19.07.2012, 21:44 | #51 |
Zarejestrowany: Aug 2010
Miasto: Łódź
Posty: 1,855
Motocykl: TA,RD04
Online: 2 miesiące 1 tydzień 6 dni 22 godz 58 min 34 s
|
Ola
nawiązując do ostatniego zdania , wszyscy czekamy "DO JUTRA" na relację i nie próbuj przeciągnąć nawet o jedno jutro. CIA'Ł |
20.07.2012, 01:22 | #52 |
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa |
|
17.08.2012, 10:36 | #54 | |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: podkarpacie
Posty: 36
Motocykl: XT 660Z
Online: 1 dzień 18 godz 45 min 46 s
|
Cytat:
Pełen szacun A czy większe/ciutek dokładniejsze mapki tych poszczególnych odcinków to są gdzieś do zdobycia? bo są jeszcze super ładne miejsca których jak widzę nie zwiedziłem PZDR |
|
19.08.2012, 19:59 | #55 |
Zarejestrowany: Sep 2010
Miasto: Łódź
Posty: 603
Motocykl: Ansfaltowy pedał
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 2 dni 10 godz 51 min 0
|
sie tak nismialo zapytowywuje......czy to już konec filma
|
22.08.2012, 12:36 | #56 |
wondering soul
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 2,364
Motocykl: KTM 690 enduro, Sherco 300i
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 23 godz 11 min 8 s
|
Miałam tę opowieść już dawno, dawno skończyć. Coś mi jednka cały czas wypadało. Jakiś wyjazd. Ociąganie się. A potem tragedia Ani. Nie w głowie mi były rajdowe wspomnienia. Dalej nie są. Ale głupio tak kończyć w pół słowa na przedostatnim dniu… No więc dziś kończę opowieść o naszej wizycie w słonecznej Albanii.
ŚCIGANIA DZIEŃ PIĄTY - 432 KM NA DOBICIE TYCH, KTÓRZY JESZCZE JADĄ I …. HAPPY END Pobudka o 4 rano. Słońce jeszcze nie wstało, ale chociaż ciemności ustępują miejsca pierwszej szarówce. Pierwszy raz nie jest straszliwie gorąco. To nowość! Trochę na pamięć, z na wpół przymkniętymi oczami pakujemy śpiwory, karimaty, namioty. O jedzeniu oczywiście nie ma mowy: nie ma czego i nikomu się nie chce. Lekko plączę się w całym tym rynsztunku motocyklowym. Nagle uwierają ortezy. Zbroja jakaś niewygodna się wydaje. No nic - po siódmej pewnie przejdzie i wszystko wróci do normy. Postanawiam ubrać lekki ortalion. Na dzień dobry mamy dłuuuugi podjazd na przełęcz, która cały czas spowita jest chmurami. Pewnie więc będzie rześko - myślę (i nie myliłam się). Chwilę przed 5 rano wlokę się na start, przeklinając pod nosem na czym świat stoi i takie wakacje. Sama chciałam i sama sobie wybrałam pewnie na to usłyszę. No w sumie tak… Na dzień dobry organizator zafundował nam "przyjemną" dojazdówkę: jedyna 180 km, z czego połowa to drogi asfaltowe. Spodziewam się walki z nudą i ze snem. Szybko się jednak okazuje, że ostre serpentyny rozbudzają każdego, a chłodek, o którym już wszyscy zapomnieli nie pozwala zasnąć. Jedziemy przez kolejne wioski i przełęcze. Grzecznie. Spokojnie. Nie za szybko, ale tak, żeby tym razem nie spóźnić się na start. Czeka nas jeszcze tankowanie. No i jakieś małe śniadanie. Bo inaczej bateryjki się skończą, zanim w ogóle odcinek specjalny się zacznie. Kawałki asfaltowe urozmaicone są całkiem sympatycznymi drogami gruntowymi i szutrami. Część trasy przebiega przez jakieś pola siarkowe więc śmierdzi niemiłosiernie. Po przejechaniu 2/3 dojazdówki czas na kawę, batonika i zdjęcie kurtki. Codzienny żar już leje się z nieba. Pod sam koniec dojazdówki zaczyna mi nawalać ICO. No nie znowu! Co za złośliwość losu. Na starcie Greczynka oferuje nowe baterie. To chyba nie baterie, ale spróbować nie zaszkodzi. Do startu mam 3 minuty (dojeżdżamy jak zwykle na styk, jak i wszyscy tym razem). Jurek wymienia co trzeba 30 sekund przed startem. Nie ma już jednak czasu na zmontowanie wszystkiego "do kupy". Decyduję się startować żeby nie zostać znowu wypchnięta na koniec stawki i nie dostać w prezencie karnych minut. 