06.01.2012, 22:12 | #132 |
majsterkowicz amator
Zarejestrowany: Aug 2008
Miasto: Galway/Wyrzysk
Posty: 2,262
Motocykl: XR650r & XRV750
Przebieg: ~50kkm+
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 miesiące 4 tygodni 21 godz 6 min 18 s
|
__________________
-=TyMoN=- _______________________________________ Moje spalanie: Mój kanał YouTube Moja "TwarzoKsiążka" |
06.01.2012, 22:49 | #133 |
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Warszawa
Posty: 404
Motocykl: KTM 640 advR
Przebieg: rosnący
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 3 dni 3 godz 53 min 20 s
|
Bardzo dobre
__________________
|
07.01.2012, 02:00 | #134 |
instruktor jazdy
Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kraków
Posty: 365
Motocykl: XT600E
Online: 1 miesiąc 3 dni 12 godz 16 min 0
|
Zapomniałem skończyć... Ruda, wizytując wczoraj/dziś Kraków, powiedziała, że ktoś wznawia temat. Dopiszę więc, co i jak, bo przecież trzeba kolejny raz potwierdzić, łicz beter.
|
07.01.2012, 02:02 | #135 |
Zarejestrowany: Mar 2005
Miasto: Wrocław
Posty: 7,450
Motocykl: Nie mam już Afryki
Online: 4 miesiące 2 dni 2 godz 39 min 26 s
|
Ja słyszałem że rd04 jednak nie równa się rd07
|
07.01.2012, 19:55 | #136 |
Zarejestrowany: Jun 2008
Miasto: Poznań
Posty: 5,596
Motocykl: 690 Enduro
Online: 4 miesiące 2 tygodni 14 godz 41 min 50 s
|
że niby niższa?
__________________
"A jeśli nie znajde w swej głowie rozumu to paszport odnajde w szufladzie..." |
07.01.2012, 19:57 | #137 |
Zarejestrowany: Mar 2005
Miasto: Wrocław
Posty: 7,450
Motocykl: Nie mam już Afryki
Online: 4 miesiące 2 dni 2 godz 39 min 26 s
|
Jeśli niższość motocykla to jakaś jego wyższość to pewnie tak
|
23.02.2012, 01:19 | #138 |
instruktor jazdy
Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kraków
Posty: 365
Motocykl: XT600E
Online: 1 miesiąc 3 dni 12 godz 16 min 0
|
Jak już napisałem parę dni temu, biwakowanie bez wody jest gorsze, niż biwakowanie z wodą. Pięciolitrowy baniak wystarczył mi na kolację, śniadanie i poranne mycie. Podczas zwijania obozowiska celem wzbudzenia kulinarnej tęsknoty przejrzałem paczuszkę z próżniowo zapakowanym serem - smakołykiem kupionym w ostatnim tureckim sklepie za ostatnie wręcz pieniądze. Spore było moje zdziwienie, gdy się okazało, że ser jest absolutnie miękki. Płynny wręcz. Zacząłem łączyć fakty. Na półce z nabiałem leżał w pewnej odległości od innych serów, choć wyglądał prawie tak samo. Był tańszy – i to przesądziło o moim wyborze. Zacząłem studiować napisy i znalazłem jeden, najmniejszym druczkiem, w jakimś kojarzonym przeze mnie języku. Cóż się okazało… To było masło. Cholerne masło roztopione w upale.
