|
Imprezy forum AT i zloty ogólne Imprezy forum AT i zloty ogólne. Spotkania użytkowników naszego forum. Mają one charakter otwarty: obecność AT wskazana, ale nie jest wymogiem. Piszemy również o imprezach motocyklowych, na które wybierają się nasi forumowicze. |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
19.01.2011, 01:03 | #51 |
Zarejestrowany: Feb 2010
Miasto: Inowrocław
Posty: 901
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 5 dni 9 min 5 s
|
Ja też czytam i zawsze czekam na kolejne odcinki. Pisane świetnie. Ludzie nie komentują, bo po takich słowach i wyrażeniach trudno sklecić coś co będzie jako tako brzmiało i komponowało się z resztą. Pisz waść, czekania oszczędź
|
19.01.2011, 11:37 | #52 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Białystok
Posty: 180
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 2 tygodni 3 dni 23 godz 14 min 40 s
|
Felek nie pi(n)dol tylko pisz!
|
19.01.2011, 14:34 | #53 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Reykjavik
Posty: 685
Motocykl: tyż Honda ale mała siostra królowej
Przebieg: jest
Online: 1 miesiąc 3 dni 3 godz 35 min 20 s
|
Czytam, czytam i raduje się me serce... a przed formą przednią, piórem lekkim jak wiosenny wiatr a i językiem grubo humorem okraszonym, ukłony składam...
|
19.01.2011, 23:50 | #54 |
Zarejestrowany: Dec 2008
Miasto: Wodzisław Sląski
Posty: 161
Motocykl: RD07a
Przebieg: 55000
Online: 3 tygodni 3 dni 38 min 12 s
|
A ta gruba czcionka to dla starców i ślepych? Ty pisz i nie kombinuj, wszyscy czytają zamiast pracować, myć gary w kuchni albo iść spać jak "ludzie"...o tej porze oczywiście
|
20.01.2011, 00:58 | #55 |
Zarejestrowany: May 2010
Miasto: Kędzierzyn-Koźle
Posty: 636
Motocykl: PD06 prawie Africa
Przebieg: 68000
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 dni 11 godz 4 min 15 s
|
Czytam, czytam a dalszego ciągu nie widzę
Feluś, pisz, poprzednie odcinki już znam na pamięć |
20.01.2011, 06:12 | #57 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Zaraz za granica postój w jakiś masakrycznym baro-sklepie i kantorze zarazem. Zbite z desek prowizoryczne baraki w najgorszym stylu. Jedyne co usprawiedliwia zatrzymanie tutaj to, że inni złomboliści też się tu zatrzymują. W kantorze orzynają, w sklepie drogo a baru nawet nie próbuję. Sam widok zniechęca. Pogawędki z innymi uczestnikami.
P1000504.jpg I jedziemy do miasta. Wyrwać kasę ze ściany i coś przegryźć. Mazurek wie o jakiejś fajnej knajpie po drodze. Miron jednak się upiera na cokolwiek. Byle już. Ponoć dupa już mu gąbkę z siedzenia podgryzła. W sumie od śniadania nic nie jedliśmy. Jest już sporo popołudniu. Z drugiej strony wypatrzyłem kebabcici. Nie mogłem się oprzeć. Zagryzamy pizze tymi glutkami i walimy dalej. Całe szczęście, że przyjąłem te glutki bo tej knajpy do nocy nie spotkaliśmy. P1000505.jpg Jedziemy jakimiś transgalaktycznym zadupiem. Widać tylko zachodzące słońce, kukurydzę i wysychające słoneczniki. Knajpy żadnej. Podjazdy pod górę i górskie serpentyny. Wszystko jest jeszcze w miarę fajnie. Jakoś za każdym razem gdy robi się fajnie to jest już ciemno. Zatrzymujemy się na stacji zatankować. Coś jest chyba nie chalo. Bo