|
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
23.12.2020, 15:39 | #1 |
[Alpy Zachodnie, 2020] Jak nieszczęśliwe złożenie przypadków, w zakochanie się obróciło
W tym roku niedostatek wyjazdów i relacji, co oczywiście jest podyktowane świrusem, ale powoduje ogólne wk@#!§&nie narodu i dyskusje idą w złym kierunku.
Mam nadzieję, że moje bazgroły rozgrzeją serca braci wyprawowej i nakierują myśli na właściwe tory:-) PROLOG: Z małego nieszczęścia, wielkie plany i ... kolejne nieszczęścia Planowałem wypad do mojej destynacji od conajmniej dwóch lat. Ale jak to w życiu, zawsze coś. W Październiku zeszłego roku, tj. AD 2019, wszystko już było dopięte na ostatni guzik, ale ... no właśnie coś. Wywaliłem się, połamałem żebra. Koniec końców, skończyło się ponad 2 miesięcznym rozbratem z motocyklami. Szczęście w nieszczęściu, ubezpiecznie zapłaciło za naprawę moto i zwróciło za ciuchy. Tyle dobrze. Ja wydobrzałem po około 8 tygodniach. Mając dużo czasu i trochę wolnej kasy + ta z ubezpieczenia, zacząłem ćmić o azjatyckich stanach. Z uwagi na ograniczenia czasowe, raczej planowałem przelot, niż jazdę na kołach. Pozostała kwestia czy transport motocykla czy wynajem. Dla mnie taniej, wychodził wynajem z uwagi na dodatkowe koszty transportu do PL + koszt T1. Dogadałem się wstępnie z Dragonami i spokojnie kompletowałem sprzęt, trochę pisałem tutaj o sprzęcie i eksperymentach z bagażem, i ciuchy. Zacząłem przygotowania kondycyjne i zaplanowałem podszkolenie się z jazdy Enduro w marcu. Jeszcze w maju wyjazd kontrolny na TET na Sardynię, żeby sprawdzić sprzęt i w lecie wio Przyszły ferie zimowe, wyjazd na narty, jednak ja już żyłem szkoleniem Enduro, ale... no właśnie, znowu peszek. Wywaliłem się na nartach jadąc z dziećmi po śmiesznie łatwym stoku przy idealnych warunkach. Jeżdżąc na nartach kilkanaście lat, do tego momentu, nie miałem poważniejszej kontuzji. Tym razem, złamana ręka w nadgarstku. Nosz, ku#@a! Na granicy obłędu dzwonię i mówię, że na szkolenie nie przyjadę. Szukam, pytam czy ktoś nie chce wziąć terminu. Jest początek marca, problem świrusa właśnie nabrzmiewa, czego będąc zaaferowany swoją sytuacją, zupełnie nie odnotowałem. Nic dziwnego, że nikt nie chce przejąć terminu! Myślałem, no nic kasa pójdzie w błoto. Życie jest dziwne, i czasem wróg twój, zdaje się twoim przyjacielem, ale w tym momencie moje myśli zbyt jasne nie były. Od tego momentu sytuacja ze świrusem poleciała jak z bicza. Miałem lecieć do Andaluzji w poniedziałek, w niedzielę zdaje się, Hiszpania zamknęła przestrzeń powietrzną, loty anulowane, szkolenie przesunięte na następny rok. Myśle: przynajmniej kasa, nie pójdzie zupełnie w kanał, co sprawiło, że trochę lepiej mi się zrobiło na duchu. W środku swirusa po 6 tygodniach od wypadku, zdejmują mi gips. Prawa ręka jak kołek. Prawie 0 ugięcia. W międzyczasie podreperowałem się trochę mentalnie, wiec chcę walczyć ... ale fizjo zamknięte przez swirusa. Sprawdzam, i o dziwo, jeszcze tydzień i mogę startować z fizjo. Maseczki