20.09.2011, 22:09 | #102 |
Trampkarz
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Tychy - Wawa
Posty: 578
Motocykl: nie AT a TA
Online: 1 miesiąc 1 dzień 12 godz 32 min 21 s
|
Artykuł:
Tyszanin Aleksander Sołtys zdobył Magadan. Przejechał motocyklem 25 tysięcy kilometrów Wcześniej to przeoczyłem że z Tychów. W moim mieście sypialni taki podróżnik, a do tego prawie równolatek - nieźle Pzdr PS. Chyba widziałem taką AT na mieście w okolicach K.
__________________
"Tam, gdzie jest asfalt, nie ma nic ciekawego, a gdzie jest coś ciekawego, tam nie ma asfaltu." |
20.09.2011, 23:06 | #103 |
Zarejestrowany: Sep 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 170
Motocykl: KTM990Adv+DR650RE+FLHTCI Electra Glide ULTRA
Przebieg: <50km
Online: 2 miesiące 4 dni 8 godz 40 min 39 s
|
Olek , pozdrawiam !! dzięki za łożyska do kół . na szczęście nie były przydatne. zaraz za Lwowem straciłem tylko szybę, i to byłoby na tyle , Afri na Katynskim spisała się git :-)
narka.. |
14.02.2012, 15:46 | #104 |
Zarejestrowany: Aug 2011
Posty: 12
Motocykl: RD03
Online: 7 godz 8 min 6 s
|
Witam. Daję linka do zdjęć z wyprawy z Magadanu. Sorki za jakość i oszczędność słów, ale dobrze, że znalazłem czas na chociaż tyle. POZDRO))
https://picasaweb.google.com/oleksol...WAMAGADAN2011# |
14.02.2012, 16:37 | #105 |
Zarejestrowany: Jan 2009
Miasto: Cracov
Posty: 361
Motocykl: XT1200Z
Przebieg: w gore
Online: 1 tydzień 2 dni 14 godz 16 min 21 s
|
Nie wiedziałem że kolega Damian to taki glebiarz mówił że tylko raz a tutaj co zdjecie to leży
oczywiście żartuje , wiem z tajnych źródeł że to sama AT się przewracała bez kierowcy
__________________
Ostatnio edytowane przez Roberth71 : 14.02.2012 o 17:58 |
27.02.2012, 22:09 | #106 |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
|
10.03.2012, 17:06 | #108 |
Zarejestrowany: Aug 2011
Posty: 12
Motocykl: RD03
Online: 7 godz 8 min 6 s
|
Witam. Pod spodem krótki opis z wyprawy))
Motocyklem przez Syberię Witam wszystkich czytelników. Nazywam się Aleksander Sołtys, mam 25 lat i moją pasją jest podróżowanie na motocyklu. Pozwala mi to na spełnianie marzeń i sprawia, że moje życie nabiera smaku. Na wstępie zaznaczam, że nie fascynuje mnie jazda na jednym kole „od ronda do ronda”, lecz chęć odkrywania świata, poznawania nowych ludzi, a także „dotykania” historii miejsc, które odwiedzam. Tym samym trochę różnię się od stereotypowego wizerunku motocyklisty, jaki krąży wśród kierowców. Początki... Od urodzenia mieszkam w Tychach. Kończę studia na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego na kierunku politologia. Moja przygoda z podróżowaniem rozpoczęła się na dobre w 2009 roku, kiedy to wziąłem udział w dziewiątym Międzynarodowym Motocyklowym Rajdzie Katyńskim, z którym przemierzyłem Ukrainę, Rosję, Estonię, Łotwę i Litwę. Zobaczyłem dawne kresy wschodnie, spotkałem wielu Polaków, którzy tam żyją i odwiedziłem miejsca kaźni: Hutę Pieniacką, Bykownię, Charków, Katyń, Miednoje i wiele innych. Była to dla mnie magiczna podróż, która pozwoliła mi na odkrycie wschodu i poznania go takim jakim jest. Rok później wybrałem się wraz z dwoma kolegami w podróż do Albanii. Od kilku lat moim marzeniem było dotrzeć na odległy zakątek kuli ziemskiej i przeżyć przygodę życia. Po Rajdzie Katyńskim byłem pewien, że wrócę jeszcze na wschód. Pragnąłem dotrzeć na Syberię, ujrzeć miejsca wielkiej tragedii ludzi , którzy ginęli w nieludzkich warunkach w czasie niewolniczej pracy w łagrach. Chciałem też ujrzeć syberyjskie stepy oraz zobaczyć jak żyją ludzie poza cywilizowanym światem. Chciałem poznać smak prawdziwego wschodu, zobaczyć go takim jaki jest naprawdę. Byłem ciekaw jak moje wszystkie wyobrażenia o tym co jest na wschód od Bugu, skonfrontują się z rzeczywistością. W tym roku pojawiła się taka możliwość. Maga... co?! Zadzwonił do mnie kolega Tomek Dorsz z zapytaniem czy chciałbym się wybrać na Magadan? Maga… co Nie wiedziałem dokładnie gdzie to leży. Naprowadził mnie, wyjaśnił mi, że to praktycznie na samym wschodzie Rosji, i jeśli bym wziął w tym udział, to przejadę największe Państwo na świecie motocyklem. Początkowo odmówiłem z wielu powodów: pracowałem, musiałem w końcu skończyć studia, nie miałem funduszy na taką wyprawę, a poza tym nie wiedziałem jak taki szaleńczy pomysł zostanie przyjęty przez moich bliskich - w końcu to nie wyprawa w koło komina. Jednakże, już po godzinie namysłu, oddzwoniłem do kolegi z informacją, że niech się dzieje, co chce, ale w lipcu jedziemy. Trzeba było podjąć odważną decyzję, przecież w przyszłości również będę pracował z pieniędzmi może być różnie, a i rodzina przyjmie taki pomysł niechętnie i z obawą o mnie, niezależnie od tego ile będę miał lat. Po tygodniu czasu spotkaliśmy się, aby omówić szczegóły. Zdecydowaliśmy, że pojedziemy na motocyklach HONDA XRV 750 - duże enduro sprawdzone przez wielu podróżników z całego świata. Proste w obsłudze i stosunkowo łatwe do naprawy własnymi rękoma. Ustaliliśmy, że wyruszamy pierwszego lipca i podróż potrwa dwa miesiące. Postanowiliśmy, że jedziemy we trzech - Włodek, Damian (koledzy motocykliści sprawdzeni w motocyklowym adventure) i ja. Pomysłodawca Tomek odpadł w przedbiegach. Jedziemy oddać hołd wszystkim pomordowanym na Kołymie więźniom politycznym. W drodze powrotnej spotykamy się z Rajdem Katyńskim, po czym wracamy do domu. Przygotowania W marcu zakupiłem motocykl i zacząłem przygotowania. Wymieniłem łożyska, napęd, klocki hamulcowe i wiele innych rzeczy niezbędnych do przejechania 25 tysięcy kilometrów. Zakupiłem namiot, aluminiowe kufry, śpiwór, palnik, telefon satelitarny, żywność liofilizowaną (żywność w małych paczkach, zalewana gorącą wodą, która zawiera ilość kalorii odpowiadającą normie dziennego przeciętnego spożycia). Drugim aspektem moich przygotowań było fizyczne przygotowanie się do wyprawy. Zacząłem biegać, pływać i chodzić na siłownię. Zdawałem sobie sprawę, że będzie ciężko i nie mogłem lekceważyć niczego. O sponsorów było ciężko, ponieważ gdziekolwiek się nie udawaliśmy dawano nam do zrozumienia, że chcąc nie chcąc nasza wyprawa może być odebrana jako przedsięwzięcie o charakterze politycznym. Znaleźliśmy jednego sponsora, który dał nam jednorazowo 3500 zł. Nadchodził