![]() |
#21 |
Administrator
![]() Zarejestrowany: Oct 2007
Miasto: Otwock ale chętnie na Śląsk bym wrócił
Posty: 4,886
Motocykl: RD37A (Hybryda), dwie ramy RD03 w zapasie
Przebieg: ojojoj
![]() Online: 1 miesiąc 1 tydzień 6 dni 23 godz 26 min 40 s
|
![]()
Nie odbieraj tego, że demonizuję. Po prostu od paru osób usłyszałem, że jest tak ich masa. A tak naprawdę były to jakieś śladowe ilości.
Co do ludzi ogólnie... to tak jak u nas... nie mamy czasem wpływu jak rząd postępuje i czy gra w wojnę...
__________________
Ramires Serwis HONDA Industrial / maszyny i urządzenia spalinowe - Otwock / Józefów |
![]() |
![]() |
![]() |
#22 |
![]() |
![]()
Ramirez za mocno dokładny jesteś ale
![]() ![]() ![]() A co do kacapów to co niby banderowców było mniej ?
__________________
kto smaruje ten jedzie |
![]() |
![]() |
![]() |
#23 |
![]() |
![]()
Super!
Wtrącając swoje 3 grosze, to myślę, że MNE jest na tą chwilę czystsze niż np. Grecja, która zrobiła kilka kroków w tył w tej kwestii. Co do kierowców, uważam że w Czarnogórze są najgorsi na całych Bałkanach, jeżdżą chamsko, próbując zawsze być pierwszym, spychają z drogi a motocyklistów mają w doopie. O wiele lepiej w tej kwestii wypada Grecja , Bośnia, czy Albania ze swoim chaosem, Czarnogórcy po prostu są chamscy ( na drodze).... i chyba nigdzie w Europie diesle tak nie śmierdzą jak tam ![]() Natomiast wszystko to wynagradzają drogi z widokami... Przepraszam za zaśmiecenie wątku. |
![]() |
![]() |
![]() |
#24 |
![]() |
![]()
Wszystko jest inaczej jak masz większe cochones
![]() Ale na zakrętach możemy się spodziewać tych większych... lub co co zaznali naszego foruma jako wycieczka ślubna, współczuję Widoki kasują inne tematy, no nie ma to jak alpejskie winkle.
__________________
kto smaruje ten jedzie |
![]() |
![]() |
![]() |
#25 | |
![]() Zarejestrowany: Jan 2023
Posty: 112
Motocykl: Transalp 650 RD11
![]() Online: 1 tydzień 2 dni 8 godz 1 min 29 s
|
![]() Cytat:
A jeśli chcesz więcej "cywilnych" miejsc do odwiedzenia w MNE, to wrzucam moje 2 trasy, punkty generalnie dostępne na moto, więc szybkie zwiedzanie. https://www.google.com/maps/d/edit?m...fs&usp=sharing https://www.google.com/maps/d/edit?m...F4&usp=sharing |
|
![]() |
![]() |
![]() |
#26 | |
Administrator
![]() Zarejestrowany: Oct 2007
Miasto: Otwock ale chętnie na Śląsk bym wrócił
Posty: 4,886
Motocykl: RD37A (Hybryda), dwie ramy RD03 w zapasie
Przebieg: ojojoj
![]() Online: 1 miesiąc 1 tydzień 6 dni 23 godz 26 min 40 s
|
![]() Cytat:
Co do kontynuacji lekko się zakopałem robotą... Muszę to jak najszybciej ogarnąć bo czas goni, grosz się przyda. Niestety mam tak, że jak mam jakąś robotę i wiem, że będzie się ciągnąć bo często to bardziej renowację niż remont przypomina to nie bardzo umiem się skupić na innych sprawach. IMG_20240819_182718.jpg IMG_20240819_183536.jpg IMG_20240821_162503.jpg IMG_20240827_191851.jpg
__________________
Ramires Serwis HONDA Industrial / maszyny i urządzenia spalinowe - Otwock / Józefów |
|
![]() |
![]() |
![]() |
#27 |
![]() |
![]()
Spokojnie, relacje z wyjazdów najlepiej się czyta w zimie
![]()
__________________
kto smaruje ten jedzie |
![]() |
![]() |
![]() |
#28 |
![]() Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kamieniec Wrocławski
Posty: 3,125
Motocykl: XT660Z-konik garbusek
Przebieg: Ł
![]() Online: 4 miesiące 3 tygodni 6 dni 12 godz 15 min 13 s
|
![]()
Ramires,Czyżbyście trafili w Budvie na karnawał? bo my tak.
![]() Kolega co tam mieszka prawie już na stałe ,zrobił nam nocne zwiedzanie po murach obronnych, inna perspektywa na miasto. Było zajebiście a w Starym Barze ruski spawał stelaż w kolegi yamaszce ale on tam już kilka lat jest z tego co mówił.
