14.06.2010, 12:52 | #141 | |
Common Rejli
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,736
Motocykl: R650GS Adventure & LC6 750 Adventure
Przebieg: dupa
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 1 dzień 5 godz 39 min 17 s
|
Cytat:
Kiedyś było łatwiej. Dziś Maroko, Stany, Himalalaje . No ale jest o czym myśleć i co planować.
__________________
BRW 1991 I tak wszyscy skończymy na mineralnym. | Powroty są do dupy. | Trzy furie afrykańskie: pompa, moduł, regulator. Czy jakoś tak... | Pieprzyć owiewki . I stelaże. NIE SPRZEDAM! |
|
22.06.2010, 15:47 | #142 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,967
Motocykl: RD07a/1190r
Online: 11 miesiące 6 dni 11 godz 37 min 25 s
|
Halooo halooo! Się czeka się. Śmiało
|
22.06.2010, 18:23 | #143 |
Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
|
Cięzko mi sie zmierzyć z 10 kwietnia... Nie idzie mi ten odcinek.
__________________
pozdrawiam, podos AT2003, RD07A ------------------ Moje dogmaty 0. O chorobach Afryki: (klik) 1. O Mikuni: Wywal to. 2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!! 3. O goretexie: Tylko GORE-TEX 4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów 5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu. 6. Lista im. podoska Załącznik 10655 7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem. 8. O KN: Wywal to. 9. O nowej Afripedii: (klik) |
23.06.2010, 02:18 | #145 |
Zarejestrowany: Jun 2008
Miasto: Tarnów
Posty: 208
Motocykl: Czelendz
Online: 1 tydzień 3 dni 14 godz 18 min 45 s
|
To może ja zaczne a Ty skończysz.
Bedzie bez zdjęć bo nie znalazłem odpowiednich, i w ogóle jakoś mi nie pasują. Sobota 10.04 Niestety ten sobotni poranek był przykrą ( a może nie..) zapowiedzią wielu innych poranków. Zasada, że starzy śpią krócej działała bezwzględnie. Pomimo niełatwego poprzedniego dnia i kilku flaszeczek wypitych późnym wieczorem połączonych z udanymi próbami połączenia się z Samborem rozpoczynającym kwietniowy zlot, wstałem najwcześniej. -Ooo Wielki Manitou!- pomyślałem, życie jest piękne!. Miły dreszczyk emocji bycia znowu na szlaku i wyzierająca a to z prokajaka a to z tankbagu uśmiechnięta od ucha do ucha gęba przygody zrobiły swoje. Wstawać, wstawać... Motorki w równym rzędzie stały zaparkowane przed knajpą ze śniadaniem. Taszcząc ekwipunek uśmiechnąłem się sam do siebie: jak ogiery przed saloonem. I nie w samo południe ale w rześki marokański poranek. Dobra, juki na koń i do koryta. Tym bardziej, że juz dziewiąta. W restauracji dwóch lokalnych dżentelmenów udawało że coś robią. Po ustaleniu że oni nie mówić po angielski a ja nie mówić po francuski udało nam się osiągnąć porozumienia co do śniadania. Próbowałem jeszcze ich przekonać żeby papu było szybciej niż wolniej, bo już za chwile będziemy w komplecie. I jakby na potwierdzenie tego zobaczyłem przez dużą szybę chłopaków przechodzących przez placyk między motelem a knajpą. -Idą jak wojsko- przeleciało mi przez głowę. Wory w jednej, hełmy w drugiej ręce. Rozpięte buty i kurtki. Wypisz wymaluj: Parszywa Dwunastka. Norbi został lekko w tyle i wyraźnie utykał. To skutek wczorajszej gleby. Cholera, mogą być problemy, tym bardziej, że wieczorem jego prawa stopa upodobniła się do konewki... -Ej, mister...so sorry....many people died...your President. So sorry... Obok mnie stał gość z obsługi i z dosyć niewyraźną miną pokazywał palcem na ekran dużego telewizora w rogu sali. O kurde, Lech Kaczyński w marokańskiej