obowiązkowe, ale mogę działać. Umawiam się do pobliskiego zakładu na 1 wizytę. Ma dobre oceny w googlu. Idę, a tam fizjoterapeutką okazała się przepiękną dziewczyną. Jej bałkańskie geny sprawiają, że jest bardzo w moim typie. Myślę, przynajmniej będę przychodził chętnie. Tutaj nieskończenie się myliłem. Pierwsza sesja luz, od drugiej do ostatniej, na każdej z 18 wyłem z bólu,z epizodami, że w trakcie fizjo nie mogłem się zdecydować czy zesrać się w gacie czy zgrzygać na moją atrakcyjna fizjoterapeutkę. Chyba dzięki konsternacji, utrzymuję wszelkie płyny w środku. Z ręka jest lepiej. Dziewczyna jest dobra w tym co robi, ale po ostatniej sesji, bez żalu się żegnam z nadzieją, że nie będę musiał ponownie oglądać jej, bądź co bądź, przyjemnej aparycji. Jest 2 połowa maja. Oczywiście Sardynia anulowana, ale kasa nie przepadła. Powoli zaczynam jeździć na moto. Nawet po szosie nie jest łatwo. W ręce odzyskałem około 70% zakresu ruchu i jest ciagle dość słaba. Awaryjnego hamowania bym nie wytrzymał i po 4h jazdy, czuje wyraźny ból. Ale wraca pomysł, z września poprzedniego roku, żeby w końcu pojechać w zachodnie Alpy. Jest już data otwarcia granic i nic nie wskazuje żeby się nie dało. Urlop zaklepany od 4 lipca 3 tygodnie, bo przecież miałem do stanów lecieć. Czasu na Włochy i trochę Francji jest dość. Zapowiada się niespieszny wyjazd. Czad. Przed wyjazdem postanowiłem dać jeszcze szansę NATce w terenie. Po obuciu jej w bojowe opony i wyjeździe na pobliski TET, doszedłem do wniosku, że przyspieszę moje poszukiwania lżejszego moto. Rozważania na ten temat, opisałem tutaj. Tak czy inaczej 2 dniowy wyjazd, po długich miesiącach siedzenia w domu, był przyjemną odmianą. 7B5F3E60-1710-42CA-9891-978022811EAB.jpg 78F4795E-B40B-4560-860B-69D681D56364.jpg Trochę popróbowałem różnych duali i po próbach, wyszło mi, że poszukiwania zawężam do 701 albo 690 od 2019. Nie bardzo chciałem nowe moto, z uwagi na utratę wartości, ale silnik w tych maszynach jest jedwabny jak na singla. Husqa wydaje się trochę gładsza, w sposobie oddawania mocy. Była nawet u pobliskiego dilera 701 demo z nalotem 50km. Myślałem, wezmę ja na dzień i zobaczę jak się sprawuje w terenie. Z ręka w międzyczasie było lepiej, a kalendarz wskazywał połowę czerwca. Defacto otworzyli granice w międzyczasie. Diler się zgodził na wynajęcie, a jak ją wezmę to cena wynajmu pomniejsza cenę zakupu, która jak na praktycznie nowe moto, nie jest zła. Fajnie. Diler uczula mnie, żeby nie pałować, bo moto na dotarciu. Słuchając prośby dilera, grzecznie pojechałem polatać trochę na okoliczny odcinek TET, ten sam co objechałem na NATce. Niezbyt to trudny teren z duża ilością odcinków po czarnym. Było za to dość gorąco. Motor petarda. Po około 200km, nic mi nie przeszkadza, tak żebym go nie chciał. W porównaniu do NATki w lesie, jak sarenka przeskakuje po korzeniach. Motorka nie wykładam nawet raz, nawet jednej ryski nie nabył. Myślę: w razie âWâ mogę oddać z czystym sumieniem dilerowi. Bliżej końca dnia, na podjazdach