węże są pokryte pajęczyną. Chyba dawno nie były używane. Ale my musimy, to i tankujemy. W trakcie mijają nas Elutka, kurierzy i Ferdek. Doganiamy ich na jakiejś przełęczy pod knajpą. P1000519.jpg Mazukowi giną prądy. Ja mam chwilę na wizytę w knajpie. Zaczepia mnie jakiś lokales wcinający może obiad? Tylko czemu o dziewiątej wieczorem. Zaczynamy gadkę. A z kąd? A dokąd ? A po co? Moją uwagę przyciąga jednak zmrożona butelka przy barze. W środku pływają jakby jakieś glutki. Co to ? pytam barmana. A on bez słowa mi nalewa. Pokazuje mu na migi, że prowadzę. Zbywa to gestem ręki i leje pół. Próbuję. Smakuje ciekawie. Niby słodkawe niby anyżkowe. Co to ? Mastika. Odpowiada zdawkowo. Mastika, z kitem mi się kojarzy. To, było zdecydowanie lepsze. Na tarasie jest miło choć już niestety ciemno. Miron grzebie w Mazurkowch prądach. P1000528.jpg A ja cóż, poznałem Wirginie. Choć nie wiem czy to czasem nie ona poznała mnie. Mówi, że chce jechać ze mną. Siadła se na kufer i jedziemy. Po jakimś czasie dotarł do niej chłód. Nie wiedziałem jak jej powiedzieć, że ja już taki jestem, zimny drań. Sama jakoś poczuła. A ona w samym tiszerciku a i tego nie było za bogato. Ani chybi zanim do Stambułu dotrzemy zmarznie biedaczyna. Żal mi się zrobiło i odwiozłem do knajpy na pożarcie lokalesom. P1000550.jpg Droga w dół to istna masakra. Nasze drogi przy tym są super. Tu mamy do czynienia głównie z dziurami, a od czasu do czasu z łatą asfaltu. Lataliśmy miedzy dziurami szukając każdy własnej drogi. Z za sterów auta jadącego za nami wyglądało to jak taniec świetlików. Spotykamy Wartburga. Ponoć wysypała się uszczelka pod głowicą. Nic nie możemy pomóc. Od etezetki nie pasuje. A miałem. Jedziemy dalej. Na stacji rozbierają już jakiegoś kombiaka. Asystuje temu pół złombolu. Nie znajdujemy tu nic dla siebie i jedziemy dalej. Po drodze mamy się zatrzymać na jakiejś lepszej stacji celem zakupu jakiegoś paliwa gronowego. Na wieczór. Niestety nie udało nam się trafić żadnej choćby jako takiej stacji. W końcu wjeżdżamy do Sozopolu. W nocy Miasteczko wygląda jak getta luksusowych hoteli a cała reszta jak z innego świata. Zajeżdżamy na coś jakby rynek/deptak. Spotykamy Helmuta jednego z organizatorów. Czekają w knajpce na jakieś żarcie. W sumie niezły pomysł. Choć trochę późno na obiad. Nasze wątpliwości rozwiewa kelnerka. Po prostu nas wyrzuca. Twierdzi, że już zamknięte. Inni nadal siedzą. Spadać i koniec. Tracimy apetyt. W drugiej jest podobnie. W końcu robimy zaopatrzenie w sklepie. Jakoś nie wydaje mi się żeby u nas zamykano knajpy przed dziesiątą. A już na pewno nie nad morzem jak są turyści. P1000571.jpg Dojeżdżamy do wrót kempingu. Jedyne słowo jakie wydusił z siebie ponury recepcjonista to Pasport. Dopiero potem otworzył pancerne wrota. Wjeżdżamy do środka. Rzut oka w poszukiwaniu jakiejś miejscówki. Ciemno jak w dupie u murzyna. Ale jak tylko wjechaliśmy to od razu znalazło się kilku uczynnych złombolowych przewodników. Tam, tam są wasi. Po takich wskazówkach bez pudła trafiamy do Elutki i Lewara. Nikomu się nie spowiadaliśmy, a i tak wszyscy wiedzą kto z kim się zadaje. Jakoś nie chce mi się rozstawiać namiotu. Pompuje sobie materac