24.07.2017, 21:50 | #41 |
Nie mam czasu więc na szybko włączam filmiki dok. i jestem na bieżąco!
Ale piękny ten motocykl...z pomarańczowym gmolami!
__________________
Życie jest za krótkie żeby jeździć singem czy rzadówką.. |
|
25.07.2017, 08:35 | #42 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Wrocław
Posty: 1,425
Motocykl: Husqvarna 701 Enduro
Online: 1 miesiąc 4 tygodni 15 godz 23 min 25 s
|
Rada na przyszłość: można wymienić u taxiarzy albo u prostytutek. Kurs bankowy albo lepszy. Nie wiem, czy w całej Rosji to działa, ale w maju w Astrachaniu korzystałem z drugiej opcji i było bezproblemowo.
|
25.07.2017, 08:47 | #43 |
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
|
To ja wiem. Kasę zawsze się u kogoś wymieni. Prościej i szybciej bylo
mi jednak skorzystać z bankomatu. |
25.07.2017, 09:41 | #44 |
Zarejestrowany: Jun 2017
Miasto: Poznań
Posty: 111
Motocykl: KTM ADV 1190 R
Online: 3 dni 18 godz 36 min 39 s
|
|
25.07.2017, 09:45 | #45 |
Zarejestrowany: Aug 2010
Miasto: Łódź
Posty: 1,855
Motocykl: TA,RD04
Online: 2 miesiące 1 tydzień 6 dni 22 godz 58 min 34 s
|
Nieśmiało zapytam ?
Na co zamienia się kasę u prostytutek ? TY grzeszniku nie namawiaj nas na takie rzeczy TO JEST PORZĄDNE FORUM. I nie trzeba tak daleko jechać ! U nas też są takie wrzutki-banko tutki. CIAŁ Ostatnio edytowane przez stopa-uć : 25.07.2017 o 14:04 |
25.07.2017, 09:50 | #46 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Wrocław
Posty: 1,425
Motocykl: Husqvarna 701 Enduro
Online: 1 miesiąc 4 tygodni 15 godz 23 min 25 s
|
Dlaczego niesmiało? Ja zamieniałem dolary na ruble, choć wachlarz świadczonych przez nie usług jest szerszy.
Ostatnio edytowane przez chemik : 25.07.2017 o 22:54 |
25.07.2017, 18:28 | #47 |
Zarejestrowany: Aug 2010
Miasto: Łódź
Posty: 1,855
Motocykl: TA,RD04
Online: 2 miesiące 1 tydzień 6 dni 22 godz 58 min 34 s
|
Tak mi w głowie namieszałeś że już nic nie wiem.
Ale kiedyś widziałem tak jak piszesz : szerszą z wachlarzem. EMEK-CZEKAMY NA JESZCZE I JESZCZE. CIAŁ |
25.07.2017, 20:08 | #48 |
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
|
No to jedziemy.
