15.07.2017, 10:39 | #1 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 36 s
|
Rumunia 2016 (opis) "O górach, drodze w chmurach i o kłopocie w błocie"
Film chyba się podoba, więc jako uzupełnienie wstawię formę pisaną dla oglądu całego wyjazdu Wstępniak. Jest koniec kwietnia 2016. Siedzę przed zimną filiżanką kawy, wpatrzony bezmyślnie w ścianę naprzeciwko. Stało się to czego nigdy bym się nie spodziewał. Nigdy. Marzenie, dwa lata planowania, czekania, załatwiania i niepewności. Oszczędzania, logistyki, pomysłów i ... nagle wszystko się posypało. Co zawiodło? To bez znaczenia dla treści. Po prostu sprawy osobiste. Jeden dzień, dokładnie w samym środku niedoszłej dwumiesięcznej wyprawy muszę być tu gdzie przebywam na co dzień.. Pewnych spraw nie da się przewidzieć i zawsze trzeba się z tym liczyć. Mieć alternatywę. Nie ma jednak takiej porażki której nie dało by się przekuć w sukces. Choćby zupełnie niewielki... Tak więc zostałem z czasem i forsą. Plan runął. Postanowiłem wsiąść na motocykl i pojechać przed siebie. Bez naprężania się na ilość kilometrów, bez obowiązku trzymania się jakiegokolwiek planu, niedaleko i z jednym tylko ograniczeniem i jednym wątłym postanowieniem. Ograniczenie to czas a postanowienie to... Poznać w końcu choć trochę Rumunię. Nie przeciąć ją tranzytem jak zwykle. Nie "zaliczać" jeszcze raz znaną Transalpinę albo Transfogaraską tylko poznać, spróbować, zapamiętać jak pamięta się swoją własną przygodę. W pierwszy wolny dzień pakuję namiot, zapas benzyny, wsiadam na zatankowany motocykl i ruszam przed siebie. Nie opiszę wyjazdu spod domu. Opiszę go od pierwszego kontaktu z tym nieokreślonym czymś co mówi nam że już jesteśmy w podróży. 1-wszy dzień. Jest takie miejsce. Bieszczady, niedaleko granicy z Ukrainą. Kręte, asfaltowe drogi, zatłoczone od drzew pobocza, rozległe połoniny zarośnięte niewysoką trawą. Zakręty, zakręty, zakręty. Raj dla motocyklisty. Pośród tych dóbr, swoje miejsce znalazł Włóczykij Stan i miejsce nazwał... No kto był ten wie jak je nazwał. Będę wracał tam zawsze kiedy będzie mi to po drodze i trochę nie po drodze. Tu właśnie, można powiedzieć że rozpocząłem i zakończyłem swoją tegoroczną przygodę. To tutaj od progu witają gościa motocykle. Tu wieczorami płonie ognisko i da się usłyszeć motocyklowe opowieści. Tu odstawiwszy motocykl zaczniesz liczyć gwiazdy czy to od upojenia czy od niespotykanego w aglomeracjach zjawiska. Umęczony podróżą odpoczniesz śpiąc bezpośrednio nad swoim motocyklem, w namiocie albo w luksusach domowego zacisza. Rano dostaniesz swoją jajecznicę i nie będziesz chciał odjechać, siedząc przy kawie i słuchając o bieszczadzkich przypadkach. Tutaj też, tak jak ja możesz rozpocząć swoją podróż. Kto poznaje?