50 metrów za startem stajemy i montujemy do końca sprzęt. W tym czasie wyprzedza nas sporo ludzi. Trudno. W końcu udaje się wszystko zmontować i jedziemy. Ten odcinek został nazwany "decydującym", który może zmienić losy klasyfikacji wyścigu itp.. , więc nie spodziewamy się niczego łatwego. No i rzeczywiście. Zaczyna się od gliniastych ścieżek a la wąwozy i tradycyjnych kamieni. Sporo podjazdów serpentyn. Trochę zmyłek nawigacyjnych. Po kilkudziesięciu kilometrach dojeżdżamy do długo wyczekiwanego koryta rzeki. Jest szerokie. Bardzo szerokie. Całe pokryte kamieniami. Tu mniejsze. Tam większe. Gdzie niegdzie wystaje piach. Między tym wszystkim meandruje rzeka. Będzie ją mijać naście razy. Ciężko się w tym wszystkim nie pogubić. Road book daje generalne wskazówki, którego brzegu się trzymać. Opisuje jakieś punkty charakterystyczne w stylu duży kamień na środku albo stroma odnoga w lewo. Próbujemy się nie zgubić. Gdzie okiem sięgnąć w przód i w tył widać motorki, poruszające się po tym wszystkim jak małe mrówki. Niektóre z nich utykają na dobre w wodzie: małe podtopienia na przejazdach. Nam się udaje uniknąć takich niespodzianek. Jedziemy tak kilkadziesiąt kilometrów. Ręce zaczynają puchnąć. Powoli wzbiera zmęczenie. U wszystkich. W końcu - jest! Jest znak w roadbooku, że mamy opuszczać koryto rzeki. Tylko gdzie. Razem z 10 innymi "rajdowacami" w napięciu szukamy szlaku. Pomagają nam jacyś lokalesi, którzy nie wiadomo skąd się tu wzięli. Po dobrych kilkunastu minutach namierzamy jakąś ścieżkę w górę zbocza. Raczej pieszą. Nie bardzo wąską - samochód w końcu musi się zmieścić, ale na pewno rzadko uczęszczaną. Szlak wije się agrafkami i meandrami w górę. Przy jednym zakręcie widzę leżącą Greczynkę. Dookoła niej grupa ludzi. Motocykle stoją gdzieś utknięte pod skałami. Machamy czy wszystko ok.. Odpowiadają, że tak, więc jedziemy dalej. Dalej do końca odcinka jest już tylko górsko. I kamieniście. Podjazdy i zjazdy na kolejne szczyty nie kończą się. A przynajmniej takie mam wrażenie. Za którymś z rzędu szczytem widzę wyłaniającą się, wyraźnie szerszą dolinę. Nauczona doświadczeniem z poprzednich dni, wiem, że zbliża się meta odcinka. Dostaję dawkę nowej energii. Pędzimy w dół jak na skrzydłach. Dopiero na mecie czuję potworne zmęczenie. To był bardzo długi odcinek. I męczący. I pewnie do tego skumulowało się wszystko z poprzednich dni rajdu. Nie ma już też świeżości. Nie ma już tej siły. Na mecie postanawiamy trochę odpocząć. Czas na kolejny wafelek. Jakieś picie. Zmiana road booka. Hubert walczy ze swoją 350 - coś nie chce odpalić. I do naszego wyjazdu nie odpala, choć chłopaki robią co mogą w ramach prowizorycznego warsztatu. Jak się później okazało to był koniec rajdu dla Huberta. Na metę motocykl przyjechał na ciężarówce. Kilkanaście minut po nas dojeżdża Greczynka. Już z daleka widzę, że cos jest jednak nie tak. Ona po prostu w sten sposób nie jeździ. Za linia mety dosłownie zsuwa się z motocykla, który w ostatniej chwili ląduje w rękach jakiegoś obok stojącego kierowcy. Z upadku nic nie pamięta. Chyba poważnie oberwała w głowę. A przynajmniej taką wersję potwierdzają Ci, którzy widzieli całe zdarzenie. Oj niedobrze. Z linii