13.02.2021, 21:15 | #31 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 17 godz 55 min 24 s
|
6 dzień. 25 kwietnia. Rumunia — Bułgaria Licznik 93873 – 94510 637 km Bardzo rześkie powietrze jakoś nie przystaje do porannego słońca. Dla rozgrzewki wypychamy motocykle za bramę Casa Iris. Mircea wyszedł do pracy wcześniej, więc sami zamykamy za sobą wielkie drzwi. Pakowanie bagażu jest po kilku dniach nawykiem nabytym. Jedna torba, druga torba. Na nie pusty plecak. Potem tankbag. Zabezpieczyć gumami, sprawdzić, jeszcze raz sprawdzić. Na początku każdej podróży traktuję to, jak przymus. Z biegiem czasu wchodzi w krew i jest odruchem. Wciskam starter silnika i od teraz jestem w drodze. I to jest za każdym razem takie uczucie, jakbym… No nie mam słów na to. Takie mrowienie jakieś w głowie. Nie wiem jak się to stało, że jesteśmy gotowy do drogi tak wcześnie. Co innego zapewniać się wzajemnie, że się wstanie na czas a, co innego wstawanie o czasie. Niemal bezchmurne niebo to obietnica suchego asfaltu. Długie cienie dwóch motocyklistów prześlizgują się po kostce brukowej, po asfalcie, krawężnikach, mijanych samochodach. Ponieważ Transalpina zamknięta, trzeba wrócić do Sebes i tam wjechać na główną drogę. Jedziemy na południe i mamy zamiar dojechać do Bułgarii. Dobrze nie wjechaliśmy do Sebes a tu wielki bank i bankomaty. Bez nadziei wciskam numer PIN a tu… zaskoczenie. Dzierżę w dłoni 1000 Lei. Dopiero teraz mnie olśniło. Dawno temu porobiłem sobie różne zabezpieczenia, ograniczenia, limity i zapomniałem o nich. Jeden z nich powodował, że z bankomatu mogłem wyjąć niewiele naraz i niewiele tych razów w miesiącu ustawiłem. Teraz limity się odnowiły i mam już całą potrzebną gotówkę. Za wcześnie jednak, żeby liczyć gdzieś tutaj na otwarty kantor. Z uwagą śledzę drogę, żeby przypadkiem nie wjechać na autostradę. Równoległa jest tak samo dobra, a nie trzeba pędzić i prawie nie ma na niej ruchu. Przejeżdżając przez Sybin, natknęliśmy się na otwarty kantor. Tutaj pozbywam się mojego ostatniego zmartwienia. Dolary chowam w najdalszy zakątek zakątków tak, żeby się nie pogniotły i tym samym kończę wątek walutowo-zapasowy na dobre. Załatwione. Góry zmieniają pogodę. Każdy o tym wie. Co innego jednak wiedzieć a co innego poczuć na własnej skórze. Karpaty właśnie spłatały nam takiego psikusa i malowniczą, pełną zakrętów drogą DN7 wjechaliśmy z wczesnej wiosny w późne lato. Temperatura w jednej chwili tak się podniosła, że zatrzymać trzeba było się od razu, bo groziło nam przegrzanie. No to rozbieramy się jak te cebule, warstwa po warstwie. Dziś nie głodujemy, korzystając ze zdobyczy cywilizacji w mijanych miastach. Granica to formalność. Po stronie Rumuńskiej jeden samochód. Później bardzo długa kolejka na most w Ruse, którą powoli mijamy lewym pasem. Powoli, żeby sprawdzić, czy ktoś będzie nam zarzucał zuchwałe przepychanie się. Nic z tych rzeczy. Kolejka jest, bo jest ruch wahadłowy. Kilka razy już tędy przejeżdżałem w przeszłości, ale nie przypominam sobie, żeby most był zupełnie przejezdny. Zawsze coś Po stronie bułgarskiej sznur samochodów. Tak samo jak przed mostem omijamy je, uważając żeby nie nadwyrężyć czyjejś cierpliwości. Taki tu jednak chyba zwyczaj, bo ktoś z przodu widząc motocyklistów, zamachał zachęcająco na nas. Celnik pobieżnie sprawdza dokumenty i już nas nie