11.07.2019, 23:27 | #121 |
Mam, mam, mam tez pare zdan do dodania Ale to jutro rano, napiecie rosnie.
|
|
12.07.2019, 10:29 | #122 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Chłopaki, mała prośba o linkowanie fot, zamiast wstawiania załączników.
Wtedy są one lepiej widoczne, a przede wszystkim nie tylko dla zalogowanych z góry ślicznie dziękuję
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą |
12.07.2019, 10:38 | #123 |
Moderator
|
A może jednak lepiej wrzucać na serwer forum?
Bo np. nie widać wszystkich Twoich zdjęć, co już wcześniej sygnalizował Wojtekk
__________________
Wreszcie mam swój kawałek szczęścia w całym tym gównie dookoła |
12.07.2019, 10:46 | #124 |
Zarejestrowany: Nov 2012
Miasto: Ze wsi jestem w ZMY
Posty: 2,742
Motocykl: Hunter Cub
Online: 7 miesiące 2 dni 18 godz 53 min 5 s
|
|
12.07.2019, 11:23 | #125 |
Dzien Czwarty? To już? Oj, ciężki to był poranek, bardzo ciężki. Jak już pisałem, ucieszyło mnie że obudziłem się w namiocie. Do dziś uważam to za spory sukces. Głowa pęka, więc postanawiam wziąć prysznic. A prysznic to nic innego jak beczka z wkręconym zaworkiem i sitkiem, ogrzewana siłą słońca. Więc rankiem woda mocno rześka - stawia na nogi! brrr.
Śniadanko, herbatka, kawka, pakowanko. Chemicals brothers już w blokach startowych. Plan na dziś - dojechać pod sam Mińsk i znaleźć nocleg w okolicy skansenu. Luz, kto jak nie my. Ale znowu czegoś mi brakuje, no tak, butów, hehe. Domyślam się że moi hehe śmieszni koledzy wznieśli się na wyżyny dowcipu i je schowali, tylko gdzie? Szukam i szukam, ale na pomoc przychodzi mi Czarek. Podpowiada gdzie znajdę buty i mówi że to Jagna schowała. Musicie to sobie wyjaśnić chyba Jeszcze sklep, bo każdego suszy i w drogę. Trasa do zamku w Mirze to szybkie szutry po których zasuwamy naprawdę sprawnie. Obejmuję dowodzenie naszej elitarnej grupy, dzięki czemu z radością oglądam w lusterkach tych z tyłu w tumanach kurzu. Bo kurzy sie masakrycznie. Poźniej trasa zmienia się i prowadzi polami, robi się ciekawiej. Prosto z pola wjeżdżamy do miejscowości Mir. Wizyta na stacji i to cholerne tankowanie. Przy takiej grupie ludzi, ten dziwny zwyczaj płacenia wcześniej wprowadza masę chaosu. Zalewam Tenere absolutnie pod korek albo i jeszcze wyżej, a jeszcze zostało 5 litrów dla Novego. A pod ciśnieniomierzem okazuje się, że niektórzy za bardzo wzięli sobie do serca "mniej powietrza w teren" 0,7 w Afryce Novego budzi mój szacun i zdziwienie Pod zamkiem spotykamy całą resztę. Zamek naprawdę piękny, okazały. oglądamy z zewnątrz, w taki upał wchodzenie do środka w stroju enduro i na ciężkim kacu odpada. Leniuchujemy trochę w cieniu, bo ktoś pojechał wymienić dziengi, a Calgon pobiegł na hotdogi. Z tego co wiem, jakości 4, nawet nie pies zmielony razem z budą tylko jeszcze gorzej. Jak zawsze, i tutaj jesteśmy atrakcją. Ludzie robią nam zdjęcia, ale teraz chcą nawet z nami. Pani prosi o fotkę z całą grupą i mówi że pokaże koleżankom z pracy, no spoko, pozdrawiamy Pora na koń, bo do kolejnej gwiazdki na śladzie daleko, a jest to... co? znowu zamek? Kurwa, a to ci niespodzianka Tym razem miejscowość Nieśwież. Droga fajna. Polne drogi, leśne