11.01.2020, 16:57 | #51 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 36 s
|
Zeljko 31 grudnia 2019 Ma 42 lata. Szpakowaty, przystojny, przystrzyżone włosy i zarost kilkudniowy. Chodzi w jeansach i szarej, sportowej bluzie z kapturem. Trochę niższy ode mnie. Mocny uścisk dłoni. Przyjechał tu specjalnie, bo dziś zamknięte. Jest szefem. A ja? A ja trafiłem tu przypadkiem. Zeljko jest szefem serwisu KTM w centrum Belgradu. ----------------------------------- W hotelu na obrzeżach stolicy Serbii spałem krótko. Zerwałem się tak, żeby zdążyć na 7:30 na śniadanie. Schodzę a tam ciemno i głucho. Starszy mężczyzna ogląda teleturniej w TV siedząc na stylowym fotelu z wysokim oparciem. Nie przestawiłem zegarka na nową strefę czasową. Na godzinę wracam do pokoju. -5 stopni i bezchmurnie. Pogoda taka, że aż sam do siebie się uśmiecham. Bagaż składuję przy motorze. Kluczyk, starter i… nie ma siły. Za zimno? Przyzwyczajony już do chimeryczności pojazdu, beznamiętnie biorę się do roboty. Klucze do dokręcania pokrywy silnika mam pod ręką oczywiście. Tak samo nie chowam już kabli rozruchowych. Przygotowawszy wszystko, niespiesznie idę do recepcji. Recepcjonista zadzwonił gdzieś. - Szef będzie za pięć minut - słyszę. Właściwie widzę. Poczciwiec pokazuje na swój zegarek, potem wyciąga dłoń rozcapierzając palce. Łączę gesty z jedynym słowem, które zrozumiałem: Boss. Aż szefa potrzeba? A niech tam. Niech będzie i szef, aby z samochodem. Przyjechał Jeepem. Kable podpięte. Motocykl odpala. Muszę jeszcze zatankować i w drogę. Na stacji po tankowaniu zostawiłem silnik na chodzie i wróciłem się po coś do wytarcia umazanego solanką z drogi reflektora. Czyszczę, a ten prycha. Dodaję gazu. Odpuszczam, a wskazówka obrotomierza leży na zero. W końcu poprychał i zgasł. No nareszcie konkrety. To znaczy nie, że się cieszę, że zgasł. Cieszę się, bo są jakieś objawy wyraźniejsze. Obok biały dostawczak, a jego właściciel coś dłubie przy dystrybutorze stacji benzynowej. Ma na imię Zivko i jest … elektrykiem. Ma profesjonalny miernik i zmierzył to co wszyscy, kiedy motocykl odpaliłem przez kable. - Ładowanie i akumulator OK – mówi. Nie OK bo akumulator pokazuje 11V. Nie chcę już zatrzymywać człowieka, bo w pracy jest. Pokazał mi gdzie jest elektryk samochodowy. Podjechałem tam. No tutaj to nawet rozruszniki naprawiają, komputery mają i kolejkę samochodów. Znów odkręcam osłonę silnika. Znów elektryk sprawdza to co wszyscy. Dzwoni gdzieś i dostaję wizytówkę, numer telefonu i namiary na serwis KaTeeMa w Belgradzie, gdzie od wczoraj jestem. To 9 km stąd. Dojazd zajął mi małą chwilę. Dłużej czekam na Zeljko, o którym wspomniałem na początku. Ale czekam w ciepłej kawiarni pod szyldem KTM, tuż obok KTM Promoto Centar. Jakoś tu tak swojsko i luźno. Można wejść z psem, można palić. Wszystko można. Jest przyjaźnie, przychodzą piękne Serbki i pachnie kawą. Gdybym tu mieszkał, to bym przychodził nawet nie mając KaTeeMa. Jest Zeljko. Zaraz przyjeżdża Srdjan. Srdjan zna trochę polski. Wydaje mi się, że przyjechał na swoim skuterze i w pomarańczowym kasku, żeby tłumaczyć co ja od nich chcę 31 grudnia. Wiecie co ma Zeljko? KTM 950. Nówka. 