__________________
Stary nick: Raviking GSM 505044743 Żądam przywrócenia formuły "starego" Forum AfricaTwin...... ![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#29 | |
Administrator
![]() Zarejestrowany: Oct 2007
Miasto: Otwock ale chętnie na Śląsk bym wrócił
Posty: 4,886
Motocykl: RD37A (Hybryda), dwie ramy RD03 w zapasie
Przebieg: ojojoj
![]() Online: 1 miesiąc 1 tydzień 6 dni 23 godz 26 min 40 s
|
![]() Cytat:
__________________
Ramires Serwis HONDA Industrial / maszyny i urządzenia spalinowe - Otwock / Józefów |
|
![]() |
![]() |
![]() |
#30 |
Administrator
![]() Zarejestrowany: Oct 2007
Miasto: Otwock ale chętnie na Śląsk bym wrócił
Posty: 4,886
Motocykl: RD37A (Hybryda), dwie ramy RD03 w zapasie
Przebieg: ojojoj
![]() Online: 1 miesiąc 1 tydzień 6 dni 23 godz 26 min 40 s
|
![]()
No dobra. Po licznych dyskusjach, cenzurze jak również zaciągania języka popełniłem chyba do końca kolejną część.
------------------------------------- Dzień kolejny Podczas pobytu chcieliśmy zwiedzić okoliczne miasta, więc po szybkim rekonesansie na mapie oraz w tajnym/poufnym akruszu Miss Excel padło na Perast. Urokliwe miasteczko, które znajduje się bezpośrednio przy zatoce, pozbawione normalnego wjazdu dla ludzi z jedną ulicą na krzyż przez budynki oraz górną trasą przelotową, gdzie odbywa się proceder dojenia turystów z ich euro celem zaparkowania. Chcieliśmy popłynąć łodzią wyposażoną w mechniczne urządzenie spalinowe, powodujące sprawne odpychanie się po wodzie celem eksploracji wspomnianej wysepki z jakimś tam sakralnym obiektem, który nie był celem dla nas a bardziej ciekawostką. Parking zwykły i czekanie na miejsce to 8eu, parking górny o ile jest miejsce to przeważnie 10eu, parking z biletem na wyspę w cenie i natychmiastowym wyciągniętym chwilę temu z kapelusza miejscem parkingowym to już chyba 25eu... całodniowym rzecz jasna. Drogo trochę, ale innej opcji nie bardzo widać, bo pojechaliśmy w szczycie sezonu i swoje niestety trzeba zapłacić. Podbiega do nas rosły lokalny Adonis mówiący we wszelkich językach łącznie z esperanto, chyba, sądując nas zaczyna mówić po polsku i to naprawdę mega sprawnie. Dopytuje skąd jesteśmy i otrzymuje odpowiedź, że z Gliwic (jakoś tak odruchowo, bo kto w Czarnogórze zna Gliwice czy Otwock). Zaczyna się dopytywać, czy jesteśmy kibicami Piasta Gliwice i.. tutaj kopara mnie opadła, bo nie dość, że wie gdzie są Gliwice to pyta się, czy dalej stoi Radiostacja?! Gadka szmatka, owy Adonis sprawny w wystawianiu biletów i znajomości europejskich miast wskazuje nam wcześniej wyciągnięte miejsce parkingowe z kapelusza, po czym prowadzi nas bezpośrednio do Stefanacomałódź, aby nas zabrał i pokazał jak się pływa. Ten już we wspólnym języku odprawia mantrę o bezpieczeństwie oraz o wpływach geopolitycznych na populację mandżurskich kanarków względem nowej kopalni w Chinach, po czym wprowadza nas na swoją dżonkę celem dostarczenia Miss Excel i mnie na wyspę, gdzie mamy czas około 30 minut na zwiedzenie, pomachanie innym wilkom morskim wożącym tam i z powrotem turystycznych amatorów. Po dotarciu na miejsce wyskakujemy na brzeg wyspy. Rundka dookoła, poszukiwania miejsca do zrobienia zdjęcia, sprawdzeniu, ze wyspa na obwodu tyle co mój garaż, tyle, że u mnie w garazu nie ma koscioła na środku i tylu turystów. Zaskakujące było to, że podczas gdy zwiedzaliśmy ową wyspę ludzi przybywało, to najbardziej oblegane miejsce wcale nie było tymże kościołem/kaplicą czy tez innym miejscem kultu a zacienione miejsce, gdzie wszyscy zmordowani wycieczką po moim garażu, a przepraszam, wyspie wielości mojego garażu, ustawili się w rzędzie jakby na apelu, brakowało im tylko tyt jak 1 września na rozpoczęciu roku szkolnego. Chcieliśmy zrobić kilka ujęć nie mając za każdym razem miliona turystów jako statystów, co okazało się niestety nierealne. Przez