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
15.07.2017, 10:40 | #2 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 36 s
|
:deadtop4:
To jadę: 2-gi dzień. Polska - Ukraina Z Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej, niechętnie i po chyba trzeciej kawie jadę na wschód. Do granicy jest bardzo blisko. Kolejka na dwa samochody. Polski celnik skrzętnie sprawdza numer VIN motocykla, ważność dokumentów, ubezpieczenie. Można jechać dalej. Przepycham motocykl kilkanaście metrów i jestem, po ukraińskiej stronie budynku. Otwierają sie drzwi i wychodzi nie za wysoki, pucołowaty jegomość w mundurze służb celnych Ukrainy. Pas zwisa mu smętnie z brzucha a on sam założywszy kciuki za tenże pas, patrzy się na mnie spod przekrzywionej czapki. Zasadniczo nie patrzy na motocykl. Bagaż też nie jest wart jego uwagi. Nie chce też dokumentów. Podchodzi w końcu i pyta się czy ma czas. Odpowiadam zgodnie z prawdą że mam. Czy przewożę alkohol albo narkotyki pyta się. Nie - odpowiadam zgodnie z prawdą. Czy chcę motocykl na kanał. Chyba ma na myśli przeszukanie. Logicznie rozumując nie jest to możliwe żeby wjechać motocyklem na kanał, więc żeby nie musieć tego robić, również odpowiadam przecząco. -No to dasz na czekoladę i możesz jechać - bez ogródek oznajmia mundurowy. I odchodzi. Ta informacja i odejście człowieka łasego na słodycze zbija mnie z tropu. Teraz otwiera się małe okienko i ze środka słyszę męski, nie znoszący sprzeciwu głos: - Pasport! O mały włos prawdopodobnie nabawił bym się jednak przeszukania motocykla "na kanale", bo parsknąłem śmiechem. Widzę oczami wyobraźni jak pucołowaty jegomość z przydługo zapiętym pasem, po wejściu do budynku, chyżo przeskakuje do okienka i tu zmienionym głosem żąda moich dokumentów z dziecięcą nadzieją na to, że w środku będzie banknot za który kupi sobie czekoladę... Rozbawiony potrzebą poczciwiny, oddaję paszport w czeluść okna. Za kilka minut okno wypluwa dokument i mogę przejść do następnego. To jedyny człowiek który zmącił moje dobre pojęcie o mieszkańcach Ukrainy. Przede mną ostatnia przeszkoda w postaci kontroli czegoś tam w dokumentach i szlaban. Jest 1 maja. Na Ukrainie Prawosławna Wielkanoc, czyli Pascha. Chyba dla tego nie ma kolejki, nie ma ruchu ale i nerwowość lekka. Kilku rodaków zastanawia się czy stacje benzynowe są otwarte. Rozmawiamy w oczekiwaniu na otwarcie ostatniego okienka. W końcu jakaś starsza pani z wściekłością wali w szybę pięścią. Po ukraińsku wsadza rozzłoszczonemu pogranicznikowi różne epitety. Ten na zmianę robi się zielony i czerwony a babuszka swoje. Że tylko pieniędzy by chcieli że nie jest królem, że świnia, że ... Koniec końców celnik zabiera małą stertę paszportów i trzaska okienkiem. Robi to z takim impetem, że aż poczuć można falę uderzeniową. Na to wszystko człowiek stojący za starszą panią chwyta ją teraz za rękę i zgiąwszy się w pół zaczyna w podzięce za tyradę po rękach ją całować. Ta z zażenowaniem próbuje wyrwać dłoń ale wdzięczny natarczywiec nie przestaje. I jemu więc się dostaje bura, choć nie tak pikantna. 5 minut później szlaban podnosi się i jestem na obcej ziemi. Za kilka kilometrów tankuję na jednej z trzech stacji benzynowych. Nie ujechawszy dziurawym asfaltem za daleko, skręcam pierwszą w prawo na mostek i... wjeżdżam do innego świata. Ubita droga, zieleń, czasem jakaś wioska. Ale taka że w Polsce już dawno chałupki do skansenu by przeniesiono. Studnie, kolorowe okiennice, mostki spinające dwa brzegi rzeki a przy rzece szpaler drzew. Kury, gęsi, krowy, koty na płocie, umorusane dzieci bawiące się sflaczałą piłką. Trochę dalej cała rodzina. Ubrani w odświętne stroje zapewne wracają