27 tyś przebiegu! ZERO rysek gdziekolwiek. Tarcze nieruszone. Wszystko jak prosto z salonu. Biały kruk. Zeljko miał wypadek przy 170 km/h. Połamał się w różnych miejscach i swój motocykl zniszczył ale jeździ dalej. Jeździ 950tką. Twardziel. Motocykl na podnośnik. Sprawdzają wszystkie połączenia elektryczne. Zeljko pokazuje na nieoryginalną wtyczkę od regulatora napięcia. Wie na co patrzy skubany Czyści ją z błota ulicznego. W tym czasie Srdjan zabiera gdzieś akumulator. Wraca i mówi, że akumulator jest w porządku, pokazując wydruk. Dwie pozycje na wydruku. Obie oznaczone 100%. Na to wchodzi Dejan. Rzuca ogólne cześć. Jak jakiś ordynator przed operacją wypytuje o szczegóły problemu, jednocześnie zakładając niebieski fartuch roboczy. Sprawdzają jeszcze raz to co wszyscy sprawdzali, a potem Dejan chwyta za kable z prawej strony i jeden z kostką przyciąga do światła latarki. - Chodź, popatrz - mówi. Powtarza jeszcze raz bo nie chwyciłem, że to do mnie. Patrzę a tam zielono-siny nalot i częściowo pourywane nitki kabli. Cóż… Jest w końcu! Chochlik znaleziony Dla ciekawych. To połączenie przewodów idących od regulatora napięcia do akumulatora. Kostka była w takim miejscu i tak wyglądała, że nawet jakbym sam na nią patrzył, to bym jej nie zobaczył Dalej poszło sprawnie. Wszystkie złącza albo wyczyszczone albo nowe końcówki. Gotowe, jednak nie ma ładowania. Znaczy takie jest, że mogę jechać bez świateł i bez grzanych manetek. Lipnie… I wiecie co? Zeljko przynosi nowiuśki regulator napięcia. Przystosowują bajpas do nieoryginalnej wtyczki. Podpinają. Z nowym regulatorem i włączonym wszystkim co prąd pobiera, pokazuje się na wyświetlaczu około 13.9V. Teraz moja decyzja. Na decyzję czekają pół sekundy Po zabiegu: - Ile? – pytam. - Za regulator zapłaciłeś. - Ile za waszą pracę? – ponawiam pytanie. - Nic. Jest Nowy Rok. Nic nie płacisz. - To zapłacę za kawę w kawiarni. - Nie. Kawa ode mnie. Zeljko znalazł mi hotel w centrum Belgradu blisko imprezy sylwestrowej, żebym mógł się rozerwać. Zarezerwował przez telefon, a Srdjan założył swój pomarańczowy kask, wsiadł na skuter i odstawił mnie pod same drzwi hotelu Park. Jak różni ludzie potrafią być… Przypomniała mi się rodzina lawetowo – elektryczno - hotelarska, kiedy opisałem pierwsze zejście KaTeeMa na autostradzie. Tez w Serbii. Tamtych ludzi nie będę już wspominał wcale. Konkluzja i weryfikacje. 1. Jestem mistrzem w odkręcaniu osłony silnika i mogę zmierzyć się w tej dyscyplinie z każdym 2. Regulator popsułem dopiero teraz. Nie wytrzymał widocznie nadmiaru produkowanej energii. 3. Zdałem się na „profesjonalizm” lawetowej rodzinki, choć widziałem, że to psikus a nie pro 4. Myślę też, że akumulator Yuasa szlag trafił nie przez to, że Yuasa tylko przez jeżdżenie okrągły rok bez gruntownego przeglądu co do śrubki i co do ostatniego złącza. 5. Serwis w Belgradzie polecę każdemu kto będzie w potrzebie właśnie tam. CF P.s. Dziś mam za sobą 27km Jutro pojadę trochę dalej chyba. Dystans 27km Średnia ruchu 7.2km/h Czas ruchu 3:48h? Zwariował?