chwilę miałem możliwość zrobić Miss Excel zdjęcia na tle drugiej wyspy, jednakże po chwili gdy ja chciałem zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie podpłynął prawie Titanic z hordą turystów zasłaniając widok... cóż, takie uroki wysp chyba. Mijały kolejne minuty gdy zobaczyliśmy Stefanacomałódź, iż zaczyna podpływać już do brzegu celem zabrania nas z powrotem na stały ląd. Sprawnie operowawszy rumplem manewrował pomiędzy innymi wilkami morskimi przecinając kolejne fale wywołane Titanikiem dobijając szczęśliwie do brzegu, gdzie kamiennym pomostem dostaliśmy się na jedyną ulicę tego miasta. Oczywiście były sklepiki, kawiarenki, lokalne jadłodalnie ale wszystko takie przyjemne. Powiem szczerze, że kultura obsługi w sklepikach nie była nachalna, nie powodowała dyskomfortu, była po prostu inna, wyluzowana, bez zbędnej napinki. Oczom mym ukazał się tuż po wyjsciu termometr zawieszony w cieniu, który złowrogo wskazyłał ledwo 36 stopni. Przypomniał mi dlaczego, pomimo białej koszulki wciąż mam uczucie, że nie zakręciłem prysznica pod którym cały czas stoję, w skrócie pociłem się jak prostytutka w kościele... Miasteczko bardzo przypadło nam do gustu, bardzo dobrze się czuliśmy, był tutaj taki fajny spokój, którego nam brakowało w naszym kochanym kraju. Nie odbierajcie tego, co mówię za absolutną prawdę, opisuję to po prostu bardzo stronniczo/subiektywnie, gdyż jak napisałem wcześniej jest to mój pierwszy wypad w ten region, w sumie pierwsza taka wycieczka w życiu, gdzie jestem za granicą tak daleko - Czechy czy Słowacja się nie liczą. Prześlismy dosyć szybko wzdłuż i wszerz to miasteczko nie robiąc praktycznie zbyt dużo poza podziwianiem wszystkiego dookoła, do tego stopnia, że zapomnieliśmy o tym, że mamy aparaty ze sobą. Po prostu od tak, cieszylismy się widokami. Perast bardzo miłe wrażenie na nas zrobił, co sprawiło, że obiecaliśmy sobie, ze jeszcze raz tutaj przyjedziemy. Po odwiedzeniu lokalnej jadłodalni (pizza była pyszna, taka z kamiennego pieca i z oliwą, tradycyjna bez żadnych cudawianków) oddaliliśmy się, aby iść już spacerkiem w kierunku kapeluszowego miejsca parkingowego gdzie czekał na nas nagrzany do granic wytrzymałości czarny bolid dla ludu. Po 5 minutach pracy silnika celem zasilenia agregatu chłodniczego byliśmy w stanie usiąść i zamknąć drzwi celem opuszczenia tego urokliwego miejsca. Pojechaliśmy dalej w kierunku samniewiemgdzie aby objechać nieco zatoki w kierunku Herceg Novi (chociaż tam nie dotarliśmy). Trasa powodowała, że poruszałem się tempem takim, że gdybym sam jechał za sobą zapewne bym zlinczował tego kierowcę - wolno. Widok z trasy, gdzie jadąc motocyklem można podczas złożenia dotykać praktycznie wody powodowała, że byłem bardziej skupiony na widokach niż tym, jak szybko jadę. Przemalownicza trasa, mijane minimiasteczka, restauracje, które były dosłownie przedzielone drogą i kelnerzy mający swoje niewidzialne przejścia dla kelnerów przez drogę biegali obsługująch klientów jednoczesnie mijając samochody bez uronienia nawet kropli piwa - mistrzostwo! perast-kotor-tivat_01.jpg perast-kotor-tivat_02.jpg perast-kotor-tivat_03.jpg perast-kotor-tivat_04.jpg perast-kotor-tivat_05.jpg perast-kotor-tivat_06.jpg perast-kotor-tivat_07.jpg XRV20248-4418.jpg Pojechaliśmy do różnych punktów widokowych połozonych wyżej z pięknym widokiem na zatokę, jednocześnie zderzając się z dzikimi wysypiskami śmieci tuż przy krawędzi stoków, co bardzo psuło mimo wszystko odbiór i powodowało, że ten diament miał tak naprawdę wiele rys. Powrót w kierunku Tivatu chyba (albo Kotoru) spowodował, że coraz szybciej zacząłem łapac tutejsze zasady poruszania się po drogach w mieście. Przez ten cały wyjazd nie słyszałem nawet jednego klaksonu, pisku opon, nerwowych kierowców a widziałem można by rzec wolną amerykankę opartą na niepisanych