telewizji. Właśnie leciał serwis Al Jazeera i spiker dawał komentarz do jakiś uroczystości pod Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie z udziałem Kaczyńskiego. Aż dziw, że tego wcześniej nie zauważyłem. -A, no tak. Przecież dzisiaj Kaczor miał być w Katyniu. Pewno o tym mówią, a że nie mają zdjęć z uroczystości bezpośrednio w Rosji dają byle co. Dla Berberów czy Katyń czy Warszawa, wsio rawno... Tylko jak to wytłumaczyć Marokańczykowi który tak przeją się losem tysięcy pomordowanych polskich oficerów. I ze dla nas to jest naprawdę ważne i dlatego obecność Prezydenta i w ogóle... A może on coś źle zrozumiał i myśli, że Rosjanie ich teraz zabili? Nie, nie, bez jaj. Przecież to po ichniemu mówią no i piszą, bo jak to bywa w serwisach na dole ekranu, na czerwonym pasku przewijają się jakieś robaki. -O yes, of course. Thank you!- z lekkim uśmiechem próbowałem się odwdzięczyć za jego troskę. (No cóż, obawiam się, że wobec tego co naprawdę się wydarzyło zrobiłem na nim wrażenie kompletnego kretyna. - taka refleksja po czasie) -O, Kaczor w telewizji, ale jaja- schodziliśmy się z wolna do stołu i każdy widząc na obczyźnie twarz naszego Wodza rzucał jakiś komentarz. Wyglądało na to, że raczej nie należymy do twardego elektoratu braci Kaczyńskich. Gadając, śmiejąc się i błądząc myślami juz gdzieś w okolicach Merzugi, jemy, trzeba przyznać, dosyć mało urozmaicone śniadanko. Miętowa herbata, kawa, chleb, masło, dżem i... i tyle. Ale co tam, wakacje, dzida, reszta się nie liczy... Mam wrażenie, że każdy z nas czuje to samo. W rozmowę wplata się dzwonek przychodzącego sms-a. Pewnie z domu cos w rodzaju: Kochanie powiedz jak Ci źle beze mnie. I jak tu nie mieć wyrzutów sumienia... -K..wa! Słuchajcie: Dzisiaj rano w czasie lądowania w Smoleńsku rozbił się polski samolot z delegacją na uroczystości w Katyniu. Wszyscy zginęli: Prezydent, jego żona, Gosiewski, Szmajdziński, Powroźnik, w sumie ponad 90 osób. Nie pamiętam do kogo był ten sms. Ale po chwili wszyscy dostaliśmy podobne. Okazało się, że satelita w restauracji odbierają również CNN. Relacja była ilustrowana zdjęciami z dymiącymi jeszcze resztkami samolotu. Nie ma sensu pisać co było dalej, o czym rozmawialiśmy. Pewnie w większości domów było podobnie. Nie zwlekając za bardzo, pozbieraliśmy sie do kupy i ruszyli w dalszą droge chcąc zostawić gdzieś w tyle wszystkie te złe wiadomości. Pierwsze kilometry były jak łyk zimnego piwa w upalne popołudnie. A smakowały tym bardziej, że gdzieś w tyle głowy coś ciągle upierdliwie mówiło: vanitas vanitatum... O nie! Zycie jest piękne, zwłaszcza jadąc na stojąco z szybką otwartą na maksa!
__________________
Pozdrawiam, Waldek |
23.06.2010, 02:49 | #146 |
świeżym warto być:)
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: DWR
Posty: 1,242
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 10 godz 58 min 39 s
|
Hmm, może lepiej, przejdźcie od razu do 11tego, lub 12tego.
__________________
pozdrawiam Pan Bajrasz |
05.07.2010, 10:21 | #147 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Krakuff
Posty: 4,763
Motocykl: RD07a
Online: 4 miesiące 3 tygodni 3 dni 5 godz 51 min 11 s
|
W oczekiwaniu na następny odcinek Podosa....
Ostatnio edytowane przez puszek : 05.07.2010 o 18:36 |
05.07.2010, 11:08 | #148 |
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Gwe/Warszawa
Posty: 3,502
Motocykl: CRF1000, RD04
Online: 5 miesiące 1 tydzień 4 dni 8 godz 6 min 2 s
|
Czadzik!!
