01.04.2020, 01:14 | #51 |
Zarejestrowany: Oct 2015
Posty: 297
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 2 tygodni 2 dni 6 godz 42 min 55 s
|
Kilkadziesiąt kilometrów spokojnie, całkiem dobrym asfaltem i nagle objazdy. Mają plan położyć nową nawierzchnię aż do Rosso pod granicą z Senegalem, a póki co robią odcinkami w okolicy Nawakszut.
Trzeba zjechać w objazd, czasem kilometr, czasem siedem. Czasem nawierzchnia utwardzona, fajny szuterek, czasem tarka, ale chociaż twarda, a czasem piach. Płytki lub głęboki. I wtedy jest walka. Paweł ostrzegał przed tymi objazdami. przebu.png przebud.png przebudowa.png przeb chl.png Oraz przed dziurami, ponoć dwóch jego klientów połamało obręcze na tych dziurach w asfalcie. My myślimy „no jakim łamagą trzeba być, aby wjechać w taką dziurę” ale tylko do pierwszej dziury, którą sami zaliczamy. diuryy.png dziur.png dziuur.png dziuuu.png dzziur.png Objazdy bardzo nas spowalniają, potem stary asfalt jest w tak tragicznym stanie, że nie da się jechać szybciej niż 40-50. Tzn można, ale kończy się to wpadnięciem w dziurę w asfalcie. Droga po bokach jest tak obgryziona, że ledwo mieści się tam jeden samochód. droga obgryziona.png Oczywiście posterunki żandarmerii wciąż nas kontrolują post stop.png post.png Coraz częściej zdarzają się hałdy piachu nawiane na drogę, czasem na całą szerokość jezdni. Wisienką na torcie są hałdy piachu z ukrytymi dziurami w asfalcie. Jest tego z 50 km, jedynka, dwójka, ooo na chwilę trójka ale zaraz hamulec bo dziura. Strasznie męcząca droga!!! Pustynia się zmienia. Staje się…czerwona. Jak na zdjęciach z głębi Afryki. Niby pojawiają się jakieś karłowate drzewka, ale wygląd wiosek oraz samej pustyni znacząco różni się od tego, cośmy widzieli w Maroku i Mauretanii na północ od Nawakszut. 5p[rzerwa3.JPG 5przerwa.jpg 5przerwa2.JPG O, jedzie BMW GS i na nim parka. Machają nam, my im, powodzenia, dzięki. Tylko daje mi do myślenia późna godzina, o jakiej ich spotykamy. Wiadomo, że na granice rusza się z rana, oni też to wiedzieli. I co, o 14 są dopiero 60 km za granicą? Złe przeczucia. mapa.png Dwa kilometry przed rozjazdem (1) na przejścia graniczne Rosso/Diama widzimy bandę dzieciaków przy drodze. Dzieciaki jak dzieciaki. Ale tutaj jeden łopatą sypie piach na drogę, jak nas widzą to reszta go pogania i gówniarz macha łopatą trzy razy szybciej. Podjeżdżamy, piach najgorszy z możliwych, wklejamy się, Michał jakoś się wykopuje bo wjechał trochę z rozpędem, ja wyhamowałem i walczę z tenerą, jedynka i znowu ją przepycham na buksującym kole. Jeden z gówniarzy z jakiejś różowej szmaty zrobił sobie kominiarkę jak terrorysta, obskakują mnie, krzyczą coś. Póki się toczę trzymają się obok, ale wiem, że czekają tylko aż się obalę aby oskubać mnie i motocykl. Powiem wam że gacie mam pełne jak nigdy. Może nie tyle z powodu gówniarzy, bo sprzedałbym kopa jednemu czy drugiemu to by uciekli. Ale zaraz zjedzie się policja, żandarmeria i zgadnijcie kogo zgarną? Przejeżdżamy. Uffff. Dzisiaj już jechali tędy Francuzi, ta parka na GSie i teraz my. Te dzieciaki muszą skądś dostawać cynk, że jadą motocykle i wtedy robią akcję „Łopata”. Ale na rozjeździe jakiś gość coś nam macha. Niech macha, jedziemy. On gwiżdże, coś pokazuje ręką. Hm wciąż jestem naiwny i wierzę, że może ma jakieś informacje, które nam pomogą. Gość w sukience, z twarzy widać że niegłupi, zagaduje po francusku. My: - No franse, ąglez. No to gość przechodzi na płynny angielski. - Jedziecie do Senegalu? - Tak. - To musicie mieć ubezpieczenie na motocykle, ja sprzedaję. - ? - Na granicy nie kupicie. Śmierdzi mi ta sytuacja. - Nasz frend czeka na granicy i mówił, że nam załatwi ubezpieczenie. - Nie można kupić na granicy, on was okłamał, i tak was przyślą z powrotem tutaj. Patrzę tylko czy nikt od tyłu nie idzie na nas z pałą, mówię do Michała „Ruszamy”, a do gościa - Dzięki ale frend na nas czeka. Gość macha ręką z lekceważeniem i odchodzi. Ruszamy, a tu za 50 m taka wydma na drodze że nawet autem bym się w to nie pchał. Po obu stronach góry piachu, nie ma możliwości objechać. Klniemy na czym świat stoi, znowu przepychamy nasze kloce na jedynce walcząc z grawitacją. Chcemy zniknąć stamtąd najszybciej jak się da. Rozjazd (2), wioska Keur Massene. roz2.png rozj 12.png Miejsce wygląda w ch… niebezpiecznie (chociaż zdarza się, że lokalne dzieciaki też nam machają), skręcamy w prawo i dzida. dzieci ok.png dzieci okk.png dziuryyyy.png I zaczyna się droga przez bagna. bagno.png Ale chwilę potem całkiem gładki asfalt, gdzieniegdzie dziury i to całkiem spore i niespodziewane, ale już bez piachu i to nas cieszy. Potem jest oczywiście gorzej, ale póki co toczymy się dalej. Kilka mijanych wiosek po drodze budzi tylko jedną myśl: „Spadajmy stąd czym prędzej!” Syf dookoła, niskie lepianki, dzieciarnia biegnąca z kijami do drogi gdy nas słyszy bynajmniej nie po to aby nas pozdrowić. W lusterku widzę jak z rezygnacją machają ręką „Szlag by to, znowu nam uciekli, musimy się następnym razem pospieszyć”. Kolejny rozjazd, (3). W prawo, obok dwójki gości siedzących pod daszkiem. W kierunku bagien. rozjazd 3.png |
01.04.2020, 01:22 | #52 |
Zarejestrowany: Oct 2014
Miasto: Toruń
Posty: 13
Motocykl: Yamaha XTZ750 Ktm lc4 640 póławantura
Online: 6 dni 11 godz 35 min 2 s
|
Czyta się czyta.
