|
![]() |
#3 |
![]() Zarejestrowany: Aug 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 22
Motocykl: Transalp XL600V
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 18 godz 36 min 49 s
|
![]()
No dobra Lama
cz.3 Decydujemy się na podróż przez Naddniestrze. Dojeżdżamy do granicy. Oczywiście Mołdawia nie ma swoich posterunków. Naddniestrze uznaje tylko Abchazja i Osetia Południowa. Rosja do dzisiaj nie wycofała stamtąd swoich wojsk. Wypełniamy kilka dokumentów i nagle pojawia się problem. W małym zamkniętym oczywiście pokoju, dwóch pograniczników stara się wyłudzić ode mnie łapówkę. – Macie pieczątkę wjazdową do Mołdawii, ale nie macie wyjazdowej, nie możemy was wpuścić – mówi jeden z nich. Czeka oczywiście na moją propozycję. Tłumaczę panom, że mnie nie interesują problemy Mołdawii z Naddniestrzem i odwrotnie i jeżeli nas nie wpuszczą to mamy to w tyłku, bo pojedziemy 150 km dalej na przejście graniczne. Wiedzą, że nic nie ugrają i puszczają nas. Wjeżdżamy do Tyraspola. Stajemy pod Domem Sowietów, naprzeciwko którego swoją siedzibę ma partia Putina. Robimy oczywiście zdjęcia. Idziemy do pobliskiej kawiarni. Mamy tylko Mołdawskie leje, mówię do kelnerki, a ona zdecydowanym głosem odpowiada: U nas są ruble! Szukam kantoru. ![]() ![]() ![]() Na rogatkach miasta stoją żołnierze z kałasznikowami. Dojeżdżamy do granicy samozwańczej republiki z Ukrainą. Wypełniamy znów jakieś papiery, a panowie celnicy zabierają mnie do małego zamkniętego pomieszczenia. I znów okazuje się, że nie mamy pieczątki wyjazdowej z Mołdawii. Bladź! Chcą tysiąc euro. Jasne, już płacę! – No dobra, to podarok i możecie jechać dalej – mówi celnik. Ja ci dam podarok palancie, gotuję się w środku. – Drogi panie – mówię podniesionym głosem – ja nigdy nie daję łapówek na granicach . Jeżeli nas nie przepuścicie, wracamy do Mołdawii. Nam jest wszystko jedno, mamy czas. Puszczają nas, oczywiście. Po stronie Ukraińskiej nie mamy żadnych problemów. Może dlatego, że spotykamy przesympatyczną panią Krystynę z Misji EUBAM, która to organizacja ma min. za zadanie zmieniać mentalność pograniczników obu państw i walczyć z przemytniczymi bandami Naddniestrza. Do Odessy mamy kilkadziesiąt kilometrów. Traktujemy ją tranzytowo. Pytamy o drogę do Rybakowki Wanię, który wskakuje na skuter i odprowadza nas na rogatki miasta. Kolejny przystanek- Jużne. Tam pytamy znów o drogę i jak zwykle trwa to ze 40 minut, bo musimy opowiedzieć, dokąd i skąd. ![]() Po drodze musimy zatankować. Lejemy paliwo do dwóch motocykli. Nagle afera! Nie powiedziałem pani na stacji przed tankowaniem, że chcę zapłacić kartą. Strasznie się wkurza. Ciągle mówi podniesionym głosem. Rozumiem wszystko, ale nie rozumiem nic. Pracownik stacji, który lał paliwo stara mi się to wytłumaczyć sprawną angielszczyzną. Mówię mu, że może mówić po Rosyjsku, bo nawet po polsku nie zrozumiałbym tej sytuacji. Coś trzeba skasować, coś trzeba jeszcze raz zapłacić, musimy czekać 20 minut, aż system coś tam zrobi. Kurde, problem jak diabli. W końcu załatwione, zapłacone i możemy