08.09.2015, 23:07 | #101 |
Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Piastów
Posty: 225
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Online: 4 dni 2 godz 23 min 48 s
|
45. PTSD - Izrael
30 sierpnia Wszystko się toczy w mocnym napięciu. Prom do Turcji. Mega ważny. Prawie jak Sudan/Egipt. Miałem do przejechania właściwie cały Izrael. Dokładnie z Eljat to Hajfa. I jeszcze ta tocząca się wojna. Pisałem kilka postów na Lonely Planet z pytaniami o możliwość przejazdu przez Izrael właśnie i to, co otrzymałem w odpowiedzi nie było specjalnie zachęcające. Generalnie zamieszczony komentarz miał wydźwięk w stylu: ''Jeśli Ci życie miłe, to do Izraela nie jedź''. Jak nie tu, to gdzie? Do Syrii? Też mi rada! Wczoraj wieczorem mogłem jeszcze popatrzeć na mijanych ludzi i rzeczywiście stan wojny w Eljat odznaczył swoje piętno. Przeciętny Izraelczyk wygląda następująco: krótkie spodenki, t-shirt, japonki na stopach, przewieszony ręcznik i kierunek plaża. Wieczorem klub i impreza do rana. W naszym motelu też się nieźle działo. Z korytarza dochodziły dźwięki ostrej balangi. To chyba sposób na odreagowanie PTSD (Post-Traumatic Stress Disorder), czyli zespołu stresu pourazowego. Ja sam byłem w stresie. Wczoraj w TV pokazywali, że Palestyńczyk rzucił kamieniem. Wracając do głównego wątku, czyli jazda. W ogarniętym wojną Izraelu była bardzo...przyjemna. Relaks jakiego dawno już nie doświadczałem. Widać, że wszystko jest tu na wyższym poziomie w porównaniu do Egiptu na przykład. Drogi równe i gładkie. Te lokalne to dwa pasy w jedną i dwa pasy w drugą stronę. Jak autostrada. Stacje benzynowe czyste i wyglądające jak nowe. Kierowcy jeżdżą jakby respektowali przepisy ruchu drogowego. Poczułem się pewniej na drodze. Jechałem wzdłuż granicy z Jordanią, więc odległość do Gazy to łochochoooo... i trochę jeszcze. Kamienie tak daleko nie latają. P1050134.jpg P1050139.jpg P1050140.jpg P1050141.jpg P1050142.jpg Sam się sobie zadziwiłem. Jak już wsiadłem na moto w Eljat, tak zszedłem z niego w Hajfa. Zrobiłem tylko krótką przerwę higieniczną, a poza tym...jazda, jazda. Dokładnie nie sprawdzałem, ale myślę, że około drugiej po południu byłem na miejscu. Chyba gdzieś w nieświadomości wzięło górę ciśnienie na chęć przedostania się na ''stały ląd''. Pewnie dlatego tak dociskałem na motku. Niewiele to zmienia, bo i tak dopiero jutro ładuję moto na prom, ale przynajmniej wiem, że jestem na miejscu. P1050158.jpg Najechane 430km Eljat - Hajfa Temp. 33st.C
__________________
http://myaforadventure.blogspot.com/ |
08.09.2015, 23:12 | #103 |
Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Piastów
Posty: 225
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Online: 4 dni 2 godz 23 min 48 s
|
46. Motocykl na promie do Iskenderun