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
11.01.2020, 21:33 | #52 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: WGM
Posty: 25
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 tydzień 2 dni 3 godz 22 min 10 s
|
Fajnie się czyta. Przy następnej wizycie w tamtych stronach nie ominę tego Otelu i knajpy na przeciwko.
|
12.01.2020, 15:02 | #53 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 36 s
|
Zachód 1 stycznia 2020 Winda nie chce zadziałać. Stoję w gorącym podziemiu hotelowym na poziomie minus dwa. Zszedłem tam z odźwiernym, schodami dla pracowników po motocykl. Wprawdzie bez bagażu ale w ciuchach motocyklowych. Roztapiam się. Nie ma tu zwyczajnego wjazdu/wyjazdu. Jest stara winda towarowa. Wozi też samochody. Kilka tu stoi zaparkowanych. Po interwencji konserwatora stary mechanizm w końcu zadziałał. Motocykl pojechał na górę sam, a ja znów po schodach. Temperatura -1, słonecznie, bezwietrznie. Za rogatkami opustoszałego po Sylwestrze Belgradu, asfalt suchy. Jednak mój optymizm w ubieraniu się spowodował, że muszę zatrzymać się po kilkunastu kilometrach. Mokre ciuchy po saunie w podziemiu, zaczęły generować przenikliwe zimno. Przeprosiłem się z przeciwdeszczówkami i znów wciągnąłem foliowe rękawiczki ze stacji benzynowej. Sto kilometrów dalej żadnych oznak zimy. Tylko lodowaty pęd powietrza w czasie jazdy przypomina, że to styczeń. Ostatnią prawdziwą granicę Serbia-Węgry, przejechałem bardzo szybko. Serbia to może 5 aut i kolejka idzie sprawnie. Węgry to 3 rzędy długaśnych ogonków. Wyminąłem wszystkie auta i zaczekałem, aż ktoś uprzejmie wpuści mnie bez kolejki. Czekałem może dziesięć sekund. Nieopodal Budapesztu zupełnie straciłem czujność drogową na rzecz zachwytu. Wprawdzie motocykl przestał stroić fochy i w tym temacie nuda ale słońce, czyste, błękitne niebo, sielski krajobraz, nawet jak na autostradę… Poczułem się jak na wyjeździe w środku wakacji. Temperatura rośnie. Nie ma już mrozu. Termometr na stacji benzynowej pokazuje plus dwa. Zabieram kawę na zewnątrz i delektuję się dodatnią temperaturą. Później już tylko słońce grzejące w plecy i prosta droga. To wspomnienie zostawię dla siebie na bardzo długo. Za Budapesztem zachód. Znowu zrobiło się mroźnie. Krwisto-pomarańczowe koło właśnie stacza się za horyzont. Jest tłem dla znieruchomiałych wiatraków elektrowni wiatrowej. Nitka autostrady stacza się w dół, a ja chcąc nie chcąc, razem z nią. Samochody pędzą ale tylko te blisko mnie. Te w oddali jakby stały. Jak docenić wyjątkowość tego obrazu? Jak zapamiętać? Jak każdy z nas, widziałem wiele zachodów słońca z kanapy motocykla. Jednak to zimowe wydarzenie jest wręcz hipnotyzujące. Będąc blisko miejsca gdzie mam zamiar przenocować, zjechawszy w podrzędną drogę, sfotografowałem pozostałość po zachodzie. Do hotelu 5km. Jutro będę w Polsce. Dystans 510km Średnia ruchu 86.7km/h Czas ruchu 5:52h Zawiesina 2 stycznia 2020 Z premedytacją wyjechałem późno. Chciałem, żeby się trochę ociepliło. Prognoza zapowiadała +2. Jest -3 stopnie. Słonecznie i bez wiatru. Zgarniam szron z kanapy, mocuję bagaż. Na wąskiej, podrzędnej drodze prowadzącej do autostrady, asfalt błyszczy się i mieni. Zamarznięte kałuże straszą. Ten jeden kilometr jadę o wiele za długo. Jestem na autostradzie. Nie ufam drodze. Błyszczy się tak samo jak podrzędna. Nie mogę jechać lewym pasem. To za szybko. Uczepiłem się TIRa w odległości 5 sekund. To akurat tyle, żeby przy prędkości 90km/h nie