jechać. Wnerwiona pani ze stacji staje się miła i żegnamy się wielkimi uśmiechami. Scziastliwa Wam! Scziastliwa Wam toże! Jest już ciemno, jedziemy zdezelowanym dziurawym asfaltem. Jesteśmy w Rybakowce. Wjeżdżamy na plażę, ale napotykamy na drodze betonowy przepust nie do przejechania. Zabudowania są zbyt blisko, żeby spokojnie się wyspać. Wracamy. W spożywczym pytamy gdzie można na plaży, w ciszy rozstawić namiot. Miły starszy pan ze Lwowa, mówiący dobrze po polsku rysuje nam na kartce mapę. ![]() Po 15 minutach jedziemy po ciemku po szerokiej plaży. Dobrze, że nie wpadamy w wykopany przez dzieci wielki dół, który wyrasta nam nagle pod kołami. Namiot, kabanosy, piwo, szum morza, sen. W nocy ciągle ktoś obok nas łazi. Spoglądam z namiotu, a tam do morza wchodzą goście z wielkimi plastikowymi koszami. Ciekawe, co łowią? ![]() Wstajemy rano i dalej na plażę, tylko nie tak normalnie - koc, słońce. Tak inaczej - zbroja, kask, ogień. Cudna zabawa. Po przekopaniu plaży ruszamy do portu w Jużnem. Jedziemy po pięknych klifach, cały czas szwendając się bez asfaltu. Droga nagle zmienia się w wąską ścieżynkę, aż w końcu staje się nieprzejezdna. Zawracamy. ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Pomiędzy betonowym ogrodzeniem, a pozostałością dawnego stalowego jest wąska 50 metrowa dróżka, która wyprowadzi nas na asfalt. Wygląda niepozornie. Mizer śmiga bez problemu. Wjeżdżam ja. Pakuje się jednak mimo, że nie zdjąłem sakw. Po chwili tylne koło wpada w rów pod betonem. ![]() No i koniec. Nie jestem w stanie się stamtąd wydostać. Blokują mnie sakwy. Upał jak diabli, a my kombinujemy jak wyciągnąć Transalpa. Kładziemy go, podnosimy, przepychamy. Wycofujemy go w końcu i jadę bokiem, pod ogrodzeniem,które nie ma siatki. Jeszcze tylko do przejechania trochę gruzu i jestem wolny. ![]() Oglądamy z daleka port w Jużnem, wjeżdżamy na pobliską plażę i wracamy do Rybakowki. Meldujemy się w bazie Kosmos. Płacimy 150 hrywien wpisowego i od tego momentu jesteśmy na słynnym zlocie Рыбаковка 2012 "Назад в детство". CDN ![]() ![]() Centrum Rybakowki ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() http://www.bezasfaltu.blogspot.com http://www.endurovoyager.blogspot.com |
![]() |
![]() |
![]() |
#4 |
Zwykły przechodzień...
![]() Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: DW
Posty: 1,794
Motocykl: GS12y
![]() Online: 2 miesiące 3 dni 11 godz 45 min 7 s
|
![]()
...się ogląda
![]()
__________________
![]() -- Nie wzywaj imienia Pana bOrzepa nadaremno-- -- Trudno jest powiedzieć NIE, gdy wszyscy mówią TAK --
|
![]() |
![]() |
![]() |
#5 |
![]() Zarejestrowany: May 2012
Miasto: Stalowa Wola
Posty: 293
Motocykl: RD07a
Przebieg: 32000
![]() Online: 3 tygodni 4 dni 13 godz 42 min 6 s
|
![]()
nie widziałem lepszych zdjęć
|
![]() |
![]() |
![]() |
#6 |
![]() Zarejestrowany: Oct 2012
Miasto: Zamość
Posty: 84
Motocykl: nie mam AT jeszcze
![]() Online: 1 tydzień 5 godz 34 min 7 s
|
![]()
Hej, też mam nadzieję pośmigać w przyszłym roku po Ukrainie. Do granicy mam 50km, teraz tylko zakupić moto i hajda!!!