Zajebista przygoda. Co do legend to się zgadzam. Nie wiem skąd tylko czerpiesz wiedzę że yze850 to był czterocylindrowy silnik skoro terenia brała udział w motkach seryjnych.Jest zdjęcie gdzieś z 4 rurami wydechowymi ale to chyba w prototypach ktoś coś zmotał.pozdrawiam |
01.04.2020, 02:14 | #53 |
Zarejestrowany: Oct 2015
Posty: 297
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 2 tygodni 2 dni 6 godz 42 min 55 s
|
(Masz rację, dałem się ponieść wikipedii. I 750 i 850 to były rzędowe twiny.)
Paweł ostrzegał również przed tym odcinkiem. Z ulgą stwierdzamy, że nawierzchnia jest twarda. To stary asfalt. Bardzo stary. Wylany pewnie bezpośrednio na nieutwardzony piach. Dzisiaj rozjeżdżony jak plastelina, mnóstwo dziur, kolein, pęknięć, to wszystko podsypane piachem. Ale jedziemy. dojazd asfalt.png GPS pokazuje 40 km do granicy… I faktycznie, telepiemy się po tych dziurach. Ciągłe kluczenie, omijasz jedną dziurę, wjeżdżasz w kolejną. Może i stary asfalt jest wciąż twardy, ale jest dziurawy nie do wyobrażenia. Jedynka, dwójka i koniec. 30, 35 to już luksus, zaraz hamulec i znowu jedynka i półsprzęgło. diuurrr.png Męka. Ruch tutaj znikomy, trafiamy jakiegoś lokalsa na skuterku, ciśnie drugą drogą poniżej. lokals.png Też tam zjeżdżamy, chwilę jest lepiej, ale po chwili zaczyna się piach i wracamy na górę. dojazd diama.png Nie widać znaku „uwaga krokodyle”, przy którym chcieliśmy zrobić zdjęcie, ale teraz mamy to gdzieś. Za to tu i ówdzie pałętają się guźce, te afrykańskie świnie. guziec.png guziecc.png Mijamy kilka wiosek rybackich. Chociaż to nazwa bardzo na wyrost, raptem kilka szałasów i mat rozłożonych na ziemi. dojazd wiosdka ryb.png Jedziemy teraz przez jakiś park narodowy (Diawling), ptaki, bagna, ryby. Ale ludziom zezwolono dalej łowić na tych wodach. Nie wiem czy tam mieszkają czy tylko koczują. Generalnie smród zgniłych ryb, śmieci, ubabrani w błocie ludzie obrabiający ryby, inni leżący na matach w łachmanach machający nam. Nooo, cześć cześć, ładny kraj, ludzie przyjaźni ale wolimy jechać dalej! Ciężarówka lekko zboczyła z drogi i już zapadła się w błoto. doj diama ciezarówka.png Mijamy budynek siedziby władz parku. Stoi niemiecki kamper na MANie. Niemiec na krzesełku pozdrawia nas ale na coś czeka. My jedziemy. Jest tam jakiś szlaban, przejeżdżamy. Potem Michał mówił, że jakiś żołnierzyk biegł za nami i machał, ale dobrze że się nie zatrzymaliśmy, pewnie chciał opłatę. Opłatę i tak uiszczamy ok. 5 km przed granicą. Zatrzymuje nas ubrany w wyświechtany mundur i klapki, kulawy żołdak. mandat oplata.png Czytałem, że wyłudzają mandat za wjazd do parku. Ale nie ma udawanego oburzenia, żołdak wyciąga oficjalny blankiecik z logo parku i pieczątką, kulturalnie tłumaczy że opłata za przejazd przez park wynosi 2000 oguya. Niemało, ale nawet na druczku jest wydrukowane 2000. park opłata.jpg Nic nie poradzimy, płacimy, pan życzy nam bon route i jedziemy dalej. I gwoli wyjaśnienia, tylko u nas słowo „mandat” jest synonimem kary. Jest przecież też mandat poselski, i po francusku „mandat” to właśnie „upoważnienie”. Więc nie należy tego mylić z karą za wjazd, a raczej uznawać jako obligatoryjną opłatę, jak za autostradę. bydło rogate.png drzewa.png Granica pracuje do 16.00. GPS pokazuje, że o ile dojedziemy, to będziemy NA STYK. Chociaż i tak uważam, że wiedząc, że jadą dwa bankomaty, pogranicznicy będą siedzieć do wieczora i na nas czekać. Ostatnie metry. Wtedy upragniony widok, dzisiaj wiem, że już nigdy nie chciałbym ujrzeć przejścia granicznego Diama. Jesteśmy za pięć szesnasta. Nic nowego, kilka ogrodzonych szop i baraków, szlaban z patyka, wokół bagna. 