21.12.2010, 20:20 | #21 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Albo pisz dalej natentychmiast, albo zamilcz na zawsze. Ponoć w nocy przez sen już kufry pakowałem.....
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
21.12.2010, 21:27 | #22 |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
Rewelacja.
Dobra inspiracja. Nie było problemów z wjazdem na tereny prywatne? Mieszkałem onegdaj w Katalonii, tam bylo, oględnie mówiąc, słabo pod tym względem. |
21.12.2010, 23:04 | #23 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Tak łatwo się mnie zamknąć nie da
Po tych wszystkich perypetiach z kluczami (chyba godzinę nam to zajęło) padamy wieczorem na twarz. P. jeszcze sennie w łóżku mamrocze: "Jak myślisz, jak Xena (alarm na tarczy w GSie) zacznie w nocy wyć, to usłyszymy z tego drugiego bloku?". Jak już wspomniałam, w Torrevieja Hiszpanów (i Hiszpanii) brak. Trochę żałujemy, no ale kto to wiedział, rezerwując nocleg via Internet. Mieszkanko jest jednak ok, klima działa, 2 pokoje na 2 osoby - rozpusta po prostu. Miała być i jest pralka, więc odkopujemy proszek do prania (czy już wspominałam, że kufry bmw mieszczą wszystko?) i robimy wieeeelkie pranie wszystkiego. Widać, że wynajmowane jest wielu różnym nacjom, bo w łazience wisi dość długi text o tym do czego służy i jak należy używać zasłony po prysznicem. Czyżby Amerykanie tu bywali Okoliczne domy i mieszkania są w całości wykupione przez Brytyjczyków i Szwedów oraz innych "ludzi północy". Wszystkie napisy po angielsku, gazety też. Z jednej strony plus - w końcu rozumiemy, co do nas mówią i gazetę można przeczytać, ale my chcieliśmy do Hiszpanii.... Lekarstwo na powyższe jest jedno - trzeba jechać w bok Na pierwszy rzut wybieramy skok na południe do prowincji Murcia, a dokładnie miasta Cartagena. Po drodze mijamy kilka takich fajnych budowli, charakterystycznych dla tego regionu: Szkoda tylko, że większość w takiej rozsypce... Po drodze lekki szok klimatyczny. Ogólnie w Walencji jest już chłodniej (czytaj 35 stopni zamiast 40). Ale nagle zjawiają się chmury. Deszczowe!!! Kondomy mamy, ale zostawione w mieszkaniu, bo z założenia miały być ewentualnie na podróż powrotną koło 15 września przez Niemcy i Polskę. A tu coś kapie na kask. I krótki rękawek. I krótkie spodenki. I klapeczki... Ale na szczęście przez jakieś 5 minut. Cartagena to dość stare miasto. Podoba mi się jej opis w przewodniku: Założona w 227 p.n.e. przez Fenicjan, II w p.n.e. opanowana przez Rzymian, od V w. n.e. Bizancjum, VI w zdobyta przez Wizygotów, w VIII w przez Arabów, od XIV w w końcu hiszpańska . To się nazywa zmienność losu! Zachowały się zabytki właściwie ze wszystkich tych epok. Katakumby wczesnochrześcijańskie: Rzymski amfiteatr, odkryty kilkanaście (!) lat temu. Był tak szczelnie zabudowany domami, że nic nie było widać... Amfiteatr jest największą atrakcją miasta i widać go z daleka. Jak widać na zdjęciu jest na górce. Prowadzi do niego mnóstwo schodów. No to idziemy. Jak już ledwo dyszymy na górze schodów, to okazuje się, że nie tędy droga. Wysoki płot. No to na dół i z lewej. Na górze to samo. Do cholery ciężkiej, w środku są ludzie. Jak tam wleźli Dlaczego nie ma żadnego napisu "entrada" Jest tylko "salida" i pan ochroniarz, który krzyczy, że tu jest tylko i wyłącznie salida. No go gdzie ta entrada Lituje się nad nami jakiś ciut-anglojęzyczny turysta i tłumaczy, że mamy iść na rynek. Ale ja nie chcę na rynek (który jest 200 m w drugą stronę) tylko do amfiteatru!!! Mamy dość. W końcu z boku też coś widać. Idziemy na ten rynek. A tam napis "anfiteatro entrada"... Wejście było przez podziemny tunel z muzeum, które było na rynku.... Do tego fajny port, fajne knajpki (paella smakuje tylko w Hiszpanii, i to tylko tam, gdzie widać morze, z którego pochodzą jej składniki). Pomnik zmartwionego marynarza (tylko czym?) A samo miasto też klimatyczne, jako w Hiszpanii. Zdjęcie pod tytułem roboczym "Los Balcones" Z Cartageny wracamy wybrzeżem, zaliczając największą atrakcję turystyczno - przyrodniczą Walencji: Mar Menor, czyli lagunę oddzieloną od Morza dwoma mierzejami (coś jak Hel x 2). Fajne, tylko nic nie widać spoza 20to piętrowych hoteli... wrrrrr... Mierzeje tak wąskie, że mieszczą akurat drogę oraz 2 rzędy hoteli po