17 maja Wstalem jak zwykle pierwszy, pokręciłem się trochę po obejściu, spacer na rynek po fajki. Wszystko pozamykane ale w końcu udaje mi się znaleźć sklepik w głębi gdzie udaje mi się kupić papierosy i coś do picia. Kantor też czynny więc wymieniam jakieś pozostałości rubli na lari coby mieć drobne na coś do picia. Wracam pomału do naszego obejścia u Vasilija. W razie czego dla zainteresowanych porusza się on takim bolidem. Jest spokojnie i cicho ale cholernie zimno. Łapy grabieją, w powietrzu wilgoć, schodzi mgła. Chyba znów będzie padać. Mam już dość deszczu. W końcu pojawia się Vasilij i szybko rzuca że zaraz będzie śniadanie. OK. Nie pali się do 8.00 jest jeszcze trochę czasu a standardowo śniadanie podają tutaj o 9.00 i na naszą prośbę Vasilij zgodził się zrobić nam paszę godzinę wcześniej. Śniadanie gotowe, raczej skromnie i prosto - słony ser, kiełbasa, miód, herbata, lepioszki. Chłopaki już są i zabieramy się do konsumpcji. Mamy 150 km do Tbilisi a jest dopiero 8.00 , jak wyjedziemy o 9.00 to i tak mamy ogromny zapas czasu. Pocieszam się , że jak zjedziemy z przełęczy to będzie już w miarę płasko i z pewnością zrobi się ciepło i słonecznie co potwierdza prognoza pogody w necie. Śniadanie zjedzone, pakowanie, ubieranie strojów motocyklowych - zwykła rutynowa codzienność. Weszła nam już w krew. Pakujemy motocykle i wychodzi do nas dziewczyna i wita się po polsku. Nasi tu są. Rozmawiamy chwilę. Przylecieli wczoraj i tutaj ich dowieźli na jakiś trekking czy coś teges. Mają podejść pod klasztor i zrobić jakąś trasę w górach. Przyjemnie spotkać naszych na jakimś zadupiu w Gruzji. Niestety trzeba się zbierać. Ruszamy. Ledwo wyjeżdżamy z Kazbegi i od razu dopada nas deszcz. Ja pier@#lę, kiedy to się skończy Droga na szczyt jest łatwa ale przy słabej widoczności i mokrej nawierzchni lepiej uważać. Toczymy się więc pomalutku wspinając pod górę. Te stalowe mosty z dziurami są irytujące. Mam wątpliwości czy czasem nie wpadnę kołem lub nie oberwie się fragment blachy ale pocieszam się myślą, że przecież jeżdżą tu TIRy, będzie dobrze. Po drodze obserwuję z ciekawością ogromnego orła, który przysiadł na głazie i bystro obserwuje otoczenie. Pierwszy raz widzę tak ogromnego dzikiego ptaka z takiego bliska. Robi niesamowite wrażenie. Piękny, dumny, dostojny. Przełęcz na drodze wojennej nie jest jakaś wysoka , raptem niecałe 2400 mnpm więc wkrótce jesteśmy na szczycie. Piździ, że łeb chce urwać jest zimno i mokro, ale za to piękny widok i słonecznie. Zatrzymujemy się przy okrąglaku, robimy pamiątkowe foty a Filip zabiera się za smarowanie łańcucha, który przez ostatnie kilka deszczowych dni był mocno zaniedbany. Widok jest fantastyczny, góry w pełnym słońcu choć temperatura nie przekracza 5 stopni. Zimnoo! Michał pilnuje coby małpa miała focie z Gruzji. A w dole płynie sobie strumyk. Innymi słowy w końcu jest pięknie i świeci słońce. Jego niedostatki czuliśmy od kilku dni więc teraz naprawdę napełnia nas energią. Czuję się fantastycznie, teraz tylko zjechać na dół, zdjąć ciuchy, wypiąć membrany i w końcu cieszyć się jazdą. Gonimy do Tbilisi. Lecimy w dół przełęczy, słonko wesoło przygrzewa, zaczyna się robić ciepło. Mijamy po drodze kilka knajp i w końcu gdy słońce daje nam się już mocno we znaki zjeżdżamy do przydrożnej knajpki, która akurat była otwarta. Siadamy na dworze w słońcu chcąc