ma. Tuż za granicą w kantorze wymieniamy rumuńskie Leje na Dolary i ukraińskie Hrywny na bułgarskie Lewy. Taki miszmasz, żeby pozbyć się zbędnej waluty. Im bardziej oddalamy się od granicy, tym bardziej zielono. Im dłużej jedziemy, tym później się robi. Im później, tym słońce niżej. Im słońce niżej, tym mniej ogrzewa powietrze. Niby oczywistość, ale różnica od miejsca rozbiórki dotąd to dobre kilkanaście stopni. Mieliśmy dojechać do Burgas, ale przenikliwy ziąb, zbliżający się wieczór i kiszki grające marsza, zatrzymały nas w Obzor. Znam trochę to miejsce. Czasem w drodze do Turcji, zatrzymywałem się tu. Na kempingu można rozbić namiot, zmyć z siebie trudy drogi, a jeśli ktoś lubi to i zażyć jarmarcznego kiczu na deptaku, zjeżdżalni wodnych i zapewne dużo więcej. Tym razem miasto jak wymarłe a kemping jeszcze nieczynny. Brama zamknięta na kłódkę. Przy bramie wisi tabliczka z numerem telefonu. Zadzwoniłem tam. Za chwilę trafiliśmy do pobliskiej tawerny. Jej właścicielka zarządza też polem namiotowym. Z początku chyba nie chciało jej się nas tam wpuścić, bo nieczynne, bo nie sezon, bo jakieś prace remontowe. Wymyślała tak, aż argumenty jej się skończyły i w końcu wygnała na tę zimnicę kelnera w koszuli z krótkim rękawem, żeby bramę otworzył. Żaden z pęku kluczy nie pasuje do kłódki. Przemarznięty wrócił do tawerny, żeby zaraz stamtąd wyjść i powiedzieć nam, że brama od strony morza jest otwarta i możemy tamtędy wjechać. Zrobiło się cieplej dopiero przy rozstawianiu namiotów. Dlaczego? Zgadnijcie, kto był pierwszy… Kolacja z żelaznej porcji produktu zwanego liofilizantem kończy piąty dzień naszej podróży. Serowi z makaronem mówię stanowcze NIE. Przynajmniej nie będę woził tego świństwa To był jeden z tych dni, kiedy nic szczególnego się nie dzieje, a jednak zasypiając, ma się nadzieję na jeszcze wiele takich. Złamane, a potem naprawione lusterko musi przejść jeszcze jedną modyfikację. Przy większej prędkości ciągle się odwraca. Mapy CF
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
13.02.2021, 21:26 | #32 |
Zarejestrowany: Feb 2013
Miasto: Lubelskie
Posty: 519
Motocykl: CRF1000
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 47 min 57 s
|
|
14.02.2021, 16:50 | #33 | |
Zarejestrowany: Feb 2011
Miasto: Kerry :-)) Ireland
Posty: 487
Motocykl: RD07a
Przebieg: 61.000
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 7 godz 29 min 35 s
|
Cytat:
@Bukowski - dobre Ostatnio edytowane przez Novy : 14.02.2021 o 17:55 Powód: Poprawienie cytowania |
|
14.02.2021, 19:32 | #34 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 17 godz 55 min 24 s
|
7-my dzień. 26 kwietnia. Bułgaria — Turcja 94510 – 94925 415 km. Rześko. Zmuszam się do wyjścia z namiotu. Trzeba naprawić lusterko. Do konstrukcji z trytytek, taśmy srebrnej i metalowej części śrubokręta, dołącza kawałek materiału z damskich stringów, usztywniony rzecz jasna srebrną taśmą. Nie pytajcie skąd stringi Osłona dłoni dobrze trzyma się na miejscu. Wczoraj sprawdzałem poziom oleju. Można dolać jakieś dwie setki. Nic się nie odkręca, nic nie odlatuje. Łańcuch w dobrej kondycji. Koniec przeglądu. Spakowanie namiotów, prysznice, prace twórcze przy motocyklach i szorowanie garnka po nieszczęsnym serze z makaronem, zajęło ponad trzy godziny. Po 10 słońce zaczyna nieco mocniej grzać. Można porozbierać się z nadmiaru ciuchów. 