dzień wyjazdu. Jak już wyżej wspomniałem mieliśmy jechać we trzech. Dwa tygodnie przed rozpoczęciem wyprawy dowiedziałem się, że towarzyszyć nam będzie grupa księży z Rajdu Katyńskiego, którzy jadą wyprawą chopperami nad Bajkał. Ja i Damian ruszyliśmy dzięń później, niż było to planowane, trzeci uczestnik wyprawy jechał z chopperzystami. Podróż Wyruszyłem z Tychów pierwszego lipca o godzinie 7 rano. Padał rzęsisty deszcz. Po drodze w Częstochowie dołączył do mnie Damian i razem udaliśmy się w kierunku granicy białoruskiej. Przekroczenie granicy zajęło nam dwie godziny. Następnie ruszyliśmy w kierunku Mińska, a potem dalej w kierunku Moskwy. O północy dotarliśmy do przydrożnego białoruskiego hotelu, gdzie powitali nas chopperzyści. Idziemy spać. Następnego dnia kierunek Smoleńsk. Na miejscu tragedii Smoleńskiej byłem w zeszłym roku. Wiele się od tamtego czasu nie zmieniło. Stoi kamienny pomnik i krzyż upamiętniający to tragiczne wydarzenie, wszędzie pościnane drzewa oraz dużo ładnie zrównanego piasku , w którym można znaleźć pozostałości po katastrofie z kwietnia 2010 r. Odmówiliśmy tam krótką modlitwę, po czym udaliśmy się na do Katynia. Kto tam był, ten wie, że w tym lesie ptaki nie śpiewają. Cisza i spokój pośród drzew tablice z wyrytymi nazwiskami polskich oficerów. Zwiedzamy memoriał, po czym bierzemy udział we mszy świętej. Modlimy się i ruszamy w dalszą drogę. Wieczorem docieramy do Moskwy. Moskwa Moskwa robi wrażenie. Jest to miasto potężne i bogate, miasto w którym nie da się żyć nie mając pieniędzy. Duże szerokie drogi (niektóre z nich mają po sześć pasów w jedną stronę), luksusowe samochody i niekończące się korki. Ludzie ubrani w drogie markowe ubrania, dużo pięknych kobiet, wszędzie pełno policji i samochodów bez tablic rejestracyjnych(później dowiedzieliśmy się, że mandat za brak tablicy, to równowartość jedynie 10 złotych, a za prędkość mandaty są bardzo wysokie). Taką Moskwę zapamiętałem z tej wyprawy. Na zwiedzanie nie było czasu. Śpimy w Polskiej katedrze, następnego dnia ruszamy w stronę Kazania. Poranek był przepiękny. Jechaliśmy sobie z Damianem po rosyjskich asfaltowych drogach, tankowaliśmy, rozmawialiśmy z ludźmi na postojach. Pytali nas, co takiego interesującego jest w Magadanie, że tam jedziemy? Odpowiadaliśmy, że tam był największy łagier, a po za tym chcemy zobaczyć całą Rosję, która jest największym państwem na świecie. Rosjanie byli do nas przyjaźnie nastawieni, życzyli nam wszystkiego dobrego. Kiedy pytaliśmy o drogę lub o jakieś miejsce, do którego nie wiedzieliśmy jak dotrzeć, zawsze chętnie nam pomagali. Druga połowa dnia nie była już tak piękna jak pierwsza. Około południa zaczęło padać. Nałożyliśmy kostiumy przeciwdeszczowe i trochę zwolniliśmy. Damian się za mną zgubił i długo się nie zjawiał. Zatrzymałem się na przydrożnym posterunku policji i czekając na niego uciąłem sobie pogawędkę z policjantami. Jeden z nich pochwalił mi się, że gdy służył w armii, był przez dwa lata w Legnicy. Bardzo miło wspomina tamten okres. Powiedział mi, że żal mu było odjeżdżać z naszego kraju. „W dniu wyjazdu wszyscy płakaliśmy” - powiedział. Długo czekałem na Damiana, a policjanci powiedzieli mi, że mógł nie zauważyć znaku i pojechać inną drogą. Po zastanowieniu, pożegnałem się z policjantami i udałem się dalej. Po godzinie zobaczyłem motocykle w przydrożnej restauracji- była to ekipa księży. Ku mojemu zdumieniu, nie było z nimi Damiana. Zacząłem się martwić, ale dodzwoniłem się w końcu do niego, był 20 kilometrów przed nami. Księża zjedli, ja również. Postanowiłem że kawałek pojadę z nimi. Niebawem dołączył do nas Damian i „pociągiem syberyjskim” podążaliśmy do Kazania. W drodze do Kazania Cały czas padało, widoczność była słaba, a droga bardzo śliska. W pewnym momencie auto z przeciwległego pasa zaczęło zjeżdżać na nasz. Przed nami jechał pick-up z przyczepą na której wiózł skuter wodny. Zobaczyłem jak kilka aut zaczyna do siebie dobijać mijając chłopaków na dosłownie na centymetry, a skuter wodny z przyczepą wyleciał w powietrze. Wszystko trwało ułamek sekundy. Moja reakcja była natychmiastowa - spanikowany nacisnąłem na oba hamulce i zaliczyłem pierwszą tzw. „glebę”. Lewą nogę miałem przygniecioną przez motocykl, podniosła go jakaś kobieta. Miałem wrażenie, że dookoła mnie panuje bałagan i jest dużo popłochu. Podbiegł do mnie Damian, zszokowany równie mocno jak ja. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, ze nic mi nie jest. Poza mną nikt nie ucierpiał. Skończyło się na potłuczonej lewej nodze i wygiętej kierownicy w moim motocyklu. Mogłem jechać dalej. To, że nikt w tym wypadku nie zginął śmiem nazwać cudem. Wieczorem docieramy do Kazania, gdzie kierownica zostaje lekko wyprostowana, a moja noga nasmarowana lekami przeciwbólowymi. Rano pobudka, kierunek Perm. Przez Ural Damian postanowił, że będzie jechał w księżmi, ponieważ uważał, że wypadek jest dla niego znakiem od opatrzności i nie może jechać ze mną. Ja uznałem, że bezpieczniej będzie, gdy pojadę sam. Zgodnie z ustaleniami pojechałem na Perm. Góry Ural - wysokie, krajobrazy ładne i dużo mniej samochodów niż w poprzednich dniach. Droga była kiepska - mnóstwo dziur i przełomów, momentami ciężarówki i samochody zwalniały „do zera”, żeby nie uszkodzić podwozia. Pomimo tego, że bolała mnie noga, nie odczuwałem zmęczenia. Samemu jechało mi się świetnie, przemierzałem górskie przestrzenie, drewniane rosyjskie wsie i czułem się wolny, prawdziwie wolny. Długo nie mogłem dogonić chłopaków. Na stacji benzynowej odczytałem sms-a od Damiana, w którym pisał, ze pomylili drogę i żebym do nich zawrócił. Byłem 200 km od nich i ani myślałem wracać. Pogoda była piękna, samopoczucie miałem doskonałe i zdecydowałem, że pojadę sam przez Perm i Jekaterinburg, a bandę chopperowców i Włodka z Damianem dogonię na dalszej trasie. Gdy zaczęło się robić ciemno, postanowiłem poszukać miejsca do spania. Kierowcy tir-ów (duże amerykańskie ciężarówki MACK, niespotykane w Europie) powiedzieli mi, że mam szukać hotelu o nazwie „trzy niedźwiedzie”, bo jest tam tanio, bezpiecznie i można dobrze zjeść. Gdy tam dotarłem, okazało się, że nie ma obecnie wolnych miejsc, ale mogę wynająć drewniany domek, który znajdował