16.04.2020, 13:47 | #41 |
Szacun, za wejście do gorętszej, prawej dziury. Ja nie dałem rady.
|
|
16.04.2020, 16:45 | #42 |
Pięknie
|
|
19.04.2020, 07:56 | #43 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Szczecin
Posty: 520
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: 100K+
Online: 3 tygodni 4 dni 15 godz 40 min 8 s
|
Dzień czternasty: Aram, czyli gościnność po karabachsku.
Po zimnej nocy w Górach Gegamskich i walce z mokrą trawą gorąca woda gejzerów Zuar była cudownym doświadczeniem dla naszych zmarzniętych tyłków. Miejsce w którym się rozbiliśmy było czymś w rodzaju kempingu - oczywiście według standardów postsowieckich, czyli wszystkie śmieci wrzucane były do dołu 20 metrów od nas, brak było bieżącej wody, a toalety trzeba było omijać szerokim łukiem. Ale nic to - co kraj to obyczaj, a my nie jesteśmy od krytykowania kogokolwiek i czegokolwiek. Okazało się, że kemping jest miejscem spotkań i imprez dla ludzi mieszkających w dalszej i bliższej okolicy. Przez całą noc ruch był jak na Krupówkach, grzmiało armeńskie diskopolo i słychać było typowe przy takich okazjach wrzaski. Dwóch wariatów z Polski i ich wielkie motocykle wzbudziło zrozumiałą ciekawość wśród imprezowiczów. Przezornie nie dotykaliśmy więc naszych zapasów jedzenia wiedząc, że zaproszenie jest tylko kwestią czasu... Aram jest strażakiem i podobnie jak inni przyjechał ze swoją ekipą poimprezować do Zuar. Dzięki Niemu i reszcie Chłopaków w trakcie imprezy dowiedzieliśmy się jak żyje się w tej krainie, o jej historii oraz o ludziach. Nie można też zapominać o jedzonku...MNIAMMM! Warzywa bez chemikaliów, mnóstwo granatów, mięsko świeżo ubitej owieczki...Melodia dla naszych brzuszków. Rozmawialiśmy o wielu aspektach życia w Górnym Karabachu - ja wspomnę tutaj o jednym, czyli wojnie Armeńsko - Azerskiej. Po zajęciu tych terenów i zakończeniu działań wojennych Ormianom bardzo zależało na przekonaniu społeczności międzynarodowej o wieloletniej, chrześcijańskiej przeszłości tej krainy. Celem była oczywiście legitymizacja zdobyczy terytorialnej. Skutkiem tej działalności była między innymi kampania odbudowy zabytków chrześcijańskich, czyli Monastyrów. Dostaliśmy namiary na kilka z nich od Arama i postanowiliśmy zwiedzić je następnego dnia. Lecz na razie trwała impreza...:-) Położyliśmy się spać coś około godziny trzeciej nad ranem mając nadzieję, że imprezy obok nas również skończą się niedługo. Niestety nie doceniliśmy wytrwałości miejscowych ludzi i pojemności ich akumulatorów. Wrzaski i ryk diskopolo trwały do białego rana...Wojtek zaprawił się samogonem i spał jak dziecko, niestety ja jako niepijący męczyłem się do rana. Rano na szczęście była nagroda... Po kąpieli w Gejzerze, śniadaniu z Chłopakami i spakowaniu gratów ruszyliśmy w dalszą drogę szlakiem ormiańskich Monastyrów. Ruch na drodze był minimalny, asfalt dobry, więc nasze osiołki żwawo pokonywały piękne winkle Pyrkaliśmy sobie w ten sposób cały dzień, od czasu do czasu tankując paliwo lub brzuszki w zależności od potrzeb.To była jazda w motocyklowym raju- spokój, piękna pogoda, przyjaźni ludzie, cudowne widoki. Wspomnę tu jeszcze o jednym zjawisku bardzo dla nas miłym: przez cały nasz pobyt w Górnym Karabachu czuliśmy się bardzo bezpiecznie zarówno na drodze jak i wśród ludzi. Wydaje mi się, że ciągłe zagrożenie konfliktem powoduje szacunek dla życia i zdrowia innych oraz daje umiejętność czerpania radości nawet z małych rzeczy. Spotykani przez nas ludzie byli uśmiechnięci i pomocni mimo niełatwych warunków życia. A może piękno Ich kraju skutkowało takim zachowaniem... Nie wiem, Dla nas jednak było to super przeżycie i długo pamiętane doświadczenie. Po cudownym dniu jazdy rozbiliśmy się na biwak w hotelu miliongwiazdkowym... To był piekny dzień... |