8granica.jpg gran2.JPG 8szlaban.jpg Podchodzi Bebea. Pierwsze wrażenie – bezwzględny cwaniak, ale nikogo lepszego tu nie znajdziemy. No to zaczyna się. Paszporty i Bebea bez ogródek mówi ile ojro mamy szykować. Na teraz: - 35 za przejazd przez granicę / anulowanie wizy – zwał jak zwał, trzeba zapłacić - 10 za opłaty celne - 10 za przejazd przez most - 20 za ubezpieczenie na Senegal - 10 opłata dla Bebea, „comission” W sumie: tadaaam 85 euro To jeszcze nic. Bebea mówi od razu, ile wybulimy na powrocie. Otóż: - znowu 35 za przejazd przez granicę - 10 za most - 10 dla Bebea - i….znowu 55 za wizę! - Hola hola, look, mamy wizę na 30 dni. - tak, ale ona jest na jednorazowy wjazd. Patrz: „Nombre d’entrees: UNIQUE” (to ta czerwona strzałka na wizie). A jeszcze naciskaliśmy Hamidę, aby na pewno wyrobił nam wizę na 30 dni, a nie np na 7. Szlag. 110 euro. Możemy wracać, ale Bebea dobrze wie, że nie mamy dokąd, bo ostatnim bezpiecznym miejscem był Nawakszut, i przecież nie mamy paliwa, bo nigdzie nie było stacji z benzyną. No to szukam giftów. Wyciągamy jakieś błyskotki, ale Bebea nie bierze byle czego. Poza tym broni się, że on coś może zejść z „commision”, ale tamci w okienkach są nieprzekupni (no oczywiście) i im trzeba zapłacić tyle ile wynosi oficjalna opłata. Całe szczęście chińskie noże, scyzoryki, latarki, pamiątkowe monety z mistrzostw w piłce nożnej załatwiają sprawę i płacimy JEDYNE 70 euro od głowy zamiast 85. Dobre i to. Mam nadzieję że na powrocie też nam się uda coś mu wcisnąć i zmniejszyć wysokość opłat. Dokumenty robią się błyskawicznie, strażnik otwiera szlaban z patyków i Bebea przez most przeprowadza nas na senegalską stronę. granica jedziemy.png granica smieci.png szlaban sen.png Tam również wchodzi do biur jak do siebie. Pobierają odciski palców (podobnie jak w Mauretanii), ale gruby Murzyn ze złotymi sygnetami na palcach i zegarku na grubej złotej bransolecie nie bardzo ogarnia co się dzieje wokół niego, i ode mnie ściąga odciski dwa razy, a od Michała ani razu. Może dla nich wszystkie białasy wyglądają tak samo? granica sene.png granica sen.png Czekamy jeszcze chwilę, przychodzi jakiś szczerbaty natręt w okularach. - Mister, zapraszam do mnie na stoisko z pamiątkami! - Nie dzięki, no money. - Mister, ale chociaż chodź i zobacz! - Nie, dzięki, no money i musimy zaraz jechać. - Mister, to zapraszam do obejrzenia jak będziecie wracać, ok? obiecujesz? - Tak, tak. Kręcą się jakieś dziewczyny. Niosą jakieś baniaczki, coś załatwiają. Niby w Senegalu dominuje islam, ale kobiety chodzą ubrane bardziej luźno, kolorowe sukienki z odkrytymi ramionami, czasem nawet z dekoltem. Jest na czym zawiesić oko, chociaż i niby w tak restrykcyjnie przestrzegającej zasad islamu Mauretanii, zdarzały się kobiety z odkrytymi włosami i w luźniejszych sukienkach. Podchodzi dziewczyna w kurtce. - Hey, chcecie wymienić pieniądze? – pyta czystym angielskim. - Nie, dzięki. - Ok. I odchodzi. Nie jest nachalna. Siada w grupie podobnych naganiaczy. Widać po niej, że to nie jej świat, nie jest głupia, ale miała pecha urodzić się w akurat tutaj i na tej zafajdanej granicy spędzi resztę życia. Jedźmy, jedźmy. No i jest. Dokumenty zrobione, Bebea mówi aby dzwonić za nim, jak będziemy wracać. Jasne. Żegna się z nami na misia. Kurde ile tam jest obłudy i fałszu. Ruszamy. Syf, brud, smród, tony śmieci w rowach, ooogromne progi zwalniające, jak zapory przeciwczołgowe w Berlinie, wręcz