dukty, trochę wertepów, piachów, jest urozmaicenie. W lesie, na dość wyboistej drodze, słyszę nagle ryk i widzę jak Czarek pruje do przodu. Nagle motocykl wyskakuje w górę, Czarek razem z nim i cud że jeszcze trzyma się kierownicy. Jeb, spada na ziemię, hamuje Czarku, co to się właśnie stanęło? - Nudziło mi się, chce mi się spać, postanowiłem odkręcić na maxa. Wybiło go ze sporej dziury. To są te momenty w których żałuje że nie mam kamerki. Lot był piękny, a na pamiątkę Czarek ma mocno skrzywioną felgę z przodu. No teraz już chyba się obudził? Nieśwież okazuje się sporym miasteczkiem. Parkujemy tuż pod wejściem do całego kompleksu parkowego i za moment JAK ZAWSZE odnajdują się wszystkie pozostałe grupy O restauracja! tym razem nie odpuszczę. Tym razem nie będzie jechania na głodnego cały dzień. Siadamy nad wodą, a knajpa kusi nazwą - U Kochanki Novemu się klimat udziela, bo flirtuje z młodą kelnerką. Zamawiamy jedzonko i odpoczywamy. Niestety, jakość jedzenia jest masakryczna. I nie to żebym się czepiał jakoś celowo. No jest zwyczajnie słabo. To już bym wolał zjeść pod sklepem. Ale chcieliśmy trochę posmakować miejscowej kuchni. Ale nie było czego Niedobre, słabiutkie. Nawet rezygnuję z lodów, a w taki upał to u mnie dziwne. To co jedziemy? No jedziemy, do Mińska spory kawałek, tam czeka skansen i trzeba ogarnąć spanie i kolację. Od rana coś mi popiskuje, coś jakby łańcuch. Proszę Wojtka by posłuchał i pomógł w ocenie. No tak jak myślałem, łańcuch napięty jak struna, pozdrawiam pana oponiarza serdecznie Droga z fajnych piaskow w lesie i szuterów, zamienia się w jakiś hardkorowy trial przez krzaki. Niekończące się krzaki. Trasa o tyle ciężka, że cała zarośnięta pokrzywami i krzakami i pełna kolein. I ZERO cienia. Kiedyś te koleiny były pełne błota, w te upały są twarde jak kamień. Wiatrak chodzi jak pojebany, ja już nie mam co z siebie zdejmować, a jechać się da tylko z minimalną prędkością, bo jazda to tak naprawdę celowanie na czuja w pokrzywach w koleinę. Wyjeżdzamy na chwilę z tych pokrzyw, jest las i cień. Przerwa i Wojtek pomaga mi poprawić łańcuch, dobrze że przed wyjazdem podzieliliśmy się z narzędziami i ja zabrałem płaskie klucze. Gupi to ma szczęście I cyk, znowu między burakami, pokrzywy, las, buraki, zboże, pokrzywy. O ule z pszczołami! I buraki, zboże, las.... Przecinamy szeroką szutrówkę i wjeżdźamy na coś co wygląda jak wał przeciwpowodziowy. Ślad zakręca w prawo, jedziemy brzegiem rzeczki i nagle cyk, wskazuje że mamy się znaleźć po drugiej stronie, gdzie jest jakaś wieś. Podjeżdżamy kawałek dalej, jest jakiś bród. cmokamy, oglądamy, no wygląda że da rade. Szynszyla wchodzi dziarsko do wody, badając głębokość. Ja i Wojtek chcemy przejeżdżać, nie jest źle, naprawdę. Reszta nie bardzo. No cholera, przywieźliśmy na Białoruś trochę demokracji, jak większość nie chce to nie. Jedziemy dalej, ale okazuje się, że jesteśmy jakby w delcie tej rzeczki, wg osmanda jedyne drogi to ten bród, albo wyjazd jak wjechaliśmy i nadrobienie drogi dookoła. To co, wracamy? Jadę znowu wałem, wyjeżdzam na szeroki szuter, patrzę w lusterka, jadą za mną, OK, to skręcam w prawo i jakoś tam