Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22.10.2024, 22:57   #51
Melon
 
Melon's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Mar 2012
Miasto: Lublin
Posty: 5,112
Motocykl: cz350/ bandit600/ zx12r/ varadero/vfr1200xd
Melon jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 3 tygodni 6 dni 10 godz 56 min 34 s
Domyślnie

Foty w pytkę ale temperatury nie dla mnie, powyżej trzydziestu robię się nerwowy a jak żyć powyżej 40 ?
__________________
kto smaruje ten jedzie
Melon jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 01.12.2024, 21:11   #52
Dredd


Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 356
Motocykl: Tenere 700
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 8 godz 45 min 59 s
Domyślnie

Dzień 16 – niedziela 31 lipca

Wstajemy o 5:00. Pakujemy się i nikogo nie budząc opuszczamy hotel. Termometr wskazuje przyjemne 36 stopni. Jedziemy drogą przez góry w kierunku Nehbandan. Z tego co mówił Mustafa, będzie ona nieprzejezdna… Ale co tam! Jeśli uda się pokonać pierwsze 100 kilometrów, dalej powinno być ok. Zbiornik paliwa mamy na tyle duży, że możemy zaryzykować. W najgorszym razie pojadę 90 – 100 km/h, a wtedy spalanie spada do ok. 5 litrów, więc mamy prawie 600 km zasięgu.

399.jpg


400.jpg


401.jpg


Jak na razie droga idzie dobrze, a krajobrazy powalają. Szukamy najgorętszego miejsca na ziemi – Gandom Beryan, ale nie możemy znaleźć tablicy, które je wskazuje. Pewnie była przy drodze, a my parę razy jechaliśmy objazdami. Szkoda. Najwyżej następnym razem


402.jpg


403.jpg


404.jpg


Po około 60 kilometrach stan drogi pogarsza się: co chwila asfalt przechodzi w szutrówkę, upstrzony jest ogromną ilością dziur. Niektóre fragmenty drogi zniszczone zostały przez wodę – widać jeszcze wilgotne pobocza, czy błoto i koleiny w nim wyryte na „drodze”. Całkiem długie odcinki szutrowe, to zapewne efekt wykonanych spory czas temu napraw – kawałki asfaltu zgarnięte z drogi i leżące na poboczach zdążyły już dość dobrze wkomponować się w krajobraz.


407.jpg


414.jpg


Ciekawy to widok: woda na pustyni i to latem! Szczęśliwie, nie widzieliśmy oznak żadnej burzy, ale kałuże ewidentnie wskazują, że coś takiego całkiem niedawno miało miejsce, może nawet wczoraj…


408.jpg


Pustynia po raz kolejny zmienia kolor: teraz jest bardziej różowa.


409.jpg


Z moich wyliczeń wynika, że w okolicy maleńkiej oazy Deh Salm powinno być odbicie na Rig-e Yalan, czyli miejsce z największymi w Iranie wydmami, a po drodze język węża – kanion, pęknięcie w ziemi o takim kształcie. Nie ma wielkich szans, aby udało nam się tam dojechać, ale mam nadzieję, że może uda się choć z daleka zobaczyć te przepiękne góry piachu!
Sporo przed Deh Salm jest znak – do pięknych wydm jest jedynie 35 kilometrów.


411.jpg


Skręcamy. Na pierwszy rzut oka droga dobra i względnie twarda. Tylko gdzieniegdzie bardziej grząskie, piaszczyste odcinki. Ja na razie nie narzekam, ale Ani nie podoba się, gdy motocykl nie jedzie stabilnie jak dotychczas. W sumie nie dziwię się jej: ja mam poczucie jakiejkolwiek kontroli nad jazdą motocykla, a ona nie może nic zrobić. Gdy pojawiają się dłuższe, bądź głębsze odcinki piaszczyste, schodzi z motocykla.


412.jpg


413.jpg


Niestety, nie ujechaliśmy za daleko, a Ania musi co chwila schodzić z motocykla. Ja też czuję się coraz mniej pewnie tańcząc na piachu na Anakach
Cóż poradzić – jeszcze wiele nauki przede mną. A może nigdy nie opanuję tak ciężkiego motocykla w terenie?
Biorąc pod uwagę, że pierwszy i ostatni samochód jaki widzieliśmy dziś na naszej trasie, spotkaliśmy po 1,5 godziny jazdy, nie mamy tu wielkich szans na jakąkolwiek pomoc w razie najmniejszego psikusa. Z bólem serca, ale decydujemy się na odwrót.
Yalan, obiecuję ci: ja tu jeszcze wrócę