A relacja SUPER!!! Pozdrawiam. |
![]() |
![]() |
![]() |
#7 |
![]() Zarejestrowany: Aug 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 22
Motocykl: Transalp XL600V
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 18 godz 36 min 49 s
|
![]()
To ostatnia część naszego wyjazdu. Dziękujemy za uwagę
![]() ![]() Rano zwlekamy się powoli. Obliczamy, że do granicy mamy jakieś 50 km. Zjeżdżamy na asfalt i po pięciu minutach widzimy… przejście graniczne. Trochę chyba się rąbnęliśmy z tymi kilometrami. Ukraina odprawia nas bez problemu, Naddniestrze też. Kawa w Tyraspolu w knajpie Dolce Vita i znów granica. Dojeżdżamy do punktu kontrolnego Mołdawskiej policji. Oczywiście musimy zapłacić „ekologię”. Mimo to funkcjonariusz zaprasza mnie do małego pomieszczenie i mówi, że muszę zapłacić 5 euro za wprowadzenie motocykli do jakiejś tam bazy. Pytam o co chodzi, bo wcześniej, a jechaliśmy już przez ten punkt kontrolny, do żadnej bazy tych motocykli nikt nie wprowadzał. Tłumaczy coś pokrętnie i coś przepisuje z dowodu rejestracyjnego i paszportu do komputera. Myślę sobie, piętnaście minut i cię załatwię, a on nagle: „Kilka dni temu miał pan urodziny”. Wstaje i składa mi życzenia. Dobra, masz te pięć euro, może kupisz coś fajnego dzieciom. W Mołdawii motocyklistów pozdrawiają nie tylko motocykliści, ale i kierowcy. Nas pozdrawia trąbiąc i machając do nas sam patrol policji. Inny patrol pytamy o drogę na granicę z Ukrainą. ![]() ![]() Dojeżdżamy. Zatrzymujemy się przed stopem. Jedziemy powoli do okienek celników. Stajemy. Nie ma nikogo. Powoli ruszamy rozglądając się dookoła. Nikt nie biegnie, nikt nie macha, ani żywej duszy. Dobra. Podjeżdżamy do ukraińskiej celniczki. – Nie mamy wyjazdowej pieczątki z Mołdawii proszę pani, ale tam nikogo nie było – mówię. – To problem Mołdawii, nie nasz – odpowiada. Aha! Celnik pyta oczywiście, czy nie mamy narkotyków i broni. Pyta o motocykle, ile kosztują, o dane techniczne. –Skąd jedziecie? – zagaduje. – Aaa, z Rybakowki! Mnóstwo alkoholu i ładne dziewczyny, co? – mruga porozumiewawczo. Z uśmiechniętymi gębami potwierdzamy. Ruszamy do Chocimia. Kilkadziesiąt kilometrów przed robimy zakupy. Znów kilku osobom opowiadamy o wyprawie. Od jednego gościa z Kamienia Podolskiego dostaję telefon. Organizuje spływy kajakowe, wyjazdy na Krym i Pan B wie, co jeszcze. Do miasta dojeżdżamy po zmroku. Lokujemy się w hotelu. Czas na prysznic. ![]() Rano jedziemy zobaczyć twierdzę. Stoimy na parkingu, na który chwilę po nas wjeżdża potężna grupa motocyklistów z Polski. To Rajd Katyński wraca do domu. Gadamy dłuższą chwilę o 6 tygodniowej wyprawie do Kazachstanu jednego z członków rajdu. Opowiada, że po roku przygotowań pracodawca nie chciał mu dać tak długiego urlopu, więc walnął papierami i pojechał. W jakim my chorym kraju żyjemy i w jakich durnych firmach pracujemy! ![]() Jedziemy szukać fajniejszego miejsca na sfotografowanie twierdzy. Kilka razy musimy zawracać, bo droga się kończy. W końcu wąską ścieżką docieramy nad rzekę. Zakopujemy lekko motocykle i fotografujemy. Poziom rzeki jest tak niski, że w sporym błocie możemy podjechać pod mury. Mizer startuje, a ja niestety nie mogę ruszyć trampka i zakopuję się coraz głębiej. Szybka pomoc Piotrka, podjeżdżamy bardzo blisko twierdzy i robimy zdjęcia, na które nie mielibyśmy szans, gdyby poziom rzeki był wyższy. ![]() ![]() ![]() Ruszamy w stronę Zakarpacia. Odwiedzamy po drodze przepiękne Czerniowce. Mizer przeciska się w dużych korkach. Ja z sakwami nie daję rady. Gubimy się. Na szczęście Piotrek zauważa mnie czekającego na parkingu. Nie ma roamingu i mogę sobie dzwonić. Spotykamy po drodze panią Halinę. Opowiada (oczywiście po Polsku) o