31 sierpnia Właśnie pojawiły mi się pierwsze refleksje dotyczące mojej podróży. Czym właściwie jest? Najbliżej mi do poznawania nowych miejsc i ludzi. Tak, to przede wszystkim. Byłem bardzo ciekaw Afryki, jako kontynentu bardzo różnego od Europy przecież. Nie nastawiałem się specjalnie na jakiś konkretny kraj. Patrzyłem bardziej pod kątem miejsc, które można po drodze zobaczyć. Czasami bardziej, czasami mniej turystycznych. I to się na pewno udało. Będę długo pamiętał słonie w naszym campie w Zambii, czy memorial w Rwandzie i goryle oczywiście też. Jeśli kiedyś uda mi się wrócić nad Jezioro Malawi będzie super. Jazda bezdrożami, gdzieś w Tanzanii...tak, to te miejsca zostaną ze mną na zawsze. Pewnie wrócę jeszcze do tego tematu w podsumowaniu całej wyprawy. Spotkani ludzie? Szkoła w Zambii, ''Huk'' w Meru, ''kolorowe'' dzieciaki podbiegające, kiedy tylko się gdzieś zatrzymamy i wielu innych, z którymi udało mi się spędzić czasami tylko krótką chwilę. Klimaty afrykańskie? ''One Million Stars Hotel'' i noce pod kocem z gwiazd. Zielona Etiopia i pustynny Sudan. Ech...długo bym jeszcze mógł opowiadać. Ta podróż to nie tylko zabawa, ale także kryzysy podczas walki z pojawiającymi się trudnościami. Prom Sudan-Egipt przykładowo, czy jazda w stronę Taba, żeby wyrobić się w czasie na następny prom. Nie są to łatwe chwile, kiedy pojawia się niepewność następnego dnia. Jest to czas na prawdziwy sprawdzian zaradności, szukania możliwości i podejmowania niestandardowych decyzji. W takich momentach, a było ich wiele, nie myślałem, jaką dzisiaj fotę ustrzelę i jakąż fascynującą przygodę przeżyję. Myślałem bardziej, jak przeżyć i na nowo się zorganizować, żebym mógł jechać dalej. Nie było mi w tych momentach do śmiechu, a wręcz odwrotnie. Dużo też dzieje się po stronie organizacyjnej. Szukanie noclegów, organizacja jedzenia, wizy, pieczątki, pozwolenia, rejestracje. Samo się nie zrobi, a kosztuje czas i energię. Nie raz dojeżdżałem do noclegowni totalnie złachany, a tam: ''Passport, money, waiting...srajting''. Ręce opadają. I oczywiście motocykl. Jest takie powiedzenie: ''Moto tak Cię zawiezie, jak o niego zadbasz''. Przyjąłem wersję, że przegląd stanu technicznego moto robiłem codziennie: opony stan i ciśnienie, płyny, poziom oleju, światła itd. Dobrze już. Na podsumowania przyjdzie jeszcze czas. Tak mnie chyba naszło, bo mam poczucie, że pewien rozdział się zamyka. Jutro finalnie...mam nadzieję. Teraz trochę o załadunku na prom dla tych, którzy kiedyś może będą tędy jechali. Skorzystałem z usług agencji. Nie, nie tej...tylko Tiran Shipping. I przyznam, że bardzo sprawnie wszystko poszło. W agencji pojawiłem się rano, nie wieczorem, a tam czekały już dwie miłe Panie, które w od razu zajęły się obsługą. Oddałem się w ich ręce. Znały się na rzeczy i zrobiły kawał dobrej roboty. Potem pozostało mi już tylko zapłacić za usługę i wyszedłem po jakiejś godzinie uszczęśliwiony jak... Zgodnie ze wskazówkami odnośnie poruszania się po porcie: - podjechałem moto do bramki nr 10, gdzie czekał na mnie permit na wjazd - chwilę później pojawił się delegat agencji i za rękę zaprowadził do celników, odprawa była krótka, nawet nie sprawdzali co mam w kufrach - potem, piętro wyżej, inny Pan wystawił pozwolenie na wjazd na prom - uiściłem w tym samym budynku opłatę portową - podążając za delegatem agencji podjechałem dokładnie do promu, gdzie trwał wyładunek TIR'ów, trochę czasu to zajęło, godzina, może dwie - wjechałem moim moto na wskazane miejsce, zabezpieczyłem go pasami i...tyle Prom nie zabiera pasażerów, więc kupiłem bilet z Telavivu do Adana w Turcji. Stamtąd będę miał do przejechania około 130km busem i wyląduję w Iskenderun. A tutaj następna agencja. Dostałem namiary od Pań z Tiran S. Podobno też robią dobrze...swoje usługi. DSC_0331.JPG