czerpać z niego jak najwięcej. Zdejmujemy bluzy, wypinamy membrany i w końcu moja radość niczym niezmącona. Jest cudownie, pijemy chłodne napoje i delektujemy się spokojem tego miejsca. W końcu ruch na trasie obok robi się coraz większy. Postanawiamy że dość leniuchowania, lecimy do stolicy po dokumenty i dalej do granicy z Armenią. Ruszamy lecz za chwilę giniemy w biało-czarnej fali owiec, którą pasterze postanowili pogonić na popas w góry. Zmierzamy w kierunku Tbilisi a ja w dalszym ciągu nie mogę się nadziwić co wladze zrobiły że ruch drogowy zmienił się w tym kraju o prawie 180 stopni. Próbuję zauważyć jakieś nerwowe manewry, wymuszenie pierwszeństwa, wyprzedzanie na ślepym zakręcie. Nooo, zdarza się jeszcze ale nie jest tak powszechne jak jeszcze jakiś czas temu. Jest nieźle. W końcu docieramy do głównej drogi. Tą dwupasmówką wlecimy do Tbilisi. Motocykle chcą żreć więc wizyta na stacji benzynowej jest koniecznością. Tankujemy. Ja już zalany zjeżdżam na bok a że mamy jakieś 20 km do centrum to postanawiam zadzwonić do Zury czy jest na miejscu i czy przyszła już dla mnie przesyłka z dokumentami. Zury niestety nie ma na miejscu i nie jest zorientowany w temacie ale mówi żebym jechał pod adres wysyłkowy i jeśli jest paczka dla mnie to ochroniarz mi wyda. Sprawdzam w necie i DHL mówi że przesyłka doręczona. Możemy gonić. Moja navi nie rabotajet, Michałowa oporna więc Filip wbija namiary w maps me i od tej chwili będzie nawigował na miejsce. Chłopaki zatankowane więc ruszamy. Podjeżdżam do krawędzi drogi, auta zapierdzielają, ciężko włączyć się bezpiecznie do ruchu. W końcu widzę ciężarówkę więc zakładam, że mogę się przed nią wbić ruszam ale kątem oka dostrzegam że TIR zapier$%la zdrowo ponad stówkę więc odpuszczam. W tym momencie dostaję strzała w bok i jeb gleba. Pierwsza myśl - co jest kurwaaa? Michał się we mnie wpier$%lił i glebnęliśmy wspólnie - ja na prawo, on na lewo - jak kręgle. Po prostu założył, że ja ruszyłem nie patrząc na mnie a że nie ruszyłem to wbił mi się w bok Afryki Tenerką. OK. Kontrola sytuacji. Ja - cały, Michał - cały. No to w porządku, dźwigamy z gleby nielekkie przecież obładowane motocykle, sprowadzamy na bok i sprawdzamy uszkodzenia w pojazdach. Afryka - bez strat, Tenerka - straciła kierunek, który się rozsypał ale wszystkie części są i to całe, do tego uwalony handbar, stracił śrubę, klamka sprzęgła pogięta ale dramatu nie ma. Wszystko mniej więcej działa a klamkę mamy w zapasie. Ten mini dzwon daje nam do myślenia. Głupia sprawa, zwykły przypadek, moment nieuwagi, zawahania i nieszczęście gotowe. Musimy zwiększyć koncentrację w końcu wbijamy się do jaskini chaosu drogowego - Tbilisi. W mieście klasycznie, ciasno, mnóstwo aut, ruch bardzo gęsty i trzeba być stanowczym co ciężkim, obładowanym motocyklem na małej prędkości nie jest takie proste. W końcu docieramy na bazę Zury, zatrzymujemy się i jeszcze raz oceniamy straty. Michał zabiera się za reanimację uszkodzeń. Nie są wielkie ale sprawne kierunki i klamka raczej się przydadzą więc trzeba się tym zająć. Podczas gdy Miszka pracuje… … ja tymczasem dzwonię do Zury o wskazówki, gdzie to biuro. Stoimy przed jakimiś biurowymi budynkami, jest kilka wejść a nie chce mi się kluczyć i tłumaczyć że „ja po paczkę od Zury”. Daje mi wskazówki jak dotrzeć we wlaściwe miejsce. Idę i miła Pani pyta strażnika czy jest