05.11.2008, 09:35 | #141 |
Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
|
Okrutnie minie zmartwił zapowiedziany rychły koniec Waszej epopei...
__________________
pozdrawiam, podos AT2003, RD07A ------------------ Moje dogmaty 0. O chorobach Afryki: (klik) 1. O Mikuni: Wywal to. 2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!! 3. O goretexie: Tylko GORE-TEX 4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów 5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu. 6. Lista im. podoska Załącznik 10655 7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem. 8. O KN: Wywal to. 9. O nowej Afripedii: (klik) |
05.11.2008, 11:54 | #142 |
Niepozorny
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Wiocha na Jurze, bliżej Krakowa niż Częstochowy
Posty: 565
Motocykl: Bardzo stara Teresa
Online: 4 tygodni 1 dzień 1 godz 28 min 15 s
|
ODYSEJA
Któregoś dnia w Tyberiadzie dostajemy SMS-a od żony Piotra aby skontaktować się z Alicją Rosner – przedstawicielką Rosenfeld Shipping w Hajfie. Robimy to i dostajemy informację aby stawić się w porcie dzień wcześniej bo prom odpłynie w niedzielę a nie w poniedziałek. Zwijamy więc manatki i pędzimy do Hajfy po to tylko aby dowiedzieć się, że prom jednak odpłynie o czasie – czyli w poniedziałek wieczorem a o 15,00 mamy być w porcie. Piotr nie miał wtedy dobrego dnia i robi Alicji lekką awanturę na co ona coś plącze o jakichś strajkach w Grecji. Nie bardzo jej wierzymy ale nie pozostaje nam nic innego jak zrobić sobie wycieczkę do Akko – jednego z najstarszych znanych portów świata i ostatniej twierdzy krzyżowców straconej zresztą na rzecz Mameluków w 1291 r. Port i samo miasto piękne ale naprawdę zjawiskowo piękna to była izraelska żołnierka w pociągu. Gapiliśmy się z Piotrem na nią jak urzeczeni ( zresztą razem z pozostałymi pasażerami ). Była Żydówką prawdopodobnie pochodzenia etiopskiego bo pod gęstymi, poskręcanymi lokami buźkę miała czarną, jak ja moje myśli o niej. Pewnie ze 185 cm wzrostu, nieprawdopodobnie długie nogi, wąska talia i zero cycków – czyli tak jak lubię. Taka żydowska gazela. Chyba dałbym się jej sponiewierać. Piotrowi to tak się ręce trzęsły, że nie zdążył jej nawet zrobić zdjęcia jak ją zagadywałem na peronie. Niestety nie była chętna do rozmowy. Widocznie spieszyła się do koszar poćwiczyć z nieco młodszymi rekrutami jakieś głupie gry wojenne. A tak w ogóle, to było to dla nas nieco egzotyczne – widzieć tak wielką ilość ludzi, niekoniecznie w mundurach, noszących broń ( głównie M 16 ) tak jak my nosimy parasolki w czasie deszczu. Tu macie przykład – dziewczę, tym razem w mundurze, z wielką giwerą na plecach i nieco odpustową żółtą torebką, mieszczącą zapewne wszystko co młodej kobiecie potrzebne aby być piękną. Załącznik 1987 Na ichniejszych dworcach, aby kupić bilet i pojechać pociągiem, trzeba poddać się operacji przeszukania wykrywaczem metali a po peronie zawsze kręci się umundurowany i uzbrojony przedstawiciel policji kolejowej. Tory przebiegają pomiędzy wysokimi płotami z metalowej siatki ale za to wagony są klimatyzowane i wygodne i z głośników informuje się o przystankach, także po angielsku. Przejażdżkę izraelskimi kolejami, polecałbym życzliwej uwadze oficjeli naszej niechlujnej PKP. Następnego dnia, kiedy powoli zbieramy się do pakowania dostajemy niewinny telefon aby skontaktować się z biurem Rosenfeld Co. Ponieważ było to parę kroków od hotelu, udajemy się tam aby powziąć informację, że z powodu owych strajków w Grecji, nie ma dla nas miejsca w kabinach promu odpływającego dzisiaj, ponieważ musi płynąć w nich