poszukamy objazdu i dobijemy do śladu. W lusterku widzę tylko białą ścianę kurzu. Okazuje się, że przed nami jest ekspresówka do Mińska, wjeżdżamy na nią i zjeżdzam pierwszym możliwym zjadem w prawo. Zatrzymujemy się w cieniu na poboczu, narada. Dojeżdża reszta, co ich tak mało? A dzie Novy i Szynszyla? Cholera, zgubili się? Dobra, Szynszyla ma osmanda z trasami, Novy na pewno ma jakąś nawigację, w końcu to największy w grupie gadżeciarz My postanawiamy jechać prosto lokalną drogą, ąż dojedziemy do zgubionego śladu. nagle dzwoni telefon. To szynszyla. "Ej, gdzie jesteście? Miałam po drodze jakąś awarię, hamulec się blokował, Novy mi pomagał, ale was zgubiliśmy. Skręciliśmy na tej szerokiej szutrówce w lewo" - To extra, bo my w prawo" - "ale mało tego, za nami zaczęła jechać milicja, zajechali Novemu drogę, zatrzymali go, ja jechałam przed nim kawałek i udałam że nic nie widzę i pojechałam dalej " Już wiem, że ten wyjazd jest pod hasłem "na przypale, albo wcale", ale robi się barwnie. - OK, Ania, my dobijamy do śladu z drugiej strony, jedz wg osmanda do tego skansenu, i tam się spotkamy. Lecimy z Czarkiem, Calgonem i Wojtkiem do śladu i lokalnymi drogami dookoła Mińska i dojeżdżamy pod skansen Dudutki. Chemiczni bracia czekają w cieniu. Za moment dojeżdżą grupa III czyli Jagna, Marysia, Janusz i Rafał. Po chwili jest i Szynszyla. Brakuje Novego. Próbujemy się dodzwonić, telefon milczy i tylko gada coś po niemiecku. Wieczór już blisko, trzeba coś organizować, ale co z Novym. Nagle dzwoni do mnie nieznany numer. To Novy Ej, gdzie jesteście. - No czekamy na ciebie pod skansenem Dudutki. - A gdzie to? Bo moja nawigacja jest do dupy, a jeszcze miałem jazdy z milicją. Wyślijcie mi jakieś namiary smsem. Wysyłam mu pozycję, okazuje się że kawałek ma. OK, reszta się zwija w poszukiwaniu kwatery i ogarnięciu zakupów, ja, Marysia i Janusz zostajemy i czekamy na Novego. Upoważniam Calgona i Czarka by w moim imieniu dokonali zakupów i daję im bilet miejscowego banku narodowego - to była zła decyzja Nadjeżdża Novy, cały w emocjach. Mamy czas, bo póki nie dostaniemy pozycji gdzie mamy jechać, to siedzimy pod drzewkiem, no to opowiadaj... ale nie będę go wyręczał, sam pewnie opowie Dostajemy wiadomość gdzie nocleg. Jedziemy na miejsce, kwatera okazuje się dość bananowa i wręcz onieśmiela wygodami. No nie tak miało być, ale nieważne, ten dzień pełen upału, jazdy w krzaczorach i piachu każdemu dał się ostro we znaki. Pytam chłopaków czy zrobili zakupy. No jak nie, jak tak, ale coś na kolacje też? A nie, to nie, mówiłeś tylko o wódce i popicie Picia mamy dużo, jedzenia mało, ale w tym momencie Jagna i Marysia okazują się Magdą Gesler na motocyklu. Kabanoska? Ostry czy łagodny? Pasztecik? Rybka z puszki? Chlebek ciemny czy jasny? A po kolacji Czarek i Calgon wspominają coś, że może by tak już odbił z tej białorusi i pojechał TET Litewski a potem Polski ile się da. Dobra, chłopaki, rano pogadamy, za dużo macie procentów we krwi. Oddaję głos do studia i czekam na relację Novego |
|
12.07.2019, 11:33 | #126 | ||
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Cytat:
Cytat:
Pisz Teddy pisz, fajnie się czyta!