ulane asfaltowe wzgórza, na których wybija nas w niebo. Oczywiście przeszorowane podwoziami tysięcy samochodów, ale są wszędzie, w miastach, na trasie. To pierwsze wrażenie. Jedziemy do St. Louis, zamarzyło nam się zobaczyć postkolonialne zabudowania i kolorowe łodzie. No ale też nie ma bardziej rozsądnej alternatywy na nocleg w drodze do Dakaru. Zbliżamy się do miasta i ruch gęstnieje, wręcz wlecze się jak smoła. Do tego niespodziewane progi zwalniające i spaliny…. st luois.png Mnóstwo, mnóstwo ludzi. Chyba Senegal poszedł śladem Polski i postanowił wprowadzić w szkołach nauczanie wieczorne, bo już po 18ej, słońce zachodzi, a masy dzieciaków wychodzą ze szkół i z plecakami maszerują po chodnikach. Każda szkoła ma swój wzór mundurka, chociaż to umowne określenie, bo widziałem grupkę dzieci ubranych w jednakowe brązowe dresy adidasa z czarnymi paskami. St. Louis to ląd, most, wyspa, most i końcówka półwyspu. Zrzut ekranu (137).png Musimy przedostać się na ten półwysep, przez dwa mosty i zatłoczone miasto. GPS coś znalazł, ale nagle ulica jest zablokowana blaszanym płotem i koniec. Szukamy objazdu, ale zjazd w boczną uliczkę oznacza koniec asfaltu, kopny piach i powitanie slumsów. Zawrotka. Jakimś cudem, pod prąd, po chodniku, udaje nam się przedostać na półwysep. Zakręt w lewo i jedziemy wzdłuż wybrzeża, gdzie stoją owe kolorowe łodzie rybackie. Akurat wrócili z połowu i na ulicy gwarno jak w ulu. Ludzie coś noszą, samochody nagle wjeżdżają albo zjeżdżają, ładują się, wozy zaprzężone w konie i osły, dzieciaki biegające z prętem i metalowym kółkiem, kozy. I do tego smród. Jest kolorowo, owszem, głównie za sprawą hałd śmieci wokół łodzi. Znajdujemy naszą Auberge Pelican, przed budynkiem oczywiście piach. Negocjujemy wprowadzenie motocykli do środka, ale zgadzają się jedynie na postawienie jednego bliżej drzwi, a drugiego pod palmą, też bliżej okna. zst louis.jpg Niby strażnik pilnuje cała noc, ale i tak zapinamy blokady. Przyjmuje nas Aziz i to z nim wszystko ustalamy. Ale Aziz ma tez swojego Big Chefa, który siedzi wypachniony w środku a jakaś murzynka zaplata mu waroczyki. W oberży i wokół kręcą się biali, pewnie Francuzi, ale ani Hey, ani Bonjour, ani kij ci w oko. Słaby klimat. Mamy jakąś komórkę z moskitierą, bo komarów sporo. Kibel bez drzwi, z przewieszoną szmatą. Ale jest woda i prysznic. Tam już walutą jest frank zachodnioafrykański, CHF, będący w obiegu kilku krajów Zachodniej Afryki. Bierzemy do razu dwa noclegi, bo na jutro plan jest taki, aby jechać na lekko do Dakaru i nad jezioro Lac Rose, gdzie kończyły się ostatnie odcinki rajdów, i wrócić znowu do St. Louis. A, mają zimne afrykańskie piwo!!! z powo.jpg Ze spraw serwisowych: regulacja linki sprzęgła, po dojeździe do granicy nie chciał mi wysprzęglać. |
01.04.2020, 20:49 | #54 | |
Cytat:
http://www.parisdakar.it/pl/yamaha-f...Id=0&videoId=0 |
||
01.04.2020, 21:14 | #55 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,967
Motocykl: RD07a/1190r
Online: 11 miesiące 6 dni 11 godz 35 min 57 s
|
Fajne miejsca
Dla mnie St Louis ma niesamowity klimat upadłego postkolonialnego miasta. W lokalnej knajpie naprawdę można się poczuć jak w przygodowym filmie o szemranych biznesach, gdzie zarobisz albo kasę albo kosę pod żebra . Do tego wszystkiego co roku odbywa się tam festiwal Jazzowy, co już w ogóle musi być odjazdem. |
05.04.2020, 18:05 | #56 |
Zarejestrowany: Oct 2015
Posty: 297
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 2 tygodni 2 dni 6 godz 42 min 55 s
|
Czosnek, w punkt!