Widoki wspaniałe. Pustynia jest piękna i zmienna. Najpierw kaluty, później b. płasko. Dojeżdżamy do Marsowych gór, o których stanowił znak na początku naszej dzisiejszej drogi. Wszystko w różowym kolorze. Płasko, a gdzieniegdzie delikatna góra. Zatrzymujemy się zebrać się trochę piasku, który okazuje się drobnymi kamykami. Od razu pojawiają się ważki – latają wokół nas jak szalone.
Dalsza droga raczej prosta, czasami wije się między skałkami. Bardzo wieje, czasem trudno utrzymać głowę i aparat. Tam gdzie jest piaszczyście, sypie piachem po nogach tak mocno, że aż boli przez spodnie. Piach tańczy po drodze – wygląda to pięknie. Choć wschód słońca był przepiękny, co wróżyło pogodę, to teraz szczęśliwie słonko jest za chmurami.


415.jpg


416.jpg


417.jpg


Kończy się typowa pustynia, zaczyna ruch i normalna droga. Robi się wyraźnie chłodniej, co odczuwamy bardzo – jest tylko 30 stopni.


418.jpg


Trafiamy na kontrolę policyjną. Zatrzymywali się wszyscy, więc nie było opcji: unikaj kontaktu wzrokowego i jedź dalej Generalnie wszystko odbyło się bardzo miło, jedynie musieliśmy poczekać ok. 10 minut, aż jeden z policjantów zrobi ksero naszych wiz.
Mijamy pierwsze, bardzo prymitywne zabudowania – domy kopułowe. Obok widać agregat od irańskiej „klimy”.


419.jpg


420.jpg


421.jpg


422.jpg


Dojeżdżamy do Birjand i szukamy noclegu. Mijamy dość osobliwe „figury” na trawniku, a za nimi także osobliwy „segment”.


424.jpg


W państwowym hotelu recepcjonista wygląda, jakby dostał zawału na nasz widok i mówi, że nie ma miejsc, choć widać wyraźnie, że wszystkie klucze wiszą, więc hotel pusty. Jedziemy dalej. Trafiamy do jakiegoś także państwowego przybytku, który nie nazywa się hotelem, ani pensjonatem, ale czymś w rodzaju domu gościnnego dla rodzin.


423.jpg


Dostajemy duży pokój z wieloma łóżkami i lodówką. Pościeli i ręczników brak. Pokój kosztuje 3 miliony ze śniadaniem, czyli mniej niż 50 złotych. Babki na recepcji, pomimo bariery językowej były bardzo miłe. Do tego napoiły nas wodą i sokami

Wi-fi nie ma. Najważniejsze, że motocykl stoi bezpiecznie: na ogrodzonym terenie i do tego w miejscu, gdzie nie powinien go dosięgnąć żaden samochód.
Niestety ujawniła się jedna z naszych zmor hotelowych: hałasujący za oknem agregat. Prosimy o zmianę pokoju. Nie ma problemu. W drugim pokoju jeden z materacy śmierdzi szczochami, kaloryfer grzeje na maksa i nie da się go zakręcić, a klima ma zepsutą klapkę od nawiewu i wieje prosto na nas. Jakby tego było mało: ciężkiej, ciemnej kotary z okna nie da się odsłonić
Takie problemy, to nie problemy: kaloryfer przykrywamy kocem, zasłonkę podwiązujemy gumką, klimę podklejamy izolacją, przykrywamy się własnym prześcieradłem i idziemy spać.

Tego dnia przejechaliśmy 490 km.
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03.12.2024, 14:00   #53
matjas
 
matjas's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Brzezia Łąka
Posty: 14,418
Motocykl: nie mam AT jeszcze
matjas will become famous soon enough
Online: 4 miesiące 1 tydzień 5 dni 12 godz 32 min 29 s
Domyślnie

cóż można powiedzieć - kopara na podłodze. piękna podróż!
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa
matjas jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 21.12.2024, 20:31   #54
Dredd


Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 356
Motocykl: Tenere 700
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 8 godz 45 min 59 s
Domyślnie

Dzień 17 – poniedziałek – 1 sierpnia

Tradycyjnie pobudka o 5:00, a start o 6:00. Odbieram dokumenty od dozorcy, żegnamy się i jedziemy. Temperatura wynosi 23 stopnie, a mi zimno. Na przedmieściach nieodmiennie urzeka nas tutejszy folklor: plastikowe figury i jakoś dziwnie smutne place zabaw.


425.jpg


426.jpg


Za Birjand po jakimś czasie odbijamy na mniej uczęszczaną drogę. Robi się bardziej pustynnie, choć góry są nieodłącznym elementem krajobrazu (bliżej, dalej, małe, duże). Towarzyszą nam także, nieodmiennie kopcące straszliwie, ciężarówki Mac.