mety pierwszego Osu do cywilizacji jeszcze kawałek. Pozostałych Greków nie widziałam dziś na starcie. Nie powinna jechać. Ze złamanym palcem to jeszcze rozumiem: bierze się ketonal zaciska żeby i przed siebie. Ale nie z głową. Gdzie w każdej chwili może się urwać film, a dookoła przepaście tylko szczerzą zęby. No ale Greczynka decyduje się jechać. Nie chce odpuścić. To wszystko zbyt poważnie chyba traktuje. Pyta tylko czy może do nas dołączyć, więc jedziemy "grupą międzynarodową". Kolejne kilkadziesiąt km to druga dojazdówka, z "Assistance Point" w środku. Tam są sklepiki. Woda. Coś do jedzenia. No i Grecy z ekipy naszej koleżanki. Jedziemy spokojnie. Kątem oka zerkam na Greczynkę, czy wszystko ok., a kątem - na piękne widoki. Duża cześć trasy prowadzi wzdłuż malowniczego kanionu, z wielką spienioną rzeką na dnie. Znowu chciałoby się zatrzymać. Wykąpać. Pokontemplować. I znowu nie ma czasu. Dojeżdżamy do cywilizacji. Rzucam się na jakiś sok. I owoce. Szybki "lunch" na krawężniku, tak po cygańsku. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu Grecy namawiają swoją koleżankę do przejechania ostatniego odcinka specjalnego… Czy to aż takie ważne - myślę? Ostatni odcinek jest stosunkowo krótki, ale jeszcze mnóstwo dojazdówki przed nami. A ona słania się na nogach. Greczynka daje się jednak przekonać. W trzy osoby wciskają jej kask na głowę. Wsadzają na motocykl. Do linii startu mamy jechać razem. W ostatniej chwili dostajemy info o jakimś błędzie w road bookach, który wywozi wszystkich w pole. A raczej nie w pole tylko dokładnie na skraj jakiegoś urwiska, z którego można tylko wrócić. Trzeba będzie uważać! Kolejne kilkanaście kilometrów to całkiem przyjemny asfalt, meandrujący gdzieś między górami. Potem asfalt zmienia się w szutrówkę. A szutrówka - w kamieniówkę. Podjazdy są coraz stromsze. Jesteśmy coraz wyżej. Dojeżdżamy do "ferlanego punktu" z błędem. No i oczywiście ze 30 osób krąży wokół jak osy. Ja tez pojechałam nad urwisko… Droga, a właściwie ścieżka w którą należało skręcić jest tak mała i ukryta między krzaczorami, że z trasy jej w ogóle nie widać. Jeżdżę po szczycie góry z jakimiś Holendrami. Dopiero po kilkunastu minutach decyduję się wracać. A wrócić stąd wcale nie jest łatwo: stromy kamienisty zjazd. Taka "pozatrasowy dodatek". Dojeżdżam w końcu do rozwidlenia. Jurek stoi w najlepsze, popija sobie wodę i jak gdyby nigdy nic - czeka spokojnie aż się pojawię. No w sumie co miał robić: to jedyny rozsądny scenariusz. Przy nim polska ekipa z 4x4. Ruszają chwilę przed nami. Łyk wody i zapuszczamy się w małą ścieżynkę. Nie ujeżdżamy jednak zbyt wiele. Może jakieś 200 metrów i totalny zator. 5 samochodów 4x4 stoi jeden za drugim. Ledwo co się mieszczą na drodze na szerokość. Z przodu, gdzieś na zboczu leży na dachu jedna z terenówek. Ta, która przez cały rajd była na prowadzeniu… Co za pech. Pozostałe samochody spinają się linami i próbują wyciągnąć nieszczęśnika. My w sumie nic nie możemy pomóc. I próbujemy się przecisnąć między całą tą kotłowaniną, linami a skalnym zboczem. Inaczej utkniemy tu na dobre. Trochę to przeciskanie nam zajmuje, ale w końcu się udaje. Dojeżdżamy do drewnianego mostu, za którym widać ostatni, asfaltowy kawałek dojazdówki. To tylko jeszcze jakieś 15 km. Pierwsza serpentyna pod górę i…. Jurek znowu łapie gumę. Oj nie. Nie mamy już dętki na zmianę. Trzeba łatać Zdejmować wszystko. Pompować to pompką rowerową. W takich chwilach, szczególnie w takich chwilach, człowiek marzy o musach. Trzeba było jednak te ostatnie grosze na nie wyskrobać. No ale nie ma musów. Jest dziura i 35 stopni w cieniu. 