zasadach, gdzie mimo wszystko był porządek, była kultura trochę inna niż jesteśmy świadkami w Polsce. Wymuszeń nie widziałem, natomiast notorycznie widziałem samochody, ktore po prostu potrafiły wjechać bo było miejsce w korku i nikt z tego powodu nie robił problemów. Wpuszczanie samochodów było naprawdę na porządku dziennym, co mnie miło zaskoczyło. Nie było czekania godzinami, aby wyjechać z jakiejś uliczki czy też wykoanie lewoskrętu, tam po prostu się to robiło i nikt nie miał problemu z tym, że do skrzyżowania dojedzie 5 sekund później. Jakoś tak czas szybko zleciał, że zaczęło się powoli ściemniać więc uderzyliśmy do Tivatu, aby sobie ot tak pozwiedzać chodząc sparkiem po mieście. Doszliśmy chyba do najbardziej luksusowej części z mariną, gdzie brakowało tylko u-boota oraz jachtu putinowskiego. Ludzie wyluzowani, poza brykającymi dzieciakami bawiącymi się bączkami naszpikowanymi ledami panował naprawdę spokój. Restauracje z jednej strony zachęcały do wejścia swoim urokiem, przepychem, wykwintnością ale skutecznie nas szaraczków odstraszały cenami. Wybraliśmy chyba jakiś złoty środek oddalając się w kierunku czegoś bardziej na nasze możliwości. Trochę czasu spędziłem na rozszyfrowanie ich stref parkowania, ale dałem radę. Wystarczyło znać kolory i mieć 1,5eu w garści, aby spokojnie parkować w czerwonej strefie. Powrót do kwatery tym razem poszedł sprawnie, bez zbędnych postojów. Z racji tego, że byliśmy tylko przelotem i jednocześnie już gdy słońce pokazało środkowy palec i poszło spać, o robieniu zdjęć nie było mowy a namierzyłem postkomunistyczny ciekawy budynek Yugonaftu czy jakoś tak. Mam skrzywienie do wyłapywania takich budowli, które pamiętają jeszcze pochody pierwszomajowe i inne komunistyczne uroczystości. Ogólnie socmodernizm czy konstrukcjonizm w sowieckim wydaniu pomimo całej otoczki jest ciekawy, zważywszy, że jego pochodzenie jest zaczeprnięte z francuskiego nurtu Brut (czyt. surowy) gdzie dominował beton i wielka płyta. Z tego co wiem sama Czarnogóra nie jest wybitnie bogata w tego typu "zabytki", ale sąsiednia Serbia czy Bośnia już tak, dlatego przy okazji kiedyś tam zdecydowanie będe mógł zrobić sobie trasę (foto trasę), gdzie będę mógł stworzyć sobie własny album socmodernizmu oraz brutalizmu. Dzień kolejny. Kierunek Budva. Mieliśmy wyjechać wcześniej, ale zbyt ciepłe noce dawały się we znaki na tyle, że rano... dalej spalismy starając się uzupełnić siły... Za oknem oczywiście o godzinie 11-tej było dopiero ledwo 35 C co jeszcze bardziej sprawiało, że człowiek nie chciał tak z marszu wychodzić. Po jękliwych perswazjach Miss Excel ruszyliśmy dyliżansem marki "dla ludu" w kierunku Budvy. Rozkopane rondo po drodze powodowało, że wycieczka nieco się wydłużała, ale własna płyta z empetrzy + zimne napoje wraz z działającą klimatyzacją powodowały, że nic nas nie ruszało stojąc w korku. Wówczas miałem okazje również zobaczyć pierwszy raz policjantów, którzy starali się kierować ruchem w totalnie niechlujnym stroju jeśli chodzi oczywiście o ilość zapiętych guzików w koszuli. Wcale im się nie dziwię, wręcz ich podziwiałem, że dają radę stojąc w samym słońcu, wdychając kurz wzniecany przez poruszające się samochody. Im bliżej Budvy tym więcej samochodów wszelkich nacji, więcej droższych, zagranicznych, więcej motocykli oraz wszechobecne Hondy X-ADV oraz Forzy. Dojechaliśmy naszym dyliżansem do miasta i konia z rzędem temu, kto wskaże nawet płatne puste miejsce do zaparkowania. To był istny armageddon. Po blisko godzinie krążenia zrobiłem to, co robili lokalesi, czyli stawałem pod bramą/szlabanem parkingu i czekałem jak ten cieć przy hałdzie żwiru na cud, że ktoś się zlituje i stwierdzi, że już wyrobił normę postoju i wyjedzie. Minęło jakieś 12 minut i 17 niecenzuralnych słów i szlaban się otworzył. Zastanawiałem się, czy moje przekleństwa