40 km od Obzor, tuż za Słonecznym Brzegiem, Lidl. Młodszy bez śniadania jest markotny, krzywo patrzy na świat i miewa humory. Musi coś zjeść. Poza tym, podczas powolnej jazdy jego motocykl wydaje nietypowe dźwięki. Ewidentnie coś o coś szoruje. Młodszy poszedł po swoje śniadanie, a ja w tym czasie poprzyglądałem się trochę. Wyszło na to, że na nowy napęd jest źle założona osłona łańcucha i to ona teraz hałasuje. Poprawka zajęła kilka chwil. Zadziwiające, że osłona zniosła tyle kilometrów i nie przetarła się całkowicie. Zadziwiające, że dopiero teraz to zauważyliśmy. Kiedy tylko ruszyliśmy, tym razem ja mam sprawę do załatwienia. Kontrolka rezerwy zaświeciła się na żółto. Znowu postój? Nie ma mowy. Za dużo tych postojów. Chcę jechać. I tak beztrosko przejechaliśmy miasto Burgas, pełne stacji benzynowych. Nie wiedziałem, że następna jest dopiero za 80 kilometrów, tuż przy granicy z Turcją. Motocykl pobił rekord przejazdu na rezerwie. Dowlokłem się tam chyba na ostatniej kropli. Wychodzę z kasy, a tu dwóch tureckich motocyklistów na nowych GS 1200. Czytałem, że w Turcji ostatnio jest sporo zamieszania polityczo – militarnego. Łamaną angielszczyzną próbuję dowiedzieć się u źródła, jak się sprawy mają z miejscami do których chcę się dostać. Z tego co zrozumiałem, na południowym wschodzie Turcji jest niebezpiecznie, a przez wzgląd na „partyzantów” na górę Nemrut można wchodzić tylko w dzień. Czuję jednak, że przez obu, jak to zwykle bywa, przemawia telewizor i inne media. Poza tym mieszkają gdzieś pod Stambułem. Właściwie skąd mieliby wiedzieć, jak sprawy wyglądają w rzeczywistości? Granica bułgarsko – turecka. Małe przejście graniczne. Po stronie bułgarskiej pusto. Tylko my zawracamy głowę znużonemu celnikowi. Kilkaset metrów dalej pierwszy turecki szlaban. Przy szlabanie, w promieniach słońca wyleguje się bezpański pies. Tutaj też od dawna nikogo nie było, bo dopiero hałas motocykli przegonił psa z drogi w inne miejsce. Dużo się zmieniło, odkąd byłem tu ostatnio. Wtedy wszystkie formalności załatwiało się w dużym budynku. Trzeba było zostawić motocykl, wejść, odczekać swoje w kilku kolejkach. Jedynym plusem była kojąco działająca klimatyzacja. Teraz jedzie się na wprost i nie zsiadając z motocykla, załatwiamy formalności. Trzy murowane budki z urzędnikami i czwarta z jeszcze jednym sprawdzającym tych poprzednich i otwierającym szlaban. Z budynku kiedyś służącego za biuro graniczne, zrobiono sklep. Wizy mamy wydrukowane na kartkach A4*. Cała procedura trwa może 10 minut. Ostatni szlaban wpuszcza nas na dobre do Turcji. Każdy kiedyś zaczynał. Przed każdym otwierały się nowe granice. I każdy na swój sposób przeżywał to. Niby formalność, ale zawsze jest ten dreszczyk emocji, że to dalej i coraz dalej od domu. Różnie reaguje się na tą okoliczność. Mój brat reaguje czterostopniowo: Zaskoczenie, konsternacja, zastanowienie, euforia Już blisko. Patrząc z oddalenia na mapę, został do pokonania około 250 kilometrów w tym jeden zakręt. Można skręcić wcześniej na wschód, ale tamtej drogi nie znam, a chciałem Młodszemu pokazać, co znaczy Megalopolis. Lubię tę drogę i nie znoszę jej jednocześnie. W przeważającej części jest monotonna. Oczywiście nie za pierwszym razem. Pagórkowaty teren kończy się po kilkunastu kilometrach i szeroka droga prowadzi płaskim