427.jpg


428.jpg


429.jpg


430.jpg


Pojawiają się stada wielbłądów, również znak, że są leopardy. No cóż, o tej porze roku pewnie gdzieś śpią i nie ma szans na zobaczenie takiego kotka. Przed nami kontrola drogowa. Znuszeni policjanci zatrzymują wszystkich.
– Tylko na nich nie patrz, nie nawiązuj kontaktu wzrokowego! – słyszę w interkomie.
Nie udało się, ale było nawet miło; musieliśmy tylko poczekać ok. 10 minut, aż jeden z nich zrobi ksero naszych wiz.
Mijamy oazę, albo jej ruiny – nie udaje nam się ustalić, czy ktoś tu jeszcze mieszka.


431.jpg


432.jpg


W miasteczku spotykamy zaś wielbłąda. Nie byłoby to nic szczególnego, za wyjątkiem tego, że jest to bestia dwugarbna; do tej pory widywaliśmy wyłączenie dromadery.


433.jpg


Przed Tabas pojawiają się wydmy piaskowe – są nieduże i porośnięte trawą, ale i tak bardzo urokliwe. Ciągną się przez dłuższą chwilę i mieszają się z górami. Pojawia się także znak, ostrzegający przed wielbłądami.


434.jpg


435.jpg


438.jpg


Nie mogłem sobie podarować i pojechaliśmy bliżej wydm. Tam chyba jakiś wielbłąd dokonał żywota, bo znaleźliśmy całkiem sporą ilość kości: niektóre z nich były pogruchotane.


436.jpg


437.jpg


Przy okazji naszła nas trochę smutna refleksja. Wszędzie, gdzie zapuszcza się Irańczyk, pojawia się mnóstwo śmieci. Niektórzy sprzątają po sobie (to także widzieliśmy), jednak ilość odpadków przy drogach czy w innych miejscach jest porażająca. Zapewne przyczynia się do tego umiłowanie Irańczyków do torebek jednorazowych: nawet kupując 1 małą rzecz w sklepie, sprzedawca usiłował ją zapakować w reklamówkę, będąc przy tym zdziwionym, że jej nie chcemy. Gdy zapytaliśmy o to, okazało się, że tutejszy klient nie tylko tego oczekuje, ale nawet wymaga. Inną rzeczą jest, że widzieliśmy jak zaraz za progiem sklepu człowiek wyjął z tej reklamówki loda, aby go spałaszować, a reklamówkę rzucił na chodnik.


439.jpg


Na horyzoncie ukazuje się przeogromne jezioro solne. W jednym miejscu jest białe, zaś w innym przybiera kolor piasku. Także grubość warstwy soli jest zdecydowanie różna: nieraz kilka milimetrów, a gdzieś dalej jest to warstwa 4-5 centymetrów. Majaczące na horyzoncie przedsiębiorstwa wskazują, że tu się ją pozyskuje.



440.jpg


441.jpg


Jak obwieszcza znak obszaru zabudowanego, wjeżdżamy do jakiegoś miasteczka. Od razu robi się zielono. Utrzymanie tu roślin musi kosztować sporo zachodu.



442.jpg


443.jpg


W miasteczku robimy postój na wc i coca- colę, bo jest znowu ciepło – ok. 40 stopni. Choć urlop to dla mnie świętość i telefon służbowy mam wyłączony, muszę zadzwonić i poświęcić ze 20-30 minut na rozmowę.

W międzyczasie podjeżdża busik – stoi i śmierdzi spalinami. Trochę już mam go dość, bo dodatkowo hałasuje. Oprócz busika podjeżdża 2 chłopaków na motorku. Myśląc, że pan z busika chce fotę z nami czy z motocyklem, już mam ochotę powiedzieć: rób pan fotę i gaś silnik, jednak on nie podchodzi do mnie i motocykla. Wraca Dominik, a pan z busika dopiero teraz decyduje się zbliżyć do nas razem z chłopakami, którzy przyjechali na pierdziochu. Zagaduje do Dominika i zaprasza nas do siebie do domu na obiad.