350 km za nami i ogólne zmęczenie. W zmianie opon Jurek jest wprawiony. Więc to idzie szybko. Gorzej z tym pompowaniem małą pompeczką. No ale jakoś i to się udaje pokonać. Wiadomo jakie są konsekwencje całego zajścia…. Spóźniamy się na start! Który to już raz. Który to już raz dostaniemy karne godziny. Z minami lekko na kwintę startujemy na ostatni odcinek specjalny. Jesteśmy prawie ostatni na linii startu. Już nawet część samochodów pojechała… Odcinek jest krótki i okropnie… nudny. To 70 km drogi przez las, po górskim zboczu. Nic ciekawego nawigacyjnie. Nic ciekawego terenowo. Po co on w ogóle był - to nie wiem. Tylko zepsuł smaka po całej super trasie. Na mecie ostatniego OSu miny mamy jeszcze bardziej na kwintę niż na starcie: mamy dość. Jesteśmy wykończeni, a te ostatnie 70 km uważam za największą pomyłkę całej trasy. Od mety ostatniego OSa do Tirany czeka nas jeszcze spory szmat drogi. Już tylko asfalt. Tylko przyjemne zakręty z nowiusieńką nawierzchnią, no ale jednak to kolejne kilometry, na które już totalnie nie mamy siły. Byle tylko dojechać na metę. Z tą świadomością jedziemy ostatnie kilometry. Widok Tirany cieszy nas jak najpiękniejsza panorama. Jeszcze tylko walka z popołudniowymi korkami w mieście i… widać nasz Hotel Rogner, na którego parkingu znajduje się meta. Dojeżdżamy około 19. Hurrra! Udało się. Skończyliśmy. Cali i zdrowi. Niepołamani i nawet nie zanadto poobijani. A nie było to wcale takie oczywiste. Tego dnia połamało się chyba z 5 motocyklistów i dachowało 8-10 samochodów. Niektórzy naprawdę byli w tarapatach. Mocno urazowy dzień. Pewnie efekt zmęczenia. Dużego zmęczenia. Sprzęty spisały się na medal. Nic nie zawiodło ani razu. Było ciężko momentami, ale dzielne 690-tki pokonały wszystkie kamienie, rzeki i szczyty. Najbardziej zawiodła kondycja. A myślałam, że mam niezłą…. Widać, że jednak nie tak "niezłą" jakbym mogła, a może i powinna? Na trawniku przy hotelu leżą porozkładane cielska wymęczonych rajdowców. Nikt nawet nie myśli żeby się ruszyć, przebrać, pakować Na razie trzeba odpocząć. Jest i Greczynka. Dojechała. Choć na tym ostatnim odcinku miała kilka niefajnych wywrotek. Są i wszyscy "nasi". Poza Hubertem, który razem z motocyklem wraca ciężarówką przez góry. Wieczorem czeka nas pożegnalny "bankiet". Rozdanie medali. Porządne jedzenie. Na nocne balety pewnie nikomu sił już nie starczy. Niezmiennie pojawia się problem prysznica, a raczej jego braku dla namiotowiczów. Zostaje basen albo życzliwość kogoś, kto ma w hotelu pokój. Trzeba się jakoś doprowadzić do "przyzwoitości". Sama ceremonia zamknięcia przebiega jakoś szybko. Niby z pompą: kolorowe światła, muzyka, scena, podświetlane flagi, prezentacje wszystkich zespołów, ale w jakimś wyraźnie wyczuwalnym chaosie. Nazwiska niektórych startujących są dla prowadzących Albańczyków nie do wymówienia. W tym moje. Nawet nie próbują. Słyszę po prostu Aleksandra :-) I koniec. Polska ekipa 4x4 dojechała na 3 miejscu. Albańczycy, którzy prowadzili przez cały rajd po dachowaniu na zboczu przed ostatnim OSem musieli się wycofać. Wśród motocykli wygrał ten sam Włoch co w zeszłym roku. A w ogóle walka "w szpicy" była ostra. Mniejsza z resztą o miejsca. Wszyscy jesteśmy zadowoleni z rajdu. Z trasy. Z widoków. Już nawet (na chwilę przynajmniej) nie pamiętamy o potwornym zmęczeniu i