22.04.2020, 08:09 | #44 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Szczecin
Posty: 520
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: 100K+
Online: 3 tygodni 4 dni 15 godz 40 min 8 s
|
Dzień piętnasty: wyjazd z Górnego Karabachu i zwiedzanie Khondzoresk
Tej nocy spało nam się bardzo dobrze... Celem tego dnia był wyjazd z Górnego Karabachu i wizyta w skalnej wiosce Khondzoresk. Jak już jednak pisałem wcześniej, celem była dla nas sama droga i nie przejmowaliśmy się za bardzo tym, czy dojedziemy w określone miejsce czy też nie. Już na samym wjeździe zdaliśmy sobie sprawę z faktu, że zbyt pobieżnie potraktowaliśmy przygotowania do wizyty w GK. Czułem się tam bardzo dobrze i chciałem spędzić jeszcze kilka dni, ale napięty plan wyprawy gonił nas dalej. Dzięki temu jest jednak powód do kolejnej wizyty w tej pięknej krainie... Po przebudzeniu na ściernisku i wysuszeniu namiotów ruszyliśmy sobie spokojnie dalej.Teraz będzie mała dygresja socjologiczno - gastrologiczna: w trakcie wypraw dużą rolę przywiązujemy do tego co, jak i gdzie jemy. Na szczęście mamy z Wojtusiem podobne gusta w tym zakresie i chciałbym je przedstawić na przykładzie jednego z obiadków. Po kilku godzinach cudownego pyrkania postanowiliśmy zatrzymać się na tankowanie brzuszków i znaleźliśmy w tym celu wielce obiecujące miejsce: Tę jakże prestiżową restaurację prowadziła Rodzina składająca się z Mamy, Taty i Córki. Ci bardzo fajni, mili i uśmiechnięci Ludzie zaproponowali nam na początek supersmaczne soczki wyciskane, a w tym zajęci byli przygotowaniem nam jedzonka. Po kilku minutach nasz stół wyglądał tak: Jedzonko było super prześwietne, a miła rozmowa z Gospodarzami dodała tylko smaku naszej uczcie. Po obiadku ruszyliśmy w stronę granicy. Droga wyjazdowa była cudowna, a widoki po prostu nie pozwalały nam jechać. Po jakimś czasie wspięliśmy się na przełęcz oddzielającą Górny Karabach od Armenii, a widok po prostu wyrwał nas z butów Po dwóch dniach nasz pobyt w tej cudownej krainie dobiegł końca. Jestem przekonany, że można tam spędzić co najmniej dwa tygodnie pięknej jazdy przeplatanej fajnym ofem, zwiedzaniem, dobrym jedzonkiem i rozmowami z ludźmi. Mam nadzieję, że będzie mi dane odwiedzić to piękne miejsce raz. Po zjeździe z przełęczy skierowaliśmy się do armeńskiego odpowiednika Vardzi, czyli skalnej wioski Khondzoresk. Khondzoresk położony jest na ścianie głębokiego wąwozu, na którego dnie płynie wartka rzeka. Zaparkowaliśmy motocykle po drugiej stronie wąwozu i udaliśmy się przez most do wioski. W czasie dronowania na moście dron mi zwariował z powodu dużej ilości metalu i o mało nie spadł do wąwozu. Na szczęście udało mi się go złapać, ale śmigła zostały uszkodzone i musiałem drałować pół godziny po stromej ścianie do motocykla po nowe śmigła. Kilka filmów zostało zrobionych, ale byłem wykończony tym bieganiem - może dlatego nie potrafiłem cieszyć się pobytem w wiosce, choć było naprawdę wspaniałe...Może Wojtek coś byś napisał..? Z Khondzoresk skierowaliśmy się do miasta Goris szukając po drodze noclegu. Niestety okolica była sucha i nocleg znaleźliśmy kilkanaście kilometrów za Goris w małej dolince w pobliżu jakiejś wioski. Dzięki strumykowi mogliśmy się umyć po dwóch dniach jazdy...:-) Wieczorem przyszli do nas miejscowi i poczęstowali granatami i winem. Fajnie się z nimi gadało, ale byliśmy naprawdę zmęczeni i po rozłożeniu namiotów i jedzeniu poszliśmy spać. Rano z kolei mieliśmy takich gości...:-) |
22.04.2020, 08:32 | #45 |
Całonocne discopolo przy gejzerach to chyba standard. Pamiętam, że ani na minutę nie zasnęłem, a rano jeszcze łupali.