jakaś taka słaba mi się wydaje, no i wentylator chodzi jak szalony, ale jest gorąco, ja też spocony jak mops. Nic, dzień się kończy, pora wracać do domu, a jutro podjechać do dilera i powiedzieć ze biorę! W drodze powrotnej na 1 napotkanym czerwonym świetle, odpuszczam gaz a motocykl sam hamuje. WTF!? Zatrzymuje się i w końcu czuje woń spalonego sprzęgła albo hamulców. Zsiadam z moto i próbuje zepchnąć na chodnik, żeby oblukać co się spiermandoliło. Motocykl ledwo się toczy. Odpalam i z ledwością podjeżdżamy pod krawężnik. Szybki lookens. Tylny hamulec ugotowany. Tarcza filetowa. Śruba regulacyjna od dźwigni, nie była skontrowana poprawnie. Śruba wykręciła się na wertepach i hamulec coraz bardziej się zaciskał. No nic, czekam aż wszystko przestygnie. Wkręcam śrubę ręką i wracam do domu. W domu łączę w głowie kropki. Nowy motocykl na dotarciu, obciążony ponad miarę ciągłym hamowaniem. Tylna tarcza do wymiany, klocki i pewnie płyn. Może łożysko od strony tarczy tez dostało. Zacisk był tak gorący, że ślina się gotowała. Zapada decyzja, nie chce tej sztuki, za duże ryzyko. Trochę niezręczna sytuacja! Jadę do dilera z duszą na ramieniu. Mówię, że moto zajebiste, ale jest problem z hamulcem. O dziwo Panowie podchodzą profesjonalnie. Przepraszają, za kłopot. Pytają czy biorę, mówię że nie tę sztukę. Pytam czy mogą nowe mi sprowadzić, co oznacza, że zapłacę cenę z cennika. Jestem już pewny że chcę ten motocykl i jestem podjarany perspektywą alpejskich szutrów, wiec przeboleję pełną cenę. Dzwonią dnia następnego i informują, że nowe będą mieli dopiero z rocznika 2021. Nosz ... wiadomo co! Dzwonię, ślę maile, po okolicznych dilerach. Nikt nie ma! Pogodzony, że pojadę na NATce, na początku lipca dzwoni do mnie diler, oddalony około 70km od mojego domu, że rezerwacja się zwolniła i mają wolną sztukę. Szybka negocjacja, oczywiście już tak korzystnie nie jest, ale... przynajmniej trochę akcesoriów dostaję w cenie. Ubezpieczenie, rejestracja. W międzyczasie kupuję wszystko co miałem zaplanowane jako akcesoria, bo po sytuacji z brakiem moto nie zamawiałem niczego, żeby mnie nie wkurwiało walając się po regałach. Moto do odbioru dopiero 11 lipca. W sumie miałem dużo roboty, więc luz. Dwa tygodnie, na pobliskie Włochy powinno ciagle wystarczyć. No i jest.. 1D80A1A3-373D-4180-82F8-E76FCAFAED80.jpg Ostatnio edytowane przez wojtekk : 26.12.2020 o 19:03 Powód: Dodane na prośbę autora: [Alpy Zachodnie, 2020] |
|
23.12.2020, 17:20 | #2 |
Zarejestrowany: Sep 2014
Miasto: Lublin
Posty: 2,305
Motocykl: LC8-950ADV,EXC 450, ROAD KING EVO
Online: 2 miesiące 2 tygodni 1 dzień 21 godz 59 min 15 s
|
Gratulacje- piękna. I historia sama w sobie też niczego sobie...
Niech służy szczęśliwie. |
23.12.2020, 18:13 | #3 |
Dobrze że ten poj..ny rok dobiega końca. Ale czytając Twoją relację to ja nie mogę złego słowa napisać.Fajny motór, zdrówka i Wesołych Świąt.
__________________
kto smaruje ten jedzie |
|
23.12.2020, 22:17 | #4 |
Moderator
|
A ja myślałem, że to zakochanie to, to...