__________________
http://myaforadventure.blogspot.com/ |
08.09.2015, 23:20 | #104 |
Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Piastów
Posty: 225
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Online: 4 dni 2 godz 23 min 48 s
|
47. Na ''stałym lądzie'' - Turcja
01 września Ale data. W Polsce zaczyna się rok szkolny, a ja tutaj. Tutaj znaczy w Turcji, dokładnie w Iskenderun. Świat się kurczy. Wczoraj Izrael, a dzisiaj...to dzisiaj i inne miejsce. Wrócę jednak do wczoraj jeszcze. Wrzuciłem post i zastanawiałem się co dalej? Jechać do Telavivu, a może zostać w Hajfa? Finalnie jednak pozostała wersja Hajfa i chyba dobrze się stało. Siedziałem sobie przy kawie w guesthausie i sprawdzałem różne koncepcje powrotu. Jak zwykle w tego typu miejscach ruch jest duży. Ktoś właśnie wyjeżdża, a inny ktoś w tym momencie szuka czegoś do spania. Wydawało mi się, że przy recepcji widziałem kogoś w motocyklowym ubraniu. Ale może mi się wydawało. Minęło kilkanaście minut i jednak nie. Nie wydawało mi się, tylko rzeczywiście był to motocyklista i...motocyklistka. Zerwałem się ze swojego miejsca zaciekawiony, podszedłem bliżej i rzuciłem ''cześć''. Tylko tyle na początek, bo przecież wiem jak to jest. Kiedy przyjeżdżałem złachany do lokum, myślałem tylko o tym, żeby zrzucić ciuchy i wziąć prycho. Rozmowy w stylu: ''A jak, a kiedy, a dokąd'' to nie ten moment. Minął jakiś czas, spotkaliśmy się w kuchni i tu zaczęły się pierwsze rozmowy. Dwójka Niemców. On i ona. Trochę informacji na początek i znowu wróciłem do swoich spraw, bo przecież właśnie szykowali sobie jedzenie. Za to wieczorem spotkaliśmy się znowu. Tym razem na dłużej relaksując się przy piwie. Chyba sobie przypadliśmy do gustu, bo dużo czasu zajęła nam rozmowa o podróżach. Oni tak sobie jeżdżą już rok po całej Afryce. Sprzedali wcześniej mieszkanie i za te pieniądze objeżdżają świat. Wyglądali na 55+ i przyznam się, że byłem totalnie zaskoczony. Niemcy, poukładani, przewidywalni i stabilni? Taką mamy o nich opinię? A tutaj...taka jazda. Reiner wspomniał tylko coś, że przeszedł poważną chorobę i widać było na jego twarzy, że gdy wraca wspomnieniami do tych chwil nie jest mu łatwo. Smutek, ale zaraz potem radość z tego, że jest tu, gdzie jest i realizuje swoje marzenia. I tak czas sobie płynął leniwie, a rozmowa rozkręcała się w najlepsze. ''Izi, czy kojarzysz Iziego''? Jasne, że kojarzę. Nie poznałem osobiście i już nie poznam, ale wraz z Samborem zainspirowali mnie do jazdy na wschód. Reiner miał to szczęście, że go spotkał na jednym ze zlotów Africa Twin. I Sambora też. Zeszliśmy na temat zlotu ku pamięci Iziego. Impreza zrobiła się sławna i chyba zaczyna zataczać szersze kręgi. W Europie na pewno. To cieszy. ''To co? Umówieni? Na zlocie''? Umówieni. P1050165.jpg P1050167.jpg Jeszcze tylko zostały nam namiary do wymiany. Dostałem od Reinera naklejkę z adresem ich road