bokach... Wieczór chcemy spędzić nad basenem, który "przynależy" do naszego apartamentowca. Całkiem spory, nawet popływać się da. Kocyk, piwo, książka pod pachę - idziemy. W wodzie jakieś 5-6 chłopa mocno podpite. I język też jakiś znajomy, a w szczególności słówka na "k" oraz "ch", Jakoś nie nabieramy ochoty na polsko-polską integrację, a w zasadzie lekko wstyd się nam robi, bo inni dyskretnie basen opuszczają. Na szczęście książka, którą czytam jest po niemiecku (na wszelki wypadek trzymam ją tak, żeby okładka była widoczna) i mogę się czuć bezpiecznie Niestety nie na długo, bo kiedy do moich uszu dochodzi pieśń "Falubaz pany", to nie mogę powstrzymać się od śmiechu i czas na ewakuację (a jesteśmy rodowitymi zielonogórzaninami...) Ostatnio edytowane przez jagna : 21.12.2010 o 23:33 |
21.12.2010, 23:42 | #24 | |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
Cytat:
Tak czy inaczej, odwiedź makro, tamże do nabycia: ośmiorniczki baby z dal pesca i krewetki oraz kalmary od abramczyka. Po rozmrożeniu nie poznasz, że to mrożone, a wiem co mówię chyba, bo więcej zjadam robali niż innego białka zwierzęcego. Do tego dobry ryż hiszpański arborio, czy włoski do risotto, prawdziwy szafran (najtaniej w marksie), fasolka/papryka z warzywniaka i nie ma się czego wstydzić. Robię regularnie i śmiem twierdzić, że to w Hiszpanii trudniej lepszą paelię trafić. |
|
21.12.2010, 23:49 | #25 | |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Cytat:
Moja najlepsza paella była w knajpce przy Playa de Arena na Teneryfie. Na którą trzeba było czekać 45 min (podobno ze względu na żywe marinere) I mimo usilnych starań ze zwierzątkami kupionymi w nas (fakt, że w Z.Górze ciężko liczyć na frykasy, które opisałeś powyżej, nawet w makro) mojej paelli daleko było do tej hiszpańskiej.... Ale może kucharka ze mnie kiepska... |
|
22.12.2010, 02:01 | #26 |
świeżym warto być:)
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: DWR
Posty: 1,242
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 10 godz 58 min 39 s
|
sneer ma rację, i Ty też masz rację jednak trochę więcej racji ma jagna. Żeglując sobie po ciepłych wodach, zawsze witaliśmy w porcie Skradin. Znam tam taką rodzinną restauracyjkę z dala od portu, gdzie scampi z grila jest potrawą sztandarową. Śmiem twierdzić, że krewety potrafię zrobić lepsze od nich, ale niestety nie dodam słońca i zapachów, które towarzyszą tam na miejscu...tym samym, moje scampi wypada słabiej
__________________
pozdrawiam Pan Bajrasz |
22.12.2010, 09:30 | #27 | |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
Cytat:
w barach też stosuje się mrożonki (kalmarów z Morza Śródziemnego by nie starczyło nawet dla 10% turystow, krewetki w jednym gatunku praktycznie, mule aka mejilliones ściąga się hodowlane, bo większe i tańsze) - i ostatecznie nie ma w tym nic złego. co do klimatu, no co, pewnie że tak. Tak czy srak, paella w Hiszpanii jest całkiem często fastfoodowym syfem, niestety, za dobrą trzeba zwykle zapłacić 25-30 EUR na 2 osoby. W Andaluzji co prawda nie byłem, tam jest biedniej niż w Katalonii czy Comunitat de Valencia, wiec możliwe, że i paelię dobrą łatwiej i taniej można kupić. |
|
22.12.2010, 11:05 | #28 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Reykjavik
Posty: 685
Motocykl: tyż Honda ale mała siostra królowej
Przebieg: jest
Online: 1 miesiąc 3 dni 3 godz 35 min 20 s
|
Najlepsze robaczki w Katalonii jadłam w małej knajpce " Paradeta" w Barcelonie....knajpka z dala od centrum ale na chodniku ustawiają się do niej kolejki turystów....jak mówi moj syn-najlepsze burito jest w "Casa Susana" na krakowskim rynku, chociaz wielokrotnie jadł burito w Meksyku....trudno dyskutowac o smakach i gustach kulinarnych....
|
22.12.2010, 16:06 | #29 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Wieczór spędzamy na balkonie, "delektując" się polskimi śpiewami dochodzącymi znad basenu. Do tego krótki spacerek nad morze. W Torrevieja mamy tylko 4 noclegi, więc za dużo czasu nie zostało. Ale w zasadzie okolica nie bardzo nadaje się do wycieczek, więc nie ma za bardzo czego żałować. Niestety z 16 dni urlopu aż 6 to przeloty... Że też człowiek musi mieć takie a nie inne hobby...kupiłoby się wycieczkę samolotem i byłoby się w Alicante po 4 godz...