|
05.07.2010, 18:34 | #149 |
Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
|
Dzień czwarty
Przez Atlas na pustynię. Schodzę pierwszy na śniadanie, nikogo jeszcze nie ma i czekając co podadzą zerkam na Aldżazirę a tu nagle pokazują obchody katyńskie z placu Piłsudskiego z Warszawy i przemawiającego Kaczyńskiego. No, no, jaka ta arabska telewizja otwarta na świat, nawet tu interesują się polskimi obchodami – pomyślałem robiąc komórką zdjęcie telewizora. Uznałem ze będzie śmiesznie zamieścić to na forum po powrocie. Kelner przyniósł sok pomarańczowy a ja z dumą, wskazując telewizor mówię : - Bolanda! [arabski: Polska] Na to kelner mówi, że straszna rzecz się stała, i najchętniej by mi nie mówił ale rozbił się samolot z prezydentem i nikt nie przeżył. Oczywiście nie uwierzyłem, ale czerwony pasek informacyjny na ekranie z pokryty niezrozumiałym arabskim pismem i widoczną liczbą 87 zaczyna nabierać nowego znaczenia. Po 15 minutach ciągłego pokazywania zdjęć Kaczyńskiego i ceremonii obchodów z Polski, mam przekonanie, że coś się jednak stało. Schodzą się chłopaki i pierwszy SMS z Polski rozwiewa nasze wątpliwości. Norbert powoli odczytuje nazwiska zabitych w katastrofie… Znajdujemy jeszcze CNN, ale słowa nie są już potrzebne… Dojadamy śniadanie i zwijamy się powoli, każdy pogrążony w swoich myślach, wspomina osoby mu bliższe lub dalsze, których już nigdy nie zobaczy. [*][*][*] Nasz plan przewiduje dziś dotarcie do Merzougi i słynnych wydm Erg Chebbi. Ta nieprawdopodobna kupa piachu ma około 7-8 km szerokości i około 30 długości a piaskowe szczyty sięgają 170 m. To najwyższe wydmy Maroka. Zanim jednak do nich dotrzemy musimy pokonać pasmo Atlasu Wysokiego. Wiedzie przez niego wygodna asfaltowa droga, równa jak stół, zupełnie bez emocji. Przełęcz też nie przekracza 1900 metrów, jest jeden króciutki Tunel Legionistów koło malowniczego przełomu Rzeki Ziz. Kręcimy zakręty pod górę z dużą przyjemnością, Paweł zjeżdża do samej rzeki jakąś boczną szutrówką i stęskniony offroadu zakopuje się po osie. Jest zatem okazja do małej przerwy. Dalsza droga to już zjazd coraz niżej i niżej, góry zostawiamy za sobą, klimat staje się suchszy i staje się coraz cieplej. Morskie wilgotne powietrze skutecznie jest zatrzymywane prze góry Atlasu, zieleń została po drugiej stronie gór, gaje palmowe występują tylko w skupiskach w dolinach rzek. Zabudowa również już saharyjska, niskie gliniane kwadraciki, raczej bardzo ubogie. Jesteśmy w innym kraju. Mijamy kolejne miejscowości Errachida, Erfoud. Pierwszy piach napotykamy w okolicach Rissani, ale ponieważ najwyraźniej często wdzierał się na nacjonalkę zostaje ujarzmiony charakterystycznymi płotkami. Na szczęście, bo moje wilki nieuchronnie zryłyby je kostką. W przerwie obiadowej w knajpce koło ostatniej cywilizowanej stacji benzynowej w Rissani dostajemy namiar od kelnera na kabash przy samych wydmach Erg Chebbi. Zapamiętujemy cenę 150 od łba albo 250 z wielbłądową wycieczką na wschód słońca. Kilkanaście kilometrów za Rissani robi się płasko jak stół dookoła, równina po horyzont pokryta jest drobniutkim kamieniem. Uznaję, że poloneza czas zacząć i zjeżdżam z czarnego… Rozwydrzona dzicz za moimi plecami tylko na to chyba czekała, Pooooszliii! Świsnął szuter spod kół, i zniknęli w chmurze pyłu. Na horyzoncie majaczyły już wydmy Erg Chebbi. Jeszcze tylko wbiłem waypoint ze spaniem i też odkręciłem manetkę. Niedługo później dojeżdżamy do wieeelkiej piaskownicy. Prawie 200 metrowe hałdy piachu górują nam nad głowami, Ogromne wydmy wzbudzają respekt, kompletnie nie widzę możliwości przejechania przez nie. Widzę ze chłopaki aż rwą się żeby wjechać na najwyższą tę 170 metrową Erg Chebbi. Mimo iż podróżnicze tuzy odradzają wjazd wewnątrz wydm listując długą listę niebezpieczeństw czyhających aby pognębić niedoświadczonego motocyklistę, nie mam złudzeń, że nie uda mi się namówić kogokolwiek na porzucenie prób ataku na piach. To, że da się to zrobić, to wiemy, tyle, że na trochę lżejszym sprzęcie. Jest już późne popołudnie, szybko znajdujemy poleconą Kasbę (Erg Chebbi zresztą), nie dajemy się naciąć powołując się na kuzyna z Rissani i błyskiem zrzucamy