paczka do Zury. JEST!!!!! Biorę pakę i zmierzam z bananem na ryju do chłopaków. Dzięki tym dokumentom już nie muszę się stresować, że granica z Rosją będzie problematyczna więc radość jest wielka. Moje dziewczyny jeszcze dorzuciły „coś” od siebie - znów mnie dopada nostalgia ile dla mnie zrobiły. Brak słów, po prostu radość. Pakuję kwity w szczelne worki coby nie zamokły i chowam głęboko aby nie zaginęły. Michałowi w tym czasie udało się ogarnąć kierunek ale niestety mamy problem z handbarami bo śrubki przy glebie poginęły a nie mamy takich na zapasie.Cóż ogarniemy po drodze. Jeszcze tylko Filip kupuje grzebień aby w końcu mógł rozczesać skołtunioną brodę i wyjeżdżamy z zakorkowanego jak diabli Tbilisi. Gorąc jak cholera, marzyłem o słońcu, za którego przyczyną teraz leje mi się po jajach, pot niemal chlupie w butach, temperatura asfaltu zabiera oddech. I jak tu nie narzekać . W końcu udaje nam się wydostać na wylotówkę i pomału zmierzamy w stronę granicy z Armenią. Jedzie się dobrze, to całkiem blisko ale korki w mieście zjadły nam z 2 godziny, jesteśmy głodni i zmęczeni upałem. Jazda poza miastem jest przyjemna, wiaterek chłodzi i jest git. Zauważam przy drodze jakiś warsztat samochodowy, do którego zjeżdżamy i pokazując tubylcom latającego handbara pokazuję śrubę w drugim sprawnym i sprawa załatwiona. Tenerka w pełnej sprawności, chłopaki na warsztacie zadowolone, dostali małpę żołądkowej za pomoc, młodzież pogazowała na motocyklach i wszyscy szczęśliwi. Możemy ruszać. Do granicy niedaleko ale jeszcze musimy zatrzymać się na późny obiad. Wjeżdżamy do miasteczka i pytam o knajpę czy bar. W supermarkecie jest jedzenie - słyszę od tubylców. Idę ale nie pasuje mi gotowe, podgrzewane jedzenie w markecie. Szukam restauracji i widzę dobrze znane logo hamburgerowego potentata. Hmmm, a czemu nie? Idę sprawdzić czy czynne bo coś ruchu nie widzę a tu budynek jest, logo jest ale w środku pustka. Nie rabotajet, jakby opuszczony. Zapytuję młodzieży po rusku o knajpę z 2 dziewcząt i 2 chłopaków - ni uja, ale jeden coś kuma po angielsku i pokazuje mi lokal gdzie możemy coś zjeść. Wracam do chłopaków, zawracamy i podjeżdżamy do knajpy, która naprawdę wygląda zacnie.Zamawiamy jedzonko, dziewczyny miłe i uprzejme a żarcie pyszne. O to chodziło. Posileni lecimy na granicę. Na granicy pusto, przed nami 2 auta a idzie bardzo sprawnie. Wkrótce nasza kolej i jak to w Gruzji bez problemów i sprawnie. Podziwiamy kamienne budynki granicy gruzińskiej, są ładne i eleganckie. Michał się śmieje, że zobaczycie jaki burdel zastaniecie po drugiej stronie. A po drugiej stronie…. wcale nie jest gorzej. Przejście nowo oddane, automaty z napojami, kultura wysoka. Sprawnie jesteśmy odprawiani przez graniczników. Jeden proponuje mi, że postawi mi kawę. No fajnie, bardzo fajnie i miło a raczej się spodziewałem klimatu ukraińsko-rosyjskiego. Stoimy na granicy a tu podbija do mnie koleś z mikrofonem a drugi z kamerą. Pyta czy po rusku gadam? No gadam. To wywiadu jako inostraniec nam udzielisz. Nooo...., OK. Okazuje się że nowo otwarte przejście graniczne jest filmowane przez telewizję i w ramach relacji zrobili ze mną wywiad. Jaja. Skąd,dokąd, jak mi się podoba, czy pierwszy raz w Armenii, a dlaczego, a po co itp. Tym sposobem zostałem gwiazdą telewizji armeńskiej . Śmiesznie ale dzięki temu odprawiono nas ekspresowo, wriemiennyj