załoga na podmianę innej załogi statku uwięzionego w Grecji z powodu tychże strajków. Zagotowaliśmy się z Piotrem okrutnie a ja tym bardziej, że zdałem sobie sprawę, że nijak nie zdążę do mojej ukochanej pracy a moje ukochane miasto Uć może zostać z tego powodu pozbawione dostaw ciepła i prądu. Na nic zdały się nasze prośby, groźby i błagania. Zaproponowano nam, że motocykle mogą płynąć a nam zorganizują przelot z Tel Avivu do Aten samolotem, albo odpłyniemy luksusowym promem tej samej kampanii w luksusowych kabinach w czwartek razem z naszymi Księżniczkami. Ponieważ nie mogliśmy znieść myśli o rozstaniu z naszymi Afryczkami i chciało nam się zakosztować tego luksusu więc wybraliśmy wariant numer dwa. Na podobieństwo skazańca, który ma prawo do ostatniego życzenia przed egzekucją, my zażyczyliśmy sobie trzech rzeczy – opłacenia hotelu ze śniadaniem i stałym dostępem do sieci Wi-Fi, 50 Euro kieszonkowego na głowę oraz natychmiastowego dostępu do telefonu w celu zadzwonienia do domu, pracy lub do terrorystów zdolnych wysadzić biura Garego Rosenfelda w powietrze. O dziwo, nasze żądania zostały spełnione bez protestów a pracownik biura wyjął z tylnej kieszeni swoich spodni plik banknotów i dał nam po te marne 50 Euro bez żadnego pokwitowania. Chyba musieliśmy wyglądać na bardzo zdenerwowanych. Cóż, mieliśmy prawie cztery dodatkowe dni wakacji na koszt nierzetelnego przewoźnika. Niestety w owym czasie wypadał właśnie Żydowski Nowy Rok i wszystko przez trzy dni było pozamykane a poza tym Hajfa to trochę nieciekawe portowe miasto i nie bardzo było co w nim robić. Załącznik 1978 Pozostało nam fundować sobie wycieczki po bliższej i dalszej okolicy. I tak odwiedziliśmy Akko jeszcze raz, zjeździliśmy całe wybrzeże Morza Śródziemnego aż do granicy z Libanem i zażywaliśmy plażowania i kąpieli bo pogoda, mimo że to był przełom września i października była do tego znakomita. Załącznik 1979 Załącznik 1973 Załącznik 1977 Załącznik 1976 W dniu odjazdu, upewniwszy się rano, że Mr Rosenfeld nie szykuje nam nowych niespodzianek udaliśmy się do portu. Trzeba przyznać, że Żydzi sprawy organizacyjne mają dopięte perfekcyjnie. O 15,00 miał nas w porcie przejąć agent przewoźnika i nas przejął. W jego asyście pozałatwialiśmy sprawnie wszystkie niezbędne formalności po czym ten zadzwonił po ochronę portu i w mini konwoju który otwierał pick-up ochroniarza a zamykał samochód agenta udaliśmy się do innego nabrzeża, gdzie czekała na nas krypa, która przez najbliższe dni miała być naszym domem. Załącznik 1980 Załącznik 1981 I nie ma tutaj co mówić o jakimkolwiek luksusie chociaż kabiny okazały się wygodne a jedzenie znośne, przynajmniej w porównaniu z tym żarciem dla świń, które zafundowała Andrzejowi, Emilce i mnie kompania Navibulgar na Morzu Czarnym w zeszłym roku. Załogę tego Rdzawego Transatlantyka stanowiła zbieranina wszelkiej maści podejrzanych i wytatuowanych typów przeróżnego koloru skóry i narodowości. I tak kapitanem był wałęsający się po pokładzie w brudnych i podartych dżinsach bezzębny Grek, za plecami którego pozostała załoga kreśliła sobie na czołach kółka co w międzynarodowym języku migowym marynarzy oznacza, że jego decyzje nie zawsze były przemyślane. Jego angielszczyzna powodowała u mnie chorobliwy wytrzeszcz oczu co oznaczało bezgraniczne zdumienie i niedowierzanie, że ktoś w taki sposób może posługiwać się pięknym językiem Szekspira a podobną reakcję zauważałem także wśród bandy morskich rozbójników mieniących się załogą. Pierwszy oficer był Egipcjaninem i miał wygląd pierdołowatego księgowego najniższej