szarpało. A jednak to za duża odległość. Wyprzedzający mnie autokar rozdziera przed sobą powietrze tak, że jego pęd łagodnie spycha mnie do skraju pasa. Na koniec wjeżdża między mnie a TIRa. Skręca dopiero gdzieś na rozjazdach. Znów przede mną żółta naczepa. Zbliżam się na odległość 2 sekund. To zbyt mało. Zawirowania trzepoczą mną jak chorągiewką. Wszystko wibruje. Przy 4 sekundach jest do wytrzymania. GPS pokazuje 89 km/h. Za Bratysławą asfalt suchy. Wyprzedzam TIRa i rozpędzam motocykl do pełnej prędkości przelotowej. Zapomniałem o paliwie. Żółta kontrolka zaświeca się tuż po minięciu stacji benzynowej. Po 30 km włączyłem trym ekodrajwingu Po 42km stacja. Okazuje się, że ta sama na której kiedyś już byłem. Wtedy było ciepło i pod dystrybutor podjechały imponujące, niebieskie ciężarówki teamu wyścigowego. Chyba Kawasaki. Jestem przed Brnem. Ogrzałem się kawą i w drogę. Słońce za plecami nie razi. Sucha droga, ja rozgrzany po wizycie na stacji i pełen zapału chcę wyprzedzić ciężarówkę do której już nieco za bardzo się zbliżyłem. Zmieniam pas a przede mną ściana. Dosłownie koniec drogi. Szara substancja zagradza widok niczym zamknięte wrota czasoprzestrzeni. Nie widok. Cały świat. Nie ma łagodnego przejścia z widoczności do niewidoczności. Jest jak ściana. Odruchowo odpuszczam manetkę i wracam na prawy pas. Ciężarówka znika. Była i nie ma. Szaro-biała substancja wchłania i mnie. Słońce gaśnie. Jestem w innym wymiarze. Wszystko zmieniło się diametralnie. Asfalt pod kołami biały. Pobocze które ledwo widzę białe. Wyprzedzające mnie samochody wyłaniają się z szarej masy tuż za mną i znikają tuż przede mną. Właściwie nie samochody tylko ich światła. Mokre powietrze obłazi mnie jak zaraza z filmów post apokaliptycznych. Przeciwdeszczówki też są białe tylko przecinają je ślady po wodzie która nie zdążyła zamarznąć. Przestały tak chaotycznie łopotać. Są ciężkie. Mimo grubego ubrania czuję jak ziąb przenika przez wszystkie warstwy jakby ich nie było. Włączam grzane manetki. Tylko tyle mogę w tej chwili. Na deflektorze szyby zbiera się woda i natychmiast przymarza tworząc białą, coraz grubszą warstwę. Od czasu do czasu zbyt gruba warstwa zsuwa się gdzieś w nicość. Tak samo zsuwają się kawałki lodu z ciężarówki za której światłami jadę. Jakoś ją dogoniłem. Spadają tuż przede mną roztrzaskując się na milion kawałków. Zwiększam odstęp do sześciu sekund. Ciężarówka znika. Pięć sekund. Ledwo widzę światło przeciwmgłowe. Właściwie bardziej domyślam się, że jest. Tyle wystarczy. 70 km/h. Skorupę z szyby kasku zdzieram co chwila rękawicą. Stary, wysłużony kask daje już tylko względne ciepło. Jednak mimo pozamykanej wentylacji oddech zamienia się w parę. Skraplająca się para zachodzi coraz bardziej od prawej strony. Od lewej wolniej. Na dodatek chyba pinlock jest nieszczelny. Duża kropla pod swoim ciężarem spływa w dół. Tworzą się następne. Śliska droga nie pozwala mi zwolnić ani przyspieszyć. Trwam. Trwam a nadgarstek ani drgnie na manetce gazu. Czasem tylko czuję jak jakoś tak luźno robi się na kierownicy. Wiem co to znaczy. Obym upadł gdzieś na łuku. Nie tutaj. Na łuku. Na kilka sekund przejaśnia się nieco, jakby słońce miało wygrać z masą zamarzającej mgły. I ujrzałem najpiękniejszy widok na świecie. Lodowa zawiesina oplątała się na drzewach, trawie, drodze, domach wiejskich, na barierze ochronnej i w tym przebłysku słonecznym wszystko skrzy diamentowo, opalizuje i błyszczy jak miliardy mikro fleszy