...no, że to o to dziewczę o bałkańskich genach chodzi
__________________
Wreszcie mam swój kawałek szczęścia w całym tym gównie dookoła |
23.12.2020, 22:35 | #5 |
|
|
23.12.2020, 22:48 | #6 |
Wywrócił się na Huśce i znów trafił na rehabilitację
|
|
23.12.2020, 23:06 | #7 |
Dobrego, gorsze początki
Więc odebrałem, sobota 11.07, pogoda nienajgorsza. Jadę do domu, z zamiarem wpierdzielania na szybkości obiadu, zostawienia fantów i ruszenia w górki, żeby trochę motonga przetrzeć. Wieczorem jest plan pośrubkować trochę, coby niezbędne fanty przyczepić. Wszystko idealnie. Nawet nikt mi głowy nie zawróci, bo słomianym wdowcem w międzyczasie zostałem. Kochana małżowinka, za wczasu wybłagana o urlop na stany, sama z latoroślą na urlop pojechała. Po drodze zatrzymuję się jeszcze w sklepie i odbieram handbary. Zgodnie z planem wieczorkiem zawijam do garażu. Pierwsze 300km pękło.
Plan długofalowy jest taki, żeby moto przetrzeć jeszcze w niedzielę, nakręcić akcesoria i w poniedziałek po drodze do Italii, już byłem umówiony na 1 przegląd po 1kkm. Trochę ambitnie na tej ławeczce, ale już zdarzało mi się uzyskać 1 poziom wtajemniczenia do tytułu stalowego tyłka, a jak będzie 800 toteż będzie ok, wiec myślę: dam radę. Szybko się przebieram i lecę robić przy moto. W tym momencie odnotowałem, że lewa strona motonga jakaś taka błyszcząca. Zasadniczo wcześniej nie zauważyłem, ale najwyraźniej skądś oleum bije. Ze stanu praktycznie nie ubyło, ale motong tłusty jak nic. Wydaje się, że spod pokrywy zaworów ale, że wszystko obrzygane, to nic na 100% powiedzieć się nie da. Jadę na myjnię, krótka runda wokół miasta i ... pokrywa zaworów cieknie. Ale nie spod uszczelki, co początkowo podejrzewałem, a ma mikro pęknięcie, może na 8mm długie. F9D4A5C4-3251-49B2-89D8-399E018D57DE.jpg Stwierdzam, naprawię. Wszystko pod kontrolą. Jestem w garażu, mam aluminiową plastelinę epoksydową do klejenia tego typu usterek. Montuję płytę pod silnik, szybkę, odtłuszczam porządnie pokrywę zmywaczem do hamulców. Ugniotem niewielką kulkę, przykleiłem, bro i w kimę. Generalnie się nawet nie zdążyłem przejąć, że się zjebło nowe moto. Jutro próba. Dzień następny, niedziela 12.07, powitałem koło 9:00. Poprzedni zakończyłem w garażu koło 1:00, a potem jeszcze uczciłem sukces chyba trzema browarami. Błąd #1! Ale któż jest bez winy, niech puszką rzuca... tylko pustą, bo po pierwsze primo bezpieczniej, a po drugie primo się nie zmarnuje :-P Lecę na czarnylas. Zatrzymuję się co chwila, żeby sprawdzić czy trzyma. Pierwsze kilka postojów trzyma się, może ze 30 min jazdy. Myśle będzie dobrze. Wyleciałem na górki i winkle czarnylasu. Dobrze znana mi trasa. Pogoda petarda. Może 11:00 się zrobiła w międzyczasie. Motong pogina po winkielkach pięknie. Szyba trochę pomaga, nie dmucha mnie już tak strasznie. Nie gonie go. Nawet chyba na mandat by nie wystarczyło. Kolejna pauza na sprawdzenie... łatki brak, a olej zaczyna wyłazić. Wówczas się trochę jednak zdenerwowałem. Przygodni koledzy Niemiaszki, którzy obstawili parking, po mojej wiązance po Polsku, nawet nie podchodzą zapytać co się podziało. Może lepiej! Wracam ... Po powrocie, koło 12:00 może 13:00, myśle sobie: albo trzeba