|
|
22.04.2020, 10:51 | #46 |
Zarejestrowany: Mar 2019
Miasto: Bachorzew
Posty: 80
Motocykl: CRF1100
Online: 6 dni 2 godz 59 min 51 s
|
My daliśmy radę wykąpać się w najgorętszym, ale za radą miejscowych wchodziliśmy do źródełek stopniowo, od "najzimniejszego" i później kolejne stopnie. Na noc niestety tam nie zostaliśmy, ale "seta" z miejscowymi na masce Uaza obowiązkowa
Pięknie się czyta, szczególnie mając jeszcze w pamięci te obrazy. |
24.04.2020, 10:47 | #47 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Szczecin
Posty: 520
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: 100K+
Online: 3 tygodni 4 dni 15 godz 40 min 8 s
|
Dzień szesnasty - cudowny Noravank.
Po obudzeniu i przywitaniu z konikami zebraliśmy się powoli do dalszej jazdy. Droga wiodła nas pustynnymi płaskowyżami, które oddzielone były od zielonych dolin pięknymi serpentynami. Natychmiast prawie po wjeździe do Armenii pogorszyło się też bezpieczeństwo jazdy - dwa razy miejscowi wariaci na drodze chcieli nas zabić tego dnia, więc trzeba było mieć oczy dookoła głowy... Po drodze spotkaliśmy również pstrąga, którego sami wybraliśmy sobie z basenu znajdującego się przy górskim potoku...:-) Droga prowadziła nas do miejsca o nazwie Noravank. Wiedzieliśmy, że jest tam jakiś monastyr, że trzeba będzie telepać się kilkanaście kilometrów jakąś doliną żeby się tam dostać...Do tej pory monastyry były fajne, drogi do nich też niczego sobie. Trudno, co robić - zaliczymy jeszcze jeden monastyr tego pięknego dnia... Ach Ignorancjo ty moja kochana!! To co zobaczyliśmy po wjechaniu do doliny było po prostu z innej planety. W czasie tej wyprawy byliśmy już kilka razy wyrwani z butów - tym razem w butach zostały nawet skarpetki... W Noravank nie daliśmy się odstraszyć turystom - stawka była zbyt wysoka:-). Przez cały pobyt w dolinie miałem poczucie nierzeczywistości związane z faktem, że miejsce to było tak inne od wszystkiego co znałem. Podczas wyprawy wiele rzeczy było dla mnie nowych i wydawałoby się, że trudno będzie mnie już zaskoczyć. Dolinie Noravank i Monastyrowi udała się sztuka. Mogę dodać tylko jedno - kto nie był niech żałuje! Po kilku godzinach i nasyceniu się pięknem tego miejsca ruszyliśmy w dalszą drogę do jeziora Sewan. Przejeżdżaliśmy już brzegiem tego wielkiego jeziora udając się do Górnego Karabachu - teraz droga ponownie prowadziła nas wzdłuż jego brzegów z powrotem do Gruzji. Na razie jednak trzeba było znaleźć nocleg w jakimś fajnym miejscu, co nie było wcale takie proste ze względu na bałagan panujący tam wszechobecnie. Po dłuższych poszukiwaniach udało się na szczęście znaleźć fajną miejscówkę osłoniętą od wiatru. Po rozłożeniu gratów i zrobieniu kawy naszą uwagę przykuło zjawisko zstępowania chmur po drugiej stronie jeziora. Widziałem coś takiego wiele razy w górach, ale nigdy w takiej skali. Powiem szczerze, że byliśmy trochę przestraszeni tym widokiem... Na szczęście jednak wszystko uspokoiło się wieczorkiem i mogliśmy zapaść w zasłużony sen:-) To był piękny dzień |
26.04.2020, 11:06 | #48 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Szczecin
Posty: 520
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: 100K+
Online: 3 tygodni 4 dni 15 godz 40 min 8 s
|
Dzień siedemnasty i osiemnasty: jedziemy do Gruzji!