się obok. Cena 800 rubli, prysznic w osobnym pomieszczeniu. Wziąłem i udałem się na odpoczynek. Przez następnych kilka dni, nie działo się nic szczególnego. Po dwóch dniach dogoniłem chłopaków i razem dolecieliśmy do Krasnojarska. Krasnojarsk jest dużym miastem(trzecim co do wielkości na Syberii), zamieszkałym przez ok. milion mieszkańców. Postanowiliśmy zrobić sobie jeden dzień przerwy, żeby odpocząć. Spaliśmy w polskiej parafii, a gościł nas ojciec Tadeusz, który pokazał nam miasto - zobaczyliśmy rzekę Jensjej, centrum miasta, drewniany katolicki kościół i dworzec kolejowy. Następnie napiliśmy się kwasu chlebowego z beczki, wróciliśmy do parafii po czym poszliśmy spać. Dalej na wschód Z Krasnojarska ruszyłem z Damianem, który po kilku dniach jazdy z grupą chopperów stwierdził, że opatrzność źle mu podpowiadała, i że lepiej jechać ze mną. Punktem docelowym był Brack. Wyruszyliśmy ok. godziny 9 rano, zakładając, że ok. 21, 22 będziemy na miejscu. Księża ruszyli 3 godziny przed nami. Jak się okazało, trasa z Krasnojarska do Irkucka była złej jakości, było dużo objazdów, które utworzone były z nasypanego i nie dość dobrze utwardzonego tłucznia. Takie odcinki miały momentami ponad 15 kilometrów. Mając przewagę w tym, że mieliśmy motocykle enduro, dogoniliśmy księży koło południa, wyprzedziliśmy ich i w Bracku byliśmy ok. 22, czyli tak jak zakładaliśmy. Spaliśmy u Ojca Marcina, przy polskiej parafii. Wszystkie parafie katolickie, które odwiedziliśmy podczas podróży prowadzą działalność charytatywną- przedszkola, jadłodajnie, ośrodki leczenia uzależnień i wiele innych. Trud i zaangażowanie osób przebywających na misjach wywarł na mnie ogromne wrażenie. Dobrze, że są na świecie ludzie, którzy całe swoje życie poświęcają Bogu i pracy na rzecz innych. Byłem dumny z tego, że wielu z nich to Polacy. Następnego dnia odpoczywaliśmy wszyscy w Bracku. Siostry zakonne i Ojciec Marcin ugościli nas bardzo miło. Rozmawiając z nimi dowiedzieliśmy się wielu praktycznych rzeczy o Syberii, które były przydatne do dalszej podróży. Chopperzyści naprawiali motocykle, gdyż jazda po wybojach spowodowała wiele uszkodzeń. Ksiądz Tomasz poinformował nas, że oni zostają w Bracku jeszcze jeden dzień, i że „się rozdzielamy”- znaczy, że mamy sobie po prostu jechać. Trzeci uczestnik wyprawy, który miał jechać z nami do Magadanu postanowił, że zostaje z nimi- uszanowaliśmy jego decyzję. Nad Bajkałem Zostało nas dwóch. Dotarliśmy do Irkucka, gdzie czekał na nas brat zakonny Paweł- Polak, prawdziwy motocyklista. Zostawiliśmy u niego bagaże i pojechaliśmy zobaczyć Listwiankę nad Bajkałem. Dojeżdżając do Bajkału odczuwaliśmy chłód, tak jakby ktoś włączył klimatyzację. Listwianka okazała się przereklamowana- miejsce uchodzące za największy kurort wypoczynkowy nad jeziorem wyglądało bardziej ubogo, niż nasza Krynica Morska zimą. Spaliśmy w salce Katechetycznej u Monaha- ksywa brata Pawła- po rosyjsku znaczy mnich. Następnego dnia ruszyliśmy do Ułan-Ude, 400 kilometrów, z czego ponad 200 po górzystym szlaku wzdłuż Bajkału. Przepiękne krajobrazy powodowały, ze co chwilę zatrzymywaliśmy się, żeby robić zdjęcia. Byliśmy oczarowani. Ułan-Ude jest stolicą Buriacji, regionu autonomicznego Rosji. Buriaci to ludzie przypominający wyglądem Mongołów, mają własny język i tożsamość narodową. Zwiedziliśmy centrum miasta, zobaczyliśmy cerkiew, teatr monument przedstawiający największą głowę Lenina na świecie. Śpimy, następnego dnia Czita. Droga do Czity była dobrej jakości, krajobrazy przepiękne i słoneczna pogoda. Na miejsce docieramy ok. 18. Rychło poszliśmy spać. Następnego dnia zmieniliśmy opony i odciążyliśmy nasze motocykle. Dzień później ruszyliśmy w kierunku Skoworodino. Spodziewaliśmy się, ze droga się skończy i że zacznie się „off road fun”. Ku naszemu zaskoczeniu droga była elegancka, gdyż był to nowy kawałek tzw. Federalki, który został otworzony rok wcześniej przez samego Vladimira Putina. Po przejechaniu 1000 km udaliśmy się do przydrożnego hotelu na odpoczynek. Następnego dnia żarty się skończyły. Byliśmy dokładnie 3177 km od Magadanu. Zjechaliśmy z federalki i zaczęła się „grawiejka”- szuter, kamień, piach i pył. Podążaliśmy razem w kierunku Ałdanu, ale spod kół Damiana leciało tyle pyłu, ze nie sposób było jechać jeden za drugim. Dodatkowo widoczność i oddychanie były utrudnione przez dym, bo płonęły Syberyjskie lasy. Momentami nie było widać słońca. Postanowiliśmy jechać każdy sam- ja ruszałem 10 minut po Damianie i spotykaliśmy się co 30 kilometrów. Późnym wieczorem docieramy do Ałdanu, gdzie znajdujemy kiepski hotel (hotel na Syberii!!!), ale grunt, że była świeża pościel i możliwość skorzystania z prysznica. Podczas wyprawy spaliśmy gdzie popadnie- jeśli był hotel, szliśmy do hotelu. Jeśli nie było hotelu, albo nie chcieliśmy przepłacać, rozbijaliśmy namioty. Dumni Jakuci Następnego dnia podążaliśmy do Jakucka- stolicy Jakucji, największego regionu terytorialnego Rosji. Duże ostre kamienie wystające z drogi dały o sobie znać- rozwaliłem przednie koło. Dojechał do mnie Damian, wymieniliśmy dętkę i dojechaliśmy na pierwszy prom. Przeprawa przez rzekę Lena zajęła nam 45 minut, wieczorem byliśmy w Jakucku, gdzie spaliśmy, po czym wyruszyliśmy na następny prom, którym mieliśmy dotrzeć do miejscowości Niżnyj Bestiach. Na promie rozmawialiśmy z Jakutami- to bardzo sympatyczni ludzie. Jeden z nich dobrze rozmawiał po angielsku. Powiedział mi, że dopóki Putin nie został prezydentem, mieli pewną autonomię, natomiast teraz wszystkie środki idą „do centrali” i nie ma żadnego wyjścia z tej sytuacji. Stwierdził, że za Smoleńsk odpowiedzialne jest FSB, a sami Jakuci Ruskich nie lubią, są od nich silniejsi, odważniejsi i lepsi pod każdym względem. Mają własny język, a wyglądem przypominają chińczyków. Bardzo szanują Polaków, gdyż w historii Jakucji pojawiają się Polacy, jak choćby np. Wacław Sieroszewski, a statystyki mówią, ze ok. 20 % Jakutów jest Polskiego pochodzenia. Po zjeździe z promu, droga była słaba- raz piach, raz żwir, raz błoto. Prawdziwa syberyjska przygoda się zaczyna- pomyślałem. Kilka godzin później, po niemalże pustynnej przeprawie zaczęliśmy szukać miejsca do rozbicia namiotu. Za każdym razem, pół godziny