Postanawiamy jeden dzień pojeździć, a drugi, zgodnie z ogólnie panującymi tendencjami, pobyczyć się na plaży. W dodatku znaleźliśmy na balkonie maty plażowe - grzech nie skorzystać (BTW : poprzedniego lata kupiliśmy takie mini- maty w Grecji i wróciły z nami do kraju. Doskonale się wpasowały pod tylny kufer ale oczywiście zostały w domu ) Wybieramy obiekt z listy Unesco (nie wiem już który z kolei) - ogrody palmowe w Elx, czyli Huerto del Cura. Jak ogród, to może będzie cień? P. się pyta, czy będą kury Ogród imponujący rozmiarami nie był, ale ogólnie cały gaj to podobno największe skupisko palm w Europie: zawartość owszem, owszem, przynajmniej dla mnie. P. się chyba lekko nudził: a ja rozpoznawałam kaktusy z domowej kolekcji, tylko duuużo większe : Ogólnie dopadło nas lekkie zmęczenie/znudzenie i kolejne 2 godziny spędziliśmy nad kawą na rynku w Elx (albo Elche, bo tu nazwy były dwujęzyczne, po hiszpańsku i walencku? walencjańsku?) Podjechaliśmy jeszcze do Parque Natural de La Mata y Torrevieja , czy słonej laguny. Fajnie to wygląda, ale raczej z lotu ptaka. Podejść za bardzo nie można, bo podobno się flamingi wystraszą. Parking hen, hen od laguny, wstęp pieszo lub rowerem. Szybki test szerokości bramki wjazdowej (jak przejdzie kierownica, to przejdzie i silnik (boxer!), czyli całe moto) , nikogo nie ma, jedziemy. Niestety ścieżka biegnie dość daleko od samej wody, i tylko się domyślamy, że te różowe plamy na horyzoncie to flamingi... Nie decydujemy się na jazdę "na szagę" bo to w końcu rezerwat a my i tak już chyba mocno przepisy łamiemy Jeździmy jeszcze trochę "dookoła komina" , ale jakoś nic szczególnie interesującego się nie trafia. Następny dzień do południa spędzamy na plaży (wybaczcie brak zdjęć, ale to niestety typowa plaża z hotelami dookoła) usiłując znaleźć jak najmniej zaludniony kawałek. Ech, greckie plaże... Kilometry piachu (albo kamieni) były tylko nasze... Po obiadku ostatnie zakupy (czyli ile puszek z małżami, ośmiornicami itp. można wrzucić do kufra ponad to, co przewidział producent), ostatni rzut oka na miasto (w sumie nasz apartamentowiec stoi daleko od centrum), snobistyczną z lekka marinę o zachodzie słońca: Ostatnie zdjęcia w temperaturze ponad 30 stopni na rok pański 2009: i powoli trzeba się pakować. Przed nami ok. 2600 km do domu. Ale jeszcze kawałeczek Prowansji chcemy zobaczyć przy okazji. O ile się dogadamy po francusku |
22.12.2010, 16:34 | #30 |
Zarejestrowany: Jun 2008
Miasto: Poznań
Posty: 5,596
Motocykl: 690 Enduro
Online: 4 miesiące 2 tygodni 14 godz 41 min 50 s
|
Dodam, że to naturalne, że jakieś dalekie potrawy przyrządzone u nas czy przez nas smakują często lepiej niż oryginał. To kwestia smaku. A smak to rzecz wyuczona. Dlatego każdą potrawę przyprawimy do naszego własnego smaku który jest zbliżony w ramach jednego kręgu kulturalnego. Kto z nas ugotowałby ryż "na klejąco" bez grama soli? A ryba przyprawiona jedynie pieprzem syczuliańskim i chilli?
P S Miejsca bardzo fajne jak i ich opis.
__________________
"A jeśli nie znajde w swej głowie rozumu to paszport odnajde w szufladzie..." |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Na kolejne mroźne wieczory - tym razem Bałkany i Grecja [Lipiec 2008] | jagna | Trochę dalej | 33 | 25.01.2011 23:33 |