pustkowiem niemal aż do wybrzeża Morza Marmara. Kiedy wieje, a wieje często, niespotykanie silne wiatry przekrzywiają komicznie motocykl albo zmuszają do częstszego tankowania. Kiedy pada, to z taką siłą, że ilość wody przytłacza motocyklistę. Kiedy jest gorąco, to upał wysysa z człowieka wszystkie płyny, a jazda motocyklem zdaje się jazdą w dyszy wielkiej suszarki. Tu natura nieograniczona niczym, działa ze zdwojoną siłą. Dziś jest wyjątkowo spokojnie. Termometr na przydrożnej stacji pokazuje 27 stopni, a gorący wiatr tylko trochę przekrzywia obładowane motocykle. Bliżej morskiego wybrzeża wszystko się zmienia. Megalopolis już kilkadziesiąt kilometrów przed centrum nie pozwala się nudzić na drodze. Kierowcy przepuszczają tu motocyklistów, lekko zwalniając i pozostawiając przed sobą lukę. Korek Słowo to nadużywane jest najczęściej, kiedy trzeba poczekać kilka zmian świateł w mieście albo kiedy ruch gęstnieje na tyle, że trzeba w ślimaczym tempie pokonać kilka przecznic. W Stambule, poczynając od jego rogatek, może się zdarzyć, że w takim korku jedzie się … kilkadziesiąt kilometrów. Wystarczy trafić na odpowiednią porę. Do sprawdzenia swoich umiejętności w jeździe miejskiej i cierpliwości najlepsze są godziny szczytu. Tak jak teraz. Samochodów jest tyle, że pięć albo sześć pasów w jedną stronę to za mało do przejazdu bez zatrzymywania się. Młodszy przyznał później, że nie spodziewał się tego i że zbliżanie się na centymetry do samochodów przyprawiało go o drżenie, ale wcale nie było tego widać. Już widać Meczet Aksaray Valide. Zaraz akwedukt pamiętający czasy Konstantynopola. Za nim pierwsza w prawo przed niewielkim, starym meczetem, za którym rosną drzewa jaworowe. To już dystrykt Fatih. Teraz w brukowaną, wąską uliczkę handlową. Można kupić tu wszystko od dywanu po maszynę do szycia. Od mięsa po gotowy obiad. Pachnie ziołami, pieczonym kurczakiem i spalinami. Przy tradycyjnej saunie z XV wieku w lewo i jesteśmy na miejscu. W Otelu Ferah zawsze jest jakiś wolny pokój. Nie byle jaki to otel. Standard nie dla rodziny królewskiej ani nawet nie dla przeciętnego Kowalskiego. Stare wszystko, od dawna nieremontowane. Trzeba się wgramolić z bagażami na drugie piętro. Odkąd pamiętam, za małym kontuarem w nibyrecepcji te same twarze starych Turków. Są przyjaźni i pomocni, jeśli trzeba, ale nigdy, żaden z nich jeszcze się nie uśmiechnął. Malutki pokój, zajmują dwa łóżka a między nimi szafka robiąca przerwę na jednego człowieka. Pod łóżkami dyżurne, plastikowe i schodzone klapki dla gości. Pod ścianą stara szafa a na ścianie obok, mały telewizor. Po szybkim prysznicu idziemy do… bankomatu. Tak. To jednak jeszcze nie koniec dolarowej sagi. W drodze policzyłem wszystko jeszcze raz, jeszcze raz i jeszcze raz. Za mało Dolarów. Może zabraknąć. Wspominając uliczki, które już znamy z poprzedniego wyjazdu, idziemy do bankomatu. Wybieram szybko ile się da Lirów i głodni jak wilki wracamy. Naprzeciwko otelu jest miejsce, gdzie zawsze można się najeść. Zajadamy się ciorbą i kurczakiem z grilla z ostrym sosem. Żeby tego było mało, idziemy po różne odmiany baklawy sprzedawane w pobliżu. Jeszcze tylko do sklepu po napoje i do pokoju. Jutro zostajemy w mieście. Motocykle zostawiamy na łasce ulicy, przed wejściem do Otelu. CF * Wizy do Turcji dla Polaków, zostały zniesione 2 marca 2020 roku.