i starczy. Oczywiście w tle leci disco partyzani. Wyciągam wiktuały i w rytm muzyki rozpoczynamy konsumpcję. Robi się wesoło. W pewnej chwili podchodzi do mnie gość z twarzy podobny do nikogo, gdyż ciemno było. Gadał po naszemu, ani chybi złombolista. - Stary, to nie twój paszport ? - No mój. - A z tych może znasz kogoś ? - A skąd je masz ? - Na ulicy za bramą leżały. Osiem znalazłem. Chyba ten smutas z bramy je zgubił. - Jeszcze trzech osób szukam. Jeśli na ciebie trafię kolego, to bardzo Ci chciałbym podziękować. Bo chyba dopiero po czasie do mnie dotarło jak bardzo jestem Ci wdzięczny. Trochę kłopotów mi to zaoszczędziło. Ale wracajmy do atrakcji wieczoru. Tu i ówdzie zaczynały się mniejsze lub większe spotkania i pogaduchy. Bumboxa kurierów nikt jednak nie był w stanie zagłuszyć. Po jakimś czasie przylatuje Ostach, a może to był Artu, rozpromieniony do czerwoności. - Stary ale jazda! W tamtym hotelu jest basen. Wleźliśmy tam z bumboxem. Takaaa imprezka. Zebrał jeszcze kilkanaście osób i pognali . W międzyczasie lunęło deszczem. Gdy zaczęło padać schowałem się pod jakąś plandekę i tyle tego wieczoru było nasze. Później okazało się, że z materaca uchodzi powietrze. Ale było mi to już bardzo wszystko jedno.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
20.01.2011, 22:43 | #58 |
Zarejestrowany: Feb 2010
Miasto: Inowrocław
Posty: 901
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 5 dni 9 min 5 s
|
Kozackie przygody wujka Felka Najlepszego driftera na szuter party. Czytając widze, że Ty po prostu trenowałeś do Złombola te power slide'y wtedy Ech, zazdroszcze. Ale jak będę starszy to też pojeżdże po świecie. Nie ma bata. Pisz dalej, nie przestawaj
|
25.01.2011, 00:03 | #59 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Ranek zaczynamy od przebudzeń i śniadanka. Ferdek schodzi z koi w swoim kamperze. Do sanitariatów nie da się nawet zbliżyć. Masakra. Smród i bród. Ścina z nóg na odległość. Zamiast mycia będzie rozkładanie warstatu. Po wczorajszej przygodzie zastanawiam się czy aby nie zwalić cylindra. Jednak lenistwo zwycięża. Skoro silnik zapala i pracuje na wolnych obrotach to nie może być, aż tak źle. Za to sprzęgło w Istambule może się przydać. Co by tu z tym zrobić? Na początek inspekcja i rozpaczliwe próby regulacji. Okazuje się, że regulować to nie ma czego. Za to wygląda, że mam silnik pełen wody. Jak się ona tam dostała? Nie umiem sobie wytłumaczyć. Zamiast oleju w skrzyni mam gęsta szarą maź. Z wyglądu przypomina to rozwodniony gips do szpachlowania ścian. Do skrzyni wchodzi 0,7 litra oleju. Ja spuszczam ponad litr tego co miało być olejem. Okazuje się, że wśród złombolistów można zmontować całkiem niezły warsztat. Z dostępnych komponentów improwizuje przedłużenie pancerza linki sprzęgłowej. Zaczynam mieć sprzęgło. Efekty są nad wyraz pozytywne. Nawet udaje się włączyć luz i to bez gaszenia silnika. Normalnie jest bosko. Sprawdzam jeszcze zapłony. Zamiast normalnego 2.5 wyprzedzenia mam 8. Leny klei nieszczelny zbiornik. Mirek wymienia gaźnik. Wszyscy mają coś do roboty. Prostowanie felg po wczorajszym odcinku specjalnym to niemal jazda obowiązkowa we wszystkich zespołach.