przed znalezieniem miejsca noclegowego jedliśmy, po czym udawaliśmy się 20 km dalej, aby nie kusić zwierzyny (zwłaszcza niedźwiedzi, których na Syberii jest dużo). Tak było i tym razem, rozbiliśmy się ok. kilometra od drogi w niezbyt gęstym lesie. Komarów było mnóstwo, żadne środki przeciw insektom nie pomagały. Bez założenia na głowę tzw. moskitery nie można było wytrzymać nawet pięciu minut. Poszliśmy spać nie wykąpani, spoceni i zmęczeni. Kolejny poranek był ciepły i zapowiadał się słoneczny dzień. Dotarliśmy szybko do kolejnego portu, a w zasadzie powinienem napisać miejsca, gdzie przypływają promy i motorówki, gdyż nadbrzeże ciężko nazwać portem. Na Syberii portów nie ma, gdyż przez większą część roku utrzymują się ogromne mrozy ( średnio w granicach od minus 30 do minus 50 stopni Celsjusza), a wybudowanie portu, który wytrzymałby takie warunki jest trudne i nieopłacalne. Przez większą część roku samochody osobowe i ciężarówki(o masie całkowitej do 60 ton) przejeżdżają po zamarzniętej rzece. Musieliśmy przepłynąć do Chandygi, a stamtąd udawać się dalej i dalej na wschód. W Chandydze zatankowaliśmy i zrobiliśmy zapas jedzenia w przydrożnym sklepie spożywczym. Około 150 kilometrów dalej zatrzymaliśmy się z Damianem, aby podziwiać piękne kołymskie krajobrazy. Przez pierwsze 10 minut milczeliśmy i delektowaliśmy się pięknem miejsca, które nas otaczało- ponad nami wysokie góry, a w dolinie czysta jak kryształ rzeka. Zrobiliśmy kilka zdjęć, trochę pokamerowaliśmy i ruszyliśmy dalej. Tego dnia namioty rozbiliśmy obok rzeki, przy parkingu dla ciężarówek należących do firmy zajmującej się poszerzaniem drogi(czegoś co u nas nikt nie nazwałby drogą). Po krótkiej rozmowie z kierowcami kładziemy się spać. Wypadek Następny dzień był, jak się później okazało dniem przełomowym w całej wyprawie. Wstaliśmy wypoczęci, wykąpaliśmy się w rzece, po czym ubrawszy się wsiedliśmy na motocykle. Zawróciłem pierwszy i będąc gotów do wyjazdu czekałem na Damiana, który siedząc w miejscu na motocyklu przewrócił się. Ja w śmiech- bo takich gleb postojowych zaliczał on kilka na dzień (właściwie to przewracał mu się sam motor), a on się zwija z bólu. Podchodzę podnieść jego motocykl, a on oznajmia mi, że dalej nie pojedzie i pokazał mi lewy obojczyk- zobaczyłem tylko, że jego kości są w innym miejscu niż być powinny. No to jesteśmy załatwieni- środek Kołymy, zasięgu brak, a do najbliższego szpitala 570 km… Po chwilowym załamaniu, postanowiłem zebrać myśli i zacząć działać. Pojechałem do biura budowy drogi, które było 10 km za nami. Stało tam dużo kontenerów socjalnych. Skierowano mnie do naczelnika- Stefana Iwanycza. Okazało się, że jest on z pochodzenia Polakiem, więc zacząłem mu opisywać zaistniałą sytuację w połowie po rosyjsku, w połowie po polsku. Szybko zorganizował łaza (terenowy samochód dostawczy- mnóstwo w Rosji, auta nie do zajechania), dwóch ludzi oraz lekarza zakładowego, z którymi udałem się do Damiana. Przetransportowano go na bazę, a ja wróciłem jego motocyklem. Naczelnik Iwanycz poinformował nas, że najbliższy szpital jest w Jakucku, i że zostaniemy do niego przetransportowani Krazem-ciężarówką, która ma jechać do Jakucka następnego dnia. Do tego momentu dostajemy spanie w nowym kontenerze robotniczym, jedzenie, oraz prysznic i ruską banię do dyspozycji- nieźle, jak na dziką Syberię. Chcieliśmy za to zapłacić, ale nikt pod żadnym pozorem nie chciał wziąć od nas pieniędzy. Nie mieliśmy żadnej łączności ze światem, nasz telefon satelitarny nie działał. Ciężarówka nie przyjeżdżała przez dwa dni, a gdy już do nas dotarła, to okazało się, że nie może jechać dalej, ponieważ ma za słabe opony. Naczelnika Iwaycza nie było, więc poprosiliśmy majstra Andrieja, żeby dał nam uaza i kierowcę, który zawiezie Damiana i jego motor do Jakucka, a ja pojadę swoją maszyną przed nimi. Tak też się stało- pobudka o 3 w nocy i wyjazd. Cały bagaż miałem wrzucony do łazika, więc na lekkim motocyklu czułem się, jak Czachor na rajdzie Dakar. Poszło nam bardzo sprawnie, przez jeden i drugi prom jak błyskawica i o godzinie 18 byliśmy w Jakucku. Tam czekali na nas ojcowie Salezjanie ze Słowacji, z którymi skontaktował się brat Paweł z Irkucka i powiedział, że się zjawimy. Ojciec Joseph(proboszcz) zawiózł nas do szpitala, gdzie Damian został prześwietlony, po czym okazało się, że ma zerwane ścięgno i konieczna jest operacja, a po niej rehabilitacja. Dla Damiana był to koniec podróży. I co dalej? Byłem w trudnej sytuacji. Z jednej strony nie chciałem jechać dalej sam, gdyż najzwyczajniej w świecie się bałem, zwłaszcza o to, że gdy znajdę się w podobnej sytuacji do Damiana, to nie będę mógł liczyć na pomoc. Z drugiej strony, przejechałem ponad 10 tys km., a do celu zostało mi zaledwie 2 tysiące. Wiele wyrzeczeń, przygotowań i starań, żeby wyprawa doszła do skutku miało pójść na marne? Poza tym, gdybym miał wracać z Damianem, to przez cały kolejny rok będę człowiekiem nie do zniesienia i nie będę myślał o niczym innym, tylko o tym, że nie dojechałem do celu, niezależnie dlaczego. Ponad to uważałem wówczas, że zdobyć Magadan i wrócić do domu to nic wielkiego, przecież ludzie podróżują sami dookoła świata. Zadzwoniłem do mojej dziewczyny i do rodziny informując ich o zaistniałej sytuacji. Powiedziałem, że mam już niedaleko, żeby się nie martwili, i że niebawem się zobaczymy. Następnego dnia w niedzielę, udaliśmy się z Damianem na mszę świętą. Po mszy spotkaliśmy się z Walentiną Szymanową- Polką, która prowadzi w Jakucku Dom Polski i działa na rzecz pamięci Polskiej Historii w tym mieście. Zwiedziliśmy z Nią Jakuck, a Damian kupił sobie bilet do domu. Następnego dnia był poniedziałek 25 lipca. Damian poleciał do Warszawy, ja zostałem sam na sam z Syberią. Eta Tank! Kolejny raz udałem się na prom do Handygi. Na promie spotkałem grupę naszych południowych sąsiadów- Czechów, którzy wraz ze swymi znajomymi z Jakucka wybierali się na spływ pontonowo- kajakowy do Ust- Nieri. Dowodził nimi Roman, architekt z Pragi, który bardzo dobrze znał język rosyjski i od wielu lat podróżuje i pływa po Rosji. W czasie pogawędki podeszła do nas pewna Jakutka, pytając nas co tu robimy, skąd jesteśmy i po co przyjechaliśmy. Okazało się, że to dziennikarka z miejscowej gazety i przeprowadziła z nami wywiad. Opowiedziałem jej całą swą historię, zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie i wymieniliśmy się mailami. Po zjeździe z promu pełen energii pędziłem przez syberyjskie kamienie pośród stepów i lasów. W pewnym momencie zobaczyłem na poboczu czołg (tak, czołg!) i ciężarówkę. Pomyślałem, ze dobrze będzie jak się zatrzymam i spytam o co chodzi, czy może jest jakaś wojna o której nic nie wiem? Przywitałem się z ludźmi stojącymi obok i spytałem: „Szto eta?”