zadziałały jak zaklęcie czy też po prostu była to dobra decyzja, aby się uzbroić w cierpliwość i czekać. Rozpalony parking szybko nam przypomniał, że tutaj jednak będzie gorąco... betonowa dżungla Budvy sprawiała, że napoje i woda schodziła szybciej niż ją kupowaliśmy. Przechadzka w kierunku starego miasta/cytadeli - bo tak naprawdę tylko to miejsce chcieliśmy zwiedzić przebiegała dosyć sprawnie, szybko już nauczyłem się szeroko trzymać łokcie aby skutecznie torować nam drogę ku obranemu wcześniej azymutowi. Stare miasto muszę przyznać, że urokliwe, wysokie mury powodowały, że było ciut chłodniej, było więcej cienia. Przechadzki po starym mieście zajęły nam sporo czasu ale wg mnie warto. Byliśmy również w miejscu, gdzie jedna z mieszkanek oddała się pomaganiu kotom. Niesamowicie ciepła osoba, nazywana tam aniołem. Wokół niej oczywiście masa kotów, ile mogła to im pomagała jak nie jedzeniem to przez podawanie leków. Z tego co wyczytaliśmy to miasto nieco się na nią wypięło, bo postawili tylko tablicę mówiącą o niej i tyle. Pamiętajmy, że koty w zatoce kotorskiej jak i Budvie są szanowane. Nikt ich nie przegania bo kiedyś uratowały te miasta przez szczurami i innymi chorobami. Tak mówią legendy. Po zwiedzeniu starego miasta chciałem jak najszybciej wydostać się z tego miasta. To nie jest tak, że jest brzydkie itp jednakże zbyt zatłoczone jak dla mnie a nie jestem fanem spędów takich tłumów. Kolejne hoteleprawiedrapacze powstają tam wszędzie. Oczywiście wszystko w pobliżu mariny gdzie kilka euro sobie pływało. Takie miasta to nie dla mnie. Zaprawiony już w taranowaniu przechodniów łokciami znaleźliśmy się szybko na parkingu. Wyjazd nie był zbyt długi, ale żółwie tempo ponownie... Wracając rozmawialiśmy o tym, co tam powinno tam się zadziać, aby to miasto mogło żyć bardziej a nie być tylko i wyłącznie kurortem dla klasy wyższej, ale to tylko nasze przemyślenia. Ogólnie na każdym kroku zderzaliśmy z brakiem miejsc parkingowych, były na wagę złota, szczególnie bliżej weekendu. Prawdę mówiąc byłem/jestem rozczarowany Budvą, ale to tylko moje zdanie (no, Miss Excel również). Następny cel przed nami. Obraliśmy destynację - jezioro szkoderskie. Po drodze jechaliśmy przez Świętego Stefana i... naprawdę chcieliśmy się tam zatrzymać aby zrobić sobie kilka dobrych zdjęć. Marzenie ściętej głowy. Albo prywatne parkingi, które nawet odpłatnie nie chciały wpuszaczać "nie klientów" albo brak miejsc. Cóż, mieliśmy zaplanowane pływanie po jeziorze bliżej zachodu słońca więc nie powtarzaliśmy procedury cierpliwości przy szlabanach tylko pojechaliśmy dalej. Dojazd zajął nam może z 45-60 minut. Po drodze jechałem najkrótszą płatną autostradą (chyba) ale zapłacić trzeba było. Jadąc zaczęło być trochę duszno bowiem przemierzaliśmy tereny, gdzie rozpętały się na dobre pożary. Dojechaliśmy na miejsce, oczywiście wyszkoleni nagabywacze obskoczyli nas błyskawicznie. Jednakże Miss Excel miała swój plan chociaż chyba przez pomyłkę trafiliśmy tam, gdzie mieliśmy tego miejsca unikać. No cóż. Wylądowaliśmy w przybytku gdzie Makłowicz się zajadał rybą co dawało 65 pkt. do lansu, bo zdjęcie było na honorowym miejscu przy wejściu. Tu o metodach, jakie stosują lokalesi. Trafiliśmy do Pelikana, gdzie właśnie Makłowicz zachwycał się rybą. Ja nie kosztowałem. Koleś w cenie czegoś tam na kształt biletu od razu podał piwo i wodę i zapewne szukał kolejnych naiwnych na obsługę przez jego osobę. O jedzeniu się nie wypowiem, ale patrząc na opinie na google można śmiało rzec, że nie jest źle a nawet dobrze. Jak już złapał kolejnych ludzi co też chcieli płynąć łodzią to pewnie dopiero ją zaczął ogarniać doliczając sobie po 5eu od głowy marży. Płaciliśmy chyba po 20eu a potem jak się zorientowalismy to można było spokojnie za 15eu popłynąć a za 20-25eu była wycieczka ciut dłuższa połączona