book'a. Patrzyłem, oglądałem i jakoś znajomo wyglądała. Gdzie ja ją widziałem? No gdzie? Wiem. Na szybie, w samochodzie Kamala. I jeszcze na drzwiach u celnika na granicy Sudan-Egipt. Wszystko stało się jasne. Jak już wspomniałem, jestem w Iskenderun. Droga była bardzo łatwa i przyjemna. - Najpierw pociągiem z Hajfa do Telavivu. Trzeba to przyznać, że choć to pociąg lokalny, daleko nam jeszcze. Czysto i pachnąco, internet, gniazdka do prądu i nawet działające. Oj...Intercity może się uczyć. Czas jazdy 1,5h. - Lotnisko w Telavivie. Wysiadłem z pociągu i zmierzałem w kierunku terminala, ale nie dana mi była łatwa ścieżka. Przed drzwiami głównymi STOP i wywiad: co, gdzie, z kim i dlaczego? Wreszcie mogłem iść dalej, do odprawy, ale też nie dane mi było. STOP i znowu wywiad, tylko jeszcze pogłębiony. Pytanie: ''Dlaczego zajmuję się szkoleniami? Jaką szkołę skończyłem''? Syto. Shit! Muszę się zastanowić, tak na wszelki wypadek, ile zjadam ziaren ryżu na obiad i gdzie się tego nauczyłem? A samo lotnisko? Poziom światowy absolutnie. Internet wszędzie for free. Szczęśliwie samolot sprawnie przeniósł mnie do Istambułu. Czas przelotu 1,5h. - W Istambule 2h przerwy w oczekiwaniu na następny lot. Z Istambułu samolotem do Adana. Zasnąłem zwinięty w kłębek. Rząd trzech foteli w samolocie był wyłącznie mój. Czas przelotu 1,5h. - A już w Adana poszukałem Bus Terminal i ruszyłem autobusem do Iskenderun. Autobus mnie pozytywnie zaskoczył. Pan serwuje kawę, herbatę i soki jak w samolocie. A jak komuś się nudzi to może sobie włączyć film, ponieważ w fotelach wmontowane są monitory TV. Brawo! Czas przejazdu 2h. I tak oto, startując z Hajfa o 8 rano, byłem o 9 wieczorem w Iskenderun. Jutro z portu odbieram moto. Radość. P1050170.jpg P1050175.jpg P1050185.jpg P1050187.jpg
__________________
http://myaforadventure.blogspot.com/ |
08.09.2015, 23:27 | #105 |
Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Piastów
Posty: 225
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Online: 4 dni 2 godz 23 min 48 s
|
48. Trzynasta, w samo południe - Turcja
02 września Teraz to naprawdę poczułem. Ostatni rozdział afrykańskiej opowieści. Z jednej strony cieszę się, że już za dwa, trzy dni będę w domu. Z drugiej jednak strony, Afryka coś w sobie ma. Zaczynam tęsknić? Hmm... Czegoś zaczyna brakować? Dziwne uczucie. Słabo dzisiaj spałem. Budziłem się kilka razy, a na zegarku 4 rano, 4.40...5.50. Wreszcie ruszyłem do portu, a w zasadzie do agencji, która miała pomóc w wydobyciu motocykla. Punkt 09.30 zameldowałem się w Turman Shipping Agency i...czekam, czekam, czekam. Przed 11.00 pojawił się umyślny, który miał mnie przeprowadzić przez procedury celne i portowe. Nie wdając się już w niuanse, wszystko absolutnie sprawnie poszło. Może końcówka mogła być sprawniejsza, ale poza tym ok. Pisząc końcówka mam na myśli godzinę 12.00. Miałem wszystkie papiery gotowe i tylko, niestety celnicy zaczęli przerwę obiadową. Obiad, wiadomo, rzecz święta. I tak do 13.00 kiblowałem przy ich budce, a oni w tym czasie... DSC_0343.JPG DSC_0338.JPG DSC_0336.JPG 13.00! Jakaś magiczna godzina. Wsiadłem na moto i wyjechałem za bramę portu z