z cerkwi, której wybudowane na wzgórzu mury od zawsze dominują nad okolicą. Tylko psy, jakby nie czując wzniosłej atmosfery, ujadają jak zwykle na przejezdnych. Mimo to muszę zwolnić jeszcze bardziej, żeby nie podnosić kurzu z drogi. Między wioskami widoki zapierają dech. Dominująca zieleń wiosny płoży się po dolinie, wślizguje na wzgórza i ginie dopiero na horyzoncie kontrastując z ciężkimi chmurami nadchodzącego deszczu. Poutykane w przyrodę domostwa, kopuły cerkiewne i szpalery drzew znaczące drogę, urozmaicają i dodają kolorytu morzu zieleni. Droga łagodnie wije się za każdym wzgórzem odsłaniając nowe widoki. W takich to okolicznościach wjeżdżam w deszcz. Nawet się nie zabezpieczam przed wodą. Za kilka kilometrów już schnę w słońcu i na wietrze. W końcu czar pryska i wjeżdżam na świetnej jakości asfalt i główną drogę. Robi się zwyczajnie. Jadę szybciej, wyprzedzam ciężarówki. W taki to sposób dojeżdżam do Mukaczewa. To przygraniczne miasto. Szukam tu noclegu. Bez powodzenia za pierwszym podejściem. Z hotelu wyglądającego na pracowniczy odprawiają mnie z kwitkiem. Chyba chodzi o to że to hotel tylko dla kierowców ciężarówek, czy zakładowy, czy coś w tym guście. Na stacji benzynowej widzę trzy motocykle. Zatrzymuję się. Idę do kasy, kupuję batony i wodę. Oczywiście poznaję motocyklistów. Ferenc i jego koledzy są na objazdówce. Jak można było się spodziewać, za 5 minut jedziemy już w nieznanym mi kierunku, za to w kierunku hotelu dla mnie odpowiedniego. Dowiedziałem się później, że Mukaczewo to miasto o którym 10 miesięcy temu było dość głośno na Ukrainie i w Necie. Wystarczy w wyszukiwarce wpisać "wojna Mukaczewo" albo coś w podobnym stylu. Zmierzcha a ja jestem w zupełnie nowym hotelu i piję z nowo poznanymi kolegami kawę. Mam wrażenie że w ogóle jestem pierwszym klientem tego miejsca. Nie ma jeszcze szyldu nawet Mapa
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
15.07.2017, 10:54 | #3 |
Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Kielce
Posty: 1,656
Motocykl: Dziczyzna
Przebieg: ustalam
Online: 4 miesiące 1 tydzień 3 dni 13 godz 54 min 39 s
|
Nie ukrywam, że Twój wyjazd mnie zainspirował w tym roku - PISZ, przeczytam raz jeszcze z przyjemnością! Dzięki!
|
16.07.2017, 13:04 | #4 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Tarnowskie Góry
Posty: 241
Motocykl: TT800XC 2011
Przebieg: 147000
Online: 3 tygodni 5 dni 2 godz 37 min 6 s
|
Znane okolice
Fajnie się czyta. Czekamy na cd. |
16.07.2017, 13:14 | #5 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 36 s
|
3-ci dzień. Po królewsku. Po królewsku się wyspałem, umyłem, wyprałem. Jak w domu. Mam wrażenie że jestem tu pierwszym gościem. Już się rozkręciłem w wymaganiach, już idę na śniadanie do restauracji ale... za wcześnie mnie poniosło z kołder i poduszek. Kucharz od 9-tej w pracy a restauracja od 10-tej Jestem już zapakowany i wyjeżdżam z bramy a tu Ferenc. Jeden z wczorajszych kolegów - motocyklistów. I co? I już jadę za jego samochodem do jego pracy. Ma ekologiczną hodowlę Mangalicy i trochę ziemi pod uprawę. Jest węgierskiego pochodzenia. Ciężko pracuje i udziela się społecznie w swojej okolicy na rzecz mieszkających tu Węgrów. Po pracy jedziemy do sklepu. Potem poznaję rodzinę, jemy razem jajecznicę z grzybami, pijemy kawę. Po śniadaniu siadamy jak starzy kumple na bujanej ławce przy domu i snujemy opowieści o życiu. Przez dwie godziny rozmowy dowiedziałem się tylu rzeczy o tym kraju i o ludziach że już na podstawie tych opowieści można by napisać książkę... Nie spieszy mi się ale tez nie chcę zbyt długo nadużywać gościnności. Pożegnawszy się jak z najlepszym przyjacielem, zostawiam Ferenca, jego