. „Eta tank”- odpowiedzieli niewzruszeni. Okazało się, że czołg jest nieuzbrojony, i że tego typu pojazdów na Syberii jest sporo, gdyż w czasie dużych opadów deszczu droga staje się miękka niczym bagno i żadne pojazdy poza gąsienicowymi nie są w stanie się poruszać. Ludzie spytali mnie o serial „czterej pancerni i pies”- powiedziałem oczywiście, że znam, pożartowaliśmy chwilę i wsiadłem na moją kochaną Africę i ruszyłem dalej. Po kilku godzinach przeprawy przez dziurawą, nierówną i kamienistą drogę dotarłem do portu. Ludzie, którzy oczekiwali na prom wraz ze mną zaprosili mnie na herbatę. Wśród nich był jeden chłopak z Moskwy- z zawodu kurier, z zamiłowania podróżnik podobnie jak ja. Przemierzał całą Rosję autostopem śpiąc głownie w namiocie i była to jego druga taka wyprawa. Rozmawiałem z nim długo, gdyż podobnie jak ja przyjechał zobaczyć stary łagier. Rosjanie wiedzą, czym były łagry, ale niechętnie o tym mówią. Odniosłem wrażenie, że wielu z nich albo się tego wstydzi, albo wręcz boi się o tym mówić. Mój rozmówca podchodził do sprawy obojętnie - po prostu przyjechał pochodzić po starym łagrze, mówił o tym nie okazując większych emocji, był świadom tego, co się tam działo i chciał to widzieć. Mnie zachęcał do tego, żeby gdy już dotrę do Magadanu załatwić sobie prom i udać się na Sahalin-„Sasza, Sahalin interesna”. Po kilku godzinach dotarli do nas Czesi z Jakutami. Podpłynął prom, który szybko się zapełnił i wyruszył w stronę Handygi. W kierunku łagrów Słońce powoli miało się ku zachodowi, rzeka Ałdan była tak spokojna, że niebo odbijało się w niej niczym w lustrze. Gdy rozmawiałem z innymi pasażerami o mojej wyprawie, byli dla mnie pełni uznania. Czesi i Jakuci zaczęli grać na gitarze i śpiewać piosenki po czesku i po rosyjsku. Wkrótce potem Jakuci zaśpiewali ich ojczystą pieśń „Sachamsyre”. Słuchając tego stałem jak wbity w ziemię. Jakuci śpiewali z dumą, poczuciem własnej tożsamości i patriotyzmem, a także z pewnym resentymentem i urazą - w swojej ojczyźnie mają niewiele do powiedzenia. Jeden z nich opowiadał mi historie, które przekazał mu jego dziadek- o tym jak Jakuci pomagali więźniom gułagów. Po godzinie byliśmy już po drugiej stronie rzeki. Moi nowopoznani przyjaciele zrobili ognisko i załapałem się na pyszną kolację, w czasie której skosztowałem m.in. świeżo uwędzonego okonia. Po kolacji rozbiłem namiot i udałem się na odpoczynek. Moi towarzysze udali się swym małym autobusem w dalszą podróż. Spałem sam. W ciszy pomodliłem się i podziękowałem Bogu za wszystko. A gdy opony pękają... Następnego dnia rano wstałem i udałem się w dalszą drogę. Około 10-ciu kilometrów od miasta złapałem gumę. Zacząłem odkręcać koło, po czym próbowałem zdjąć oponę z felgi, za pomocą specjalnych łyżek, które dostałem od Damiana. Terenowa opona schodziła bardzo ciężko, po piętnastu minutach postanowiłem zmienić technikę zdejmowania na bardziej skuteczną(tak mi się wtedy wydawało). Włożyłem łyżkę za głęboko i niestety rozciąłem oponę przy samym rancie. „No to pięknie” - pomyślałem. Zapasowych opon nie wziąłem, gdyż stwierdziłem, że są za ciężkie i był to mój wielki błąd ponieważ w tamtym rejonie nie miałem szans na zakup żadnych opon motocyklowych. Jedyne co mogłem zrobić to poczekać na pomoc. Miałem dużo szczęścia, gdyż po jakimś czasie zjawiło się dwóch motocyklistów ze Szwecji, którzy również jechali do Magadanu. Gdy zobaczyli moją tylnią oponę złapali się za głowy. Poprosiłem ich, żeby zawieźli moją oponę do szynomontażu (wulkanizacja, najbardziej powszechny biznes w tamtym rejonie) i kazali zrobić z nią wszystko co jest możliwe, aby tylko dało się na niej jechać. Żaden warsztat w Polsce nie podjąłby się naprawy tak uszkodzonego koła, ale byłem w Rosji. Wiedziałem z opowieści mojego kolegi Mirka(który był na Syberii rok wcześniej), że łożysko do motocykla BMW rosyjscy mechanicy dopasowali z czołgu! Na tym łożysku jego kolega objechał Mongolię i wrócił do Polski. Z łożyskiem dali radę a z głupią oponą sobie nie poradzą? Poradzili sobie. Szwedzi przywieźli mi koło i pokazali zdjęcia, żebym widział co mam w środku. Otóż został tam umieszczony kawał gumy, który był rozpierany przez dętkę w miejscu uszkodzenia opony, ta zaś była zszyta grubą nicią. Na tak złożonej gumie miałem przejechać ok. 1500 km po kamienistych wybojach. Tylnie koło było nierówne, a motocyklem trzepało i cały drgał. Dojechałem ze Szwedami do miasta, gdzie po chwili rozmowy rozstaliśmy się. Pojechałem na stację benzynową i w czasie tankowania zauważyłem pęknięcie na przedniej oponie z prawej strony. „Jak pech, to pech, nie może być za łatwo” -pomyślałem. Zajechałem do szyno montażu, młody chłopak, który skleił oponę od środka stwierdził, że będzie to pękać dalej, ale że powoli powinienem do Magadanu dojechać. Była godzina trzynasta, a ja przemierzyłem ledwie 15 kilometrów. Panie Boże, daj mi siłę na dalszą podróż Dalsza podróż była wolniejsza. Tylnia opona powodowała wielki dyskomfort w jeździe, przednia również wyglądała nieciekawie. Dotarłem do miejsca gdzie nocowaliśmy z Damianem, porozmawiałem z ludźmi i przekazałem, że zerwał ścięgno, jest w Warszawie i wszystko u niego w porządku. Jechałem dalej mając nadzieję, ze dotrę do Ust- Nieri. Był upalny dzień, zmęczenie i ogólny stres spowodowany oponami trochę „rzuciły mi się na głowę”. Wieczorem dojechałem do miejscowości Kjubeme. Jedyne co się tam znajdowało, to stacja benzynowa i stara drewniana kawiarnia (wyglądem przypominała szopę) wokół pełno kamieni i mnóstwo komarów w powietrzu - bez moskitiery nie dało się oddychać, za każdym razem połykałbym insekty. Było kilku kierowców, postanowiłem, że rozbiję namiot koło Kamaza, który złapał