Pomny na irański zwyczaj ta’arof, odmawiam 3 razy przyjęcia zaproszenia. Skoro jednak pan kolejny raz je ponawia, stanowi to sygnał, że faktycznie chce nas gościć. Wobec tego z wielką ochotą je przyjmujemy. Jedziemy za chłopakami na pierdziochu do domu Rezy, bo tak ma na imię nasz gospodarz. Mieszkają we czwórkę: on, żona oraz dwóch synów: 14 i 16 lat. W domu tradycyjna, irańska klima na wodę i wiatrak. Duży salon połączony z kuchnią, 1 mniejszy pokój, łazienka, balkon. W centrum stoi telewizor, oprócz tego jedyne meble to kanapy i fotele. Nie ma stołu. Na początku siadamy na kanapie, dostajemy sok i arbuza. Rozmawiamy przez translator na komórce, który wydaje się, iż nawet nieźle tłumaczy na angielski. Bynajmniej zdania, które wypluwa brzmią sensownie Chłopaki niestety ani w ząb nie mówią po angielsku; dopiero od następnego roku rodzice planują zapisać ich do szkoły językowej. Tradycyjne pytania: skąd i dokąd jedziemy, czy mamy dzieci, itp. Pokazujemy trasę na mapie, wobec czego rozkładamy się na podłodze. Reza z rodziną przyjechał z Tehranu i robi tu jakiś biznes. Za jakiś czas na podłodze ląduje cerata, a na niej: chleb, zupa, dudż (coś a’la kefir z przyprawami do picia), tłuczone mięso z soczewicą. Do zupy dostajemy chleb, i każdy po ćwiartce cebuli. Na nasze zdziwione miny wyjaśniają, że cebula jest zdrowa. Tłuczone mięso nazywa się abguszt. Oczywiście dostaję najwięcej jedzenia, dostaję też dokładkę. Po obiedzie nasi gospodarze wyciągnęli poduchy i szykują się do spania (na które też nas namawiają). Wobec tego uznaliśmy, że czas się zbierać. Jednak wcześniej w ramach rewanżu za gościnę dajemy naszym gospodarzom drobiazgi przywiezione na taką okazję z Polski: monety, album o Polsce po angielsku i torbę z motywami łowickimi. Ale nie chcą nas wypuścić, lecz sami rewanżują się podarkami. My z kolei dostajemy korale z migdała pustynnego i perfumy. Kilka razy dziękuję, ale nalegają, więc bierzemy. Za chwilę mama dodatkowo przynosi w prezencie dużą torbę ze skóry wielbłąda. Tłumaczymy z 10 minut, że to zdecydowanie za drogi prezent i to co dotychczas nam podarowali to aż za dużo. Poza tym torba, choć jest ładna wygląda na osobistą własność pani domu. Nie możemy przyjąć tak drogiego prezentu. Poza tym i tak nie mielibyśmy jak jej zabrać na motocykl! Mamy wrażenie, że nasza odmowa wywołuje u pani mamy focha. Czy odmawiając przyjęcia prezentu popełniliśmy jakieś faux pas? Nie mamy pojęcia. Częstują nas bardzo słodką herbatą, chyba z tymianku, ale zdaje się, że atmosfera zgęstniała... Żegnamy się i zwijamy.


444.jpg


Jedziemy na kolejną odsłonę piaszczystej pustyni: Mesr. Skręcamy w wąską drogę: wokół pustynne klimaty wespół z górami. Za górkami czai się policja, ale nam się udaje. Gdy mijamy koryta okresowych rzek, droga obniża się, tworząc nieckę, aby woda mogła swobodnie się przelewać. Dzięki temu mamy fajne hopy


445.jpg


446.jpg


447.jpg


Obok wydm zlokalizowana jest turystyczna wioska pensjonacik przy pensjonaciku, hotelik przy hoteliku. Przed wioską pola uprawne, miło zielono. Mijamy wioskę i jedziemy na zwiad na wydmy. Jest martwy sezon turystyczny: wszystko wydaje się wymarłe. Hotel przy wydmach, w którym planowaliśmy nocleg jest zamknięty. Wracamy do poprzedniej wioski Rehab. Przygarnia nas koleś z lokami na głowie, mieszka w starym domu, który remontuje i adaptuje na hotel. Jak się okazuje, jest to jeden z niewielu stałych mieszkańców wioski. Gadamy chwilę, cena spada z 40 Euro na 24. Dostajemy domowej roboty ciasto i herbatę. Hotelik naprawdę przyjemny. Nasz pokój to stara kuchnia lub wędzarnia, bo do tej pory czuć dym. Wchodzi się do niej z wewnętrznego dziedzińca, na którym rosną warzywa i owoce.


448.jpg


450.jpg


451.jpg


Uderzamy obejrzeć wioskę: znajdujemy otwarty sklepik, w którym kupujemy wodę i colę u znudzonego starszego pana. Poza tym jest sporo pozamykanych pensjonacików, zaś w głębi kilka zamieszkałych domów.