15.01 Śniadanie na górze, znowu cieniutkie, bagietka i masło, nawet bez dżemu. Zabieramy kilka bułek na potem i ruszamy. Kolorowe łodzie ruszają jak co rano na połów. rano lodzie.jpg taras rano.jpg rano.jpg Cel nr 1 – bankomat. Najbliższy jest na głównym skrzyżowaniu przy wjeździe na wyspę. To dobre kilka km. Nie wiem czy się uda, ale mam trzy karty, będę próbował. Stajemy, Michał zostaje przy motorkach. Bankomat to taki domek, w którym zamykasz za sobą drzwi. bankomat.jpg Karta, klik i płyną do mnie kolorowe franki. Wychodzę, Michał już oblepiony żebrzącymi dzieciakami, jakiś gość chce uchodzić za życzliwego - Udało się w bankomacie? - Nie, karta nie działa. W Dakarze wybierzemy. - Aaa. banko2.JPG Podchodzi inny, bez dłoni, na przywitanie ściska jedyną dłonią ten kikut i kłania się. Też czeka na kasę. Szukam kluczyków po kieszeniach. Dzieciarnia nic nie otrzymawszy od Michała podlatuje do mnie jak stado much do świeżego mięsa, bo myślą że szukam dla nich kasy. bako dzi.JPG Ledwo stamtąd wyjeżdżamy. Chory kraj. No i jedziemy przez ten chory kraj. Najpierw tankowanie. NAWET BENZYNA ŚMIERDZI. I to na Shellu! Lubię zapach benzyny, już tak mam, ale tutaj czuć różnicę, po prostu benzyna śmierdzi jak połączenie gnojówki i domestosa. To nie może być dobre dla tenery. Samochody: W Senegalu brylują stare peugeoty 505. Jak merce w Mauretanii, tak peugeoty tutaj są eksploatowane nawet w stanie agonalnym, nawet po śmierci. peug.jpg Jeżdżą ich tu tysiące, przeróżnych wersji nadwozia. A drugim symbolem senegalskich dróg są mercedesy kaczki – busy robiące tutaj za komunikację miejską. Również dobite, dziurawe, pomalowane na kolorowo, z zawieszkami itp. Z tyłu zawsze mają otwarte drzwi oraz podest, na którym stoi kilku chłopaczków, którzy zsiadają w czasie jazdy, albo do nich dosiadają się kolejni, bez zatrzymywania samochodu. bus.jpg bus2.jpg Ale jak to wszystko kopci…..oni chyba idą w normy spalin euro-5, euro -6…… Na kominiarce zostaje czarny osad. Czasem w korku dosłownie nie ma czym oddychać, pewnie przywiozłem sobie raka na pamiątkę z Senegalu. Tam nawracam się na ekologię, serio. Tzn cieszę się, że nie ma tego w polskich miastach, ale nadal uważam, że zakładanie samemu sobie kagańca (jak Holendrzy, którzy ostatnio postanowili, że na autostradach będą jeździć max 100 aby ograniczyć emisję spalin. Na to mój biznesowy nos, który nigdy się nie myli, mówi mi, że niedługo Holandia będzie największym odbiorcą bryczek, furmanek oraz zwierząt pociągowych) nie ma większego sensu bez równoległych działań w Afryce czy Azji. Jest też trzeci symbol – stojący na poboczu samochód ciężarowy bądź dalekobieżny autokar, z wybuchniętą oponą. Oni tam chyba nie mają świadomości, że opona w pewnym momencie już się nie nadaje, jeżdżą do upadłego i to dosłownie, a potem zmiana w upale na poboczu, bardzo częsty widok. Właśnie, tu już jest upał, skwar jak cholera. Pył z drogi, smród spalin, chcieliśmy Dakar no to mamy. Do tego wszechobecne, monstrualne progi zwalniające. Dalej? Kozy włażące na ulicę, nie jedna czy dwie, całe stada marzą, aby zostać rozjechane przez japoński motocykl i przez cały dzień wyskakują nam pod koła. Kolorowa Afryka, cały czas, kobiece stroje naprawdę są ładne i czyste, ciekawe te charakterystyczne senegalskie chusty. Ale dla mnie kolory Senegalu to przede wszystkim hałdy śmieci na poboczach, w miastach tak samo, ludzie po tym chodzą, siedzą na tym, jedzą, sprzedają. Hitem wycieczki okazuje się płonące śmietnisko, znowu nowe zapachy, nowe doznania… Wiatr turla śmieci przez ulicę, w dymie jakieś postacie grzebią w tych stertach i coś wybierają i wrzucają do worków zawieszonych na plecach. Fuck!!! Toczymy się do główniejszej trasy na Dakar. Porażka. Idzie jak krew z nosa. Zbliżamy się do miasta Thies. Zatrzymuje nas policjant. - Za szybko jechaliście! (cóż za bystre oko, bez radaru takie rzeczy) Pokaż prawo jazdy! - A, sorry mister, nie widzieliśmy znaku. Jest prawo jazdy. - Jest tam znak! Za szybko jedziecie, dzisiaj taki sam motocykl, z takimi torbami, zabił dziecko w tym miejscu! - Really sorry, mister. - Musicie zapłacić mandat. (To już wiadomo o co chodzi) Musicie jechać do biura, o tam do miasta, zapłacić i wrócić to wam oddam prawo jazdy. (Niby że on nie bierze w łapę, sprytnie) - Gdzie ten office? - Tam w mieście. Jasne. - To proszę jechać z nami i nam pokazać. - Hey, je jestem Big Chef, ok? (wyraźnie obruszony obrazą swojego majestatu) - A tu możemy zapłacić? - Możecie. 