wwoz migiem, i nic nie płaciliśmy. Zero, kompletnie nic, żadnych opłat o których mowa w innych relacjach, no kuwa nic. Szybciutko i już po drugiej stronie stoimy przed szlabanem. Już widzę bandę sępów od strachowek. Kuwa sporo ich. Trzeba ponoć uważać. Ale przezornie zapytałem celników jak to jest ile się płaci, czy stawki stałe czy zależne od tego gdzie się ubezpiecza więc temat ogarnięty. Ruszamy więc ignorując naganiaczy i zmierzamy na prawo kierując się do budki z ubezpieczeniami. Zatrzymujemy się i okazuje się że budek jest więcej, znów tabun naganiaczy ale zlewamy ich i wchodzimy do pierwszej przy drodze. Zajebiste chłopaki ogarniają nam ubezpieczenia, Filip zostaje a my z Michałem walimy do sklepu po prowiant, wodę i browary. Sklep jest tuż obok więc szybko załatwiamy zakupy bo słonko pomału spada i wkrótce trzeba będzie poszukać miejsca na noceg. Mamy jeszcze trochę czasu do zmroku więc pociągniemy jeszcze z 50-100 km i w końcu dziś będzie upragniony od wielu dni biwak. Lecimy ale w pewnym momencie orientujemy się że źle zjechaliśmy więc szybka nawrotka i zapier@#laaaaaamy. No żesz kuwa ale tu pięknie. Wspinamy się pod górę, widoki wspaniałe, wręcz cudownie się jedzie ale ciemność nadchodzi, zmęczenie też daje znać o sobie. Szukamy pomalutku miejsca na nocleg ale większość zjazdów jest ślepa, leci stromo pod górę lub jakoś nam nie pasuje. W końcu docieramy do tego momentu gdzie już nie szukamy fajnej miejscówki na nocleg lecz jakiejkolwiek . W końcu widzę most na rzece z za nim zjazd w krzaczory. Zjeżdżamy, sprawdzamy miejscówkę i jest OK. Pasuje, zostajemy. Mało miejsca na namioty choć obok duża polana to wolimy schować się i nie być na widoku. W końcu udaje nam się jakoś wpasować w otoczenie, ciasno ale dobrze, obok szumi strumyk, mamy miejsce na ognisko i sporo drzewa na opał. O to chodziło. Jeziorka nie ma ale też jest zajebiście. Nawet stolik ktoś postawił. Rozpalamy ognisko, jesteśmy najedzeni gdyż obiad był raczej późno więc pijemy sobie piwko, dywagując przy trzaskających płomieniach o naszym planie. Założeniem było dotrzeć do Iranu w tydzień i jutro tam będziemy więc plan był słuszny i się spina. W Aremnii temperatura jest optymalna - bluza, lekki polar, ognisko, piwerko, obok wesoło szumi rzeczka, biwakujemy w krzaczorach. Spokój, cisza i błogi odpoczynek. Jutro pykniemy Armenię i osiągniemy cel. Co nas tam spotka, jak będzie, czy o to nam chodziło? Jak spotkają się nasze oczekiwania z rzeczywistością? Wkrótce będziemy wiedzieć więcej a na razie czas na sen. Zdecydowanie czas na sen. Ognisko się dopala. Idziemy spać. Jutro IRAN! |
25.07.2017, 21:51 | #49 |
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
|
I jeszcze ruchome obrazki.
|
25.07.2017, 23:00 | #50 |
Ruchome obrazki sa the best!
__________________
Życie jest za krótkie żeby jeździć singem czy rzadówką.. |
|
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Bałkany 30.07.2017 - 12.08.2017 | giennios | Umawianie i propozycje wyjazdów | 0 | 23.06.2017 13:58 |
Iran trip 2017 - start 12.05.2017. | Emek | Przygotowania do wyjazdów | 137 | 14.06.2017 16:13 |
Enduro Pohulanka 29.04.2017 - 01.05.2017 | wojtekm72 | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 53 | 28.05.2017 22:49 |
El Palantentreffen 2017 | ex1 | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 9 | 18.01.2017 00:33 |