449.jpg


W hotelu na stanie mamy szalonego kota i 2 Holendrów, którzy jadą przez Iran rowerami. Robimy sałatkę i jemy melona, bo owoce i warzywa jadą z nami już od dwóch dni w kufrach. Po jedzeniu czeka nas najprzyjemniejszy moment dnia: kąpiel w basenie!!! W basenie!!!
A wygląda to tak: w niewyremontowanej jeszcze części domu stoi mały, niebieski basenik, który – jak domyślamy się – w czasach swojej świetności służył za poidło dla wielbłądów Obecnie stanowi zbiornik na wodę do podlewania ogródka, my zaś dostajemy pozwolenie na pomoczenie się w nim!
Woda w pierwszym momencie wydaje się zimna, ale to tylko złudzenie: temperatura otoczenia to około 40 stopni, więc musiała się nagrzać. Włazimy: nie sposób opisać słowami, jaką radość daje kąpiel!


453.jpg


Kąpiel była tak przyjemna, że ledwo udaje się nam zdążyć na zachód słońca, który – jak to na pustyni – jest niesamowicie klimatyczny. I za każdym razem robi wrażenie!


454.jpg


Za namową właściciela naszego przybytku, idziemy oglądać gwiazdy i drogę mleczną. Trzeba oddalić się kawałeczek od wioski, gdzie ciemność jest tak gęsta, że można kroić ją nożem. Po zgaszeniu latarki w komórce nie widać własnej ręki. Natomiast gwiazdy to widok nie do opisania! Nie możemy wydarować sobie, że nie umiemy uwiecznić ich na zdjęciu, bo są one niesamowite. Zdają się jakby były na wyciągnięcie ręki.
Z nami idzie crazy kot hotelowy i nie odstępuje nas prawie na krok. W pewnym momencie zaczyna drzeć mordę i uniemożliwia nam dalszą wycieczkę: biega z prawej na lewą, tarasując dalszą drogę. Ewidentnie nie chce pozwolić nam iść dalej. Świecimy komórkami na prawo i lewo, lecz nie widzimy niczego niepokojącego. Obok drogi są tylko krzaki. Jednak zachowanie kota wzbudziło w nas taki niepokój, że postanawiamy wrócić. Kot natychmiast się uspokaja i idzie z nami grzecznie w stronę wioski.
Siadamy na patio i gawędzimy jeszcze chwilę z Holendrami i właścicielem pensjonatu.
Holendrzy postanowili noc spędzić na pustyni, co wydaje nam się o tyle dziwne, że jest po prostu za gorąco. Raczej nie odpoczną, ale to ich sprawa. Właściciel hoteliku pokazuje nam na komórce różową burzę piaskową – wszystko jest różowe. Zapewnia, że to nie jest fotomontaż, a nieraz burza na skutek załamania światła daje takie kolory. Mówi, że burze piaskowe są bardzo niebezpieczne – nie trwają jednak długo, więc trzeba je spokojnie przeczekać.

Po dniu pełnym pozytywnych wrażeń – walimy w kimę.
Tego dnia zrobiliśmy 520 kilometrów.
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary Dzisiaj, 18:20   #55
Dredd


Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 356
Motocykl: Tenere 700
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 8 godz 45 min 59 s
Domyślnie

Dzień 18 – wtorek 2 sierpnia

Poranne wstawanie nie jest dla nas problemem, jednak dziś mamy dodatkową motywację: chcemy zobaczyć wschód słońca na wydmach. Wobec tego pobudka o 5:00.
Wstajemy. Temperatura to tylko 24 stopnie. Z tego wniosek, że Holendrzy śpiący na pustyni mieli naprawdę fajną noc!
Wydmy leżą tylko kawałeczek drogi od hotelu, może 2 -3 kilometry: jedziemy na lekko, nawet bez kurtek. Jednak okazuje się, że nie jedziemy sami: za nami pedałuje ile sił w nogach całkiem spore psisko. Na szyi ma dzwoneczek, więc łatwo go zauważyć. Ale zamiary ma przyjazne: raczej się z nami ściga, niż nas goni. Od tej pory nie jesteśmy już sami – łazi za nami wszędzie.
Tymczasem na pustyni zaczyna się przepiękny spektakl światła i cieni. Zza wydmy wyłania się słońce…


455.jpg


456.jpg


Ja właśnie po to przyjechałem – uwielbiam pustynię. Nie wiem czy moja Żaba także, ale udaje, że jej także się podoba.

O ironio, całą radość z oglądania spektaklu natury psuje nasz nowy czterołapny towarzysz. Energia go rozpiera niczym szczeniaka, wszędzie jest go pełno: włazi w kadr, chce się bawić, nie pozwala usiąść nawet na chwilę. Obślinił mi całe spodnie


457.jpg


458.jpg


Szczęśliwie, zmęczył się po jakimś czasie i dał nam trochę żyć.


459.jpg


Słońce, które z każdą minutą jest coraz wyżej daje odczuć, że to ono tutaj rządzi. Nie pozostaje nic innego, jak zbierać się do wyjazdu. Wracamy do hotelu po rzeczy. Przed wioską zielono – to pola uprawne.