Po wietrznej i chłodnej nocy nad jeziorem Sewan obudziło nas piękne słoneczko, a temperatura szybko wzrosła do ok. 20 stopni. Poranna kawka i śniadanko z pięknym widokiem zmotywowały nas do dalszej drogi, więc ruszyliśmy w stronę granicy Armeńsko – Gruzińskiej ciesząc się fajnymi serpentynami i małym ruchem na całkiem dobrym asfalcie. Na granicy nastąpiło katharsis – gruzińscy celnicy tak jak obiecali oczyścili nas z 200 lari za brak strachowki na poprzednim wjeździe….do tego doszła oczywiście opłata za strachowkę na obecny wjazd…Witamy w Gruzji…J Cała operacja zajęła nam chyba z godzinę, bo była kolejka do kasy bankowej, ale koniec końców daliśmy radę i śmignęliśmy w kierunku monastyru Udabno. Od samej granicy zaczęły nas gonić chmury burzowe – jedna z nich była szczególnie natrętna i kilka razy zahaczyła nas deszczem. Ze względu więc na to chmurzysko i na zbliżający się wieczór zalogowaliśmy się w znalezionym na chybcika hotelu, który okazał się całkiem fajną miejscówką w cenie 20 złotych polskichJ. Rankiem po śniadaniu ruszyliśmy w dalszą drogę przejeżdżając na początku przez przedmieścia Tbilisi – dzielnica ta nazywała się Rustavi i przypominała Nową Hutę w Krakowie – smog ścielący się po ziemi, mnóstwo kominów, torów kolejowych i innych tego typu udogodnień cywilizacyjnych… Na szczęście udało nam się szybko opuścić tę jakże ponętną krainę i zaczęło się to, co misiaczki lubią najbardziej… Po dojeździe do monastyru Udabno spotkaliśmy trzy dziewczyny z Polski, które zdały nam relację z wizyty w tym zabytku. Relację można podsumować tak: nuda! J. Wojtek niedowiarek pofatygował się jednak 50 metrów wyżej i 300 metrów dalej do monastyru płacąc za to nawet jakieś monety. Ja jako przyszywany Poznaniak szukałem w tym czasie miejscówek do dronowania, bo widoki były przepyszne… i to prawie dosłowne przepyszne, bo te skały wyglądem przypominały mi smaczny, ociekający tłuszczykiem bekon… Po sesji zdjęciowo - dronowej w Udabno ruszyliśmy w drogę do Omalo. - przygoda pierwsza: pozbycie się 50 lari za wyprzedzanie na linii ciągłej. Tomek - przygoda druga: pozbycie się (przez wymianę J)przedniej opony targanej na bagażniku przez 10 tys. kilometrów. Wojtek - przygoda trzecia: wymieszanie gruzińskich snikersów z winogronami i wynikła z tego wojna gazowa. Tomek i Wojtek. - przygoda czwarta: CUDOWNA DROGA DO OMALO. - przygoda piąta: najlepsze żarcie w moim życiu. Tutaj trochę się rozpiszę, bo to dygresja kulinarna ma być. W poprzednim wcieleniu miałem fuchę polegającą w dużej mierze na jedzeniu i w związku z tym z niejednego stołu zawijałem różne smakołyki. Stoły te bywały naprawdę wykwintne i umieszczone w różnych krajach – miałem więc również przegląd kuchni z całego prawie świata. Piszę te słowa, bo żadna z wyżej wymienionych wyżerek nie umywa się do tego, co spotkało nas w drodze do Omalo. Ze względu na zapadający wieczór rozbiliśmy się na biwak w małej dolinie tuż przy drodze. Tak się złożyło, że kilka minut po nas do doliny tej zawitali pasterze goniący stado owiec do miasta. Po przywitaniu zaprosili nas oni na kolację, więc po zgarnięciu gruzińskich snikersów (tylko to mieliśmy) udaliśmy się do ogniska, nad którym skwierczały już szaszłyki ze świeżo zadźganego baranka. Uczta to jedyne słowo przychodzące mi na myśl godne użycia w tej sytuacji. Takiego baranka, takiego chlebka i takiego miodu nie jadłem nigdy w życiu. Na samą myśl o tych smakołykach łezka kręci mi się w oku. To było najlepsze jedzonko w moim życiu. Oczywiście smaku barankowi dodawały rozmowy z pasterzami, którzy mówili dobrze po rosyjsku. Spędziliśmy przy ognisku na jedzeniu i rozmowach chyba z dwie godziny – dwie wspaniałe godziny, warte były telepania się z Polski na motocyklach. Na poniższym zdjęciu obok Wojtka widać Bacę, z którym było trzech Juhasów. Po powrocie do namiotu byłem tak objedzony, że nie było mowy o śnie – dzięki temu spędziłem pół nocy gapiąc się w rozgwieżdżone, niezakłócone cywilizacyjnym smogiem, piękne niebo. A rano…było tak: |
29.04.2020, 08:07 | #49 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Szczecin
Posty: 520
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: 100K+
Online: 3 tygodni 4 dni 15 godz 40 min 8 s
|
Dzień dziewiętnasty: Niemieccy Gieesiarze.