Tymczasem przybył Bułgar. Zobaczył, że zwijam obóz więc przyszedł pogadać. Zapytałem grzecznie, czy się nie obrazi, jak dam mu masło z Turcji, bo nie mam miejsca i jest trochę za gorąco. Podaję facetowi mięciutką kulkę z żółtą mazią, a on w płacz. No to pięknie – pomyślałem – nieźle gościa uraziłem. A on wytarł oczy i nos w rękaw wielokrotnego użytku i mówi, że dziękuje bardzo i niewiele mi może dać w zamian, ale znajdzie jajka i miód. I biegnie do swojej strażnicy. No to ja za nim, i tłumaczę, że skoro masło nie dało rady, to jajka i ser też nie dadzą. Dał się przekonać. Popatrzył do końca, jak się zwijam, uściskaliśmy się na pożegnanie, szczerze zaprosił znowu i pojechałem. Wizja Kuchiego borykającego się z rzeczywistością i tracącego nadzieję na pozytywne zakończenie sprawy jego, tfu, motocykla powodowała, że kilometry nawijały się szybko. Przez Bułgarię przeskoczyłem bez zdarzeń wartych odnotowania w mojej pamięci i zaprzątania Waszej uwagi. Jechałem bocznymi drogami. Podobne wioski, podobne tiry, podobni mężczyźni w brudnych „żonobijkach” leniwie palący przed domami, zgnite władimirce i białoruśki… Postanowiłem wjechać do Serbii jakimś mniejszym przejściem i tam sprawdzić, jak w każdym kraju, czy historie o krwiożerczej policji są prawdziwe. Granica wydawała się zamknięta, ponieważ samochody stały w kolejce i nic się nie działo. Mnie wyłowili i kazali zjechać na bok pod budki. Powypytywali, co i jak, gdzie byłem, z kim jestem i ostatecznie polecili przejechać bokiem. Tak po prostu. No i zaczęło kropić. Potem zaczęło padać. Dwa razy molestowałem serbskich policjantów i za każdym razem byli mili i bardzo skorzy do pomocy. Serbia przejeżdżana bocznymi drogami jest naprawdę urokliwa, ale zaczynałem się spieszyć. Zdjęć więc nie robiłem, oprócz jednego sikania. |
23.02.2012, 01:20 | #139 |
instruktor jazdy
Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kraków
Posty: 365
Motocykl: XT600E
Online: 1 miesiąc 3 dni 12 godz 16 min 0
|
W związku z pogodą i informacjami od Marcina o coraz większych kłopotach uznałem, że kończę etap turystyczno – krajoznawczy i po prostu wracam. Zatrzymywałem się, żeby rozprostować kości i zatankować i jechałem dalej. Padało coraz bardziej. Ślady powodzi były wszędzie.
Jazda przez taki kawał Europy pogrążonej bądź w powodzi, bądź w jej skutkach jest niezwykle przygnębiająca. Dodatkowo lało już do końca. Uwierzcie – nigdy nie przeżyłem czegoś takiego. Mocne opady w Serbii były niczym w porównaniu z tym, co spotkało mnie na Węgrzech. Koszmar. Jechałem w ciemności, kompletnie przemoczony, drogi były zalane, prawie wszędzie stała woda. Nie było się gdzie zatrzymać. Wszystko pozamykane, pozalewane, tylko niektóre stacje benzynowe były czynne. Tankowałem, prostowałem nogi i jechałem. Pobocza w wodzie, więc nie da się zjechać, bo nie wiadomo, czy nie czyha rów, dziura, czy inne pułapki. Próba wejścia na nogach w wodę kończyła się zapadaniem w szlam, błoto, rozmoczoną trawę itp. Worki z piaskiem, poroznoszone przez wodę przedziwne rzeczy i pędząca tiry rozbryzgujące zimną, brudną wodę naokoło. Bałem się zwalniać, żeby mnie ciężarówka z tyłu nie najechała, bo widoczność była znikoma. Wiało tak mocno, że woda leciała w bok. Pioruny waliły naokoło, a ja, kurwa, półżywy ze strachu pędziłem z prędkością tirów, bo się inaczej nie dało. Woda wciskała się pod uszczelkę