tę pokrywę zmatować papierem trochę, żeby ta epoksy-plastelina się trzymała lepiej, albo myśleć nad innym rozwiązaniem. Na matowanie się nie decyduję, bo pewnie gwarancji mi potem nie uznają. Jakiś czas temu budowałem dom i wówczas używałem taśmy aluminiowej do uszczelniania okien połaciowych i membrany przeciw wilgociowej na poddaszu. Kleiło się to pięknie i myśle, że na temperaturę na pokrywie zaworów wystarczy. Sprawdzam w internetach. Tesa jest do 140oC. Na pokrywie zaworów, nie będzie tyle. Ale jest mały problem z kalendarzem, jest Niedziela! Wszystko pozamykane a takiej taśmy na stanie nie mam. Myślałem jeszcze o gorilla-tape, ale ta raczej od temperatury by odeszła, wiec rezygnuję. Niedzielę zamykam więc wynikiem może 100km. W poniedziałek raczej bez szans na przegląd rano. Może po południu, ale raczej wtorek. Co oznacza kolejny dzień opóźnienia. No co robić. Przykręcam resztę fantów, kończę się pakować. Czekam do poniedziałku, wiec idę popływać w rzece, bo jest mega gorąco. Piwko, kima. Dzień kolejny, poniedziałek 13.07, zaczynam o 8:00 wizytą w markecie budowlanym. Mam taśmę, lecę do garażu, odtłuszczam pokrywę, zaklejam. W międzyczasie dzwonię do dilera, wysyłam zdjęcia. Mówią, że zamówią na podstawie zdjęć, ale to potrwa kilka tygodni. Od tego momentu się zaparłem. Pomyślałem, pojadę na tym motongu, choćby ... skały srały. Odpuściłem przegląd, bo nie mają terminów na wtorek. Myślę, zrobię po drodze. Zazwyczaj z drogi na taki olejowy, zawsze udawało mi się wepchnąć. Jazda próbna, może ze 150km. Trzyma. Sukces. Do garażu, zakładam dopiero co kupione i już zapakowane blizard enduristan. Przejażdżka. Coś śmierdzi...plastik jakby. Zdejmuję torby, ale te całe. Na wydechu brak śladów. Poprzedniego dnia zamontowałem jeszcze osłonę termiczna tak żeby praktycznie stykała się z boczkiem plastikowym. Patrzę, szukam. Nic nie widzę. Postanawiam zdjąć boczek od wydechu. Okazuje się, że tam praktycznie nie ma podparcia, jedna nędzna gumka na wydechu. Boczek oczywiście przypalony od wydechu. Załadowane torby załamały go na tyle, że stykał się pewnie okazyjnie z wydechem. Już pewnie 14:00 była, a ja dalej nawet nie blisko bycia w drodze. Myśle ... jakby dociąć osłonę termiczną od enduristana, to może by weszła pod boczek. Znowu do marketu, tym razem po kątówkę. Na wycinanie brzeszczotem nawet się nie siliłem, bo za dużo cięcia, a do tego momentu kątówki się nie dorobiłem. Docinam, podcinam, szlifuję ... wchodzi. DFB75073-2F67-4D8B-8158-0616B574AE42.jpg Ale punkt w którym się plastik załamał, jakiś daleko od osłony. Przymierzam boczek dalej się załamuje. Odpuszczam, jest już mega późno, a ja od trzech dni w kuckach przy motocyklu. Szukam jeszcze jakiś dystansów gumowych, na stronach marketów budowlanych, ale nic nie znajduję. Padam może o 1:00. Sen najlepszym doradcą i we wtorek, 14.07, rano, wpadam na pomysł, żeby użyć gumki od ori osłony silnika, która trafiła na półkę w Sobotę, po założeniu płyty od AXP. Po nawiercaniu otworu w osłonie i delikatnym przycięciu gumki, pasuje jak ulał. Roboty przy tym w piśmie nie wiele, ale w realu proces był iteracyjny i wymagał założenia i zdjęcia kilka razy boczka, żeby przyciąć gumkę