z degustacją win czy jakichś innych lokalnych jaboli. Czekaliśmy na człowieka od łodzi. Po minutach 9-ciu pojawił się ów młodociany wilk morski (a może pudel jeziorny) i zaczął nas prowadzić w krzaki gdzie skrzętnie miał przycumowaną swoją dżonkę z silnikiem marki Honda. Tradycyjnie zawsze coś musiało pójść nie tak jak planowaliśmy, bowiem liczyliśmy na spokojny cichy rejs, ale dosiadły się do nas 3 osobniki płci rycząca 40-tka z Albanii, którym to jadaczka nie zamykała się nawet podczas kichania... Jezioro jak jezioro, ale otacząje widoki przepiękne. Rejs trwał z małą przerwą na potencjalną kąpiel gdzieś koło 120 minut. Podczas tego postoju zaznaliśmy naprawdę ciszy, ryczące 40-tki opuściły łódź celem zapewne damskich spraw bowiem był przybytek upamiętniania swojej wizyty przez oddanie w określonym miejscu swoich odchodów mniej lub bardziej płynnych. Niezgadniecie, echo prowadzonej konwersacji dobiegała nawet przez zamknięte drzwi owego przybytku. Przez chwilę nawet chciałem dać łapówkę bosmanowi, aby już płynął pozostawiając rozgadane albanki w tejże zatoce. Z romantycznego rejsu pozostał lekki niesmak, że nie można było chociaż przez chwilę pocieszyć się ciszą. Przyszedł czas na powrót łodzią w kierunku prawieportu, po drodze mijaliśmy łódki pełne turystów, ale tam była cisza pomimo składu zawierającego dzieci, psa i bosmana. Wszystkie te emocje spowodowały, że nasze organy wewnętrzne zaczęły nam wysyłać impulsy celem uzupełnienia paliwa dla naszych organizmów. Moja Miss Excel wyciągnęła arkusz nr 23 i stwierdziła, że jest tu niedaleko, metrów 1325 od portu knajpka. Knajpka jak knajpka - to były ruiny zamku, warowni czy też innego typu kamiennej zabudowy. Zamiast knajpki była restauracja, która dała pełne zadowolenie. Pierwszy raz w życiu zamówiłem sobie krowie wnętrzności z kamienia - stek przyrządzany przy nas na medium, na prawie świecącym kamieniu - doznanie bezcenne a owe przyprawy dostarczone wraz z talerzem powodowały, że miałem ochotę upolować jeszcze kilka krów, aby ucztować dłużej. Widok, cisza, brak albańskich 40-tek w zasięgu słuchu powodowało, że spędzony tam czas zakończyliśmy naprawdę pięknymi doznaniami. Powrót nie licząc inhalacji był już sprawny. Mijając kolejne miasteczka, które widzieliśmy z trasy nocą tryskały migającymi światełkami, że było to niezmiernie miłe dla naszych organów wzrokowych. szkoderskie_00.jpg szkoderskie_01.jpg szkoderskie_02.jpg szkoderskie_03.jpg szkoderskie_04.jpg szkoderskie_05.jpg szkoderskie_06.jpg szkoderskie_07.jpg szkoderskie_08.jpg szkoderskie_09.jpg Dzień kolejny. Plan na ten dzień był zupełnie luźny, bez spinki, bez planowania niewiadomoczego. Padło na "plażę" niedaleko Fortu Arza. Takie leniuchowanie powiedzmy, że nie jest moim ulubionym zajęciem, jednakże było przyjemnie. Zachwyceni widokami i zrzuciwszy się do wody szybko zrozumieliśmy, że wybralismy złe miejsce. Prądy jakimś cudem chciały nas od razu wciągnąć w głąb zatoki więc skapitulowaliśmy. Po przejściu ciut bliżej samej zatoki oraz bacznej obserwacji tubylczych rytuałów plażingu wybraliśmy miejsce, gdzie już woda była spokojna. Uzbrojeni w buty, miały nas chronić przed ostrymi krawędziami na dnie i jeżowcami wytyczyliśmy szlag, gdzie można szybko i bezpiecznie po szyję się zanurzyć w krystalicznej zupie, bo temperatura jakoś tak niewiele odbiegała od temperatury powietrza. Praktycznie cały czas byłem w wodzie z moją Miss Excel. Kilka godzin leniuchowania i pojechaliśmy z powrotem, ale inną trasą, trochę zboczyliśmy z kursu, aby dojechać do punktu widokowego z małą kapliczką i rojem szarańczy czy też innych pasikoników otoczony przez wszechobecne oliwne drzewa. Słońce oczywiście doskwierało, ale już nie tak bardzo chyba, skoro coraz dłużej wytrzymywaliśmy w tym upale. Fotka jedna, druga, selfiak, kilka kurew w powietrze, bo musiałem