rodzinę i jego życie za sobą. Kto wyrusza w podróż bez przyjaciół, ten wie jak cenne są nowe znajomości. Po raz kolejny z trudem odjeżdżam z przyjaznego mi miejsca. Dzięki Ferenc za gościnę! Trochę kluczę, więc ukraińskie Zakarpacie przeistacza się w rumuński Maramuresz dopiero po przejechaniu (i przepłynięciu promem) niewielkiego odcinka przez Węgry. W Rumunii asfalt zamieniam na szuter, benzynę na kilometry a myśli na zwykłą radość przemierzania tylko mojej przestrzeni. Tutaj wręcz czuje się jak wraz z pokonywaną drogą zmienia się jej zapach, temperatura, kierunek wiatru. Jest po prostu beztrosko. Żadnych heroizmów, ciężkiego terenu, ekstremalnych przygód. Spokój. Właśnie dzieje się tu święto. Każda z wielkich drewnianych i rzeźbionych bram do domostw odkrywa odświętnie ubranych ludzi szykujących się do kościoła. Nawet konie które się tu zaprzęga w bryczki albo wozy są przystrojone. Czuje się jak w skansenie ale to dzieje się na prawdę. Ja tu jestem. Pierwszy raz jadę przez Rumunię nie tranzytem. Jestem tu, bo chcę się nasycić tym co zawsze mnie omijało, kiedy pędziłem gdzieś dalej i dalej. Wiecie jak tu jest? Ten kto był wie. A kto nie był... Jedziesz drogą pokrytą asfaltem. Widzisz na mapie że masz wybór i drogę alternatywną. Skręcasz tam i oczom twoim ukazuje się inny, stary, nie zepsuty nowoczesnością świat. Jedziesz teraz drogą powtarzającą każdy meander rzeki płynącej obok. Rzeka i droga zamknięte są po obu stronach skałami. Skały są porośnięte drzewostanem tak starym że pamięta wiele więcej niż kilka pokoleń człowieczych. Na niewielkich połaciach trawy stoją niczym nie spętane konie. Stada owiec oblepiają łyse zbocza a w powietrzu czasem da się zauważyć wielkiego drapieżnika patrolującego swoje łowisko. Obraz dopełniają z rzadka postawione domostwa drewniane okolone rzadkim płotem z belek. Wiem, możesz uznać że zmyślam. Ale nie zmyślam wcale. Może nieco koloryzuję tylko... Mapa:
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
16.07.2017, 13:15 | #6 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 36 s
|
4-ty dzień cz1. Ten dzień podzielę na dwa. Nie żeby wydłużyła się doba. Po prostu spotkały mnie dwa zdarzenia z czego jedno z emocjonalnym ładunkiem. Wczoraj nie było łatwo o nocleg w zwyczajowych cenach. Wprawdzie okolice obfitują we wszelkiego rodzaju hotele, motele, pensjonaty, domy wczasowe, ale ze względu na wartość wizualną okolicy i strategiczne położenie, ceny przewyższają tu moje założenia znacznie. Poza tym, miejsca obiecujące dużą ilość noclegów i duże zagęszczenie domków, teraz przed właściwym sezonem są zamknięte. Już miałem odjechać gdzieś poza zasięg turystycznej magii wąwozu Bicaz, kiedy ostatnim rzutem na taśmę, skręciłem w zupełnie nieobiecującą ścieżynkę. Ujechawszy może kilometr lasem, wyjechałem na coś w rodzaju doliny gdzie do jednego ze zboczy przyklejony był zestaw domków. Tu właśnie spałem. Nie powiem że to dobre spanie i gdybym wiedział że w środku będzie temperatura jak na zewnątrz, okno wielkości pięści będzie przepuszczało silny wiatr dolinowy a do wody trzeba będzie iść gdzieś hen po schodach, to bym rozstawił namiot mimo siąpiącego deszczu Jest rano. Ubrawszy się w ciepłe motocyklowe ciuchy, przy gorącej kawie siedzę nad mapą pod zadaszeniem wsłu****ąc się w bębniący deszcz. Jestem tu sam. Kiedy oderwać oczy znad mapy, widać przewalające się nad spokojną doliną, pchane silnym wiatrem stalowo-szare chmury. Niosą ze sobą raz ulewę, to znów ledwo siąpiącą mżawkę. Tylko woda skapująca z dachu na metalową taczkę wybija stały rytm. Czerwonawy brąz bejcy czy innego środka którym są zabezpieczone drewniane części budynku, zlewa się z