5000 CHF! Ech. Pewnie to był nawet jakiś przebieraniec, bo policja nosi tam odblaskowe kamizelki, a on miał tylko mundur z flagami. Ale nie wiemy do końca, czy nie ma kumpli w policji i zaraz telefonem im nie da znać. Poza tym miał nasze prawa jazdy. Trudno. Taka przygoda. Skierował nas na obwodnicę Thies, i w sumie pomógł, bo nawigacja pchała nas w miasto. Jest późno, nie damy rady wrócić dzisiaj do St. Louis. Wbijamy na kawałek autostrady, jest płatna dwa razy, na wjeździe i na zjeździe (!!!) ale jedzie się szybciej. Jednak nam tylko kawałeczek pomaga. Nawigacja ma jako cel nr 2 - jezioro, każe nam zjechać gdzieś tam, i wbijamy się w korki w slumsach Keur Massar. korek.jpg Moto się grzeje, niby dwa pasy ale jeden jest zasypany piachem (nawet w mieście!). Zjeżdżamy na stację. korek stacja.JPG Wszystko stoi i trąbi. Nie, to nie ma sensu. Zawrotka. Cel nr 3 – sklepy motocyklowe, których wg mapy jest w Dakarze bez liku. Zgubiłem namiar na sklep Madou, ale jedziemy do miejsca, gdzie według mapy są trzy w bliskim sąsiedztwie. Muszę dokupić oleju, a nie chcę dolewać byle czego. Przedostajemy się całkiem szybko, zjazd, mały korek i jesteśmy. Zjazd na stację benzynową, Michał zostaje z motorkami bo nie ma sensu błądzić dwoma krowami w ciasnych uliczkach, a ja ruszam na poszukiwania. stacja.JPG Powinny być gdzieś tutaj, w promieniu 100 m… Pytam pana parkingowego. Tu nie, dalej wzdłuż ulicy. Nic nie ma. Pytam gościa w garniturze i okularach, płynnym angielskim mówi aby szukać po drugiej stronie ulicy. Tam znowu ktoś rozkłada ręce, ktoś wskazuje stragan z warzywami. Mam tego dość. Kupię na stacji co będzie. Wracam do Michała. I okazuje się że na stacji mają kilka litrowych pojemników motocyklowego full syntetyka! Biorę od razu trzy. Cel nr 4 – ambasada. Najpierw chcieliśmy odwiedzić ją aby się przywitać i może wypić herbatkę, ale teraz jedziemy żebrać o kasę. Mauretańska granica ładnie nas ogoliła, i chociaż mamy zaskórniaki pochowane w różnych zakątkach i po kilka kart, wolimy nie ruszać tamtej gotówki, a z kart korzystać tylko awaryjnie. Dzielnica ambasad to inny świat, czysto, nowe auta, kobiece perfumy czuć nawet w kasku. Nie widzimy polskiej ambasady, ale idziemy do pierwszej lepszej, akurat Libia. Tylko podjeżdżamy pod bramę i już wychodzi dwóch agentów w marynarkach i ciemnych okularach, którzy wcześniej pewnie robili w ochronie Kadaffiego. Grzecznie pytamy a ci grzecznie nam wskazują drogę, ale czujemy że mają skaner rentgena w tych okularkach i zaraz na kamerach będą nas analizować. Amerykańska ambasada to jak zwykle hacjenda Pablo Escobara, posiadłość na pół dzielnicy, pewnie z ośmioma basenami, czternastoma siłowniami, własnym Burger Kingiem i kanałem Alabama News. Polska ambasada mieści się w bloku zbiorczym, dla kraików takich troszkę biedniejszych. Ale flaga z okna powiewa. Wita nas czarnoskóry jegomość z wpinką flagi polskiej i senegalskiej i prowadzi na górę. Przy drzwiach stoi rosły żandarm, wychodzi pani sekretarz. Niesteeeeety pani ambasador (o nota bene swojsko brzmiącym nazwisku Margareta Kassangana) ma was gdzieś, już wyszła i nie wróci. Trzeba się umawiać na wizytę ileś dni wprzód, telefonicznie. Nie ma to jak dobry dowcip przed obiadem. Napisaliśmy maila kilka dni wcześniej, mail doszedł ale komu by się chciało odpowiadać. Ale pani ambasador może was przyjąć tutaj jutro o 14.30! No teraz to turlamy się ze śmiechu po marmurowej posadzce. Ambasada nie udziela pożyczek, spoko na to byliśmy przygotowani, ale pani sekretarz naprawdę pomaga nam jak może, szuka jakieś noclegi na mieście, drukuje mapki, uzgadnia z panem z wpinką jaka jest najlepsza trasa nad jezioro, wskazuje bankomat i za to jej chwała. Naprawdę miła pani, siedzi tam już 20 lat. Daje numer do siebie gdybyśmy potrzebowali jeszcze potem pomocy. Widać że zrobiła tyle, na ile jej kompetencje pozwalały, więc miło ją wspominamy. Kraik może biedny, ale pod tym zbiorczym blokiem też jest basen, a co! No trudno, trzeba będzie odwiedzać bankomaty. Odwiedzamy i już z plikiem forsy jedziemy na Przylądek Zielony. Najbardziej wysunięty na zachód kawałek Afryki. Teraz to wszystko jest ogrodzone bo trwa tam jakaś budowa wielkiego hotelu. inwest.jpg inwes.JPG Pan z ochrony chętnie nas prowadzi, cykamy zdjęcia. Szkoda że nie można tam wjechać motorkiem, ciekawsze to niż jezioro. Ktoś do słupa wskazującego Paryż, Sydney czy Kapsztad przybił strzałkę z nazwą