gumę i miał stać do rana. Po rozbiciu namiotu okazało się, że nie mam materaca. Musiał mi gdzieś wypaść na trasie. Zmęczony, zestresowany, spocony i na kamienistym podłożu udałem się na spoczynek. Gdzie je jestem i co ja tutaj robię? Zamiast siedzieć na plaży w Egipcie, Syberii mi się zachciało- byłem lekko podłamany. „Panie Boże, daj mi siłę na dalszą podróż”. Z rana wyruszyłem w kierunku Ust- Nieri. Marzyłem o tym, żeby dotrzeć do tego miasta, bo miałem nadzieję, że skontaktuję się z Pawłem z Irkucka lub Salezjanami, którzy w jakiś magiczny sposób dostarczą mi opony. Po przejechaniu dwudziestu kilometrów wyszło na jaw, że tylnia opona nie wytrzymuje. Słońce, upał i cisza. Od czasu do czasu przejeżdżające kamazy zatrzymywały się, a kierowcy oferowali swą pomoc. Niestety z kołem musiałem poradzić sobie sam. Ubrania motocyklowego nie zdejmowałem, gdyż komary kąsały nawet przez bieliznę termo-aktywną. Naprawiałem koło przez trzy godziny, założyłem nową dętkę i poskładałem je z powrotem, mając nadzieję, że tym razem wytrzyma. W Ust-Neri Popołudniu udało mi się szczęśliwie dotrzeć do Ust- Nieri- miasto, które wyglądem przypomina najgorsze dzielnice Gliwic czy Siemianowic (bez obrazy), zamieszkałe przez ok. 4 tys ludzi. Zakurzone blokowiska, do których mało kto ma odwagę zaglądać i kilka ciemnych szutrowych krzyżujących się dróg, w tle komin z jakieś fabryki, gdzie zapewne pracuje większość mieszkańców. Byłem około tysiąca kilometrów od Magadanu. Skontaktowałem się z Monahem z Irkucka, który oznajmił mi, że nie ma możliwości przesłania opon, a z Jakucka trwało by to bardzo długo. Zatankowałem i podjechałem do wulkanizatora, aby poprawił mi moje koło. Przed warsztatem stało dwóch mężczyzn, którzy wymieniali oponę w swoim Land- Cruiserze. „Do biedaków nie należą” - pomyślałem. Przedstawiłem się, opowiedziałem w kilku słowach o mojej wyprawie, o problemach z obiema oponami, po czym okazało się, że jeden z nich ma crossowy motocykl. „Jaka marka i jaki model?”- spytałem Andrieja. – „Yamaha TTR 250” - odpowiedział. Pojawiła się nadzieja na przednie koło. Byłem podekscytowany, zacząłem błagać, żeby sprzedał mi je, a ja dodatkowo dorzucę mu moje uszkodzone. Po co mi twoje pieniądze? Nie potrzebuję pieniędzy, bo koła za nie tutaj nie kupię. W centrum miasta jest hotel. Jedź tam i zadzwoń o 20, będę po pracy to porozmawiamy. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko go posłuchać i cierpliwie poczekać do wieczora. Hotel był drogi, za noc miałem zapłacić 200 zł, ale nie miałem wyjścia i wziąłem. Łazienka była na korytarzu. Było brudno i śmierdziało, lecz gdy stanąłem pod prysznicem poczułem się jak nowonarodzony, jakbym nigdy wcześniej się nie kąpał. Są dwie rzeczy, które regenerują organizm człowieka w trakcie ciężkiej wyprawy na motocyklu - bieżąca woda i sen na świeżo posłanym łóżku. Po relaksującej kąpieli leżałem na łóżku i odpoczywając rozmyślałem. Dalekowschodnia Syberia jest inna. Chodzi o to, że nie jest przesiąknięta kapitalizmem, nie ma gonitwy za pieniądzem, tak wszechobecnej w dzisiejszym świecie. Na Syberii ludzie sobie po prostu wzajemnie pomagają, jest to widoczne na każdym kroku (ratunek udzielony mi i Damianowi to najlepszy przykład). Jeżeli człowiek sam sobie nie poradzi z jakimś problemem (np. awaria motocykla, samochodu), to pieniądze mu nie pomogą, bo co można sobie kupić na środku stepu za 20 dolarów? Po pewnym czasie byłem pewien, że mogę liczyć na pomoc ze wszech stron, więc jak miałem problem, to szukałem pomocy u ludzi, a nie chowałem się po krzakach pełen obaw jak wielu pseudopodróżników opisujących jak to niebezpiecznie jest na Syberii. No, chyba że miałem po prostu szczęście. „Spokojni po Kaczyńskim”? Zgodnie z umową, zadzwoniłem o 20 do Andrieja. Podjechaliśmy motocyklami do wulkanizacji, poodkręcaliśmy koła i zamieniliśmy się oponami. Wulkanizator nie chciał pieniędzy, uśmiechnął się, życzył szczęśliwej podróży i powiedział, żebym dobrze go wspominał. Zapłatą dla Andrieja była przejażdżka moim motocyklem. Po wymianie kół zostałem zaproszony do domu Andrieja na herbatę. Drewniany dom z zewnątrz wyglądał dość ubogo, w środku całkiem nowocześnie. Mieszkały w nim dwie rodziny, było trochę ciasno, ale czysto i ogólnie przyjemnie. Był duży telewizor oraz dostęp do Internetu. Dowiedziałem się, że Andriej jest dyrektorem w kopalni złota, którego na Kołymie leży sporo. Opowiedział mi trochę o swoim życiu, miał piękną żonę i trójkę dzieci, ja odrzekłem , że jeszcze nie zgłupiałem i ani myślę się żenić. Od słowa do słowa doszliśmy do tematu katastrofy Smoleńskiej. Spokojni już po Kaczyńskim? - spytał. Zamurowało mnie, nie wiedziałem co powiedzieć. Wymijająco odparłem, że wszyscy w Polsce czekamy na wyjaśnienie tej tragedii i jest ono dla nas bardzo ważne. Po rozmowie z nim, byłem pewien, że jest to człowiek, który to co usłyszy w mediach traktuje jako prawdę objawioną. Gruzja - nasze wrogi, Putin - mój dobry gospodarz, Rosja - potęga. Polemizowałem z nim. Tłumaczyłem, że „jak jechałem tu do was do Rosji, to też sądziłem, że tu tylko dzicz , bandyci i zupełne zacofanie, a teraz jestem twoim gościem i razem pijemy herbatę”. Moim łamanym Rosyjskim dawałem mu do zrozumienia, że są dwie prawdy- rzeczywista i medialna- dokładnie tak jak u nas w Polsce. Sympatyczny człowiek, który mi pomógł i bardzo gościnnie potraktował, aczkolwiek miałem mu na odchodne powiedzieć „musicie się dokształcać politycznie!” Wróciwszy do hotelu spałem jak niemowlę. Następnego dnia od rana walka z Syberią. Słonko świeciło, samochodów mało (bywało, że przez 2,3 godziny nie mijałem żadnego ) i przepiękne syberyjskie krajobrazy. Nie da się słowami opisać ich piękna, trzeba je zobaczyć, przeżyć i doświadczyć osobiście. Nie zważałem na to, że moja tylna opona jest fatalna, ze zaczynał boleć mnie od niej kręgosłup i że zapewne wkrótce będę ją ponownie kleił- było pięknie i było fajnie, po prostu fajnie. Wieczorem, po przejechaniu ok. 500 km dotarłem zmęczony do miejscowości Jagodne. Pod sklepem spotkałem policjanta- motocyklistę, który miał Urala, Iża i jeszcze jakiś rosyjski skuter, którego nazwy nie pamiętam. Zaprowadziłem motocykl do policyjnego garażu, po czym wraz z podręcznym bagażem