i dopasować położenie osłony. Przy okazji jeszcze osłonę przyciąłem delikatnie. Zakładam boczek, ładuje bagaże, spinam wszystko. Jazda próbna. Jest git, i około 16:00. Moto gotowe wyglada tak. F8749EC8-BF30-47A7-808D-1615690F083C.jpg Stwierdzam, że ostatnie kilka dni, âpęduâ w kuckach, wymęczyło mnie. Mam już conajmniej 2a dni opóźnienia. Dzwonię do szefa i ustalam, że do roboty wrócę w środę, a nie w poniedziałek jak początkowo zgłaszałem, wiec w teorii mam cały czas dwa tygodnie urlopu. Ufff. Umawiam się na bro z kolegami. Błąd #2. Następnego dnia, Środa 15.07, po kilku konsultacjach z alkoholomierzem, około 11:00 ruszam. Trasa ma prowadzić przez Szwajcarski TET, do Włoch i dalej od wschodu na zachód Włoskim TET, a następnie na południe w okolice Genui. Jak się uda, to kawałek Francuzkiego TET zrobię. Powrót raczej asfaltem bez zbędnej zwłoki, ale tez bez przesadnego pośpiechu, był zaplanowany na 2a dni. Kilometerki lecą niespiesznie. Jura Szwajcarska wita mnie pięknym krajobrazem i niezła pogodą. Trasa ślizga się po pograniczu Szwajcarsko-Francuzkim. W porze obiadu, trafiam na przecudne miejsce, gdzieś przy drodze. 0FB09AB3-061D-4F5C-ADB9-1B665DAE011D.jpg B16F617A-CAD5-41A9-9759-1373C9589682.jpg 16F928E1-596C-46A4-A448-50011D7C46B1.jpg Ryzykuje, i pytam po angielsku czy dostanę coś do jedzenia. Starsza Pani, która wyglada na właścicielkę, odpowiada, że jest ryba i zupa. O dziwo po Angielsku i bez bardzo mocnego akcentu francuskiego, który czasem uniemożliwia zrozumienie co nadawca miał na myśli. Przynosi jedzenie, bardzo dobre. W między czasie Pani plotkuje z przyjaciółkami, które zawitały z dziećmi na obiad, wino i kawę. Ja obserwuję je, a one mnie. Właścicielka się przysiada i rozmawiamy chwilkę o życiu. A gdzie,a że korona. Ja prawię komplementy na temat miejsca i jedzenia. Proszę o wizytówkę, bo pomyślałem, że małżowinie miejsce by się spodobało. Pani mówi, że niestety ale w tym roku otworzyli tylko na tydzień czy na dwa, żeby licencji nie stracić. Nie ma nawet wizytówek jeszcze, ale zaprasza serdecznie za 2 lata, jak skończą przebudowę. Magia, myślę. Dokładnie w dobrym miejscu i dobrym czasie się znalazłem. Musi los chciał mnie tu zaprowadzić, a te wszystkie opóźnienia miały doprowadzić do tego. Pokrzepiony dobrym jedzeniem, kawą, ciastem i pogodzony z losem ruszyłem dalej. 36D9DE17-C828-42C9-84B1-C241972ADDD9.jpg 6EC6E6D0-9D3C-47A9-BF71-FF527CD366C7.jpg Przeleciałem przez St. Imier, gdzie już od kilku lat się wybieram, żeby odwiedzić muzeum zegarków Longines. Ale nie tym razem. Chmury nachodzą, późno wyjechałem, napieram. Deszcz w międzyczasie zrobił się całkiem konkretny. Jadąc sobie po wiejskich okolicach, nawet nie kłopotałem się używaniem sprzęgła. Quick shifter działa jak marzenie. Dojechałem w okolice Le Bemont. Zwykłe skrzyżowanie na którym chciałem w lewo skręcać. Z lewej wolne z prawej lecą osobówki, myśle zatrzymam się na lewoskręcie i poczekam na okienko z prawej strony. Sprzęgiełko, hamulec delikatnie, noga wysunięta a moto zamiast gładko zwalniać, szarpie i pyk, zgasło na środku drogi. Puszczam sprzęgło, myśle udusiłem dziada. Jeszcze raz ściskam sprzęgło, a ono leciutkie. I jeszcze raz, to