jakiejś czeskiej wioski. przylądek.jpg Oczywiście pan z ochrony terenu napiwek musi dostać, ale jest solidarny, pamięta też o trzech towarzyszach. No to znowu, cel: Jezioro Lac Rose. Musimy wyjechać z miasta, a nad jeziorem na pewno są jakieś noclegi. Wyjeżdżając z dzielnicy ambasad mijamy największy pomnik Afryki, African Renaissance Monument, kawał rzeźby. pomnik.jpg Wbijamy na autostradę, nowiuśką, nad samym oceanem, gogle jeszcze nie uwzględnia jej w planowaniu trasy.. Wspaniały widok. Kawałeczek trzeba się przecisnąć objazdem przez miasto, znowu kawałek autostrady i jesteśmy już stosunkowo niedaleko jeziora, w linii prostej 4 km. autrsot koniec.jpg Jest droga gruntowa, ale….to piasek plażowy, na widok którego włos nam się jeży na karku. No way. No to jedziemy asfaltem. Mamy do objechania kawał slumsów. Jest asfalt w lewo, ok., odbitka. Jedziemy, ruch gęstnieje. Asfalt się kończy! Slums + piach = wkurw. Ulica niesamowicie zatłoczona, do tego korek, brak szans na asfalt. Zawracamy! Tylko jak? Pocimy się nawracając na kilka razy. Mały chłopaczek tak manewruje osłem z wózkiem, aby mi zrobić miejsce, podjeżdżam do pickupa żandarmerii, wskazują drogę hen tam gdzieś naokoło. Ale teraz nie mam jak wycofać, nogi mi się kopią, Michał czeka na mnie kawałek dalej. I czuję jak moto idzie do tyłu, jakiś student z plecakiem ciągnie za kufer i pomaga mi się wydostać. Dzięki! Uśmiecha się i odchodzi, nie czeka na kasę ani na podarek. Wracamy na asfalt. Szlag by trafił takie przygody! Objeżdżamy szerokim łukiem, pytam spoconego biegacza, mówi że potem asfalt „Se termine” (czyli chyba skończy się). Ale właśnie asfaltem dojeżdżamy prościutko do jeziora. Ludzie widząc nas rozglądających się na skrzyżowaniach sami pokazują drogę. Wiadomo, kolejne głupie białasy z Europy szukają jeziora. Ledwo podjeżdżamy i podchodzi naganiacz. - Szukacie spania? Pewnie że szukamy ale na razie ciiii. - A ile za pokój?. - Mister, przyjdźcie najpierw zobaczyć. - Ok, czekaj chwilę, zrobimy zdjęcia, zaraz wrócimy i pojedziemy zobaczyć pokoje. Jedziemy do brzegu jeziora, a naganiacz leci za nami, abyśmy mu nie uciekli. Cykamy fotki ale nie ma tu jakiegoś uczucia ulgi, poczucia satysfakcji czy zwycięstwa. Ot, po prostu, fajnie że jesteśmy, ale trzeba zająć się sprawami bardziej prozaicznymi, nocleg, żarcie, Michała pobolewa brzuch. jezioro.JPG No jedziemy zobaczyć. Nie mam wałka z tyłu (część bagaży została w St. Louis), więc naganiacz pakuje mi się na kanapę i tak jedziemy. Hotelik jest całkiem niedaleko, i nawet niezły. Domki z klimą, WIFI, śniadaniem, normalną łazienką za 28000 CHF. Do tego basen, no i znowu mają piwo w barze! No ale jednocześnie leci nam doba w St. Loius… basem.jpg piwo.jpg Szefuje stary Francuz w długich włosach, wyraźnie wali od niego alkoholem, opieprza naganiacza, bo ten trochę przekłamał z reklamą oferując kolację w pakiecie. Okazuje się, że Francuz też jest tu tylko wyrobnikiem. Michał woli się położyć i odpocząć. Ja też mam dość, ale idę jeszcze na piwo, chłopak (pewnie mający nocną zmianę w recepcji) siedzący przy stoliku obok z barmanką pyta jak mi się podoba Senegal. Nie mam ochoty na rozmowę, chciałem wypić piwo i popisać na Whats Apie, ale mówię - No fajnie ciepło, słońce, u nas zima. Kolorowo tutaj (He He). Dziewczyny ładne, uśmiechnięte. - Podobają ci się dziewczyny (czuję podstęp) - No tak, są bardzo naturalne. - To zaczekaj! Idzie do jakiejś komórki, wyciąga dwie dziewuchy i mi je przedstawia. Noooooo tooo supeeeer……. Kurtuazyjnie oświadczam że mimo iż ta niewiasta jest cudna niczym okręt pod pełnymi żaglami, to mam swoją żonę w Polsce i dziękuję, niestety nie skorzystam. bar.jpg |
05.04.2020, 19:52 | #57 |
Zarejestrowany: Apr 2017
Miasto: Gorzów Wlkp
Posty: 191
Online: 2 tygodni 6 dni 13 godz 11 min 45 s
|
Fajne te Senegalki, ale szczerze mówiąc chyba bezpieczniej wsadzić małego w mrowisko
|
06.04.2020, 11:04 | #58 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,967
Motocykl: RD07a/1190r
Online: 11 miesiące 6 dni 11 godz 35 min 57 s
|
Nie wiem czy to tylko moje odczucie, ale czytając mam wrażenie, że ten wyjazd w ogóle nie sprawia wam przyjemności...I nie jest to nawiązanie do ostatniego zdjęcia
|
06.04.2020, 11:25 | #59 |
Zarejestrowany: Mar 2017
Miasto: LPU
Posty: 1,190
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 3 dni 5 godz 38 min 10 s
|
Sieknąłem na raz. Super przygoda. Idę zjeść śniadanie tak mnie do monitora zassało. Super.