Trochę mnie niepokoi opuszczający się stelaż kufra u Lennego. Ewidentnie się gnie. Przy wyjeździe widzimy jak pakują fiata na lawetę. Rzekomo stał na przystanku autobusowym. Tylko, że żadnego znaku o tym, że jest tam przystanek nie ma. Obok stoi miejscowa skoda – od wczoraj i jest git. Przy filmowaniu załadunku niemal doszło do rękoczynów. Ale z motocyklistami, nawet tymi na emzetkach się nie zadziera. Wyglądamy prawie jak helli anieli. Prawie, jak wiadomo robi różnicę, ale i tak nie warto zadzierać. Prawie wszyscy startują w prawo. Prawie, bo nie my. My jedziemy w lewo. Wyjeżdżamy z Sozopolu. Tu był zdecydowanie najgorszy klimat. Najgorszy syf. Zdecydowanie nieprzyjemnie. Oszukiwali na czym się dało. Wyjeżdżamy bez żalu. Z przeciwka wali na nas ekipa dwóch fiatów. Mówią, że nie ma przejazdu. Jak nie ma. Choćby nie wiem co, ale my se damy radę. Rzeczywiście droga się kończy, a odjazd w prawo jest zasypany zwałami ziemi. Nie dla nas takie przeszkody. Wciągamy to nosem i już jesteśmy po drugiej stronie. Dojeżdżamy do głównej drogi. Jest zagrodzona barierą. Walimy rowem wzdłuż niej. Chwile później stoimy już w blokach startowych, aby włączyć się do ruchu. Z przeciwka najeżdża gostek ładzianką. Lokales. Też jedzie naszym rowem. A myśmy uważali się za pionierów wyznaczających nowe szlaki. No chyba żeśmy je właśnie wyznaczyli. Od teraz jest to już normalna droga. Ciekawe jak sobie z tym wałem ziemi poradził. Do granicy mamy około stówki. Spotykamy Rzugów Gnojarzy. Rozsypał im się palec rozdzielacza. Skleili kropelką. Kropelka rulez. Silnik zapalił. Jest dobrze. Jedziemy pustą leśną drogą. Jest ładnie, ale dziurawo. Już się do tego przyzwyczaiłem. Mam wrażenie, że rozpadło mi się zawieszenie. Tył w ogóle nie tłumi i wszystko wali i dzwoni. Mam wrażenie, że nic się nie trzyma kupy. Wczorajsza nocna jazda po masakrycznych dziurskach wykończyła nie jednego. W krzakach spotykamy dwa fiaty. Właśnie robią malińkij remontik. Dopadamy do granicy. Bułgarów przechodzimy łatwo. U turków trzeba pobiegać. Zaczynamy klu programu. Turcja stoi otworem. No tak po prawdzie to tylko uchyloną furtką. Bo jeszcze granica. Co ja u licha wiem o Turcji? No chyba mieli na pieńku z Sobieskim, za Wiedeń. Ta Turcja to w cholerę daleko. I jest tam niejaki Tarkan. Piosenkę jakąś śpiewał na Eurowizji. Nawet fajna. Tylko oni tej europy to jakoś nie za wiele mają. To czemu to była Eurowizja? Sprawdzimy to za was. No to wpadamy na tę granicę z impetem Sobieskiego. A ta cala zastawiona złombolotami. Na wstępie dostaje szkolenie od weteranów. Walisz do takiego smutnego co ma napisane visa. Potem do tego co podbija wizę. Potem do tego z paszportem potem, rejestrujesz auto, wpisujesz w paszport i do szeryfa … Już w połowie opowieści byłem chyba mocno zgubiony. Z obłąkanym wzrokiem i jeszcze bardziej skudłanymi niepokojem myślami przekraczam progi hali wielkości dworca centralnego. Wzrok błąka się po wszelkiego rodzaju okienkach. Jest czego szukać bo okienek jak kas dworcowych na centralnym. Najszybciej znajduję telewizor i ten na dłuższą chwilę zaprząta mą percepcje. Ale już chwilę później, ktoś mnie ciągnie za rękę. Tutaj, tutaj, dawaj. Tu są wizy. Rzeczywiście smutny albo ponury jak rosomak jegomość nie wydając z siebie ani pół dźwięku wyciąga rękę. Daje mu paszport i kartę rejestracyjną. Dowód odrzuca z niechęcią. Bierze paszport a drugą ręką pokazuje na szybie cennik opłat za wizę. Chwilę później paluszki bębnią o blat w oczekiwaniu na wyliczone 15 eurasiów za znaczek w paszporcie. No i znaczek mam. Odchodzę od smutnego oglądając znaczek w paszporcie czy aby nie kancera. No co? Klient płaci, klient wymaga. Może się sprzeda w jakim filatelistycznym i część kosztów się zwróci. Już