zostałem zawieziony ładą do hotelu. Cena 100 zł (wrrrrr!!!), warunki pokojowe lepsze, łazienka tak samo śmierdząca jak poprzedniego dnia i bez ciepłej wody. Zasnąłem dopiero po północy, gdyż portierka piła wódkę z koleżankami i było głośno(stopery do uszów nie pomogły). Następnego dnia o siódmej rano zostałem dowieziony przez milicjanta do motocykla (wstał po nocnej zmianie specjalnie po to, żeby mi pomóc) jak każdego poranka nasmarowałem łańcuch, sprawdziłem olej i na koń! Magadanie strzeż się, nadjeżdża Olek! Strzeż się Magadanie! Czułem, że jestem coraz bliżej, ale powtarzałem sobie w myślach „spokojnie, jeszcze nie dojechałeś, wszystko może się zdarzyć. Cierpliwości”. Około 120 km przed Magadanem droga była asfaltowa, więc mogłem przyspieszyć. Temperatura powietrza była coraz niższa (zbliżałem się do Morza Ochockiego). Po południu stałem koło znaku drogowego MAGADAN. Stanąłem przed nim, nakręciłem filmik i zacząłem się cieszyć jak małe dziecko - byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie - dojechałem sam, osiągnąłem swój cel i czułem się spełniony. Kawałek dalej znalazłem dużą kolumnę z nazwą miasta i herbem. Po południu dotarłem do katolickiej parafii w Magadanie. Kościół była mały, ale ładnie zrobiony i czysto utrzymany. Nocleg załatwił mi Paweł z Irkucka, ponieważ wiedział, że przebywa tam polski ksiądz - ojciec Tomasz, który zastępował przebywającego na urlopie Ojca Majkela ze Stanów Zjednoczonych. Spotkałem tam Włodka - to ten który miał jechać z nami od początku- wyprzedził nas, gdy byliśmy z byliśmy z Damianem w kontenerach. Następnie oznajmiłem bliskim i znajomym, że dojechałem cały i zdrowy. Po kolacji poszedłem spać. Następnego dnia poszliśmy na miasto z ojcem Tomaszem i Włodkiem. Miasto jak miasto- są sklepy, cerkwie(jedna z nich jest budowana w samym centrum miasta na wzór cerkwii moskiewskiej). Wróciliśmy do parafii na obiad, po którym zostaliśmy zabrani na zwiedzanie Magadanu przez panią i imieniu „Lubosława” (nazwiska nie pamiętam). Pracowała przy parafii w caritasie. Najpierw pojechaliśmy pod pomnik Maska Smutku- wybudowany w 1996 roku monument na górze Krutaja upamiętnia ofiary stalinowskich represji i gułagów. Z pod pomnika widać całe miasto oraz unoszącą się nad nim chmurę, jakby parę oraz z jedną z zatok morza Ochockiego. Potem udaliśmy się nad samo morze, w miejsce, gdzie przywożono pierwsze transporty ludzi do niewolniczej pracy przy wydobyciu złota i ołowiu. Plaża była kamienista i wiał mocny chłodny wiatr. Wracając Luba pokazała nam pozostałości po łagrach- niewiele zostało. Kilka budynków, które obecnie zaadoptowane są pod magazyny i inne rodzaje działalności. Tego dnia zwiedziliśmy „prawą” stronę miasta. W Magadanie łagry znajdowały się po obu stronach miasta. Po lewej stronie znajdował się żeński łagier, po prawej męski. Był to bodaj największy obóz śmierci jaki kiedykolwiek stworzono. Kolejny dzień rozpoczęliśmy od mszy świętej - była niedziela. Msza była sprawowana w intencji wszystkich więźniów gułagów. Po mszy siostry zakonne pracujące przy parafii w Magadanie zaprosiły nas na obiad do swojego mieszkania. Jedna sióstr była Polką, druga Amerykanką. Rosół plus kotlet schabowy- moje marzenie kulinarne zostało spełnione. Rozmawialiśmy na wiele tematów (ze względu na mój słaby rosyjski głównie słuchałem) i popijaliśmy świetną amerykańską kawę. Po obiedzie „Luba” pokazała nam lewą zatokę. Krajobrazy przepiękne, pozostałości po łagrach były mało widoczne. Długo tam spacerowaliśmy. Upajałem się widokami, których być może nie zobaczę już nigdy. Początek... powrotu Następnego dnia w poniedziałek od samego rana zacząłem rozglądać się za dwoma rzeczami- oponami i promem do Władywostoku. Prom do Władywostoku odpadł na samym wstępie - drogi bilet, duże cła za motocykl i bagaż, ponad tydzień oczekiwania. Sklepów motocyklowych w Magadanie było kilka - bajkerów widziałem co prawda tylko kilku, ale dużo ludzi jeździło na crossach. Byłem pewien, że typowe koło 17 cali dostanę bez problemu. Niestety okazało się, że koła o moim wymiarze w Magadanie nie ma! Jedyne wyjście to takie, że złożę zamówienie i bliżej nieokreślonym czasie je dostanę, bo sprowadzą mi z Władywostoku. Koła od Damiana były w Jakucku, ale przesłanie ich to minimum 2 tygodnie czasu. Z pomocą przyszła Luba- niezwykła to osoba. Pełna pozytywnej energii w niesieniu pomocy innym, spokojna i uśmiechnięta. Bardzo mi wtedy pomogła. Zaczęła energicznie działać i dowiedziała się, że tego samego dnia wieczorem wylatuje z Jakucka samolot transportowy do Magadanu. Dodzwoniła się do Salezjanów, którzy zawieźli je do samolotu i po dwóch dniach oczekiwania byłem gotów do powrotnej podróży do domu. Włodek wyruszył kilka dni przede mną. Proponował mi, że zaczeka na mnie, ale podziękowałem mu i odmówiłem. Nawet normalnie ze sobą rozmawialiśmy przez parę dni pobytu w Magadanie, więc po co miałoby się to zepsuć? Stwierdziłem że na trasie na pewno byśmy się nie dogadali. Jechałem spokojnie, trasę znałem już bardzo dobrze, byłem świadomy jakiego wysiłku wymaga jej pokonanie i czego się mogę spodziewać. Powrót mijał szybciej niż droga do Magadanu. Odwiedziłem Andrieja i oddałem mu jego oponę, spotkałem Polaka mieszkającego na stałe w Kanadzie, który wraz z grupą botaników badał syberyjską roślinność. Dotarłem do Jakucka, gdzie zostałem serdecznie przywitany przez Ojców Salezjanów. Poznałem tam wówczas dziewczynę - Ekaterinę, która świetnie mówiła po Polsku. Powiedziała mi, że studiowała w Polsce i ma tam wielu znajomych. Bardzo długo rozmawialiśmy, wieczorem przygotowała przepyszne bliny (naleśniki) - w życiu takich nie jadłem. W Jakucku wymieniłem olej w motocyklu i zrobiłem ogólny przegląd - wszystko działało bez zarzutu. Amortyzator ociem nieharoszy, ale silnik palił i kółka się kręciły. Następnie udałem się do Ałdanu. W czasie jazdy momentalnie się zachmurzyło. Dwadzieścia kilometrów przed Ałdanem zaczął padać syberyjski deszcz. Droga ( przed miastem było kilka kilometrów asfaltu) momentalnie zmieniła się w rzekę, nie widziałem praktycznie nic. Ujechałem kilka kilometrów i zatrzymałem się na przystanku autobusowym, byłem przemoknięty do suchej nitki. Nigdy wcześniej nie widziałem takiej ilości