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą |
||
12.07.2019, 11:48 | #127 |
Byliście tam przed nami? OK, już nie będe edytował posta, niech tak zostanie, tutaj sprostowanie - byliście przed nami ;D
No chodziło o to, ile jedzenia macie i jakie było dobre Pełen wybór, nie to co te pijaki, tylko jedno im w głowach |
|
12.07.2019, 17:47 | #128 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Dzień piąty, w którym to zaczyna ubywać Murzyniątek
Kurczę, że też nie mam foty tego szacownego przybytku noclegowego! Sauna była, basen (wewnętrzny, ale za to zieloną wodą), podwójny prysznic, no i ciepła woda. Niestety, nikt się nie wczytał w napis cyrylicą, który brzmiał "Oszczędzaj ciepłą wodę, jest jej ograniczona ilość", no i wody wieczorem zabrakło. A komu musiało zabraknąć? Oczywiście najbardziej marudniej osobie, czyli Olkowi, i musieliśmy wysłuchiwać o zwrocie pieniędzy, niepełnowartościowym noclegu oraz ogólnej niewdzięczności ludzkiej Część ekipy długo i intensywnie myślała nad flaszką Swojaka, co robić dalej z wycieczką, bojąc się ewentualnych milicyjnych konsekwencji. Grupa III jednogłośnie stwierdziła, że nie wie, o co chodzi, nas tam nie było i nie po to tłukliśmy się przez całą Polskę, żeby teraz robić odwrót. Jedziemy dalej! Ale najpierw pyszne śniadanko. Marysia ma ze sobą nawet pół kilo miodu z pasieki taty!!! (Jakby co, to Marysia ma już wszystkie wyjazdy zarezerwowane na 4 lata do przodu!) Część Murzyniątek się waha - jechać dalej, jechać z Calgonem, Czarkiem i Człowiekiem bez Butów na litewski TET, jechać samemu⌠Grupa II ulega dezintegracji totalnej, Szynszyla dołącza do Braci. Ja patrzę na mapę, w przewodnik (sprawa podobna jak z aparatem - tylko my go mamy, eh, emerycko się czuję) i wypatrujemy Linię Stalina - ciąg bunkrów, tworzących linię umocnień wzdłuż przedwojennej granicy polsko -radzieckiej. A potem jeziorko z mnóstwem pól biwakowych. Jagna i Raf lubią bunkry, Apexowi też się świecą oczka, a Marysi i Janinie wszystko jedno. No, to mamy ustalone Żegnamy się wylewnie z trójką emigrującą na Litwę, a z resztą umawiamy na polu biwakowym. MURZYNIĄTEK ZOSTAJE WIĘC DZIEWIĘĆ... Pierwszy punkt na dziś - najwyższy szczyt Białorusi. Dzierżyńska Góra. Całe 345 m n.p.m. O takie szczyty to ja mogę zaliczać codziennie! Jest nawet parking. Janinie jak zwykle nie chce się przejść tych 20 metrów i zajmuje się dolewką oleju. Asfaltem mija nas Calgon i jest tak zaaferowany jazdą na Litwę, że nawet nas nie zauważa Tylko Jagna i Raf zdobywają szczyt: Ciekawe, czy te 345 m to jest z tym kopczykiem, czy bez? No dobra, szczyt zdobyty, wszyscy są głodni. Raf znajduje w navi knajpę 500 m w bok. Knajpa? Na białoruskiej wsi? To musi być pomyłka. No i była Ale był za to sklep i tradycji stało się zadość: jogurcik + ciasteczka. Przypominamy sobie, że umówiliśmy się z Apexem na tej linii Stalina, pewnie tam już więdnie z nudy Linia Stalina okazuje się być całkiem sporym kompleksem dla turystów. Coś jak nasz Wilczy Szaniec, tylko bunkrów zdecydowanie mniej Wjazd płatny na cały kompleks, chyba 20 rubli, czyli 5 x tyle, co na porządny zamek. Ale za to pani z okienka sama proponuje: jak się zmieścicie we 4 na jednym miejscu parkingowym, to policzę za jedno. No ba! No to jesteśmy: Tak to wyglądało, ale podobno nie bardzo zdało egzamin w praktyce (czyli w 1941): Zebrali tam całkiem sporą ilość sprzętu, choć raczej powojennego: Samych bunkrów jest niewiele: ale mają w środku rekonstrukcje: No i mają tam tor enduro dla czołgów - płacisz i jedziesz Trochę samolotów, trochę rakiet: no i najważniejsze - jest bar Apex po raz pierwszy spędza dzień z Maryśką i jest pod głębokim wrażeniem jej sposobu wybierania rzeczy do konsumpcji. W sumie, to cała grupa jest marudna. - A jest kotlet? A z czym? z makaronem Kartoszków niet? - a ta surówka to z czego? a najem się tym? - a sos jaki jest, bo nie wiem czy dobry? a można spróbować? Myślałam, że kobieta za ladą wybuchnie, tymczasem ona ruszyła na zaplecze i przyniosła na łyżce sosu do spróbowania - to się nazywa frontem do klienta! No i hasło wyjazdu "Janusz, a czy mi to będzie smakować?" Apex mało nie zemdlał [cdn]
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą Ostatnio edytowane przez jagna : 12.07.2019 o 22:09 |
12.07.2019, 18:07 | #129 |
Zarejestrowany: Feb 2012
Posty: 968
Motocykl: RD03
Online: 2 miesiące 1 tydzień 5 dni 6 godz 44 min 56 s
|
Jagna , szkoda, że jechaliście offa i nie zobaczyliście bunkrów Baranowickiego Rejonu umocnionego , a szczególnie tego najważniejszego z napisem :„Twierdzą nam będzie każdy próg” (jest bardzo blisko dworku Mickiewicza w Zaosiu).