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
15.02.2021, 18:38 | #35 |
Zarejestrowany: May 2010
Miasto: Piwniczna-Zdrój
Posty: 1,019
Motocykl: RD04
Przebieg: 53000
Online: 3 miesiące 2 tygodni 5 dni 21 godz 12 min 41 s
|
|
16.02.2021, 00:50 | #36 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 17 godz 55 min 24 s
|
8 dzień. 27 kwietnia. Stambuł. 0 km motocyklem. 12 km pieszo. Ciepło. Delikatne westchnienia wiosny ledwo poruszają liśćmi w koronach drzew. Słońce przedziera się przez nie, oświetlając drobinki kurzu. Para zakochanych, odpoczywając na soczyście zielonej trawie, planuje sobie przyszłość, albo rozmawiają o czymś przyjemnym. Młoda dziewczyna, jedną z ławek wybrała na swoją czytelnię i studiuje tekst, bezwiednie bawiąc się kosmykiem długich, czarnych włosów. Ludzi tu dużo, ale wielkość miejsca powoduje, że nie ma tłoku. Nie sposób wszystkich opisać. Są turyści z aparatami jak my, młodzież kryjąca się w cieniu muru imponującego Pałacu Topokai, artyści z gitarą albo ołówkiem i szkicownikiem. Zwykli przechodnie, skracający sobie drogę i jeden włóczęga bez swojego miejsca w Systemie. Wszyscy zdają się zapomnieć o codzienności. Ptactwo przyśpiewuje swoje trele temu miejscu, dodając więcej spokoju do przestrzeni wypełnionej optymizmem. Kwitną kolorowe kwiaty, wysokie, rozłożyste drzewa dają cień. W tym cieniu, ludzie rozsiadają się na trawie, spędzając czas na rozmowach. Dzieciary biegają po mostkach, zbudowanych nad sztucznymi stawami a fontanny szumią, rozpylając drobinki wody wokół. Wszyscy mają powód do zadowolenia z życia. To Park Gülhane. Jeden z największych w mieście. Epizod pierwszy Siedzimy z Młodszym na ławce przy poletku kwiatów o odcieniu chabrowym. Wśród nich dla ozdoby leży stara, niewielka łódź. Jedna z turystek wali na oślep do łódki w swoich klapkach, głośno komentując po rosyjsku znalezisko. Chce mieć przy łodce zdjęcie. Wpada jeden krok i drugi. Na to, wystraszona na dobre, spośród kwiatów zrywa się wrona. Trzeci i czwarty krok spowolnił bardzo panią i nieco obniżył jej i tak niewysoki wzrost. Próbując zrobić ostatni krok, nieboraczka przechyla się niezdarnie i ląduje swoim pulchnym ciałem w błocie, niszcząc całą masę kwietnych istnień. W kilka chwil, jak spod ziemi wyrosła tęga obrończyni kwiatostanu w mundurze ochrony. Wyciąga nieszczęsną kobietę za umazaną rękę z błotnego potrzasku. Tamta prawie wywraca się jeszcze raz, nie chcąc stracić klapek. Sesja fotograficzna z łódką nieudana. Speszona, wśród śmiechów swoich znajomych odchodzi, zostawiając na asfalcie klapkowe ślady swojego poświęcenia. Nawet w oazie szczęścia, nie każdy szczęśliwym być może. Epizod drugi Szerokie schody prowadzą nas w kierunku Błękitnego Meczetu. Słyszę przyspieszone kroki. Wyprzedza nas brodaty, starszy pan ubrany na modłę staroturecką. Tylko turbanu mu brakuje. W ręku dzierży drewnianą skrzynkę a w niej różne przyrządy i pasty. Wygląda jak spracowany człowiek spieszący gdzieś w sobie tylko znanych sprawach. To pucybut. Tak się biedak spieszy, że potknąwszy się, tuż przed nami upuścił jedną ze szczotek. Młodszy w geście współczucia i pomocy już się schyla po ową szczotkę, bo pucybut nawet nie zauważył, że coś mu wypadło. Ledwo Młodszy schylił głowę, wymierzyłem mu porządnego klapsa w potylicę. Zdziwiony i zdezorientowany, zaczyna się gotować