tych wszystkich chwilach zwątpienia. Już snujemy plany kiedy, kto, jaki rajd, gdzie spróbować, na czym, co zmienić itp…. Takie nocne opowieści Polaków. Na pewno warto było poznać coś nowego. Zobaczyć rajd od środka, a nie tylko jako widz. Oswoić się ze specyfiką trasy, nawigacją na roadbooku. Mam po tym starcie dużo przemyśleń na przyszłość. Zebrałam jakieś doświadczenie, które daje mi podstawy do jeszcze bardziej świadomych wyborów co ja tak naprawdę chce od motocykli i jazdy. Tu filmiki od naszego "holenderskiego przyjaciela" z ostatniego dnia: THE END Pytaliście mnie na Priva o jakieś praktyczne komentarze, uwagi. Chętnie się nimi podzielę, tylko nie wiem co jeszcze praktycznego mogę napisać. Starałam się, żeby ta opowieść była jak najbardziej "od kuchni" i praktyczna jak się da. Jeśli cos pominęłam, o czymś nie pomyślałam - a Was coś "meczy", pytajcie wprost. Bo pytań chyba jednak trochę się uzbierało. PS. Odnosząc się do komentarzy o trudności (czyli "łatwości") trasy. W rajdach typu rally nie chodzi o to żeby trasa była jakaś kilerska i nie do przejechania. Myślę że wiele osób z tego forum przejechałoby nawet trasę Dakaru, która sama w sobie nie jest trudniejsza niż wypady do Rumunii, czy na Ukrainę. Tylko, że w tych rajdach zupełnie co innego jest trudne, zupełnie co innego wykańcza ludzi i jest zdradliwe. To nie pionowe podjazdy w stylu Erzbergu, albo hardcorowe strumienie a la Romaniax. To połączenie ogromnego wysiłku, dużych odległości do pokonania, nawigacji i dużych prędkości. Jak by te wszystkie elementy potraktować oddzielnie rajdy rally byłyby całkiem proste, no może przesadziłam - ale nie bardzo trudne. Dlatego sugerowanie się tylko ilością kamieni na filmikach czy ukształtowaniem terenu jest mocno złudne. Zresztą - najlepiej sprawdzić na własnej skórze. Bo w teorii to wszystko się łatwe wydaje :-)
__________________
Ola Ostatnio edytowane przez Ola : 23.08.2012 o 00:58 |
22.08.2012, 13:19 | #57 |
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Gwe/Warszawa
Posty: 3,502
Motocykl: CRF1000, RD04
Online: 5 miesiące 1 tydzień 4 dni 8 godz 6 min 2 s
|
No właśnie, trzeba by kiedyś spróbować na własnej d... Najbardziej się zastanawiam czy podołam nawi na rołdbuku i przetrwaniu tych kilku dni ciężkiej sieczki...
Gratki jeszcze raz za relację, fajnie się czytało.
__________________
Afra - jedyna, wierna kochanka!!!! Pożegnane bez żalu: 990S, 690R, DR650SE, XF650 |
22.08.2012, 19:52 | #59 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Raczyce/Wrocław
Posty: 2,015
Motocykl: RD04
Przebieg: 3 ....
Online: 1 miesiąc 21 godz 53 min 22 s
|
no i powietrze muszę wyprowadzić do góry
Na przyszły rok pewnie nie dam rady , ale chciałbym jakoś za dwa lata ?
__________________
AKTUALNIE SZUKAM PRACY!!! ale nadaję się tylko na szefa |
23.08.2012, 01:49 | #60 |
Zarejestrowany: Sep 2010
Miasto: Łódź
Posty: 603
Motocykl: Ansfaltowy pedał
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 2 dni 10 godz 51 min 0
|
Dziękuje Ci Olu za wspaniałe sprawozdanie,komentator z Ciebie pierwyj sort.
|
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Rajdowo przez Afrykę | kajman | Umawianie i propozycje wyjazdów | 0 | 20.05.2013 14:51 |
Albania 2012 | kocur | Trochę dalej | 11 | 23.03.2013 00:45 |
67 FIM Rally 2012 | mirass | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 0 | 14.07.2012 21:44 |
Rally Albania 8-15 czerwca 2012 | Macek | Umawianie i propozycje wyjazdów | 1 | 02.04.2012 17:31 |