|
12.07.2019, 19:11 | #130 | ||
Moderator
|
Cytat:
A przykre doświadczenie mam i to jakimś takim mikrym z Polski, wiec na samą myśl mnie potrzepało. Cytat:
...OK, wracamy. Pada hasło, żeby kierować się do ostatniego miejsca postoju, czyli tam, gdzie Teddy luzował łańcuch, a resztę grupy żywcem zjadały komary. Chopaki ruszyli raźnie i z kopyta. Teraz na końcu peletonu została Szynszyla. W pewnym momencie w lusterku widzę, że Jej nie widzę. Wracam i okazuje się, że zacisk przedniego hamulca zblokował jej koło. Coś tam majstruję, koło się odblokowuje i jedziemy dalej. Reszty grupy ani widu, ani słychu - paaajechali...! Puszczam Szynszylę przodem, żeby jej nie zgubić, gdyby znowu miał się pojawić problem z hamulcem. Poza tym ma navi z trackiem, niech prowadzi. W tym całym zawirowaniu jak na złość chyba nawigacja Szynszyli odmówiła posłuszeństwa i chwilowo jechaliśmy na pamięć. Albo na azymut. A może na gwiazdę polarną? Sam już nie wiem. Szynszyla chyba też nie, bo zarządza, że skręcamy w lewo. Czyli jedziemy w zupełnie innym niż powinniśmy kierunku. Jedziemy przed siebie asfaltówką, a z naprzeciwka ni stąd, ni zowąd Milicyjna Łada chce jakby wjechać we mnie. Odpuszcza, ale widzę w lusterkach, że zawraca. Po chwili widzę niebiesko-czerwone światła. Se myślę, a co on mię tu tak mryga tymy światłamy? Przycisnę gaz, chłop nie ma szans No dobra, prawy kierunkowskaz, zwalniam, zatrzymuję się. Szynszyla 'nie zauważa' całej sytuacji i odjeżdża swoim tempem. Zatrzymuję się, ściągam rękawice, kask i mówię z uśmiechem od ucha do ucha: Hallo, wie geht’s? [M]ilicjant patrzy na niemiecką rejestrację, drapie się po głowie przykrytej czapką wielkości potężnego talerza i mówi - panimajesz pa ruski? [j]a - odpowiadam - ciut, ciut, [M] - pakażi bumagi motocikla i pasport, [j] - ein Moment bitte... podaję dokumenty [M] - Poliak [j] - tak, [M] - to dlaczego paszport polski, a motocykl niemiecki? [j] - motocykl japoński, tylko tablica niemiecka, a ja Polak, dlatego polski paszport. A co - tak nie wolno? [M] - (wyraźnie zbity z tropu) - Można, można... ludzie skarżyli, że wy po polach jeździli. O wot - wskazując na barana na siedzeniu - i tu pełno siana. Przyznajesz się? [j] - NIE! [M] - jak nie, jak wszędzie masz siano! Dokąd jedziesz? I skąd? Inne motocykle widział? A dlaczego pierwszy motocykl się nie zatrzymał? Gdzie spał? Gdzie będzie spał? Ile kilometrów zrobił? ... Spokojnie odpowiadałem na lawinę wszelkich pytań. Do tego dojeżdża UAZem nadszyszkownik z kolegą (przejazdem był czy jak?) Pytania te same i przestaje mi się podobać branie mnie w dwa ognie, a właściwie trzy. Całego dialogu też nie będę przytaczał, bo i nie ma sensu i zajęłoby to sporo miejsca i czasu. A i sama rozmowa z Milicjantem wydawać by się mogło nie miała końca. Pytam wreszcie, o co chodzi i że chciałbym dalej kontynuować jazdę, bo przecież jadę tyle kilometrów z Niemiec do Mińska, na Igrzyska, na Sambo, a wy mnie zatrzymujecie i mówicie o jakimś sianie. No wiec śpiewka się zaczyna, że po polach jeżdżę, bo siano na baranie jest i w kółko i apiać i od nowa... Moje zniecierpliwienie osiągnęło zenitu i mówię spokojnie, ale stanowczo: - a jeździłem po polu! Bo u was drogi płoche, nie jak w Europie i nawigacja za tyle pieniędzy nie radzi sobie i pokazuje, że droga, a to nie droga tylko kamienie! Albo pole i zboże rośnie na drodze! Innym razem, że droga, a to kukurydza rośnie - też na drodze! Potem, że