|
13.04.2020, 13:25 | #60 |
Zarejestrowany: Oct 2015
Posty: 297
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 2 tygodni 2 dni 6 godz 42 min 55 s
|
Czosnek, ostateczną ocenę zostawię na koniec
Śpimy do późna, dzisiaj tylko powrót do St. Louis. Ogrodnik podlewa trawniczki, sprzątaczka sprząta domki. rano dom.jpg rano bas.jpg rano moto.jpg Myślę, że mimo przygód barowych mogę polecić to miejsce, gdyby ktoś bardzo chciał się tu zjawić, można odpocząć, a basen i piwo definitywnie mnie przekonały. Śniadanie…..hmm, czyżby pożywna bagietka z masłem i dżemem? Nie, tym razem znowu bez dżemu. No dobra, śniadanie tu mają do kitu. Pożegnalna fotka na jeziorze, jest najbardziej różowe właśnie w styczniu i najbardziej w porannym słońcu. Wśród pamiątek cepelia, zapomnij o naklejkach Dakar, które obiecałem kumplom. rano osrodek.JPG rano jezio.JPG rano łodz.jpg rano pam.jpg rano pami.jpg Wyjazd i męcząca droga z powrotem. To naprawdę męczy. Są takie trasy, które robi się z przyjemnością, nawet po tysiąc razy. A tutaj myślę tylko, aby się wydostać z tego szamba jak najszybciej. Policyjne kontrole na pół gwizdka, turyści, więc szerokiej drogi. Za obwodnicą Thies wypatrujemy naszego policjanta, ale dzisiaj stoi tam prawdziwa policja. Kozy, kozy, wszędzie kozy. Wiecznie coś żrą, albo stoją na dwóch nogach i obgryzają drzewa, albo grzebią w stercie śmieci, albo przeżuwają jakąś szmatę gapiąc się na nas. Widocznie wszystkim pasuje taki model łańcucha pokarmowego, ludzie wyrzucają śmieci gdzie popadnie, kozy żrą te śmieci, a potem ludzie jedzą kozy. Wyłażą na ulicę albo leżą już rozjechane w rowie. Tutaj pierwszy raz w życiu widzę sępa jak coś tam sobie skubie na poboczu. Stajemy na tankowanie na trasie, zakładamy, że nie będzie tu małych talibów. Błąd, dzieciaki z wiaderkami i miseczkami pojawiają się znikąd, spod ziemi, z powietrza, jak ninja. w trasi.JPG w trasie.JPG Dojeżdżamy w miarę wcześnie. Michał idzie odpoczywać bo coś mu wciąż na żołądku leży, ja idę na plażę. Oczywiście zaśmiecona że hej. Ale bardzo szeroka. Ocean to ocean. Na plaży jakaś ekipa kopie piłkę. W ogóle bardzo dużo tu się widzi sportu, to im trzeba przyznać. Piłka na każdym osiedlu (albo plastikowa butelka kopana bosymi nogami), bieganie. Fajnie, to mi się podoba. plaz trening.jpg plazaa tren.JPG plaza dzieci.JPG pla dzieci.JPG Ocean też mi się podoba, ogromne fale. Ciężko się utrzymać, po kilku minutach pływania i nurkowania mam dość, fale mną rzucają jak lalką. Zbieram trochę muszli. Żeby nie było, że tacy jesteśmy nieromantyczni, to taki ładny tam zachód słońca zach1.JPG zach2.JPG zach.JPG Targujemy z Azizem te noclegi, dostaje trochę giftów, trochę lekarstw z naszych apteczek i jest ok, częstuje nas jeszcze afrykańską herbatką. krab.jpg Wieczorem słyszymy polską mowę, nie zdaje nam się. Spotykamy polskie małżeństwo, które sobie spędza zimę podróżując po Afryce. Bardzo sympatyczni ludzie, nota bene też z Trójmiasta. Cóż, dochodzimy wspólnie do wniosku, że podczas gdy reszta narodu zapieprza do roboty zimą, Trójmiasto się bawi w Afryce. W sumie i Romek Koperski, i Marek Kamiński, i Kinga Choszcz…i cała masa innych. Jeśli na jakimś zadupiu spotykasz Polaka to jeśli nie będzie to Warszawka, to często jest to Trójmiasto. Ze spraw technicznych: tenera więcej pali. |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Japonia 2020 przygotowania do wyjazdu | Grzechu2012 | Kwestie różne, ale podróżne. | 71 | 20.03.2021 15:58 |
Kobitki w Dakarze 2012 | Ola | Lejdis | 7 | 16.01.2012 13:33 |