bety z motocykli (Pussy nawet odkręcił swoją lodówko-chłodziarkę-zamrażarkę do lodów bambino) i rzuciliśmy się w przylegające wydmy. Łatwo powiedzieć: „nie rozdzielamy się” - trudniej zrobić, po 30 sekundach byłem sam w swoim własnym piaskowym korytarzyku… Każdy wybrał jakąś swoją scieżkę po „twardym” dnie lub grzbiecie wydmy i odjechał w niewiadomym kierunku. Ja tez sobie odkręcałem mocno manetkę, co utrzymywało mnie na wierzchu aż postanowiłem podjechać pod niską wydmę od jej ostrej krawędzi. Miała może z 1,5 metra wysokości, więc uznałem ze rozpędem sobie na nią wskoczę. Odkręciłem bardziej szykując się do lotu i… Motocykl wbił się po osie w sypki jak mąka piach pod kątem 45 stopni. I tak został. Ja oczywiście walnąłem betami w bak i spadłem obok. To była bardzo szybka lekcja o konstrukcji i twardości wydm saharyjskich (pewnie innych też). Zatem zapisujemy sobie: wydmę bierzemy od strony łagodnej i unikamy jej ostrego spadku po stronie przeciwnej. No, ale moto zakopane stoi „na sztorc” lampą w górę a ja samiuteńki… Wkoło panuje idealna cisza. Zdaje się, że wszyscy skończyli szybko i podobnie jak ja… Ni z stąd ni zowąd wyskakuje za pobliskiego wzgórka arab w błękitnym turbanie lokalnych Tuaregów. To prawdziwy fachura, widać że nie jeden pojazd wyciągnął z tutejszego piachu. Nic go nie przerażają gabaryty Afryki z politowaniem patrzy na mnie szarpiącego się z zakopanym motocyklem i instruuje swoim niezłym angielskim. Motocykl przewracamy, zakupujemy dziury po kołach i ciągnąć za przednie koło obracamy motocykl kołem w dół. Stawiamy i z łatwością zjeżdżam na równe. Obracam się a mój Arab już siedzi na piasku i rozkłada swój mały kramik a gadżetami. Skamieliny, jaspisowe jajka i tuaregowskie naszyjniki. Gadkę ma przygotowaną, nie chce kasy za pomoc tylko żeby ja coś kupił i tak pomógł jemu i jego tuaregowskiej rodzinie przetrwać. Nie przeżyć tylko przetrwać. Mnie jest głupio jak cholera, on wie ze jest mi głupio, taka lokalna gra-pułapka, na którą dałem się złapać. Nie chce nic kupować, nie mam gdzie wziąć zakupów i nie mam kasy – wszystko na bazie, a my chcemy jeździć. Arab czyta w moich myślach – proponuje zakupy jutro rano przed naszym wyjazdem. Idę na to i błyskawicznie się zrywam. Jeszcze tylko mój nowy koleszka upewnia się jak mam na imię. - Krzysztof – prezentuję się. - Achmed – przedstawia się Achmed – i już wiem ze mam przesrane. Jadę z powrotem tam gdzie się pogubiliśmy. Spotykam Kajmana – na trzęsących się nogach opowiada jak o mało co nie „strzelił dacha” swoim Patrolem, oczywiście pociągnęła go stroma cześć wydmy… Za chwilę oglądamy jak Puszek wali spektakularnego „dacha” – również na stromej krawędzi. Zjeżdżają się po kolei chłopaki, każdy bardziej lub mniej pokonany… Waldek przyjeżdża ostatni, z miną nie wyraźną – też się gdzieś wrypał i wyciągnął do jakiś arab w niebieskim turbanie. Jest z nim umówiony na zakupu na rano... Erg Chebbi niezdobyta i nic nie wskazuje na to, aby miało się to zmienić. Wracamy do bazy i oczekując na kolację robimy szybką przepierkę naszych śmierdzących ciuchów. Duże wzięcie ma korek do umywalki z listy im. Podoska. Tradycyjnie późnym wieczorem wjeżdża obiad – tradycyjne Tajin i miętowa herbata, no i w ramach ubijania obcej flory bakteryjnej – cola i jakaś polska wódeczność. Padamy na twarz i zasypiamy błyskawicznie. Stan budzika: 1092km, Przebieg 308 km Następny odcinek (klik)
__________________
pozdrawiam, podos AT2003, RD07A ------------------ Moje dogmaty 0. O chorobach Afryki: (klik) 1. O Mikuni: Wywal to. 2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!! 3. O goretexie: Tylko GORE-TEX 4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów 5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu. 6. Lista im. podoska Załącznik 10655 7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem. 8. O KN: Wywal to. 9. O nowej Afripedii: (klik) Ostatnio edytowane przez podos : 06.09.2010 o 11:52 |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Maroko na żywo, kwiecień 2011 | stoner | Umawianie i propozycje wyjazdów | 4 | 01.04.2011 18:43 |
Maroko kwiecień 2009 | consigliero | Trochę dalej | 12 | 18.01.2010 10:56 |