oczywiście przydzwonić nogą tak, że w Budvie rejestrowali wstrząsy sejsmiczne i powrót krętymi wąskimi ścieżkami do naszej wynajętej rezydencji z widokiem na morze i popsutą lodówką. Noc, ciepło, 28 C w świetle księżyca, w cieniu... a idź pan w ch*j z takimi nocami. Dzień kolejny Pobudka jak co rano na coraz większym poziomie negatywnej energii. Dopóki nie weszła kawa na śniadanie... Pomimo temperatury widok rekompensował wiele. Ja wciąż będąc w rytmie wstawania wczesnego miałem czas na obudzenie się, zebranie myśli, pogodzeniu się z własnym losem oraz nieubłaganą brutalną prawdą, że chłodniej nie będzie przeglądam okolicę na mapach. Kończąc kawę jak również prasówkę w elektronicznej formie naszego forum jak i jakieś tam wiadomości z sieci udaję się do sklepu, takiego z podstawowymi produktami pierwszej potrzeby żywieniowej. Szybkie zakupy, po drodze mordując w myślach niesamowicie niemiłą ekspedientkę w sklepie, która ani słowa po angielsku nie znała, ale za to z życiorysem wypisanym na metrowej długości doczepionych rzęsach i brwiach poprawionych chyba słoikiem z oliwkami przeznaczonymi do cateringu - tak z 3 litry - więc promień jej brwi mniej więcej odpowiadał promieniowi skrętu w Ducati Monster 600. Po tej niemiłej wizycie zaopatrzony w bądź co bądź smaczny chleb plus inne wynalazki zacząłem szykowac jakieś śniadanie. Ten rytuał skutecznie ukróciłem po powrocie, bo mając do pracy na 8-mą godzinę wstaję najczęściej w okolicy 7:45... Kotor - stare miasto głównie. Dzisiejszy plan. Po przedarciu się przez rozkopane rondo sprawnie udalismy się do Kotoru, gdzie poza piękną pogodą, wysoką temperaturą i korkiem na 15 minut udało się nam znaleźć wolne miejsce. Uczciłem to zimnym napojem, który był zimny tylko przez chwilę. Udaliśmy się do starego miasta, które było bezwietrzne, co potęgowało doznania cieplne i szybko przypominało po co mamy my - ludzie - rynnę na plecach. Ogólnie bardzo urokliwe miejsce, turystów jeszcze nie było zbyt wielu co sprawiało, że moje łokcie miały wolne. Moja Miss Excel oczywiście każdy możliwy sklepik z pamiątkami musiała zaliczyć więc to zwiedzanie zaczęło mi przypomniać wyjście na miasto w Warszawie koło Janek do galerii handlowej... Ogólnie warte zobaczenia miejsce. Turystów zaczęło napływać, ruch robił się sporo większy niż się tego spodziewałem. Okazało się, że przybił do brzegu jakiś Titanic wraz z zapasowym stanem turystów więc nagle przyjazne uliczki stały się jeszcze ciaśniejsze. Szukaliśmy jakiejś kawiarenki gdzie mogliśmy uzupełnić baterie naszego ciała przez zainputowanie kofeiny. Zamiast się delektować chwilą wytchnienia obserwowałem moją Miss Excel podczas segregowania łupów z polowania w okolicznych sklepikach. Po nstu minutach zapadła decyzja, że czas iść dalej, nie bacząc na tłumy, po prostu iść, w stronę słońca, tak bez końca... aż do straganów kolejnych, tym razem wyposażonych w milion pięćset sto dziewięćstet rodzajów oliwek, które muszę przyznać sprawiały, że zacząłem się pocić nawet z ust na ich widok. Po bużliwych debatach co dobre a co nie wybraliśmy kilka smaków i obraliśmy kierunek parkingu darmowego, gdzie już czekał na nas dyliżans marki dla ludu. Wyjazd był dłuższy niż dojazd co było do przewidzenia, ale brnęliśmy w kierunku Dobroty a potem dalej na jakieś widokowe punkty wcześniej już podczas rekonesansu dostrzegliśmy i stwierdziliśmy, że damy radę, że zdobędziemy je bez trudu. Tak mówiła teoria a praktyka pokazała, że możemy sobie podziwiać zza szyby samochodu najwyżej. Ogólnie mimo wszystko fajnie jechać i mieć panoramę na zatokę. Mega przyjemne. Już mając w myślach, że tu wrócę, ale sam, i na motocyklu, z namiotem, zapasem pozytywnej energii, o świcie, bez upałów. Pooglądali, nagadali się podczas drogi, zacząłem czuć głoda więc poszkukiwania w arkuszu nr 53 w kolumnie D rekomendowanej