samo. Wciskam próbuje się odepchnąć z nogi. A gdzie tam. Zasprzęglone cały czas. Szukam luzu, spycham na pobocze. Krótkie oględziny, sprzęgło zdechło. Dzwonię na assistance Husqvarny. Informują mnie, że ktoś z TCS się ze mną skontaktuje. âFajnieâ! Pan dzwoni, mówi ze za godzinę dopiero. Dobra idę się przynajmniej wylać. Po około 50 min pan przyjeżdża, ładujemy moto. E9E4FB17-C121-4E39-B463-8ED12F957431.jpg Niestety nie działa strona husqvarny z wyszukiwarką dilerów. Kilka telefonów do Husqvarny i TCS, i decyzja: Pan jedzie do domu a motocykl na plac TCSu, bo w międzyczasie zrobiła się 17:00, najbliższy diler otwarty do 17:30 a oddalony o 45min jazdy. Zatem na stację i koleją żelazną do domu. Oczywiście browar. Zaskakująco pogodzony byłem z losem w tym czasie. Moto miało na zegarach 650km. F21F3BC5-1D79-4B6D-9165-E4E1551B2F6A.jpg W trakcie drogi myślę czy nie wrócić do domu i rano nie ruszyć NATką. Po drodze zgarnął bym bagaż i tyle. Nie podejmuję decyzji. Czekam co ranek przyniesie. Idę w kimę. Czwartek 16.07, zaraz po 7, dzwoni do mnie TCS i mówi ze moto w drodze do dilera Jutzi Motorsport. F7255D40-C8ED-4293-A1BA-190B2A29BA1E.jpg No to na stronę, sprawdzam, otwarte od 8:00, wiec prysznic, śniadanie i 8:15 dzwonię. Panowie informują, że na 90% to wysprzęglik i że nie mają. Ale może będą mieli w ciągu dnia. W międzyczasie doedukowałem się, i to słaby punkt tego motorka. Ale jak mówią, że będą mieli to czekam. Myśle, zamówię oberona. Jak przyjdzie przed naprawą to git, jak nie to najwyżej poczeka na mój powrót. Szybki telefon, oberon nie ma o-ringów, czekają już ze 3 tyg. Nie wiadomo kiedy będą, bo corona, bla, bla ... dziękuje i się żegnam. Czekam jak na szpilach. Dzwonię przed 12:00. Będą mieli wysprzęglik, podobno jakaś poprawiona konstrukcja. Pytam grzecznie czy płyn się mógł do oleju dostać!? Mówią, że mógł. Pytam czy wymienią olej. Nie ma czasu, naprawa gwarancyjna nie przewiduje. Ulało mi się. Na spokojnie, ale emocje było pewnie słychać. Opowiedziałem w skrócie gościowi historię, którą powyżej opisałem. Wysłuchał. Ustaliliśmy, że mam w piątek rano przyjechać na około 10:00. Moto ma być gotowe. W sumie, fajne chłopaki, mogli mnie zlać. Ostatnio edytowane przez zylek : 19.01.2021 o 00:21 |
|
23.12.2020, 23:15 | #8 |
Zarejestrowany: Nov 2018
Miasto: Olsztyn (Wa-Ma)
Posty: 272
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: mój 3,5
Online: 1 tydzień 2 dni 16 godz 22 min 29 s
|
Fajna opowieść się zapowiada...
Z tą fizjoterapią to - być może - jest drugie dno.... Podobno w Bułgarii - kiwanie głową na "Tak" - znaczyło kiedyś "Nie", a kręcenie - "Tak".... - Boli ? - kiwamy na Tak.... Czekam na ciąg dalszy... No i Zdufka !
__________________
Psy szczekają, a motocykl jedzie dalej... RUSSIAN GO HOME ! ! |
23.12.2020, 23:33 | #9 |
Matka fizjoterapeutki, pochodziła z Macedonii. Dziewczyna wychowała się we Francji, i mówiła po Angielsku, Niemiecku no i oczywiście Francuzku. We wszystkich językach, z Francuzkim akcentem co tylko dodawało jej uroku
|
|
24.12.2020, 00:05 | #10 |
A ja myślę, że moto kolejny raz się zje....ło, nie pozwoliło wyjechać na wymarzony urlop. Wrócił do NATki i kolejny raz się w niej zakochał
|
|