460.jpg


O 7 startujemy. Pusta, podrzędna droga wije się wśród pustyni: trochę wydm, dalej nagie górki. Jak dotychczas nie mijamy ani jednego samochodu. Pojawiają się wielbłądy – idą ulicą i nie bardzo chcą nam ustąpić miejsca. Później za to bardzo chętnie pozują do zdjęć.


461.jpg


462.jpg


463.jpg


Pustynia i góry towarzyszą nam cały czas. Chyba nie muszę mówić, jak cieszy mnie ten widok…
Pogoda także dopisuje – o ósmej temperatura przekroczyła już 30 stopni.


464.jpg


465.jpg


My tymczasem jedziemy zobaczyć kolejną odsłonę piaszczystej, bajkowej pustyni: ma mapie znalazłem starą, boczną drogę, która podjeżdża pod duże wydmy. Powinny być o wiele większe niż te, które widzimy na trasie. Nie jest daleko, bo od głównego szlaku trzeba odjechać jedynie ok. 15 kilometrów. Droga nie wygląda może wybitnie, ale jest asfalt. Nie zraża nas także stojący na jej początku zakaz ruchu: przecież za kilkanaście kilometrów, ciut przed wydmami jest mała wioska – ludzie musza tam jakoś dojeżdżać.


466.jpg


Droga robi się coraz gorsza, asfalt raz pojawia się, raz znika. Nawet jak jest, to pokrywa go często piach, albo szlam. Prędkość spada drastycznie, często koleiny czy nierówności zmuszają do jazdy na jedynce. Mijamy jakieś zabudowania: chyba tam ktoś mieszka, jednak nie mam jak przyjrzeć się dokładniej, bo droga jest bardzo kiepska i koncentruję się na utrzymaniu motocykla w pionie, albo nie zakopaniu go w piachu. W interkomie słyszę nieco zaniepokojony głos Ani:
- Jak możesz to przyspiesz i to ostro, bo lecą do nas cztery duże kundle i nie mają przyjaznych zamiarów.
- Nie wiem czy to się uda – jest strasznie nierówno, a do tego jeszcze zaschnięte koleiny z błota!

Czy kiedykolwiek opanuję jazdę w terenie na tyle, by bez napinki pokonywać takie przeszkody? Nieistotne! Najważniejsze to nie przewrócić się teraz! Dystans między psami a nami cały czas się zmniejsza… Jednak Allah nad nami czuwa – jeden z psów zeskakując z niewielkiej skarpy przewraca się – słychać tylko pisk i pościg zostaje przerwany. Szczęśliwie, pozostałe psy także odpuściły. Uff, udało się!


467.jpg


Spokojniej jedziemy dalej, ale droga wcale nie robi się lepsza – wprost przeciwnie. Przed nami majaczy kolejne gospodarstwo. Zastanawiamy się, czy znowu nie będziemy mieć przejść z psami. Jednak nasze dylematy po chwili rozwiewa stan drogi – jest nieprzejezdna, więc i tak musimy zawrócić. Drogę znamy… Ciekawe, czy tym razem pieski przywitają nas równie miło !
Zbliżając się do gospodarstwa, dla pewności bierzemy w dłonie gaz i kamienie. Jednak tym razem się udaje – nikt na nas nie czeka

Widać już pierwsze ciężarówki Mac, co znaczy, że jesteśmy niedaleko trasy.
Wracamy na główną drogę, ciesząc się z równego asfaltu.


468.jpg


Tymczasem robi się coraz cieplej: nie tylko z powodu kierowców, którzy wyprzedzając jadą nam na czołówkę, lecz także z powodu temperatury: jest grubo przed południem, a termometr wskazuje 40 stopni. Takie małe „psikusy” nie mogą zepsuć nam humoru: dziś przed nami wiele ciekawych rzeczy do zobaczenia: najstarszy gliniany meczet w Iranie w Na’in, urbex w opuszczonym pałacu oraz – jak Bóg da – nocleg w karawanseraju na pustyni Marandżab.


469.jpg


470.jpg


Dojeżdżamy do Na’in i bez problemu docieramy do meczetu.


471.jpg


W środku pozostało trochę pięknych zdobień oraz ponoć bardzo stary minbar (kazalnica). Najciekawsze zaś są podziemia. Nie posiadają sztucznego oświetlenia, lecz świetliki przykryte płytkami alabastrowymi, przez który przenika słońce i jest naprawdę jasno.


472.jpg


473.jpg


474.jpg


Z zewnątrz świetlik alabastrony wygląda raczej niepozornie.