ogarniętymi wszystkimi formalnościami. Tak, teraz to naprawdę poczułem. Zero promów i wreszcie jestem niezależny. Jeszcze tylko tankowanie i ruszyłem w trasę. W zasadzie interesowały mnie wyłącznie przejechane kilometry. Ktoś mógłby zapytać: ''Ale dokąd tak się śpieszysz''? Czy się śpieszę? Niekoniecznie, ale chętnie bym sprawnie do domu dojechał. W Turcji już byłem kilka razy i nie nam specjalnej potrzeby, żeby coś dodatkowo zwiedzać. Tak samo z Bułgarią i wszystkim, co po drodze do Polski. A też ta wyprawa, to była afrykańska przygoda, która wraz z przekroczeniem Kanału Sueskiego zmierza ku nieuchronnemu końcowi. Zatem? Sprawny dojazd. Tego potrzebuję. Od momentu, kiedy wsiadłem na GS'a na stacji benzynowej w Iskenderun, do pierwszego pit stopu przewinęło mi się pod kołami prawie 400km. Sam nie wiem, jak to się stało? Jakieś tajemne pokłady energii mi się uruchomiły, a nie jechałem specjalnie szybko. Trzymałem równe tempo, 120-130km/h, na tureckich autostradach i jakoś samo szło. Godzina była niespecjalnie późna, a ja w pełni sił, więc...pojechałem dalej. Za Aksaraj zatrzymałem się jeszcze raz. Zobaczyłem jezioro. Takie jezioro pamiątka bym powiedział. Kilka lat wstecz, właśnie przy tym jeziorze zatrzymaliśmy się na foty, podczas jazdy do Kapadocji i dalej dookoła Morza Czarnego. Pozdrawiam Mirka, z którym wtedy jechaliśmy. Znowu dreptałem po soli i robiłem foty słonego jeziora. P1050193.jpg P1050194.jpg P1050196.JPG P1050199.jpg P1050200.jpg P1050204.jpg P1050211.jpg Najechałem jeszcze kilkadziesiąt kilometrów i tuż przed Ankarą zacząłem szukać jakiegoś noclegu. Pierwszy hotel...drogo. Drugi...jeszcze gorzej, a czas mi umykał. Powoli zaczęło się ściemniać. Do Ankary nie chciałem się pakować, więc spojrzałem na mapę w poszukiwaniu jakiejś alternatywy. Gerede! Gerede...Gerede...Gerede? Coś mi to mówi. Wiem! Przecież rok wcześniej byliśmy tam z Pawłem i Korkiem. Znam hotel. Może podłej jakości, ale łóżko mają. Mogłem kręcić się po okolicy i stracić godzinę w poszukiwaniu czegoś sensownego, albo za godzinę być na miejscu. To przecież ''tylko'' 100 kilometrów stąd. Ruszyłem dalej. Jakiś taki dzień wspomnień mi wyszedł. Najpierw słone jezioro, potem Gerede. A co jutro? Haskowo? Lekką nocką dojechałem do Gerede i znalazłem dość łatwo hotel. Tylko nie ten, co ostatnio. I nie w centrun Gerede tylko w zupełnie innym miejscu. Warto jednak było się spiąć jeszcze trochę na koniec. Do Wa-wy około 2400km. Dwa? Trzy dni? Najechane 730km Iskenderun-Gerede Temp. 34st.C
__________________
http://myaforadventure.blogspot.com/ |
08.09.2015, 23:30 | #106 |
Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Piastów
Posty: 225
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Online: 4 dni 2 godz 23 min 48 s
|
49. Płyny i węglowodany - TUR-BUL-SRB