knajpki, do której nawet nie weszliśmy z wiadomych powodów. Powrót do noclegowni, trochę ogarnąć się trzeba bo przed zachodem zaplanowałem inny punkt do zwiedzenia - malownicze serpentyny w kierunku Lovcen. Widok na górze na zatokę był piękny, dla mnie trasa również. Napawając się widokami i robiąc jakieś okolicznościowe zdjęcia wróciliśmy do noclegowni dając już sobie tego dnia odpoczynek. Noc... gorąca noc.. standard... powoli pogodziłem się z tymi temperaturami. serpentyny.jpg serpentyny_02.jpg serpentyny3.jpg Nie to, że ciągle narzekałem na planowanie Miss Excel, bowiem robiła to naprawdę sprawnie a jej arkusz byłby zapewne niezłym przewodnikiem dla wielu, to jednak ja miałem ochotę po prostu odpocząć. Jak człowiek, móc nic nie robić, móc po prostu odpocząć. Luźne plany na kolejny dzień, gdzie padło, że trzeba raz jeszcze udać się w kierunky Fortu Arza, na lekki plażing/kamiening i dupomoczing. Dzień kolejny. Jak dzień wcześniej zaplanowaliśmy tak zrobiliśmy, uprawialismy dupomoczing skutecznie znając już rozkład rafy jeszcze lepiej. Obiad i objazdowa trasa wokół półwyspu do noclegowni. Gadki szmatki, padł pomysł tym razem mój, że zwiedzimy coś co jest stosunkowo nową atrakcją w tej okolicy - kolejkę wagonikową. Wjazd na górę to był strzał w 20-tkę nawet bo widok bliżej zachodu słońca po prostu był zajekurwabisty pod każdym aspektem. Na górze szybko staraliśmy się jakies punkty widokowe zdobyć celem ich uwiecznienia. Wcześniej napisałem, że byliśmy w okresie pożarów i niestety kolejny się pojawił - może nie był zbyt duży, ale skutecznie otulił dymną kołderką widok na zatokę, gdzie pięknie było widać Tivat i Kotor. Na górze bardzo fajna resauracja, piękne widoki z tarasów. Pokręciliśmy się tam aż do pełnego zachodu słońca. Zaczęło robić się ciut chłodniej (czyt ledwo 30 stopni). Pamiątkowe zdjęcia oczywiście plus sraczki/selfiaczki i czas na powrót. Zjazd o zachodzie słońca to był sztos, sama góra ma jakieś 1300m a zdjazd trwa dobrą chwilę w nieklimatyzowanym wagoniku, który miał światło wyzwalane ruchem co muszę przyznać było ok. Po zajęciu miejsc wlepieni w szybę obserwowaliśmy całą zatokę i świetliste już miasta, które pięknie rysowały zarys zatoki. Polecam! Ogólnie chyba tego dnia trzeba było auto przygotować do oddania, więc myjnia, odkurzacz, tankowanie. Powiem szczerze, że największe moje zdziwienie było podczas tankowania. Auto mające koni 90, z czego 46 było pewnie już na emeryturze bo nie chciało ciągnąć tego zaprzęgu to spalanie z jazdą w korkach, z górki na pazurki - ogólnie spalanie średnie wyszło poniżej 5l/100. Jakieś tam koszta ogólnie: Paliwo relatywnie porównywalne z naszymi cenami ze wskazaniem na tańsze. Fajki - tanie - od 2,3 do 3,5 eu w zależności od marki. Piwo jak dla mnie paskudne więc zbyt wiele nie kosztowałem. Alkohol - wino dobre to 6-10eu za butelkę, Rakija jak w PL wódka, ale bywało drożej, bo ja lubowałem się w tej 45-50% i tu trzeba było dać ciut więcej. Jedzenie - sklepy - taniej niż w PL, restauracje - taniej niż nad PL morzem. Atrakcje - powiedziałbym, że normalne ze wskazaniem, że nienajtańsze Parkingi - praktycznie trzeba liczyć średnio od 1,5eu za godzinę do 10eu za dzień. Luźne zdjęcia z wyjazdu, już mi się je trudno układa w całość do wątku... wybaczcie. blizej_herzeg_01.jpg XRV20248-4455.jpg
__________________
Ramires Serwis HONDA Industrial / maszyny i urządzenia spalinowe - Otwock / Józefów |
![]() |
![]() |
![]() |
Tags |
budva , czarnogóra , kotor , kuk , montenegro , tivat |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Czarnogóra sierpień 2024 | ramires | Przygotowania do wyjazdów | 14 | 19.08.2024 21:22 |
Turcja samochodem służbowym | 7Greg | Kwestie różne, ale podróżne. | 10 | 24.01.2022 09:44 |
Rumuński TET samochodem | Sidorowski | Przygotowania do wyjazdów | 7 | 28.06.2019 15:41 |