475.jpg


Na wylocie z Na’in żegnają nas wizerunki ajatollahów oraz, jeśli dobrze rozpoznaję, prezydenta Iranu.


476.jpg


Drogą trzeciej kategorii odśnieżania udajemy się w kierunku AmirAbad palace. Nawet GS-em trzeba zwolnić, aby nie pogubić plomb w zębach. Wreszcie stajemy u bram pałacu. Budynek robi wrażenie; w czasach świetności musiał być naprawdę piękny. Jednak dziś wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość zostało zabrane. Trzeba uważać na sypiące się tynki oraz dziury w podłodze – gdzieniegdzie pozapadały się stropy. O dziwo bez problemu można wejść na dach, skąd roztacza się piękny widok na dziedziniec – kiedyś z basenem…


477.jpg


478.jpg


479.jpg


480.jpg


481.jpg


482.jpg


Po eksploracji jedziemy w kierunku Maranjab Desert, rozglądając się po drodze za jakimś przybytkiem, gdzie można zjeść obiad. Zatrzymujemy się w przydrożnym barze ze „stolikami” na zewnątrz. Na migi prosimy o coś do jedzenia i takież danie dostajemy Kurak, ryż, zielona papka z soczewicą. Wszystko bardzo smaczne i co najważniejsze – przyrządzone, a raczej przyprawione całkowicie inaczej niż znamy to z naszej kuchni. Jedyne, do czego nie mogę się przyzwyczaić, to sposób jedzenia „na siedząco”.


483.jpg


484.jpg


485.jpg


Jest już po południu; widać to po innym kącie padania promieni słonecznych. Tylko temperatura nie chce zmaleć: nadal ponad 40 stopni. Przed nami zaś ostatni punkt dzisiejszego dnia, czyli pustynia Maranjab oraz nocleg w hoteliku urządzonym w karawanseraju (dawnym postoju dla karawan). Ze zdobytych informacji wynika, że trzeba będzie przejechać kilkadziesiąt kilometrów pistą, ale raczej równą i niezbyt piaszczystą, więc powinno się udać. W takiej odległości od cywilizacji niebo na pewno będzie wspaniałe!


486.jpg


487.jpg


Jeszcze tylko przejedziemy przez miasteczko Aran wa Bidgol i jesteśmy na miejscu. Nie wiem co wstąpiło tu w kierowców, ale na drogach dzieje się armagedon! A muszę nadmienić, że już trochę w Iranie widzieliśmy…
Co chwilę słyszę w interkomie głos Ani:
- Uważaj, z prawej, o k…… ! , itp.
Na rondzie chłopak na pierdziochu o mały włos nie wjechał nam w przednie koło. Psikusa uniknęliśmy tylko dzięki w miarę sprawnym hamulcom naszego motocykla.


488.jpg


489.jpg


Uff, dobrze, że udało się wydostać z tego dziwnego miejsca. Kierujemy się na pustynię. Z oddali widać jakby budkę, przypominającą te z autostrad czy posterunków granicznych i szlaban.


490.jpg


Okazało się, że dotarła tu komercja: wjazd na pustynię jest płatny. Jak głosi cennik (są także obrazki, więc rozumiem o co chodzi) wjazd każdego pojazdu obciążony jest inną opłatą. Na szczęście od motocykla jest najniższa Poza tym i tak nie są one wygórowane. Wobec tego idę kupić bilety. W ogóle nie udaje mi się porozumieć z panem szlabanowym. Macha rękami, coś do mnie gada, ale nie sprzedaje biletu. Chyba rozumie o co chodzi, bo cóż ja od niego mógłbym chcieć jak nie biletu, a raczej otwarcia szlabanu? Pokazuję palcem na cennik i na nas i pokazuję pieniądze, ale pan tylko macha rękami… Wreszcie dzwoni gdzieś i za chwilę przyjeżdża dwóch chłopaków, którzy są kimś w stylu ratowników medycznych i trochę mówią po angielsku. Wyjaśniają, że kilka dni temu ktoś wjechał motocyklem na wydmę i złamał rękę i od tej pory jest zakaz wjazdu motocyklami na pustynię. Usiłuję wyjaśnić, że my – z racji masy i obciążenia motocykla – nawet jeśli chcielibyśmy, nie jesteśmy czegoś takiego dokonać. Poza tym nie tyle jedziemy na pustynię, co chcemy dostać się do karawanseraju na nocleg. Ni pierona! Nic nie pomaga. Nie można i koniec! Sięgam nawet po ostateczny argument: tyle kilometrów przyjechaliśmy, żeby zobaczyć tę pustynię, a tu nie da się? Więc tak wygląda irańska gościnność? Ale nawet i to nie pomogło. Nie da się i koniec!
Zawracamy. Garmin pokazuje, że kawałek dalej jest ścieżka, którą da się objechać budkę strażnika. Próbujemy: na rondku w lewo i pierwszym zjazdem. Droga jest coraz mniej wyraźna, ale za to coraz bardziej piaszczysta. Musimy uznać swoją porażkę: zbyt piaszczyście – nie zdecydujemy się na dalszą jazdę GS-em… Odwrót.