wewnętrznie w geście protestu. – Uważaj teraz – mówię, podnosząc palec wskazujący. Napieram łokieć Młodego, żeby szedł, jakby nic się nie stało. Wymijamy szczotkę i zwalniającego już pucybuta. Ten bez słowa, nie patrząc nam w oczy zawraca, szczotkę podnosi i idzie w drugą stronę, szukać innej ofiary. Ten klaps w potylicę, choć może zbyt celny i zbyt mocny, to niewielka cena za naukę. Nauka polegała na tym, że gdyby dobra strona Młodszego tę szczotkę podniosła, pucybut z wdzięczności wyczyściłby buty swojego wybawcy, choćby to były trampki. Na koniec jednak zażądałby horrendalnej ceny za usługę. Niektórzy nabierają się na to i płacą albo dają się oskubać trochę później, kiedy pucybut wpada w szał i drze się na całe gardło, że został oszukany. W każdym razie czerwony ślad i lekkie pieczenie niedługo przypominały Młodszemu o jego niewiedzy a z wdzięczności, nigdy nie oddał mi tego wlepa Stambuł to miasto kontrastów. Będąc tu, można na wiele sposobów opisać każdy dzień, każdą godzinę, minutę i każdy krok, a potem przejść tą samą drogą i od nowa poznawać znane miejsca. Tym razem widzieliśmy ogród, Wielki bazar, Haga Sofia. Piliśmy kawę w restauracji, gdzie wdał się z nami w pogaduchy właściciel, który okazał się na koniec pokrzykiwaczem i kelnerem. Pokrzykiwacze krzyczą tu do przechodniów, żeby zachęcić ich do wizyty. Po południu nieprzyzwyczajeni do chodzenia, zrobiliśmy sobie drzemkę. Po drzemce obiad naprzeciwko i do fryzjera. W sumie fryzjer to nic nadzwyczajnego. Łapie za brzytwę i co tam jeszcze trzeba. Norma. Brzytwa w ręku mistrza bezpiecznie przemieszcza się po łepetynie. Teraz mycie. Głowa z impetem ląduje w umywalce przede mną, pchnięta znienacka. Mały figiel i nos złamany, ale udało się. Lodowata woda mrozi mózg, zmywając resztę zgolonych włosów. Już za chwilę głowa wraca do pionu a za nią ledwo nadążające kręgi szyjne. Nie sposób powstrzymać tej nadludzkiej siły, tak jak nie sposób przewidzieć następnego ruchu. Ręcznik narzucony na łepetynę omiata czaszkę jak papierem ściernym. Finezyjne dłonie fryzjera, przesuwając skórę w jedną i w drugą stronę, uciskają każdą część głowy z mocą imadła. Wtem palce, chyba wskazujące, obu rąk wdzierają się w moje uszy, aż do najgłębszych zapomnianych zakamarków. Kończąc z uszami, za chwilę wpychają gałki oczne do środka, kreśląc okręgi i rwąc brwi. Żeby tego było mało, czuję jak przez ręcznik, te same pucołowate dłonie ciągną mnie za nos, pozbawiając go wody po prysznicu i naturalnej wilgoci zebranej w geście obrony organizmu. Nagle koniec tego gwałtu. Nastaje spokój. Ręcznik przestaje rysować facjatę, ucisk na czaszkę mija, a skóra wraca na miejsce. To jednak jeszcze nie koniec… Człowiek ten, że zna swój fach nie od dziś. Bierze w dłoń pęsetę i wyrywa jeden włos z ucha. Chyba nie jest usatysfakcjonowany. Ze specjalnego pudełeczka wyjmuje patyk zakończony czymś białym. Nasącza jego koniec płynem z małego flakonika i szoruje tym obie małżowiny. Teraz to, co ma w ręku podpala i przytyka do jednego i drugiego ucha! Błękitny płomyk dziarsko przeskakuje do zwilżonych łatwopalnym płynem uszu, niszcząc bezpowrotnie rosnące tam włoski… Jeszcze dwa gaszące chlaśnięcia ręcznika i gotowe. Po traumatycznym zdarzeniu pozostał unoszący się w powietrzu delikatny swąd spalonych włosów. Człowiek rzeczywiście ma fach w ręku! Piękny, pachnący