sobie i zaprasza nas następnym razem do siebie. Jedziemy jeszcze pod uniwersytet oraz siedzibę arcybiskupów i odjeżdżamy z tego pięknego miasta. ![]() W miejscowości Dolina stajemy na zakupy. Przejeżdżając obok przystanku widzę leżącego na ławce człowieka. Podchodzę do niego. Najprawdopodobniej jest pijany w sztok, ale może nie. Mizer czeka, a ja wracam do patrolu milicji, który trzepie samochody na pobliskim rondzie. – Panowie, tam leży na ławce człowiek, prawdopodobnie jest pijany, ale może trzeba zadzwonić po pogotowie – mówię. Patrzą na mnie jak na idiotę i z politowaniem odpowiadają: Dobrze, dobrze zaraz sprawdzimy. Czyli w wolnym tłumaczeniu: Jedź już palancie z Polski i nie truj nam tyłka. Skręcamy w podrzędną drogę, skracając sobie odcinek do miejscowości Matkiw. Jest już ciemno. Jadący z naprzeciwka samochód oślepia mnie. Kiedy odzyskuję wzrok wprost spod kół wytacza się na pobocze pijak. Gdybym tam był sekundę wcześniej doszłoby do wypadku. Wolę nie myśleć…! Wijemy się górskimi serpentynami. Stajemy na chwilę żeby przeczytać mapę. Widzimy gościa, który pcha Ładę. Pomagamy uruchomić samochód, ale akumulator nie żyje. Dzwonią po kumpla, który ma przywieźć nowy. Następny przystanek wymusza temperatura. Muszę założyć polar. Zatrzymujemy się przy domkach letniskowych. Myśleliśmy, że może jest tam knajpa i napijemy się herbaty, ale nie. Podchodzi do nas Ukrainiec i Czech. Mówimy, że jedziemy na połoninę Libohora, na co Czech: Przecież kilometr stąd jest zjazd na Borżawę. Widzę uśmiech na twarzy Mizra. Jest ok. godz. 22 gdy zaczynamy nocny wjazd na połoninę. Chcieliśmy wjechać rok temu za dnia, ale pogoda nam to uniemożliwiła. Stajemy i zastanawiamy się, w którą drogę skręcić. Podchodzi do nas mocno pijana kobieta i pyta, co tu robimy. – Jedziemy na Borżawę – odpowiadamy. – O tej godzinie?! Proszę was, nie jedźcie tam! Tam jest stromo i niebezpiecznie – ostrzega. – Dobrze proszę pani, podjedziemy kawałek i jeśli będzie źle, to wrócimy – uspokajamy. Ruszamy. Przed nami wyrastają domki dla turystów. Jeszcze raz pytamy o drogę. Dziewczyny i chłopaki przyjechali terenówkami z Kijowa. Mówimy o naszym planie. Nie wiedzą, gdzie jest Borżawa i łapią się za głowę. – Zostańcie z nami do rana mamy gorzałkę, jedzenie, pojedziecie jak będzie widno – namawiają. Częstują nas kawą i ciepłą zupą. Robimy wspólne zdjęcie i o 23 ruszamy do góry. Przygoda musi być. ![]() Początkowo idzie bez problemu. Są kamienie, ale jakoś to wszystko odpuszcza. Po jakimś czasie droga staje się jednak coraz bardziej stroma, a kamienie coraz większe. Ciężko przejeża się mocno nachylone kamieniste zakręty, świecąc na ich zewnętrzną część. Trudno po ciemku wybrać odpowiedni tor jazdy. ![]() Mizer zalicza pierwszą glebę, chwilę potem leżę ja. Jest mocno pod górkę. Z trudem startujemy. Mizer chce się wycofać ze stromego podjazdu, na którym KTM postanowił wyłączyć silnik, a nie ma szans żeby z tego miejsca ruszyć. Potyka się i pięknym saltem ląduje kilka metrów niżej na kamieniach. Jesteśmy już mocno zmęczeni, chce nam się pić, a na dodatek okazuje się, że Piotrek zgubił wodę. Kolejna gleba jest moja. Stoję tak, że bez pomocy Mizra nie ruszę. Schodzi w dół i pomaga. Pełna „pyta” i jakoś wyjeżdżam. Po chwili robi się płasko i decydujemy się rozbić namiot. Przecież w tej ciemności nie widzimy co jest przed nami. Po szesnastu godzinach jazdy zakończonych wjazdem na Borżawę jesteśmy solidnie padnięci. Jemy kupioną w Dolinie kiełbasę, pijemy piwo i idziemy spać. ![]() Rano budzi mnie dźwięk motocykla. Odsuwam namiot i przecieram oczy ze zdziwienia. Pod górę zasuwa radziecka m-ka. Skacze na kamieniach raz w jedną, raz w drugą stronę i pnie się do góry. Robię zdjęcie wschodu słońca i idę spać. Za chwilę kolejna pobudka. Jakiś pies dobiera się do resztki kiełbasy w mojej sakwie. Skąd on się tu wziął? Jesteśmy na połoninie, nie wiadomo co się będzie dzisiaj działo, a to nasza ostatnia kiełbasa. Nie dałem biedakowi nawet kawałka. Wstyd! ![]() Znów słyszę dźwięk motocykla. Ta sama m-ka wraca z góry. Wychodzę przed namiot. Zatrzymuje się. 300 kilo żelastwa, 750 cm pojemności. Rozmawiam chwile z kierowcą.