03 września Dostałem świra na jazdę. I dlatego wiem, że muszę uważać, żeby fantazja nie zwyciężyła ze zdrowym rozsądkiem. Wiedziałem, że będę wyjeżdżał wcześnie rano i podpytałem w guesthausie, czy może jakiś suchy prowiant by mi sprawili w postaci sandwicha przykładowo? Sprawili. Buła nie na raz do zjedzenia wypełniona warzywami i wędliną. Na rano była w sam raz, wziąłem dwa kęsy, a resztę zbunkrowałem na dalszą część drogi. Rano 06.15 odpalałem ''Gienka'' (od GS'a) i jazda. Znowu równo, 130-140km/h (trochę mocniej niż wczoraj) i pit stop na tankowanie co 400km. Nie ma lekko. Zrobiłem jednak pewną zmianę w porównaniu do dnia wczorajszego. Niezależnie od tego, czy jestem głodny, czy nie? Chce mi się pić, czy nie? Narzuciłem sam sobie swego rodzaju reżim. Uzupełniam płyny i jem coś, co wygląda jak jedzenie. Wrzucam w siebie węglowodany i jak się da, coś w postaci białka. Cola i baton, czyli cukry odpadają, jako danie główne. Jednak czeka mnie do przejechania długi dystans i jakoś trzeba funkcjonować. Po dwóch godzinach jazdy zacząłem wpinać się do Istambułu. Wszystko stoi o tej porze. Jazda samochodem? Gratuluję wytrwałym. Moto, to co innego. Próbowałem się przeciskać środkiem jak w Wa-wie, ale tutaj nie ma na to szans. Spojrzałem w prawo i śmignął mi przed oczami gość na skuterze. Pas awaryjny. Tam trzeba się przecisnąć. Tak to można jeździć! Aczkolwiek w pewnym momencie wyłonił się przede mną policjant. I nic... Brak reakcji na moto jeżdżące pasem awaryjnym. Za to samochody nie miały na niego wstępu. Tak to można jeździć! Chyba dzięki temu zjawisku mogłem sprawnie wyjechać z Istambułu. P1050212.jpg P1050216.jpg Przed granicą z Bułgarią zrobiłem krótki pit stop i znowu - ''płyny i węglowodany''. Granica totalny luz. Przejechałem obok kolejki samochodów. Machnąłem tylko paszportem i tyle. Jadąc przez Bułgarię zobaczyłem znajomy kierunkowskaz. ''Haskowo''. Zatrzymałem się na chwilę. Miałem pokusę, żeby odbić na lewo i odwiedzić stare kąty. Taki wspomnień czas i czar zarazem. Spojrzałem na zegarek. Była trzynasta. Niesamowity zbieg okoliczności. Ro temu. Właśnie o trzynastej stąd wyjeżdżałem. Może to jakiś znak, żeby jednak jechać dalej? Tak zrobiłem. Znam dość dobrze tę trasę, bo już nią jechałem rok temu, więc pojechałem przez Serbię, bo szybciej i łatwiej. Niby krócej jest przez Rumunię, ale drogi i ruch jest o wiele większy. Wszystkie granice przekraczałem łatwo. Niestety w Serbii złapał mnie deszcz. Spojrzałem przed siebie. Znikąd nadziei. Przede mną tylko ciężkie ołowiane chmury. Minąłem Belgrad i zaczęło robić się coraz gorzej. Deszcz i zimno, a ja czułem, że powoli ciało domaga się odpoczynku. Zjechałem więc do Novi Banovci i złapałem pierwszą miejscówkę, jaką udało mi się wypatrzeć. Potrzebowałem snu. Najechane 1300km Gerede - Novi Banovci Temp. Turcja 34 st.C, 22 st.C w UE
__________________
http://myaforadventure.blogspot.com/ |
08.09.2015, 23:32 | #107 |
Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Piastów
Posty: 225
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Online: 4 dni 2 godz 23 min 48 s
|
50. Powrót do domu