i umyty, prawie po transplantacji, zamieniam się miejscem z Młodszym. Po tym zdarzeniu przypomniałem sobie o Dolarach. Zmanipulowałem w ustawieniach konta wszystko tak, że mam wolną rękę. Wybrałem więc ile się dało i z tym do kantoru. Teraz już naprawdę niewiele brakuje do zamierzonej sumki. Ponieważ przed nami daleka droga, powstrzymam się od dalszego opisu miasta miast i naszych tu perypetii. Za to trochę was oszukam i wstawię to, co już kiedyś o Stambule napisałem i co podtrzymuję do teraz. Zwyczajnie nie chcę się powtarzać tylko innymi słowami. Kto będzie miał ochotę, przeczyta. Stambuł to centrum kulturowe Turcji. Miasto dwóch kontynentów i wielu kontrastów. Rozciąga się od morza Marmara do Morza Czarnego, jednocześnie rozpłatane będąc na pół cieśniną Bosfor. To najczęściej odwiedzana przez turystów aglomeracja na Świecie. Miasto piękne a zachwycające budowle z listy światowego dziedzictwa UNESCO tylko dodają mu uroku, tajemniczości. Klimat tu panujący, pomieszanie kultur, jedzenie, bazary, specyficzny harmider, ludzie i ich różnorodność... Wszystko to przyciąga do siebie, wabi i kusi, żeby zostać, zasmakować, pobyć. Ale Stambuł to nie tylko zatykająca dech Haga Sofia — perła architektury Bizantyjskiej, Błękitny Meczet — najwspanialszy przykład "klasycznego okresu" sztuki islamskiej w Turcji, albo Cysterna Bazyliki zbudowana pod ziemią. Turyści zachłannie zagarniają do swojej pamięci i aparatów tylko to, co pokazuje przewodnik z księgarni. Reszta zachodzi mgłą niesmaku, zapada w niepamięć i szybko zanika. W końcu wakacje, wycieczka, turystyka ma się po czasie dobrze kojarzyć. Poza tym nie sądzę, żeby biura turystyczne zachęcały do oglądania miejsc prawdziwych, wykształconych za pomocą ludzi ich krótkich, zawiłych historii, teraźniejszości. Miejsc, w których mieszkają, kochają się, jedzą i żyją, często z wielkim trudem zrównując swoje możliwości z potrzebami. Miejsca takie, wyraźnie pokazują różnicę między tzw. Złotym Rogiem z jego wspaniałościami bez jednego papierka na ulicy a prawdziwym życiem gwarnie toczącym się tuż obok. Codzienność przeciętnych ludzi, rdzennych mieszkańców Stambułu czy napływowych emigrantów, jest silnie związane z turystyką w dystrykcie Fatih. Zabytki i przemysł turystyczny są aortą karmiącą ich i ich rodziny na różne sposoby. Co bogatsi mają stoisko na krytym dachem Wielkim Bazarze. Inni sprzedają sok wyciskany na miejscu z pomarańczy albo granatów. Są pucybuci próbujący nabrać ludzi socjotechnicznymi sztuczkami na trochę pieniędzy. Kobiety handlujące czym popadnie przed bramami meczetów. Ślepiec całymi dniami siedzący pod murem z wagą, licząc że ktoś zważy się zostawiając jakiś grosz. Tragarze nieraz tak starzy, że ma się wrażenie liczący ostatnie swoje dni. Dzieci wyuczone żebractwa, obskakujące nieopatrznie litującego się turystę jak psy smakowitą kość. Straganiarze skręcający z różnych marek tytoniu papierosy. Człowiek z wózkiem, na którym leżą ogórki do obrania. Obiera je i soli, sprzedając na poczekaniu, a to czy dużo sprzedał można sprawdzić po ilości wody ze sprzedanych warzyw, zbierającej się w jednym z rogów wózka. Fatih to miejsce pracy dla każdego, kto przybył do tej metropolii z prowincji po swój kawałek szczęścia. To wszystko jest więcej warte od popatrzenia na pradawną historię wielkich władców i ich