23.02.2012, 01:45 | #141 |
instruktor jazdy
Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kraków
Posty: 365
Motocykl: XT600E
Online: 1 miesiąc 3 dni 12 godz 16 min 0
|
I tu zaczyna się kolejny etap podróży i wchodzi kolejny tytułowy bohater - mój peugeot 406.
Kupiliśmy w Castoramie przyczepkę z plandeką, zarejestrowaliśmy na Marcina w trybie ekspresowym i wyjechaliśmy do Turcji. Dodam, że deszcze ustały i wróciły upały. W moim ukochanym peugeocie w dzień wyjazdu padła klimatyzacja. Umówiliśmy się, że przyjadę do Marcina do Sącza i stamtąd wyruszymy. Żeby nie było nudno – w Sączu miałem stłuczkę. W związku z jakimś remontem pozmieniali ruch na pasach ruchu i okazało się, że mój niespodziewanie skręca, a ja chciałem jechać prosto. Włączyłem kierunkowskaz, grzecznie wystawiłem przez okno rękę z przepraszającym gestem i powolutku zacząłem zmieniać pas na lewy. Tymczasem młode pacholę w astrze z pierwszych lat produkcji malowanej korektorem z rejestracją z powiatu sądeckiego uznał jednak, że mnie nie wpuści i po prostu mnie staranował. Przerysował calusieńki bok w samochodzie i uszkodził błotnik w przyczepce. W zgnitej astrze był porysowany i wgięty błotnik. Chłopiec powiedział, że we mnie wjechał, ponieważ nie wiedział, co ma robić a bał się zjechać na pas przeciwny. Spytałem, czemu nie zahamował, skoro jechałem 30 kmh i machałem ręką, żeby mnie wpuścił. Przyznał, że zapomniał o tej opcji i jakoś tak samo się mu gazy dodało. Zadzwonił oczywiście po rodzinę. Przyjechał wąsaty Tata i brat, na dwie fury, i zaczęli oglądać, ciamkać, stękać itp. Pan ogolił mnie z całej gotówki polskiej. Wziął 300-400 pln. Nie pamiętam. Ostatecznie dotarłem do Marcina. I pojechaliśmy. Teka z dokumentami wielkości akt ze sprawy mafii Pershinga dumnie zajęła tylną kanapę. Marcin powiedział, że nie ma powodu ustalać trasy i jechać z nawigacją, ponieważ on pamięta drogę, i, choć pewnie nie jest to najkrótsza z opcji, jest najprostsza. W sumie jedna droga prawie do celu. Grzecznie się podporządkowałem – w końcu był sponsorem tego etapu. |
23.02.2012, 03:08 | #142 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: WROCŁAW
Posty: 655
Motocykl: RD07
Online: 3 tygodni 3 dni 2 godz 10 min 10 s
|
BEDDIE, szacun za kunszt trzymający gawiedź w napięciu przez 1,5 roku...Dawaj koniec tej granicznej paranoi.
R |
23.02.2012, 03:57 | #143 |
Zarejestrowany: Feb 2010
Miasto: Inowrocław
Posty: 901
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 5 dni 9 min 5 s
|
Opis zmroził mi krew w żyłach. Czekamy na dalszą część podróży...
|
23.02.2012, 04:51 | #144 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: TYCHY
Posty: 428
Motocykl: SD02
Przebieg: 000000
Online: 2 miesiące 10 godz 22 min 17 s
|
O piątej kończe prace, może będzie część dalsza relacji z podróży?
__________________
Kiedyś Tygrysek |
23.02.2012, 11:38 | #145 |
Zarejestrowany: Jan 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 282
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 2 dni 23 godz 37 min 58 s
|
Dzięki za kontynuowanie! Świetnie się czyta!
Ale nie tylko. Twoja relacja była dla mnie inspiracją i wskazówką, podczas mojej podróży |
23.02.2012, 19:52 | #146 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: TYCHY
Posty: 428
Motocykl: SD02
Przebieg: 000000
Online: 2 miesiące 10 godz 22 min 17 s
|
Już jestem wyspany, czekam
__________________
Kiedyś Tygrysek |
24.02.2012, 17:56 | #147 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: TYCHY
Posty: 428
Motocykl: SD02
Przebieg: 000000
Online: 2 miesiące 10 godz 22 min 17 s
|
i czekam.
__________________
Kiedyś Tygrysek |
25.02.2012, 17:54 | #148 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Wroclaw
Posty: 2,392
Motocykl: RD04
Przebieg: 40.000
Online: 3 miesiące 2 dni 40 min 31 s
|
Beddie na zmianę śmiałem się i dziwiłem.Rewelacyjne opisy.
Potrafisz fajnie oddać nastrój chwili.Jak się czyta to tak jakby się tam było. Proponuje kontynuować dalej relacje bom ciekawy:-) |
26.02.2012, 18:00 | #150 |
instruktor jazdy
Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kraków
Posty: 365
Motocykl: XT600E
Online: 1 miesiąc 3 dni 12 godz 16 min 0
|
Jedziemy. W samochodzie, oprócz wcześniej wspomnianej klimatyzacji, padł odtwarzacz cd. Nic to, przecież mamy radio. Dojechaliśmy do Chyżnego. Przeskok przez puste budki graniczne. Nauczeni doświadczeniem z braćmi Słowakami rozpędzamy zestaw powolutku i rozglądamy się, czy nie ma jakiegoś ograniczenia prędkości. Oczywiście jest. Oczywiście 40 kmh.