fotograficznych. Tylko jakiś ptak drapieżny, może krogulec a może pustułka, zdaje się nie poddawać wszechogarniającej bieli. Przysiadłszy na słupku kontrastuje brązem swojego upierzenia z otaczającym, monochromatycznym światem. Na te kilka sekund zapomniałem o lęku przed wywrotką, o tym żeby nie zgubić światła przeciwmgłowego przede mną i żeby utrzymywać szybę kasku we względnej widoczności. I na tych kilka sekund zapomniałem, o przeszywających dreszczach zimna. Zaraz jednak znów wpadam w świat bez wizji. Znów szukam czerwonego punktu. Znowu dreszcze przypomniały gdzie jestem i co mam robić. Czyli nic. Czekać albo zatrzymać się. Nie zatrzymałem się choć chciałem. Dwa razy zobaczyłem zjazd na stację benzynową kiedy był nie przede mną a obok… Ponad 70 km trwało moje czekanie na wyjazd z ciężkiej, lodowej zawiesiny. Zatrzymałem się dopiero 122 km przed dzisiejszym celem, kiedy słońce wygrało z ponurą ścianą. Na stacji ustaliłem dokąd dojadę i gdzie będę nocował. Jak zwykle w tej podróży. Wypiłem wrzątek niemal duszkiem, zjadłem gorącą nie za dobrą kanapkę, pobarłożyłem trochę rozmyślając o następnym i o poprzednich wyjazdach. Naprawiając pinlock, patrzyłem na zmarzniętych ludzi w podkoszulkach i tych modnych, za krótkich skarpetkach które zawsze złażą z pięt do buta. Przeszli może 10 metrów od samochodu do budynku stacji. Na stacji rozcierają ręce, rozglądają się za ciepłymi napojami, tupią nogami jakby wyszli z zaspy śnieżnej. Żyjemy w absolutnej izolacji. Jechali przecież tą samą drogą co ja. Innej nie ma. Widzieli co ja ale nie mogli poczuć tego widoku. Myślę, że jeżdżąc samochodami dobrowolnie upośledzamy się na to co nas otacza. Nie w złym znaczeniu. Po prostu nie można poczuć wszystkiego zza szyby auta. Pewnie ktoś zauważył ten niesamowicie nieziemski obraz jaki nieudolnie opisałem wyżej. Ten przebłysk geniuszu natury. I mógł powiedzieć do współpasażera – spójrz jakie to piękne. I może dyskutowali o tym co widzieli. Może nawet opowiadaliby przyjaciołom. Co więcej można? - ktoś zapyta. Można poczuć to na co się patrzy. Można poczuć lęk, zaraz potem zachwyt, fizycznie skonfrontować się z sytuacją. Zmarznąć na kość a potem czuć jak gorąca herbata rozlewa się po całym ciele. Przeżyć zwątpienie, ulgę, bezsilność wobec sytuacji. Można usłyszeć jak hałas zmienia swoje brzmienie w gęstym, mokrym powietrzu. Mieć satysfakcję. Móc wspominać. Wiedzieć lepiej. Wydaje się, że widzieć to zapamiętać a poczuć to mieć dla siebie. Chyba dlatego wybraliśmy motocykl do podróżowania. Chyba między innymi dlatego jesteśmy motocyklistami. Możemy mieć więcej z jednego przejechanego kilometra. A może zwyczajnie coś mi się w głowie uroiło. Z przyczyn technicznych zdjęć opisywanych zdarzeń nie będzie. Dziś dojechałem do Rudy Śląskiej. Dziś też wygrałem los na loterii. To był najtrudniejszy dzień tego wyjazdu. Może też i najpiękniejszy… Przypadkowo wybrałem hotel w którym już kiedyś nocowałem przyjechawszy na festiwal filmów motocyklowych. Co za zbieg okoliczności. Jutro ostatni dzień podróży. Dystans 459km Średnia ruchu 89.3km/h Czas ruchu 5:08h CF
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
12.01.2020, 15:54 | #54 |
O chłopaku, masz oko i pióro! Zdjęcia KaTa na tle czerwonego nieba miażdży! Szkoda że się kończy, ale było pięknie, jak na prawdziwą wyprawę przystało!
|
|
12.01.2020, 16:12 | #55 |
Zakonserwowany
|
Fajnie to opisujesz, tak szczegółowo że można sobie wyobrazić że jest się tam z Tobą.