Kierujemy się z powrotem do Aran wa Bidgol – obejrzymy bardzo malowniczy meczet z sanktuarium i poszukamy noclegu. Szczęśliwie mam kilka miejsc wynotowanych.
Przez ten czas, kiedy nas tu nie było, ruch nie zmienił się ani o jotę – oczy trzeba mieć dookoła głowy. Za to sam meczecik bardzo urokliwy.

Dominik wchodzi osobnym wejściem, a ja wejściem dla kobiet. Aby w ogóle dostać się do tego świętego przybytku nie wystarczy moja chusta zasłaniająca włosy, lecz dostaję „gustowny” czadorek, z którym ni cholery nie mogę sobie poradzić. Ponieważ jest to ogromna płachta czarnego materiału nie posiadająca żadnych kształtów, nie trzyma się to w ogóle na ciele i cały czas trzeba ją poprawiać.


491.jpg


492.jpg


493.jpg


494.jpg


495.jpg


Szukamy hotelu, ale nie idzie to dobrze. Na domiar złego przyczepiło się do nas dwóch łebków na pierdziku, zachowujących się jak natrętna mucha. Pierwsze z zanotowanych przeze mnie miejsc nie istnieje, drugie zamknięte na głucho, a trzeciego (pomimo współrzędnych geograficznych) nie możemy znaleźć. Innych hoteli nie ma. W takim razie wykorzystamy naszych niechcianych „przyjaciół”, pytając ich o hotel. Okazuje się jednak, że nie znają żadnego.


496.jpg


Nie pozostaje nic innego jak pojechać do Kaszanu, gdzie mamy polecony nocleg w pensjonacie u Amira. Szczęśliwie to tylko kilkanaście kilometrów.
Zmęczony, chcąc jak najszybciej wyjechać z tego miasta przyspieszam do 130.
- Widziałeś, policja.
- Gdzie policja?
- No po naszej prawej.
- O fuck! Z radarem!
Nie zatrzymali nas. Jeden pokazywał drugiemu radar i spoglądali to na nas, to na odczyt…

Dojeżdżamy do Kaszanu, szukamy wskazanego adresu. Zostaję obok motocykla przy jakimś ruchliwym rondzie, a mój małżon uderza na piechotę w uliczki medyny. Mam mały kryzys związany z chaosem komunikacyjnym. Z tego powodu nie założyłam nawet chusty. Zagaduje mnie jakiś sympatyczny chłopak, załatwia herbatę. Pyta, czy jestem fotografem i czy jesteśmy małżeństwem.
Dominik ze swoją opalenizną i – co tu dużo mówić – nie najbardziej wyjściowymi ciuchami, wtapia się w tłum. Często ludzie biorą go za tubylca i o coś pytają. Bardzo się dziwią, gdy słyszą odpowiedź: farsi balad nistam albo farsi nemi fahmam, co oznacza: nie mówię po persku.

Dojazd do hotelu nie jest łatwy, bo trzeba kluczyć uliczkami medyny i częściowo suku, a z racji ciasnoty GPS gubi sygnał. Jednakże było warto - hotelik u Amira okazuje się świetny. Dostajemy piękny pokój z fajną łazienką. Wszystko jest tu ładne i przemyślane. Amir jest gościnny i otwarty. Możemy ze wszystkiego korzystać, tj. kuchni, pralki, patia. Zostawiamy mandżur i walimy w miasto.


497.jpg


498.jpg


499.jpg


500.jpg


Idziemy poszwendać się po mieście i tak trafiamy do fast fooda. Jest pizza i 2 stoliki pełne bab. Roześmiane, rozgadane, pełne pozytywnej energii. Gadają z nami i śmieją się, jest bardzo sympatycznie. Z młodymi dziewczynami siedzi starsza babeczka i widać, że bardzo dobrze czuje się w ich towarzystwie.


501.jpg


502.jpg


Robi się późno, a my bardzo zmęczeni emocjami dnia idziemy spać.

Tego dnia pokonaliśmy 633 km.
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
IRAN wiosna 2022 syncronizator Azja 18 20.10.2022 23:53
"PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND" adamsluk Polska 36 18.03.2016 19:48
Ile naprawdę kosztuje SHOEI Hornet ?:) MChmiel Kaski 7 27.01.2010 11:38


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:50.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.