czerwienią światła bijącego przez półprzezroczysty dach wnęki w której siedzę na miękkim narożniku. Wygląda tu jak podczas alarmu bojowego na okręcie podwodnym, tyle że nie wyją syreny. Przedziwny to stan, kiedy niczego nie musząc mamy na to czas. Czy to właściwości kawy, czy może jej temperatura, powoli przywracają moją funkcjonalność. Chyba tak czują się gady kiedy wracają do życia po nocy, ogrzewane przez słońce. Nie ma na co czekać. Doświadczenie mówi mi, że taka pogoda tutaj, utrzyma się jeszcze długo. Wiatr pędzący chmury tuż nad szczytami w końcu gdzieś je przepędzi ale nie muszę czekać na to. Ubieram się w przeciwdeszczówki i zostawiam to opustoszałe, spokojne miejsce. Wąwóz Bicaz. Opisywany jest w przewodnikach jako atrakcja turystyczna. Na jednym z portali motocyklowych opisano to miejsce nawet jako trasa motocyklowa. W rzeczywistości robiący wrażenie wąwóz ma może 2 km. Chcąc upewnić się że nie pominąłem jakiegoś zakrętu, przejeżdżam między skałami dwa razy. Na jego początku (lub końcu jak kto woli) postawione są kramy z pamiątkami. Miejsce samo w sobie jest imponujące przez swoją skalistą naturę i warte przyjechania tam. Dużą jednak nadinterpretacją jest nazywanie tego krótkiego odcinka trasą, nawet jeśli ma się na myśli te kilka serpentyn asfaltu wijącego się od południowego zachodu. Jednak niezaprzeczalną motocyklową wartością całego regionu są zakręty które trzeba pokonać chcąc przejechać do niezbyt odległych wulkanów błotnych w okolicy miasta Buzau. Tam jednak od razu nie dojechałem a dla czego... o tym będzie następnym razem.
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
16.07.2017, 14:14 | #7 |
Zarejestrowany: Aug 2014
Miasto: Wwa
Posty: 179
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 tydzień 1 dzień 14 godz 51 min 33 s
|
Wąwóz koszmarnie obstawiony drewnianymi budami, jak parking w Szklarskie Porębie od strony Szklarki.
No i ciąg dalszy poproszę
__________________
V-strom 1050XT Ostatnio edytowane przez Dren : 16.07.2017 o 18:35 |
16.07.2017, 16:05 | #8 |
Zarejestrowany: Jul 2017
Miasto: Poznań
Posty: 241
Motocykl: RD07a
Przebieg: ^90 000
Online: 1 tydzień 1 dzień 1 godz 18 min 53 s
|
CeloFAn, masz chłopie talent. Dobrze się czyta. Taka "wycieczka krajoznawcza" wydaje się dobrym zadośćuczynieniem. Sam bym tak chciał bo jestem w podobnej sytuacji - moja ekipa już szykuje się do Albanii, a ja tym razem nie mogę.
P.S. Czym fotografujesz ? |
17.07.2017, 19:34 | #9 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 36 s
|
4-ty dzień cz2. Nic nie zapowiadało tego co miało się wydarzyć w drugiej części dnia. Po porannej mżawce zostało wspomnienie. Od czasu do czasu słońce przebłyskuje przez coraz rzadsze chmury zalewając wszystko światłem. Jadę do wulkanów błotnych w Górach Buzău (Karpaty Wschodnie). Nie jest to cel sam w sobie. Po prostu potrzebuję jakiegoś punktu do którego mogę zmierzać. Wąska droga wije się, łącząc wioski i miasteczka ze sobą. Gdzieniegdzie asfalt wysuszony wiatrem, oferuje taką przyczepność że opony w motocyklu już niechętnie uślizgują się przy gwałtownej redukcji przed następnym z zakrętów. Jest... dynamicznie. Rozsądek kilka zakrętów z tyłu, próbuje nadążyć za motocyklem. Żeby nie popaść w znużenie zakrętami, kiedy tylko wydaje się to możliwe i sensowne, skręcam z głównej drogi żeby zażyć szutrowej nawierzchni. Ta część Karpat jest dla motocyklisty tym, czym dla kinomana multipleks z salami kinowymi: W każdej chwili można wybrać inny seans. W końcu zbaczam w drogę która ma mnie zaprowadzić sporym skrótem do celu. Zaczyna się od gwałtownego przypływu szczęścia, bo mapa obiecuje kilkadziesiąt kilometrów w górach tylko po miękkim