Po przebudzeniu w dolince i po śniadanku poszliśmy się pożegnać. Stado z Pasterzami już ruszyło - został tylko Baca, któremu jeszcze raz podziękowaliśmy za gościnę. Droga do Omalo zajęła nam około godziny. Sama wioska jest położona na takim śmiesznym pagórku znajdującym się pośrodku wielkiej doliny - żeby wjechać do wioski trzeba więc najpierw wjechać do doliny, a następnie wspiąć się kilkadziesiąt metrów w pionie na wspomniany pagórek. Dla nas oznaczało to fajne serpentyny w kopnym piachu Z tej dziwnej topografii wioski zdaliśmy sobie sprawę dopiero wieczorem, Kiedy rozłożyliśmy się na biwak. Po wjeździe do Omalo ukazały nam się widoki tego typu... Trudno było jechać dalej widząc takie cuda. Rozłożyliśmy się więc na pierwszej napotkanej polance i cieszyliśmy pięknem tego miejsca popijając kawkę. Po kawce ruszyliśmy dalej w kierunku twierdzy królującej nad wioską. Sama wioska nie zrobiła na nas większego wrażenia, ale nie była też jakoś szczególnie brzydka. Po sesji dronowo-zdjęciowej w twierdzy ruszyłem samotnie do Dartlo, a Wojtek został w Omalo ze względu na niewielką ilość paliwa pozostałą w brzuszku Efci. Droga do Dartlo zajęła mi może pół godziny, a na miejscu znalazłem wioskę klejącą się pięknymi budynkami do stromej ściany doliny. Poniższy film nie jest może najlepszy technicznie, ale widać na nim praktycznie całą dolinę Dartlo Po obiadku w przyjemnej knajpce ruszyłem w drogę powrotną do Omalo Po powrocie do Omalo odnalazłem Wojtka i ruszyliśmy na poszukiwanie miejsca na nocleg. Po kilku minutach znaleźliśmy jedynie słuszne miejsce - małą łączkę położoną na krawędzi ponadstumetrowej przepaści...:-) W trakcie rozbijania biwaku usłyszeliśmy warczenie Afry - okazało się, że to Siergiej z Rosji również szukał noclegu Po kolejnych kilku minutach znów usłyszeliśmy warczenie - tym razem był to piękny dźwięk starych bokserów. Przybyli Niemieccy Gieesiarze!! Nie byli to jednak Niemieccy Gieesiarze, do których jesteśmy przyzwyczajeni - nie byli ubrani od stóp do głów w stroje beemwe, nie mieli tony gratów z turatecha, nie byli 70-cio letnimi dziadkami i babciami!!!:-). Zamiast tego byli młodymi, uprzejmymi i uśmiechniętymi chłopakami ujeżdżającymi piękne stare boksery, marznącymi w swych cienkich dżinsach i lekkich skórzanych kurteczkach, przeznaczającymi skromne zasoby pieniężne jedynie na paliwo i alkohol. Cała moja hierarchia wartości rozpadła się w pył!!!:-) Dobrze, że nie jestem gieesiarzem, bo mógłbym nie podnieść się po takim ciosie...:-). Po powitaniach i oglądaniach maszyn zapłonęło ognisko, znalazło się jakieś jedzenie i alkohol. Chłopaki byli naprawdę porządni - jeden z nich dbał o to, żeby obozowisko pozostało czyste, inny przygotował ognisko i okopał je, pozostali targali żarcie, czaczę i piwo ze wsi. Po imprezie poszliśmy spać około północy, a rano po przebudzeniu zastaliśmy takie widoki: |
29.04.2020, 14:19 | #50 |
Zarejestrowany: Feb 2011
Miasto: Kerry :-)) Ireland
Posty: 487
Motocykl: RD07a
Przebieg: 61.000
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 7 godz 40 min 0
|
Ech, jak ja wam zazdraszczam
|
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Czarnogóra wrzesień/październik 2019 na XR400 i DR350, trochę trekkingu, trochę TETu i dużo burka. | CzarnyCzarownik | Trochę dalej | 18 | 21.02.2022 23:14 |
UE namiotowo UE 24 wrzesień-2 październik | irokez | Umawianie i propozycje wyjazdów | 2 | 09.09.2016 17:42 |