1 tydzień 5 dni 17 godz 40 min 35 s
|
Nooo rewelacja i czekam na dalszy ciag .Daloby rade Olu,zaznaczyc cala trase rajdu na mapie papierowej lub innej mapie,zeby naprzyklad moc sobie przejechac ta trase w przyszlym roku.Tylko zadne traki i jakies pointy bo nie kumam nawigacji .Gratulacje udzialu
|
02.07.2012, 22:49 | #25 |
mistrzu
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 1,956
Motocykl: RD03
Przebieg: ?
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 4 tygodni 1 dzień 5 godz 28 min 4 s
|
tracki pointy, cokolwiek !! Wsadzić to na google mape dla "papierowych" to już chwila.
__________________
Enduro i ADV |
02.07.2012, 23:08 | #26 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Germany
Posty: 5,924
Motocykl: CRF1000D+Cegla+Czelendz
Online: 4 miesiące 1 tydzień 5 dni 17 godz 40 min 35 s
|
Wlasnie,myslcie o tych co zostali w epoce papieru .Ale te trasy sa piekne
Ostatnio edytowane przez myku : 02.07.2012 o 23:16 |
03.07.2012, 12:30 | #27 |
wondering soul
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 2,364
Motocykl: KTM 690 enduro, Sherco 300i
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 23 godz 11 min 8 s
|
Myku, jedyne co mam z tej trasy to road book. Papierowy NO ale na podstawie roadbooka ciężko mi będzie przenieśc trasę na mapę. Zapytam, czy ktoś miał może włączonego GPSa i ma ślad z trasy. To już będzie coś. Jeśłi ktoś będzie chciał road booka, to oczywiście służę pomocą. Można zeskanować, skopiować. A czy Ty przypadkiem Myku nie przymierzałeś się do zakupu road booka - coś mi się tak kojarzy? Jeśli tak, to byłaby najfajniejsza jazda po tej trasie.
Pozdrawiam
__________________
Ola |
03.07.2012, 12:49 | #28 |
kurczę Ola - to jest chwilowo mój ulubiony serial na ATF
szacunek tak BTW. matjas
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa |
|
03.07.2012, 14:03 | #29 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Germany
Posty: 5,924
Motocykl: CRF1000D+Cegla+Czelendz
Online: 4 miesiące 1 tydzień 5 dni 17 godz 40 min 35 s
|
Tak,przymiezalem sie i przymierzam.Reszte pisze ci na
|
03.07.2012, 23:13 | #30 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Wroclaw
Posty: 2,392
Motocykl: RD04
Przebieg: 40.000
Online: 3 miesiące 2 dni 40 min 31 s
|
Ola nawet nie wiesz albo wiesz ile wskrzesiłaś mysli-
"a może ja tak też kiedyś bym spróbował(a)? Pisz dalej! |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Rajdowo przez Afrykę | kajman | Umawianie i propozycje wyjazdów | 0 | 20.05.2013 14:51 |
Albania 2012 | kocur | Trochę dalej | 11 | 23.03.2013 00:45 |
67 FIM Rally 2012 | mirass | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 0 | 14.07.2012 21:44 |
Rally Albania 8-15 czerwca 2012 | Macek | Umawianie i propozycje wyjazdów | 1 | 02.04.2012 17:31 |