podłożu. Wprawiony w zdumienie, zostawiam za sobą zakręt za zakrętem, wspinając się coraz wyżej. I ani śladu asfaltu. Jadę więc przystając czasem żeby wyłączyć silnik, wsłuchać się w to co widzę, napatrzeć się i nazapamiętywać. Szczęście jednak z natury jest wiotką substancją. Jego dwoistość łatwo przeistacza spełnienie marzenia w wyzwanie. Droga do tej pory łatwa, pozwalając na swobodne zatopienie się w myślach, teraz zmienia raptownie swój charakter, robiąc egzamin z miernych moich umiejętności. Kałuże po niedawnym deszczu już nie dają się ominąć. Czuję jak grunt słabnie poddając się ciężarowi motocykla. Droga niekiedy zwęża się, myszkuje między wielkimi drzewami o koronach tak gęstych że widzę snop światła z motocykla mimo że jeszcze jest dzień. Ciężka praca. Mizerne umiejętności jazdy w takim terenie i asekuranctwo, zastępuję skupieniem tak silnym że ledwo zauważam jak pokonuje mnie koleina Wydrążona może wodą po deszczu a może stalową gąsienicą traktora który widziałem na początku tej drogi, przewala mnie na bok. Motocykla z bagażami nie podniosę sam. Zdejmuję wszystko z niego, podnoszę, zabezpieczam czym się da żeby stał pionowo. Zakładam zdjęte bagaże, wsiadam i jadę dalej. Tą PROCEDURĘ powtarzam często. Od wielu kilometrów nie widziałem człowieka, domostwa ani nawet kabli uwieszonych na słupach. Za chwile jadę w dól. Nie jadę. Ześlizguję się. Glina lub coś podobnego w konsystencji oblepia każdy kawałek motocykla który miał z nią kontakt. Znów leżę. Procedura. Siedzę na motocyklu. Nawet nie ruszyłem jeszcze a przednie koło już chce uciec spode mnie. Leżę. Procedura. Buty ważą po pół tony każdy. Motocykl zsuwa się powoli w dół. Za wolno. Dodaję gazu. Osiągnąłem tylko tyle że motocykl znów leży. Procedura. Powoli zmierzcha i zaczyna padać. Nie widzę jednak czarnych chmur. Zasłaniają je okoliczne górskie szczyty i drzewa. Już wiem co się dzieje. Motocykl nie chce jechać, bo ma zablokowane przednie koło gliną zmieszaną z kamieniami. Leżę. Procedura. Wygrzebuję co mogę spod błotnika. Z tyłem to samo. Zjeżdżam lub zsuwam się na zmianę na sam dół. Jestem w niecce której środkiem płynie mały potok. Wydzieram z motocykla ile mogę gliny. Nie ma odwrotu. Przede mną podjazd. Jest jednak trochę trawy z boku. Może się uda. Walczę z czasem bo oczami wyobraźni widzę jak deszcz lejący w górach powiększa potok do rozmiarów rzeki. Zerwał się silny wiatr. Wszystko wokół wyje i świszczy. Strugi zimnego deszczu okładają mnie po każdej nieosłoniętej części ciała. Tutaj deszczowe chmury wcale nie są czarne. Wszędzie jest sino a świat stracił ostrość. Jakimś sposobem po trawie, między błotem a niezbyt łagodnym spadkiem wjeżdżam na górę. Moim oczom ukazuje się budka z desek a za nią... następny zjazd. Jednak nie ma tam trawy po której mogę zjechać. Glina. Już wiem że dziś śpię w górach w budce z ławą w środku. Wieszam siekierę blisko siebie, zapinam się w śpiworze. Wsłu****ąc się w wycie wichru, popychany uginającymi się za plecami deskami czekam na sen albo na świt... Mapa:
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
17.07.2017, 19:36 | #10 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 36 s
|
Zabieram ze sobą poczciwego Nikona D90 i dwa tanie dość obiektywy. Uniwersalny 35-70 i Tele 70-300
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Rumunia 2016 "O górach, drodze w chmurach i o kłopocie w błocie" | CeloFan | Trochę dalej | 13 | 16.07.2017 10:59 |
"MoToGascar 2016" - motocyklem przez Madagaskar" | Sub | Trochę dalej | 50 | 09.08.2016 14:20 |
[2014 Rumunia/Bałkany] "Podróż im. PET'a" - Czyli przekuwanie marzeń w rzeczywistość | Maurosso | Trochę dalej | 20 | 23.12.2014 17:06 |