04 września Tak. Wróciłem do domu po 50 dniach podróży. Na podsumowanie przyjdzie jeszcze czas i pewnie potrzebuję chwili, żeby spojrzeć na wyprawę z dystansem. A póki co? Płyny i węglowodany oraz równa jazda. Taki był kolejny dzień. Bardzo wcześnie ruszyłem z Serbii. Było kilkanaście minut po piątej. Miałem nadzieję, że pojadę na sucho, a tu? Deszcz. Od samego początku wystartowałem we wdzianku. Tyle, że tym razem zaczęło robić się jaśniej, a nie odwrotnie. Nawijałem kilometr za kilometrem. Z mapy wynikało, że do domu pozostało mi około 1100km do przejechania. Dużo? Mało? Pojęcie względne. Trudno przewidzieć na 100%, czy uda się taki dystans przejechać motocyklem, czy nie? Za dużo zmiennych, a najważniejsza z nich to jednak pogoda. I tutaj szczęście się do mnie uśmiechnęło. Po przejechaniu 100km przejaśniało i mogłem pozbyć się wdzianka. Jednak to duża ulga. Zatrzymałem się na granicy serbsko-węgierskiej, żeby zrobić kilka ujęć. Znowu pojawił mi się wątek wspomnieniowy. Przecież rok temu, w tym samym miejscu skręciłem kilka kadrów z powrotu z Iranu. Tylko godzina była inna. Rozejrzałem się dookoła i zauważyłem autostopowiczów. Coś mnie tknęło. Podjechałem bliżej, zagaiłem. Skąd są? Oczywiście z Polski. Właśnie wracali z Istambułu. Gratulacje! Można jeszcze podróżować w wersji low cost. Wystarczy trochę determinacji i chęci poznawania świata. A ja, cóż? Pomknąłem dalej kierując się na Miszkolc, żeby tędy wjechać na Słowację. Wszystko sprawnie. I to bardzo. Sama Słowacja i przejazd zawsze mnie rozczula. Tylko sto kilkanaście kilometrów do jazdy. Zawsze mam takie wrażenie, że oto następny kraj ''zdobyłem'' i to w bardzo łatwy sposób. Wreszcie zobaczyłem to, co chciałem zobaczyć. Znak oznajmiający, że jestem w Polsce. Poczułem jakąś ulgę i wziąłem głęboki oddech. Teraz to już naprawdę końcówka. Coś się realnie kończy. Było około godziny 15.00. Do przejechania pozostało mi 360km. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że chyba jednak dzisiaj dojadę. Ruszyłem z granicy i...objazd. Oj! Mój optymizm trochę został nadszarpnięty. Jakoś tak mi wyszło, że pojechałem przez Nowy Sącz i dalej w kierunku Kielc. W Nowym Sączu koszmarne korki. Jak w Kampali? Tak sobie pomyślałem. A może, jak po prostu w Polsce? Jeszcze tak wyjdzie, że dzisiaj jednak nie dojadę. Jeśli zacznie padać deszcz i dopadnie mnie zmęczenie to koniec jazdy. Ale na szczęście pogoda mi pomagała. I tak sobie gnałem polskimi drogami. Mijałem kolejne miasta i zmagałem się z ruchem ulicznym. Złapała mnie przedziwna refleksja. Bardzo już chciałem wracać do ''moich miejsc'', a to co mijałem to takie nie ''moje''. Pomimo trudów podróży to, co zostawiłem za sobą było już po części ''moje''. Hmm...zadziwiające uczucie. Rozwojowy temat. Aż wreszcie dojechałem do ''mojego'' miejsca. Do domu. Przystanąłem. Rozejrzałem się dookoła i wziąłem głęboki oddech. Tak. To już koniec drogi. Hmm...Tylko, gdzie się droga kończy, a gdzie zaczyna? Najechane 1130km Novi Banovci - Piastów P1050218.jpg
__________________
http://myaforadventure.blogspot.com/ |
09.09.2015, 00:16 | #110 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Dzięki za tyle czytania!
Muszę się spytać : udało się spotkać z Reinerem na Izi Meetingu?
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
O tym, jak zachód pojechał na wschód i co z tego wynikło… | jagna | Polska | 134 | 13.12.2020 21:10 |
Z zachodu na wschód 2013 | Nemo96 | Umawianie i propozycje wyjazdów | 7 | 05.05.2013 09:34 |
Wschód Polski | Bartasso | Przygotowania do wyjazdów | 17 | 19.04.2012 22:14 |