kasku, wywietrznikami i wszystkimi możliwymi szparami. Puściło wszystko. Byłem kompletnie przemoczony i zziębnięty. Motocyklisty nikt się nie spodziewał, więc nikt nie zwracał uwagi. W amoku uznałem, że będę po prostu jechał. Miałem plan odpocząć w Tokaju, w znanych mi miejscach. Nie wiem, jak dotarłem do Tokaju. Nie pamiętam. Była 4 nad ranem… Dojechałem i nie uwierzyłem w to, co zobaczyłem. Kempingu nad rzeką nie było. Zatopiony. Wszystko pozamykane. Martwe, zalane miasto. Nikogo. Za Tokajem mamy z ekipą przyjaciół zajazd, do którego często zaglądamy. Pojechałem tam. Zamknięty na głucho. Resztką sił wszedłem na taras i położyłem się na drewnianej ławce. Okazało się, że deszcz zacina na całą powierzchnię tarasu, więc nie było sensu tam leżeć. Bałem się, że jak zasnę, to się nie obudzę… Wejście na motocykl i pojechanie dalej było okupione niewiarygodnym wysiłkiem psychicznym. Nie wiem, jak to zrobiłem. Motocykl był jedyną bliską mi rzeczą i szansą na ratunek. Siadłem, odpaliłem i pojechałem w stronę Słowacji. Po kilkunastu kilometrach woda z takim impetem lała się drogą, że zacząłem się naprawdę bać. Skręciłem do najbliższego miasteczka. Oczywiście pusto. Pozamykane i pozalewane wszystko. W końcu zobaczyłem policyjny samochód z facetami w środku. Zapytałem o hotel. Wskazali, gdzie jest. Oczywiście hotel zamknięty. Pukam, walę, krzyczeć nie mam siły… Nic. Wróciłem do policjantów i powiedziałem, że po prostu MAJĄ MNIE URATOWAĆ! Zobaczyli, w jakim jestem stanie i podjechali ze mną pod hotel. Tam włączyli koguty i syrenę i sami zaczęli się dobijać do drzwi. Po kilku minutach wyszedł zaspany portier (była 4.30) i wpuścił mnie do środka. Powypytywał, co i jak. Powiedziałem, że musze się parę godzin przespać. Koleś poszperał w przedpotopowej książce i podał jakąś cenę w forintach. Poprosiłem o przeliczenie na euro. Pan wyrwał karteczkę, napisał coś i pokazał. 200 euro. Powiedziałem, że nie mam tyle. Wysypałem mokrą gotówkę i zaczęliśmy liczyć. Wyszło 45 euro. Powiedział, że bez meldunku i do 8 rano może mnie przenocować. Oczywiście się zgodziłem. Malusieńki pokój był na samej górze, koszmarnie śmierdział papierosami i miał okienko powyżej linii wzroku. Pokochałem go od wejścia. Rozebrałem się i wlazłem w popielniczkę o kształcie łóżka z pościelą. Rano przez chwilę nie padało. Ale, zanim wyszedłem, zaczęło. Nie będę opisywał, jak to jest, jak się wkłada mokrzusieńkie, cieknące ciuchy, buty, kask, z którego środka ciurkiem leje się woda. Nikomu nie życzę. Pojechałem dalej. |
23.02.2012, 01:26 | #140 |
instruktor jazdy
Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kraków
Posty: 365
Motocykl: XT600E
Online: 1 miesiąc 3 dni 12 godz 16 min 0
|
W orzeźwiającym deszczyku dojechałem do Polski. Parę godzin relaksu, przepakunek rzeczy i spotkanie robocze z Marcinem. Okazało się, że wszystkie proponowane i rozważane sposoby zawiodły. Ilość dokumentów, jakie trzeba było zgromadzić, była niebywała.
Po pierwsze – rzekomo uciekł z Turcji. Po drugie – zostawił motocykl, a nie mógł. Po trzecie – pewnie go nie wpuszczą. I tak dalej. Dział o dokumentach i wizję tych wydarzeń z punktu widzenia walki z Polski obiecuję w tej relacji w imieniu Kuchiego. Jako, że nie lubię, jak się moi przyjaciele martwią za długo, uznałem, że to MY wrócimy po motocykl. Nie można cudzym samochodem – pojedziemy własnym. |