droga, a tam doły i błoto! O patrz - cały motocykl brudny od błota! O to ludzie też skarżyli? O to nie pytasz? A na baranie to wszystko jest, siano, zboże i trawa i robaki pewnie też są! Jeszcze z Portugalii jak byłem! I co?! Panowie zdziwieni odeszli na bok celem skonsultowania i usłyszałem, jak jeden z nich mówi, że to przecież normalne, bo drogi są, jakie są i chyba lepiej mnie puścić, żeby nie było międzynarodowego skandalu (niemiecka rejestracja ) Po chwili podchodzą... [M] - pasliednij wapros, skolko stoit taka maszina? (tłum. - ostatnie pytanie, ile kosztuje taka maszyna?) - wskazując na motocykl Jeszcze chwilę rozmawiamy i okazuje się, że w sumie to czasu upłynęło sporo, wiec kończymy gawędę, pytam, którędy na Mińsk i odjeżdżam. Bojąc się, że nie znajdę reszty murzyniątek kupuję po drodze zestaw przetrwania, czyli wkusną kałbaskę, kwas i swojaka Na stacji benzynowej tankuję, dopompowuję koła i staram się skontaktować z resztą stadka. Otrzymuję namiary z pytaniem, gdzie jestem i za ile będę, ale TomTom za żadne skarby nie znajduje wybranej lokalizacji (Zamek Dudutki). Nie pomaga również podłączenie do netu, co czynię. Myślę sobie - klawiatura - ha! Tu cię mam - ściągam rosyjską, żeby literki były bardziej popieprzone i trudniej było wpisać. No nie, to też nie klawiatura! W końcu literki trochę się różnią od rosyjskich! ...rwa mać! Każdy zapytany mówi, żebym korzystał z map Yandex, nie Googla - na wschodzie to wszystko jest na Yandeksie... Tłumaczą, pytają czy umiem przeczytać nazwę. Jadę, jeden życzliwy jedzie przede mną kawałek i pokazuje, gdzie skręcić. Faktycznie jadąc szybko, przeczytanie nazwy cyrylicą i zrozumienie, co się przeczytało to wyczyn. Do Zamku Dudutki mam ca. 60 km. Odkręcam na ślicznej, nowiutkiej i pustej autostradzie. TomTom oczywiście pokazuje piękną zieleń, czyli brak drogi w tym miejscu, eeeech... Co chwilę dla upewnienia się zatrzymuję i pytam czy dobrze jadę. Aha! Są tablice z podaną odległością. Jest brązowa tablica z nazwą. Udało się, trafiłem! Ale nikogo nie ma! No jak? Mieli czekać. Hmm... OK. Nawrót, bo to tylko atrakcja turystyczna, miasteczko jest dalej. Wyjeżdżam na asfalt i tym samym mijam Maryśkę, która wskazuje dokąd jechać. Widzieli i słyszeli mnie z daleka, jak błądziłem... Po ogólnym streszczeniu mojej przygody Maryśce, Janinie i Teddy’emu dostajemy namiar na kwaterę. Jedziemy, gdzie spotykamy się znowu pełną grupą. Dzień obfitował w niesamowitą ilość różnych zwrotów akcji z pewnością dla każdego z nas. Doświadczyliśmy wiele i każdy z nas miał swój worek wrażeń, z którego po skosztowaniu lokalnych delikatesów w ilościach ponadnormatywnych wyciągał różne opowieści, emocje i przeżycia z minionego dnia i dzielił się z pozostałymi uczestnikami wyprawy. Późnym wieczorem natchnęła nas chwila ciszy i zadumy, po czym każdy poszedł do swojego i łóżka na zasłużony odpoczynek. Jutro kolejny dzień i kolejne atrakcje...
__________________
Wreszcie mam swój kawałek szczęścia w całym tym gównie dookoła |
||
Tags |
białoruś , zaginione murzyniątka |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Islandia czerwiec 2019 - 1 max 2 osoby | Husky | Umawianie i propozycje wyjazdów | 4 | 29.07.2019 13:18 |
Rusz Pan Dupę - TET LITWA - czerwiec 2019 | Ciaho | Trochę dalej | 9 | 12.07.2019 10:14 |
[RO'2013] Weekend w Tokaju czyli tydzień w Transylwanii | sowizdrzal | Trochę dalej | 21 | 05.08.2013 11:43 |