rangi i prawie nie schodził z mostka. Widocznie tylko on potrafił kręcić kołem sterowym i znał się na mapach. Bosman, ponury Ukrainiec, był wytatuowanym typem, którego nie chciałbym spotkać w ciemnych zaułku Lwowa lub Doniecka ale raz się do mnie nawet uśmiechnął. Pozostałość zgrai stanowili Rosjanie, Arabowie, byli też jacyś murzyni i diabli wiedzą kto jeszcze. Nasz steward był Hindusem a kucharz Arabem i próbował nas zabić tłustym jedzeniem ale mu się nie udało bo trzy dni to za krótko. Po wejściu do kabiny stwierdziliśmy z Piotrem ( mylnie zresztą ), że przedziwna konstrukcja zamka w drzwiach spowoduje nieodwracalne zatrzaśnięcie tychże i w przypadku wielce prawdopodobnej kolizji łajby z np. górą lodową nie zdążymy na czas do szalupy ratunkowej. Miły ale dotknięty lekką durnowatością mózgu marynarz, który nas do kabiny wprowadzał ni w ząb nie mógł pojąć o co nam chodzi i myślał zapewne, że jesteśmy z Piotrem parą pedałów chcących się zamknąć i oddawać wyuzdanym orgiom podczas żeglowania po bezkresnym morzu. Wieść się zapewne rozniosła i od tej pory nikt z załogi nie odważył się wejść do otwartej przecież kabiny bez długiego i natarczywego pukania we wspomniane drzwi. My tymczasem oddawaliśmy się zgoła innym rozrywkom w postaci odpieczętowywania kolejnych butelek naszego ulubionego Aleksandrowa z niewielką domieszką pysznego koszernego soku grapefruitowego bo cóż innego mieliśmy robić? Ach, byłbym zapomniał ! Piotr nie pił bo…wiadomo, żona i lekarz. Sam wypiłem te trzy litry. Załącznik 1982 Załącznik 1974 Cud to prawdziwy, że podczas rejsu dzielna załoga uniknęła zderzenia z tymi wszystkimi statkami, nabrzeżami , molami, wyspami i górami lodowymi i w niedzielę 5 października bezkolizyjnie przycumowała okręt do nabrzeża portu w Pireusie. Załącznik 1975 Załącznik 1983 Bezgranicznie szczęśliwi rzuciliśmy się do rozplątywania naszych motocykli ze ształujących je łańcuchów kiedy grecki urzędnik nadzorujący rozładunek oznajmił nam, że nigdzie nie pojedziemy bo jest niedziela a w niedzielę to greccy celnicy zwykli ostatnio sobie strajkować. W pierwszym momencie bezsilnej wściekłości miałem zamiar gościa utopić w syfiastym portowym basenie ale po krótkiej naradzie postanowiliśmy pocichutku, pomalutku, po angielsku opuścić port bez zbędnych, jak nam się zdawało, formalności. Niestety grecka gadzina była szybsza, wsiadła w samochód i wyprzedzając nas, zdołała ostrzec ciecia na budce wartowniczej. Znaleźliśmy się w potrzasku. Po krótkiej naradzie doszliśmy z Piotrem do konsensusu, że zaszczepimy tu, na Ziemi Greckiej, obyczaje – wprost z salonów Samoobrony. Wy strajkujecie ?!! To my też będziemy!!! I postawiliśmy obładowane krowy w poprzek drogi dojazdowej do portu i zablokowaliśmy kierownice kluczykami. I usiedliśmy sobie z boku na schodkach. I sobie siedzieliśmy spokojnie. Oj, się działo. Się działo. Nie byliśmy w nastroju do fotografowania, więc tutaj tylko jedno zdjęcie zdziwionego „ciecia” Załącznik 1984 Droga dojazdowa do portu, mimo strajku i pomimo niedzieli, w krótkim czasie wypełniła się różnymi pojazdami chcącymi wjechać do portu lub też go opuścić. Zablokowaliśmy nawet naszego kapitana z żoną. Prawdopodobnie własną. Nawiedzały nas rozmaite delegacje i czy to prośbą, czy to groźbą próbowały nas nakłonić do usunięcia zawalidróg. Byliśmy niewzruszeni. Nikt nie odważył się nawet dotknąć naszych motocykli. Nastąpił pat. Było do przewidzenia, że prędzej czy później dojdzie do rozwiązania siłowego. W istocie, wkrótce pojawiła się policja portowa. W zwięzłych słowach przedstawiłem policjantowi naszą