Dzięki za opowieść. Ps. Byłem chyba w 94 w Stambule, ale nie zapamiętałem nic żeby chcieć tam kiedyś wrócić.
__________________
Proszę siadać, się nie wychylać, się nie opowiadać I łaskawie i po cichu i bez szumu i bez iskier Wypierdalać. |
12.01.2020, 16:46 | #56 |
Kiedyś R.T70
Zarejestrowany: May 2014
Miasto: Częstochowa
Posty: 1,422
Motocykl: Była RD04
Przebieg: 120000+
Online: 3 miesiące 2 tygodni 5 dni 7 godz 52 min 52 s
|
Fajnie!
No i fizoloficznie się zrobiło pod koniec. Zdjęcie motura na tle kończącego się zachodu słońca jest mega!
__________________
Serdecznie pozdrawiam. Romek T. |
12.01.2020, 17:11 | #57 | |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
Cytat:
Miałem tak na Hardangervidda, przy kilku stopniach i burzy, która tego dnia załatwiła 200 reniferów. I jeszcze raz w Kirgistanie, kiedy szukałem drogi z Narynia nad Issyk Kul. Ale nie udało mi się oddać tej desperacji, lęku i odwagi. Jesteś hardkorem |
|
12.01.2020, 18:41 | #58 |
Zarejestrowany: Feb 2013
Miasto: Lubelskie
Posty: 523
Motocykl: CRF1000
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 20 godz 28 min 5 s
|
Marznę od samego czytania.
Marznę, i zaczynam rozmyślać, jak czuje Marco? Zbliżając się już do Nowosybirska. |
12.01.2020, 18:53 | #59 |
Zarejestrowany: Feb 2019
Miasto: Ostrołęka
Posty: 11
Motocykl: Super tenere
Online: 4 dni 5 godz 51 min 29 s
|
Piknie opisane Celofan , możesz książki pisać
|
12.01.2020, 21:30 | #60 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 36 s
|
Epilog 3 stycznia 2020 Dziś skończyłem swój przejazd przez 2019 do 2020 roku. Czas i daty są umowne ale dla większości z nas znaczące. 17-go grudnia zdjęcie z sieci jakich wiele, tchnęło we mnie nieodparte pragnienie wyruszenia w podróż krótką acz dla mnie niezwykłą. 20-go grudnia do 3-go stycznia byłem w drodze. Podróż niezwykłą bo miała być nie do miejsca a do ludzi. Nie do kilka razy widzianych już monumentalnych zabytków Bizancjum, Konstantynopola, Stambułu. Do ludzi żyjących często z dnia na dzień tuż obok przepychu i bogactwa nowoczesnej metropolii. Nie wszedłem do ani jednej z budowli tak tłumnie nawiedzanych przez turystów. Nie zjadłem ani baklawy z cukierni na bazarze Egipskim ani kebaba w restauracji. Za to widziałem zdesperowane twarze rozentuzjazmowanego tłumu na proteście. Dzieciaki biegające boso po bruku przy 6 stopniach Celsjusza, próbujące przejechać się na zderzaku samochodu. Rodzinę mieszkającą w budzie zbitej z desek. Matkę wieszającą pranie swoich dzieci na sznurze, wywieszonym wzdłuż drewnianej ściany starego budynku. Bezpańskie psy i koty utyte od nadmiaru jedzenia. Mężczyzn grających w karty i inne gry przy swoich fajkach wodnych. Wędkarzy zarabiających na życie łowieniem ryb z mostu Galata. Zobaczyłem to na co patrzeć nie chce się przyjeżdżając do Stambułu na zwiedzanie. Lepiej patrzeć z podziwem na potęgę która bezpowrotnie przeminęła, niż na to jakie piętno owa potęga pozostawiła po sobie na dziś. Może też chciałem pojechać motocyklem. Na przekór tradycji i zasadom pod koniec grudnia. Zdobyć nowe doświadczenie. Pewnie jakieś 90% drogi to była autostrada. To dla mnie właśnie nowe doświadczenie i przymus jednocześnie, zważywszy na porę roku. Może też