Teren przejścia granicznego to szeroki plac zwężający się w drogę. Z placu przed nami powoli rusza Renault Magnum z naczepą, jakby nie widząc, że nadjeżdżamy. Wszystko przy bardzo małych prędkościach. Grzecznie więc włączam kierunkowskaz i wyprzedzam pana tirowca. Zjeżdżam grzecznie przed niego wjeżdżając akurat na drogę. Patrzę na prędkościomierz – niecałe 40 kmh. Widzimy policyjny wóz w krzakach i cieszymy się, że nie mają się do czego przyczepić. Wychodzi policjant i macha pokazując na nas i na tira. Wychodzę uśmiechnięty i pytam, co się stało i czy to na pewno nas chciał zatrzymać, bo przecież za szybko nie jechałem. Okazało się, że zjeżdżając przed ciężarówkę rzekomo najechałem przednim kołem na linię ciągłą. A kierowca renault za późno włączył światła. Oczywiście zaczęła się standardowa gadka. Pan policjant proponuje mandat 150 euro i kurtuazyjnie wypytuje, gdzie, po co, dlaczego, przy okazji skrzętnie sprawdzając wszystkie możliwe dokumenty. Sporo trwały utarczki słowne. Ostatecznie pan odstąpił od wymierzania oficjalnej kary i za swą dobroć poprosił o 20 euro na kawę. Nie sposób było odmówić. Słowacja zasadniczo nie jest krajem wielkim, więc mieliśmy w planie przejechać ją w krótkim czasie, acz z dopuszczalną prędkością. Niestety, w związku z powodzią, dużo dróg było zamkniętych lub zniszczonych. Na zniszczonych były ograniczenia do 30 kmh i oczywiście policja. Wybrane przez nas przejście graniczne oczywiście też było zalane. I tak sobie z defiladową prędkością jechaliśmy wszerz Słowacji szukając możliwości wjazdy na Węgry. W związku z tym, że byliśmy obrażeni na Słowaków, postanowiliśmy tankować poza ich krajem. Nie braliśmy jednak pod uwagę tego, że będziemy szukać przejezdnych dróg. No i gaz się skończył. Dalej obrażeni postanowiliśmy kontynuować na benzynie. DO czasu włączenia się kontrolki rezerwy. Trzeba jednak było tankować. No i tu okazało się, ża Słowacja na nas też się obraziła. Wszystkie stacje były zamknięte. Oprócz jednej. Ta jedna była po drugiej stronie drogi. Nic prostszego, niż zawrócić. Ale oczywiście przez dłuuuuugo była ciągła linia i oczywiście na poboczu stała policja. Sporo dalej znaleźliśmy możliwość legalnej zawrotki i wróciliśmy na stację. Niestety – akurat minęła północ, ogłosili przerwę i zamknęli dystrybutory. Sytuacja z odwróceniem kierunku jazdy się powtórzyła. Ostatecznie wjechaliśmy na Węgry. Samochód napędzany był już tylko wiarą w słuszność sprawy. Dotoczyliśmy się na stację i silnik zgasł. Oczywiście gazu nie było, ale była benzyna. Udało się wjechać do Serbii. Miałem dość. Zamontowaliśmy plandekę na przyczepce, nadmuchaliśmy materac, upchnęliśmy go jakoś i poszliśmy spać. To był średni pomysł. Każde poruszenie się czy obrócenie na bok powodowało kiwanie się tej cholernej przyczepki, jęczenie zawieszenia w samochodzie, stukanie haka itd. Oczywiście pod gumową plandeką było też duszno. Otworzyliśmy więc tył plandeki umożliwiając komarom swobodną ucztę. Z racji opisanych warunków ze snem pożegnaliśmy się bez żalu i szybko zebraliśmy się do dalszej drogi. Wjechaliśmy do Macedonii. Kontrola graniczna, grobowa powaga i groźne miny służb mundurowych nieco nas zdziwiły. Dwóch facetów, teczka z dokumentami, absolutnie podstawowy bagaż i pusta przyczepka. To nie było normalne. Oglądali, szukali, pytali, stroszyli wąsy, patrzyli groźnie itd. Upał był okrutny, więc trochę nas wymęczyli. Macedonia przez okno samochodu zachęca do zwiedzenia na motocyklu. To wiem. Nic więcej. Licząc godziny jazdy i patrząc na licznik zapytałem mojego pilota o to, ile mamy do celu. Na motocyklach dojechaliśmy do Stambułu pokonując niecałe 1900 km, o ile pamiętam. Tym razem stuknęło 1800 z hakiem, a ja jestem w jakiejś Macedonii. Marcin się złamał i włączył nawigację. Wbił adres docelowy, a pani z pudełeczka słodkim głosem powiedziała: do celu – 630 km. Ruszyliśmy dalej zaraz po tym, jak minął mi atak histerycznego śmiechu. Wystarczy przecież wyjechać z Macedonii, przejechać Grecję i już będziemy w Turcji. Rzeczywiście – droga, gdyby nie powodzie, była prosta. Ale Marcin mniej więcej odtworzył z pamięci ze znakiem przeciwnym drogę, którą pokonali wraz z ojcem Krzyśka, jak go zabrał do Polski jadąc z Grecji. Wtedy byli uzbrojeni wyłącznie w poglądową mapę Europy, na której to odległości wydają się (to dobre określenie) dość małe. Dziś też się śmieję, jak to piszę zaraz po rozmowie telefonicznej z Kuchim, z którym przypominaliśmy sobie szczegóły, żebym mógł je opisać. Do granicy tureckiej było prosto i przyjemnie, oprócz muzyki w radiu, której jedyną zaletą było to, że nie dało się zasnąć z wściekłości. Wszystkie stacje lansowały podobne klimaty – zawodzący grecki Krzysztof Krawczyk i jękliwa gitarka w tle. No i tu docieramy do Turcji. |