sytuację. Że właśnie tracę pracę, że nie mamy co jeść, że kończy nam się ubezpieczenie i leki na cukrzycę i zaraz na jego oczach tu umrzemy i takie tam…i jeśli chce to może nas zamknąć Wydawało mi się, że poczciwe chłopisko rozumie naszą trudną sytuację ale niestety, odpowiedział mi parafrazując słowa naszego innego polityka, tym razem noblisty. „ - Nie chcę Cię zamknąć, ale będę musiał” I oto w chwili, gdy wyciągałem ręce aby zatrzasnęły się na nich greckie kajdanki, Piotr dodzwonił się do polskiego konsula w Atenach ( telefony wszystkich konsulatów należy koniecznie mieć ze sobą ) i ten zasugerował aby nie robić zadymy bo on, Konsul, SPRÓBUJE nam pomóc. Zeszliśmy więc z barykad i eskortowani przez radiowóz, grzecznie wróciliśmy na nabrzeże. „ Spróbuję” to jest bardzo dobre słowo. Takie dyplomatyczne. Jednak czegoś ich uczą w tej dyplomacji. Tak wiec Pan Konsul najsampierw PRÓBOWAŁ nas znaleźć w tym porcie a port w Pireusie niemały. Zajęło Mu to 4 godziny. Jeśli ktoś sobie wyobraża, że konsul naszego kraju porusza się wytworną limuzyną z polska banderą to bardzo się myli. Konsul przyjechał malutkim Daihatsu z żoną, pieskiem i Ważnym Udziałowcem Salamis Lines – czyli naszego przewoźnika. Był to Grek ożeniony z Polką, stąd jego znajomość z konsulem. Pan i Pani Konsulostwo wyjaśnili nam, że oni to w zasadzie niewiele mogą a bez pomocy Ważnego Udziałowca to nie wpuściliby ich nawet do portu, że Grecy ze strajkowania uczynili sobie rodzaj narodowego sportu i że nawet nie bardzo wiadomo które służby portowe tak naprawdę strajkują i takie tam dyplomatyczne ble, ble, ble… Nie mniej jednak trzeba przyznać, że byli mili i przerwali sobie przez nas weekend i zaproponowali, że załatwią nam leki na rzeczoną cukrzycę i wynegocjowali nam, że możemy spać i jeść na statku, co nawiasem mówiąc załatwiliśmy sobie wcześniej sami. Ponieważ zrobiło się już późne popołudnie więc zrezygnowaliśmy z wyjazdu w niedzielę, pożegnaliśmy się z Konsulem i jego świtą i udaliśmy się do miasta na pyszne małe smażone rybki z grecką sałatką i piffko oraz powłóczyliśmy się trochę po porcie. Załącznik 1985 Kiedy wróciliśmy po czterech godzinach okazało się, że nasz prom z naszymi Afryczkami właśnie odpływa… Szczęśliwie okazało się, że to tylko manewr mający uchronić przycumowany dotychczas rufą do brzegu prom, przed uderzeniami porywistego wiatru wiejącego od morza. Uff…Odetchnęliśmy z ulgą. Rano, wyszło na jaw, dlaczego greckim hienom tak bardzo zależało, abyśmy nie wyjechali z portu. Po prostu mafia portowa musiała wziąć swoją dolę. Płacimy 20 Euro opłat portowych i 60 Euro pośrednikowi, który rzekomo za nas będzie jeszcze 4 godziny załatwiał wszelkie formalności a nam wystawi przepustkę, z którą już w tej chwili możemy opuścić port. Piotr się zagotował do białości a ja zacisnąłem tylko zęby, bo przecież z mafią jeszcze nikt nie wygrał. W okropnych korkach przedzieramy się przez Pireus i Ateny i lecimy na granicę z Macedonią. W sklepie wolnocłowym poznajemy parę Polaków podróżujących z Grecji do kraju Chryslerem Voyagerem i postanawiamy dla bezpieczeństwa przejechać przez Macedonię razem i zatrzymać się dopiero wieczorem w Serbii. W hoteliku, gdzieś w Serbii, przy butelczynie czegoś mocniejszego nasze kontakty zacieśniają się i postanawiamy jechać razem aż do Węgier. Załącznik 1986 Na granicy Serbsko – Węgierskiej , kiedy na pytanie celniczki skąd jedziemy, odpowiadam, że z Izraela, w odpowiedzi słyszę „ Och, My God !!!” i już nie pyta o nic więcej i w ten miły sposób znów jesteśmy w Unii. Jeszcze tylko jeden nocleg gdzieś w miasteczku z gorącymi źródłami niedaleko Szegedu a potem następny u Piotra w Kobiórze i po 5 i pół tygodniu i 9 i pół tysiącu kilometrów lądujemy w domu. Ważna uwaga końcowa: Wszelkie pytania o koszty wyprawy będę uważał za wysoce nieprzyjazne i jako takie, zostaną one zbyte milczeniem. KONIEC