czyjeś usłużne rady kierują mnie do następnego okienka gdzie jakiś mundurowy klepie coś w komputerku. Potem oddaje paszport i kieruje do kolejnego jegomościa. Ten choć się uśmiecha. Ni słowa nie rozumiem z tego co mówi, ale przynajmniej wygląda to sympatycznie. Pewnie mówił coś w stylu dawaj te papiery ty wynędzniały europasie. Mamy cię w dupie, ale i tak złupimy twoje eurasie. No może coś w tym stylu. A może zupełnie coś innego. Ci wizowo paszportowi mieli całkiem fajne kantorki z komputersami, szklanymi szybami. Tak trochę na bajerze i z wypasem. Teraz zaczyna się folklor. Idę rejestrować Mzete. Tu już biurowa rozpacz. Wypisz wymaluj policyjne biurko z przed dwudziestu lat. Ściany wymalowane szarą klejową. Gość ni słowem się nie odezwie i coś tam klepie w komputerku, którego nawet nie widać. Tu się schodzi najdłużej. I właściwie od oddania dokumentu nic się nie dzieje. Potem jeszcze wizyta u szeryfa. Ten to już amerykański folklor. Chyba ogląda na Youtubie Johna Waynea. Siedzi z nogami na blacie. A może tylko tak mi się wydawało. Bierze kartę, ogląda i oddaje. Wychodzę i nie bardzo wiem co dalej. Po każdym okienku ktoś ze złombolistów mówił w którą stronę się dalej idzie. Teraz nic. Zero podpowiedzi. W głowie kołacze się nieznośna myśl. No a może już dalej nic nie ma. Niemożliwe koniec biurokracji. Trudno, będę musiał nauczyć się z tym żyć…Wychodzę na dwór. Słońce jakby daje po oczach. Na podwórku dalej stoi cały tabor złombolistów. Oni robią to co zawsze. Każda chwila bez grzebania w sprzęcie chwilą straconą. Kiub szuka prądu w trampkowej elektrowni. Goście w Zastawie regulują jakby coś w zapłonie. Jeden koleś od malucha mocuje do bagażnika dachowego Hi lifta. Podnośnik którym można by podnosić ciężarówę. Bagażnik kurierów załadowany bo brzegi walizami i telewizorem. Wygląda to jakby się do Turcji na emigracje udawali. Jednym słowem cygański tabor pełną gębą. Miras coś tam kręci śrubkami u Lennego. Tylko Martyna robi zdjęcia. W końcu ruszamy. Miejsce gdzie stoi moja maszyna kończy się dość wysokim krawężnikiem. W kategorii krawężników to nawet cholernie wysokim. Nie będę wracał jak leszcz. Jedyna i do przodu. Wykonuje efektowny skok, niczym wściekłym endurakiem i ląduje na ziemi. Sprzęt jakby stracił na elastyczności. Właściwie każda nierówność wali niemiłosiernie po kości ogonowej. Kurde, jakbym wozem drabiniastym jechał. Zatrzymuje się i oceniam sytuacje. Tył wygląda na wprasowany w ziemię. No mogłem to przewidzieć. Już w Bułgarii tłumienie było słabe. Właściwie to już go nie było wcale. Skoków mi się zachciało. Teraz, gdy zostało koło 200 kilosów do celu. Ale zaraz, zaraz sprężyny wyglądają na całe. Tłumienie nie ma nic do rzeczy. Może się bujać jak fotel na biegunach, ale dlaczego sprężyny są dociśnięte na maksa? Ocena sytuacji chłodnym okiem kapitana Klosa. Jasne. Wszystkiemu winna śruba mocująca rurę wydechową. Jest sporo za długa i wystaje z drugiej strony na wylot. Przy dobiciu po skoku przelazła za wahacz. Teraz go trzyma i nie pozwala powrócić do normalnej pozycji. Nie jest jednak najgorzej. Chyba jednak pojedziemy dalej. Tylko, że klucze mam na samym dnie. Zamiast tańczyć z radości, że to takie niewiele co, wkurzony sprzedaje kopa. Akurat trafiło w wydech. Brzdękło, zaskrzeczało i wszystko wróciło na swoje miejsce. Opatrzność nade mną czuwa. Gdyby nie miejsce można byłoby powiedzieć, że to bogowie, albo Allach. Ale tu jest granica nie wiadomo pod czyją ochronę się udać. Opatrzność będzie neutralna.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne Ostatnio edytowane przez felkowski : 25.01.2011 o 20:42 |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Uwagi do Pamiętnika | dr Madeyski | Pamiętnik | 10 | 10.03.2021 18:45 |