– Jeżdżę tu też czasem z żoną na borówki – informuje. – My wjeżdżaliśmy wczoraj w nocy – mówię z duma. – Tak, tak, ja też często wjeżdżam tu nocą – dodaje. Kurde, moja duma pęka jak bańka mydlana! – Mięliśmy kilka gleb, momentami było ciężko – szukam zrozumienia. – Kwestia przyzwyczajenia – odpowiada z uśmiecham i rusza w dół. ![]() ![]() ![]() Zbieramy się powoli i ustalamy, że ze względu na brak wody dojeżdżamy tylko do trudnego podjazdu przed szczytem, który znamy z opowieści, i wracamy. Jedziemy. Przed nami wyrasta tenże podjazd. Patrzę na Mizra i już wiem, że jednak jedziemy dalej. Pierwszy atakuje Piotrek, a ja robię zdjęcia. Podjeżdżają do mnie Austriacy na endurakach. Pytają gdzie jadę. – Tam gdzie teraz jedzie mój kumpel – pokazuję palcem. Są mocno zdziwieni. ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Startuję. Początek jest ok. Przed szczytem na prawdę stromo i kamienie. Odkręcona manetka, pełne skupienie i jestem na górze. Jedziemy dalej? No pewnie. Przed nami trochę płaskiego i zjazd. Jakoś idzie. Potem znów płasko. Pokazujemy palcem miejsce, do którego planujemy dojechać i ruszamy. Trampek gaśnie. – Mizer, chyba zaczyna brakować mi paliwa – mówię. Musimy odpuścić. Decydujemy się zawrócić. Bez paliwa polegniemy. Przed nami prosty podjazd, zjeżdżaliśmy już tędy, więc go znamy. Pierwszy jedzie Mizer. Przed końcem zalicza glebę. – Piotrek – mówię pod nosem – taki prosty podjazd, a ty się przewracasz? Ruszam pewny siebie. Przed szczytem leżę ja. Jak to kurde możliwe? Jest tak stromo, że musimy sprowadzić motocykle na dół. Jeszcze raz próbuje Piotr. Ma problem w postaci tank baga, który nie pozwala mu się wychylić do przodu podczas podjazdu. Leży. ![]() ![]() adę ja. Kamień podbija mi przednią oponę tracę równowagę skręcam w lewo, trochę jeszcze walczę i leżę. Wypijamy ostatnie krople coli i sprowadzamy maszyny na stanowiska startowe. Rusza Mizer i wreszcie wjeżdża. Ja w między czasie jem łapczywie borówki. W nich jest trochę wody. ![]() Nagle patrzę, że Mizer gna w dół. Staje obok mnie. – Po co zjechałeś? – pytam. – Stary tam jest płasko, mnie zdechł akumulator, a kopka nie działa – odpowiada. Próbuję go zapalić na zjeździe. Zapala, ale Kat gaśnie. Kopiemy na przemian kilka minut. Zapala. Ruszam także, idzie mi nieźle, już witam się z gąską, a tu nagle Transalp słabnie. Odkręcam manetkę - zero reakcji. Jestem przed szczytem, a on zwalnia i zwalnia. Manetka odkręcona do końca i nic. Staję. O co chodzi?! No tak nie odkręciłem kranika! ![]() Podjeżdża Piotrek. Jestem na tyle blisko, że wpychamy trampka na pierwszym biegu na górę. Nie mam siły jechać tego jeszcze raz. Nie bez wody. Jem łapczywie borówki. Piotrek jeszcze raz podjeżdża, tym razem bez tank baga i daje radę. Jesteśmy wykończeni. Niepozorny podjazd zniszczył nas doszczętnie. ![]() ![]() Przed nami ostry zjazd w dół. Chwilę po tym przejeżdżamy obok miejsca, w którym w nocy spaliśmy. Wjeżdżamy na kamienistą drogę, która wczoraj trochę nas zmęczyła. W dzień jest prosta. Bez problemu się po niej przemieszczamy. Jadę dosyć wolno, bo po tylu glebach owiewka trzyma się na kilku śrubach i mam wrażenie, że odpadnie. Widzę malutki strumień. W zasadzie ledwie płynie, ale między