budowle. Ulice tętnią życiem, pachną różnorodnością, co dzień tworzą nowe obrazy i są historią dopiero tworzoną i to na naszych oczach. W takich miejscach wyznawana wiara, polityczne upodobania i wszystko inne co może różnić ludzi, traci na znaczeniu na rzecz utrzymania się na powierzchni... Na początku obaj czuliśmy się dość dziwnie wśród tych ludzi. Jakby trochę lepsi. Ja ze stałą pracą, pewnością jutra, przykuty do przeróżnych wygód, patrzący na "inny" świat przez pryzmat tego, co podetknie mi się pod nos w wyczytanych informacjach... Krzysiek — student bez zobowiązań. Po pobycie tutaj już nie byliśmy pewni tej swojej "lepszości". Bo kim byłby wrzucony znienacka w tą rzeczywistość człowiek z wygodnej Unii Europejskiej? Co by robił? Czy starczyłoby mu ikry, żeby choć w połowie radzić sobie jak ci ludzie? Haga Sofia i reszta już nie jawią nam się jako coś wielkiego i wartego zobaczenia. Ludzie, których tam poznaliśmy od najlepszej strony owszem. Właśnie ta dzielnica zwana "Złotym Rogiem" jest kwintesencją miasta. Poznać Stambuł takim, jakiego nie widzi się na co dzień i jakiego większość turystów nie zobaczy, zatopiwszy wzrok w przewodnikach. To miasto jest nieprzebraną skarbnicą wiedzy o historii. Pełne różnorodności kulturowej, wymieszanych światów, różnych religii. Taki tygiel alchemika, w którym można znaleźć najbardziej zaskakujące substancje. Jeśli już nie szukasz muzeów, meczetów zapełnionych błyskiem fleszy i rozmów we wszystkich językach świata, to w mieście tym jest miejsce i dla ciebie. Wąskie uliczki z kawiarniami, gdzie usłużni kelnerzy tylko czekają, żebyś spojrzał w ich stronę. Ciche zakątki opadających w dół po samą Cieśninę Bosfor uliczek. Klimatyczne zaułki nieskalane okiem Japończyka w chińskich klapkach trzymającego kurczowo plecak przed sobą. Gdzie spojrzeć, tam jeszcze cię nie było. Gdzie usiąść, czas się w tym momencie zatrzyma. Gdzie pójść, przygoda pewna. Takim zdaje się Stambuł. Trzeba szerzej wspomnieć o ludziach. Trzeba, ale to jest temat na inny wpis, jakiś artykuł, książkę... Książkę albo sam nie wiem co. Ja się nie podejmę, bo nie umiem. Mapa niekompletna. CF
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
16.02.2021, 12:20 | #37 |
Zarejestrowany: Feb 2011
Miasto: Kerry :-)) Ireland
Posty: 487
Motocykl: RD07a
Przebieg: 61.000
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 7 godz 29 min 35 s
|
Takie opisy i zdjecia lubie
|
16.02.2021, 12:24 | #38 |
Przeczytałem sporą część tej relacji po obudzeniu się dzisiaj jeszcze leżąc w łóżku, niejako na dzień dobry. Pięknie się czyta i ogląda. A co dopiero tam być!?
Czekam na ciąg dalszy. M
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa |
|
16.02.2021, 13:03 | #39 |
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
|
|
16.02.2021, 18:59 | #40 |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
Wreszcie jakieś motocyklowo-podróżne tematy Czyta się
|
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Junakiem po świecie | Neo | Kwestie różne, ale podróżne. | 8 | 23.12.2021 09:34 |
Kraina krętych dróg – Korsyka 2018 | Hermes | Trochę dalej | 5 | 09.04.2020 18:00 |
Polskie zakątki na świecie | QrczaQ | Przygotowania do wyjazdów | 8 | 22.10.2014 23:11 |
50 najleszych dróg motocyklowych na świecie | sambor1965 | Umawianie i propozycje wyjazdów | 10 | 24.06.2010 22:39 |