wody spadającej z nieba. Krople deszczu „kuły” mnie po całym ciele, motocykl momentalnie się wymył. Tego dnia dostałem w kość. Nocowałem w hotelu, którego właścicielką była znajoma od Ojca Józefa z Jakucka. Byłem 500 km od „cywilizowanej” Części Rosji. Z Ałdanu wyruszyłem ok. 7 rano. Około południa zatrzymałem się w przydrożnym sklepie, aby zrobić zapas jedzenia. Zobaczyłem nadjeżdżającego z przeciwka motocyklistę, pomachałem mu ręką i się zatrzymał. Był to Amerykanin Dough z Alabamy, który podróżował po świecie Harleyem. Harleyem do Magadanu? Tak, nie wprowadzam nikogo w błąd. Początkowo nie chciałem uwierzyć, że to właśnie ta marka, ale gdy bliżej się przyjrzałem nie miałem wątpliwości. Dough przerobił w nim wszystko- zawieszenie, koła, napęd lampy i wiele innych rzeczy tworząc duże enduro. Jak mi nadmienił, chciał pokazać, że Harleyem można dotrzeć wszędzie- póki co udawało mu się. Przemierzył Afganistan, Kazachstan, Pakistan i miał jechać do Mongolii, ale zabrakło mu jakichś papierów na granicy, więc zdecydował, że pojedzie do Magadanu. Była to jego czwarta podróż po Rosji (wcześniej jeździł starym zabytkowym motocyklem Indian) i stwierdził, że bardzo lubi ten kraj. Bardzo pozytywnie nastawiony człowiek, promieniowało z niego dużo dobra i widać było, że stan bycia w podróży to całe jego życie. Po rozmowie z Dugiem dotarłem do miejscowości Skoworodino. Skończyły się kamienie i dziury, których miałem dosyć. Z jednej strony się cieszyłem, że to już koniec wzmożonego wysiłku podczas jazdy, ale z drugiej strony czułem , że będzie mi tego brakować- miałem tam przygodę życia. I jechał długo i szczęśliwie Następnie było już „z górki”. Odwiedzałem po kolei wszystkie miejsca, w których gościłem wcześniej. W drodze z Czity do Ułan- Ude spotkałem Monaha z Irkucka. Jechał ze swym kolegą do Władywostoku. Podziękowałem mu za wszystko, co zrobił dla mnie i Damiana, powiedziałem mu o stacjach benzynowych po drodze, noclegach itp. Zapewnił mnie, że mam nocleg w Irkucku i jak będę czegokolwiek potrzebował, to mam do niego dzwonić. W dalszej części trasy nawijałem kilometry ciesząc się wolnością i widokami zachodniej Syberii. Zmodyfikowałem trasę- nie jechałem na Perm, tylko do Ufy i potem dalej na Samarę, aż wreszcie dotarłem do Kurska. Tam zrobiłem sobie dzień odpoczynku, zwiedziłem miasto, m.in. Arkę, gdzie stoją łuki triumfalne, pomnik marszałka Żukowa oraz czołgi, które brały udział w największej bitwie pancernej drugiej wojny światowej. Następnie dotarłem do Charkowa, na cmentarz ofiar totalitaryzmu. Pomodliłem się przez chwilę, zrobiłem kilka zdjęć. Atmosfera miejsca podniosła- podobna do tej w Katyniu. Moja wizyta w Charkowie zbiegła się z obchodami dwudziestolecia niepodległości Ukrainy. W całym mieście panowała świąteczna atmosfera, a w centrum miasta przy pomniku Lenina wieczorem miał się odbyć koncert. Nie zaszczyciłem tego wydarzenia swoją obecnością, ale obejrzałem sobie na żywo w telewizji - dużo ludzi, dr. Alban na scenie, potem chyba fajerwerki. Nic nadzwyczajnego, ale piękne było to, że Ukraińcy się cieszą. Kolejnego dnia byłem już w Kijowie. Znalazłem dość tani hotel na obrzeżach miasta, a następnego dnia je zwiedziłem. Kijów jest piękny, duży i bogaty- nasza Warszawa niestety wymięka. Z całą stanowczością stwierdzam, że jest to nowoczesne europejskie miasto. Duże wrażenie wywarło na mnie metro (ruchome schody w tunelach których końca nie widać), a także rzeka Dniepr, Ławra Kijowksa i inne rzeczy, które zobaczyłem. Po dniu zwiedzania dotarłem do Lwowa, gdzie spotkałem się z moimi przyjaciółmi z XI Rajdu Katyńskiego(Prezes, Darek, Fajer, Czarny i inni). Poopowiadałem im trochę o Syberii, zwiedziłem Lwów, a przy wieczornym ognisku pojadłem i pośpiewałem stare polskie patriotyczne pieśni. Kolejnym dniem był 29 sierpnia. Szczęśliwie cały i zdrowy dotarłem do Tychów. „Syberia uczy pokory”- w czasie podróży bywa ciężko i odechciewa się wszystkiego. W momentach załamania powtarzałem sobie, że ci którzy harowali w łagrach mieli jeszcze gorzej- to dodawało otuchy. Warto tam pojechać, by przekonać się, że są na tym świecie ludzie życzliwi i pomocni, że pieniądze to nie wszystko, że można żyć inaczej i być szczęśliwym. Jadąc tam miałem całkowicie inne wyobrażenie o Rosji jako takiej- bandyci, dzicz, zacofanie, bieda. Wiele z tych rzeczy okazało się stereotypami. Bandyci mnie nie napadli, ludzie żyją w cywilizowanych warunkach (w każdej Syberyjskiej wiosce w jakiej byłem można rozmawiać przez telefon komórkowy!), a biedy jest dużo, lecz nie wszędzie. Bo są dwie Syberie: okrutnie bogata w mieście i biedna na wsiach. Dobrze było pobyć ponad miesiąc samemu ze sobą, nie prędko będzie mi to dane ponownie, chociaż pewne plany mam. Chciałbym podziękować wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób mnie wspierali, tym którzy się za mnie modlili. Szczególnie mojej rodzinie, dziewczynie (już narzeczonej!) i koledze Mirkowi- zawsze będziesz PREZESEM. |
10.03.2012, 20:57 | #109 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Garwolin
Posty: 1,637
Motocykl: RD07A
Galeria: Zdjęcia
Online: 6 miesiące 1 tydzień 5 dni 3 godz 46 min 43 s
|
Olek, gratuluję i wyprawy i ciekawego jej opisu. Widać z niej, że wróciłeś bogatszy doświadczeniem tak na drodze, jak w kontaktach z ludźmi. Niektórych przygód nie zazdroszczę, ale silnych ludzi los nie oszczędza.
|
10.03.2012, 22:19 | #110 |
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Warszawa-Wesoła
Posty: 132
Motocykl: RD07
Online: 2 tygodni 6 dni 3 godz 24 min 48 s
|
po przeczytaniu tej relacji siedziałem przez jakiś czas w ciszy w pokoju próbując zebrać myśli.
1 lipca ruszamy razem z Grandą w tą samą trasę. Mam nadzieje ,że tak jak wy będziemy mogli mieć podobne wrażenia po wyprawie. Dzięki!
__________________
no to jazda |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Smak Porto [Wrzesień 2011] | lena | Trochę dalej | 131 | 24.07.2014 15:53 |
Krym po raz pierwszy, wrzesień 2011 | mikelos | Trochę dalej | 50 | 04.12.2013 15:58 |
Maroko kameralnie [Wrzesień 2011] | kajman | Trochę dalej | 3 | 21.09.2011 23:14 |
Bałkany, zahaczając o Albanie – nasza pierwsza wyprawa [Wrzesień 2011] | tedix86 | Trochę dalej | 3 | 21.09.2011 00:27 |