kamieniami jest trochę wody. Wkładam łapę a woda robi się błotnista. Mam to gdzieś. Piję tę breję. W knajpie na dole wypijamy litr coli. Ożywamy! ![]() Od tego momentu zaczynamy powrót do domu. Nasza wyprawa dobiegła końca. Późnym wieczorem rozbijamy namiot niedaleko drogi. Zaczyna padać i jest ciemno, nie mamy czasu, żeby szukać czegoś lepszego. Leje całą noc, temperatura mocno spada, w końcu to góry. Rano pada dalej. Składamy obozowisko i jedziemy w stronę Ustrzyk. Asfalt, po którym się przemieszczamy, to jedna wielka dziura. Mizer musi na mnie czekać, nie jestem w stanie jechać szybko, bo trampek zgubi nadwyrężone plastiki. Pada i jest tak zimno, że nie możemy jechać szybciej niż 50 – 60 km/h. Rękawiczki przemakają nam po 15 minutach. Co pół godziny musimy zatrzymywać się na kawę. Mam tak zgrabiałe ręce, że nie mogę przekręcić stacyjki. Pod mostem widzimy grupę motocyklistów z Polski. Chłopaki przyjechali pojeździć po Zakarpaciu. Okazuje się, że jeden z nich kupił jakiś czas temu od Mizra Ducati. Częstują nas kawą, gadamy chwilę i jedziemy. Po kilkudziesięciu kilometrach musimy znów stanąć. Jesteśmy mocno przemarznięci. Podjeżdżam pod jakąś knajpkę. Mizer stoi na asfalcie i coś majstruje przy KTM-ie. Spycha go w moją stronę. Co się stało? Odkręciła mi się dźwignia zmiany biegów. Wibracje KTM-a! Mięliśmy szczęście, że się zatrzymaliśmy. Jedziemy wolno, w zasadzie nie zmieniając biegów. Piotrek mógł przejechać kilkanaście kilometrów nie wiedząc, że nie ma dźwigni. Pijemy kawę i jemy. Na granicy kolejka na siedem samochodów. Ładujemy się na sam początek. Na każdej granicy kierowcy machali, żebyśmy przejeżdżali. Robimy tak i tu, ale tu nikt nie macha. Z auta wysiada paniusia (Polka), która zaczyna mnie opierniczać, że się wepchnąłem. Zapraszam panią, żeby pani postała z nami chwilę na tym deszczu, to zrozumie, dlaczego podjechaliśmy bez kolejki. Przez dwa tygodnie wszyscy nam pomagają i odzwyczailiśmy się już od takich zachowań. Jesteśmy niestety prawie w Polsce! Ukraińska celniczka patrzy w paszporty, na nas i mówi: „strasznie wyglądacie”. Nie zaprzeczamy. Polscy celnicy też wpuszczają nas bez kolejki. Rozumieją, że jest ciężko. Jedziemy powoli i stajemy jak wcześniej co 50 - 60 km. Przestaje padać dopiero za Tarnobrzegiem. Zakładamy na siebie wszystko co mamy. Po zmroku na jednej ze stacji kupujemy kilka par roboczych rękawic i zdejmujemy te przemoczone. Ostatnią kawę pijemy za Białobrzegami. Przybijamy piątki, rozdzielamy się jedziemy do domów. O drugiej w nocy, po szesnastu godzinach, jesteśmy w swoich domach. Skończyła się fajna, bezproblemowa i beznapinkowa wyprawa. Szesnaście dni bez najmniejszego zgrzytu między uczestnikami. Oby każda była taka, to daleko zajedziemy! ![]() ![]() ![]() http://bezasfaltu.blogspot.com/ http://endurovoyager.blogspot.com/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#9 |
![]() |
![]()
Świetna relacja i te zdjęcia
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#10 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 289
![]() Online: 1 miesiąc 1 tydzień 3 dni 23 godz 11 min 0
|
![]()
Super! Dzięki za Waszą relację!
Mnie też fotki urzekły, ale opisy również prowadzone z wdziękiem. Aż się wierzyć nie chce, że przez całą wyprawę nic między Wami nie zazgrzytało ![]() ![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Rumunia-Mołdawia-Ukraina w sierpniu/wrześniu | Marek70 | Umawianie i propozycje wyjazdów | 3 | 23.08.2012 16:08 |
Ukraina (Krym)-Rumunia sierpień/wrzesień 2012 | sagattic | Umawianie i propozycje wyjazdów | 10 | 10.04.2012 17:38 |
31.07 - 08.08 Krym - Mołdawia - Rumunia | Pirania | Umawianie i propozycje wyjazdów | 9 | 28.07.2010 09:49 |