__________________
Moja jest tylko racja bo to Święta Racja. A nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza bo moja racja jest najmojsza i tylko ja ją mam. ( Dzień Świra ) Kocham Łódź Ostatnio edytowane przez Lewar : 09.01.2009 o 20:28 |
05.11.2008, 12:15 | #144 |
Niepozorny
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Wiocha na Jurze, bliżej Krakowa niż Częstochowy
Posty: 565
Motocykl: Bardzo stara Teresa
Online: 4 tygodni 1 dzień 1 godz 28 min 15 s
|
__________________
Moja jest tylko racja bo to Święta Racja. A nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza bo moja racja jest najmojsza i tylko ja ją mam. ( Dzień Świra ) Kocham Łódź |
05.11.2008, 12:32 | #146 |
Gratuluje wyjazdu i relacji - dzieki za przyjemność z lektury.
|
|
05.11.2008, 12:40 | #147 |
Niepozorny
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Wiocha na Jurze, bliżej Krakowa niż Częstochowy
Posty: 565
Motocykl: Bardzo stara Teresa
Online: 4 tygodni 1 dzień 1 godz 28 min 15 s
|
Post scriptum.
Sorry, że nie było spektakularnych upadków, wyciągania Afryk z błota, zdobywania dzikich przełęczy po górskich szutrówkach, ale nie taki był cel tej wycieczki a poza tym, to jesteśmy z Piotrem w wieku, delikatnie mówiąc, zaawansowanym i nie przystoi nam się taplać w błocie a już w żadnym wypadku przewracać.
Tutaj jeszcze dwa zdjęcia z Akko, bo coś nie mogę ich umieścic w trybie edycji. Załącznik 1988 Załącznik 1989
__________________
Moja jest tylko racja bo to Święta Racja. A nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza bo moja racja jest najmojsza i tylko ja ją mam. ( Dzień Świra ) Kocham Łódź Ostatnio edytowane przez Lewar : 09.01.2009 o 20:28 |
05.11.2008, 12:44 | #148 |
Piast Kołodziej
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Toruń
Posty: 1,892
Motocykl: RD03
Online: 2 tygodni 17 godz 44 min 37 s
|
|
05.11.2008, 14:34 | #149 |
Dołączył: 21.1.2006
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Kobiór k.Tych
Posty: 93
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 dzień 8 godz 57 min 56 s
|
Witku!
Jeszcze raz moje wielkie gratulacje za wspaniały opis naszej " wycieczki ". Było super i długo będę wspominał wspólnie spędzony czas. Dodam, że zrobiliśmy ponad 2000 zdjęć i 12 godzin filmu jakości HD ( film muszę skrócić do ok.1,5 godz i podłożyć odpowiedni podkład muzyczny ). Co do kosztów to też nie będę się wypowiadał, bo to wiecie : różne waluty, karty płatnicze i kredytowe, b.trudno zliczyć, a nie jesteśmy księgowymi. |
05.11.2008, 15:37 | #150 |
Ajde Jano
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Rataje Słupskie
Posty: 6,207
Motocykl: Raczej nie będę miał AT
Galeria: Zdjęcia
Online: 9 miesiące 5 dni 6 godz 46 min 59 s
|
Gratuluję, o koszty nie pytam bo dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach, ale wrócę do pytania o prom z Izraela. Jak go sobie zorganizować?
PozdrawiaM
__________________
BMW Club Praha 001 1.Nigdy nie polemizuj z idiotą. Sprowadzi cię do swojego poziomu a później pokona doświadczeniem. 2.Czasami lepiej milczeć i sprawić wrażenie idioty, niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości. |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Łuny w Bieszczadach - czyli w 3 godziny śladem książki | czosnek | Polska | 12 | 14.04.2010 11:44 |