chciałem rzucić sobie małe wyzwanie. I pobyć sam. Fizycznie bo mentalnie to niemożliwe. Może się zdawać komuś, że jadąc samemu jest w drodze sam. Zdany na łaskę przypadku. Nikt nigdy nie jest sam, choćby chciał tak myśleć. Ja też sam nie byłem, ale dowiedziałem się o tym dopiero w potrzebie. Milena i Szparag czyli Stajnia Motocyklowa. Napisałem do nich z Serbii przez Messenger w niedzielne popołudnie, żeby zaczerpnąć wiedzy o tym co się stało i jak sprawić, żeby motocykl odżył. Mogłem na nich po ludzku liczyć. Na dodatek wiem zawsze kto odpowiada pisemnie. Szparag jest szorstki w słowotwórstwie i po męsku tłumaczy procedury A Milena nie jest i nie była nigdy Wiedźmą ale i tak będę ją tak nazywał Wtedy na autostradzie w deszczu pomogli mi bezinteresownie. Marek Włóczykij Stan. Bieszczadzka Przystań Motocyklowa jest jego oczkiem w głowie. Wiecie co zrobił? Napisał do mnie. Napisał tak: „Motór działa czy wsiadać w busa? Przyczepka sprawdzona pasy spakowane”. To nie pitolenie ziomka do ziomka z fejsa. To jest cholernie budujące i wzruszające, kiedy facet z przeszłością wartą napisania o nim trylogii, pisze te słowa do takiego łazika jak ja, 23 grudnia wieczorem. A Zeljko z KTM Promoto Centar? Przypadek sprawił, że wpadłem w ręce trzech ludzi, którzy zakasali rękawy i naprawili co popsute w dzień sylwestrowy. Też bezinteresownie. To dlatego uważam, że będąc w podróży sami, wcale sami nie jesteśmy. Ja nie byłem. Muszę jeszcze o Kaczorze koniecznie Bo gdyby nie Kaczor to by mi ręce odpadły z zimna. W ostatniej chwili dostarczyła mi cienkie rękawiczki pod grube rękawice. Drobna rzecz niby ale znacząca. Pewnie będzie mi wypominała, że jeszcze nie zapłaciłem za nie Gdyby nie przychylność moich przełożonych, to też nie było by tego wyjazdu. Sami widzicie, że wcale nie jechałem sam Teraz siedząc przez monitorem komputera i pisząc te słowa, piję gorącą kawę przywiezioną ze Stambułu. Będzie mi codziennie towarzyszyła we wspomnieniach tych których nie opisałem i tych o których wiecie, póki się nie skończy. Nietrwałe pamiątki wymuszają niejako tęsknotę za nowymi. Przejechałem około 4700 km. Letnich rękawic nie założyłem ani razu. Temperatura wahała się w podróży od 6 do -3. Często padało, marzłem i mokłem a raz miałem cykora. Ogólnie miałem dobrą albo bardzo dobrą pogodę jak na tą porę roku. Na miejscu bez motocykla pod sobą wytrzymałem pięć dni. Długo jak dla mnie bo to droga jest celem. Wszystko inne jest w drodze mniej ważne. -201 dni do wyjazdu. Wtedy martwy, porysowany ekran GPS może znowu pokaże mi jakąś drogę. Dystans 358km Średnia ruchu 79.9km/h Czas ruchu 4:28h Dziękuję za przychylne a czasami budujące komentarze. No i za to, że mogłem podzielić się swoją krótką historią CF
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Izi Meeting 2020 | IZI Meeting | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 60 | 02.01.2022 17:41 |
Wyrobisko 2020 24.04-26.04.2020 | ŁysyDLE | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 35 | 27.04.2020 20:41 |
Meta w Stambule | Transglobal | Przygotowania do wyjazdów | 6 | 10.02.2012 21:49 |
Kebab w Stambule - 03.07.2010 do 20.07.2010 | Jan van der Saar | Umawianie i propozycje wyjazdów | 4 | 13.06.2010 12:45 |