18.02.2022, 21:08 | #11 |
Zarejestrowany: Dec 2019
Miasto: Warszawa
Posty: 160
Motocykl: Huska 701E '21
Online: 2 tygodni 5 dni 15 godz 6 min 18 s
|
I ja się wciągnąłem.
|
19.02.2022, 11:30 | #12 |
Zarejestrowany: Nov 2019
Miasto: Beskidy
Posty: 228
Motocykl: CRF1000
Online: 5 dni 15 godz 9 min 37 s
|
Iran to moje marzenie, a z racji, że w większości byłby to wyjazd asfaltowy bo moja żona podobnie do Ciebie jeździ na armaturze, to chętnie poczytam Twoją relację
__________________
Lepiej żałować, że coś się zrobiło, niż żałować, że tego się nie zrobiło. |
19.02.2022, 12:28 | #13 | |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 345
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 godz 21 min 29 s
|
Cytat:
Ja lubię wiatr we włosach (póki jeszcze trochę włosów ). A mówiąc serio, na tym modelu Road Kinga da się utrzymywać 120 km/h. Chyba ta ogromna lampa rozbija pęd powietrza i idzie żyć. Oczywiście, jakieś podmuchy docierają, ale przecież chyba o to chodzi! Dopiero powyżej tej prędkości zaczyna się czuć napór: do 140 jeszcze idzie jakiś czas wytrzymać, a powyżej tego to raczej walka z wiatrem. Między innymi Twoja relacja była inspiracją dla tej podróży. Właście to jest najlepsze w relacjach: można dać impuls następnemu. Pisanie własnej traktuję też po trosze jako spłatę zaciągniętego długu. Cieszę się, że jest zainteresowanie. Obawiam się tylko, czy jestem w stanie sprostać oczekiwaniom! Postaram się pisać w ramach możliwości. Mogę jedynie zapewnić, że będą przygody i niespodziewane zwroty akcji |
|
19.02.2022, 12:34 | #14 |
Zarejestrowany: Feb 2013
Miasto: Lubelskie
Posty: 523
Motocykl: CRF1000
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 19 godz 36 min 45 s
|
Fakt, że nie pojechałeś Królową, KTMem czy GSem, robi robotę i zachęca do lektury !!!
|
25.02.2022, 20:17 | #15 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 345
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 godz 21 min 29 s
|
Odcinek 2
Jedzie się przyjemnie, choć czuję przez skórę, że coś jest nie tak. Coś mi tu nie gra. To niby ta sama Turcja, którą pamiętamy, ale nie taka sama. Myślę i myślę, ale nie umiem zdefiniować co mi tu nie pasuje. Nagle następuje olśnienie! Wiem! Od naszej ostatniej wizyty, zauważalnie zmienił się styl jazdy na drogach. Jeśli na jezdni są 3 pasy, startuje tylko 3 samochody obok siebie! Wszyscy stoją na czerwonym, pomimo, że nic nie jedzie z przeciwnego kierunku! Coś niesamowitego! Pamiętam do dziś, w jakie osłupienie przed laty wprawiła mnie ciężarówka jadąca pod prąd pasem awaryjnym ekspresówki. Dobrze, że w miastach ruch jest bardziej „tradycyjny” Nie po to tu przyjechaliśmy, żeby zobaczyć świat poukładany jak w Europie. Zaczyna się zmierzchać. Trzeba zatankować. Na stacji benzynowej zostajemy poczęstowani herbatą i gadamy chwilę z chłopakiem z obsługi. Przychodzi przywitać się z nami także jego starszy już ojciec. Około 21 zrobiło się zimno, nie jedzie się już komfortowo. Temperatura oraz samochody jeżdżące bez świateł pomimo zmroku powodują, że zwalniamy. Tego dnia pokonaliśmy 1000km. Nocleg wypada w Refahiye w pierwszym napotkanym przy drodze hotelu – Altun za cenę 140 TL. Oglądamy pokoje. Folklor jest: albo nie działa zamek w drzwiach, albo w pokoju jedzie tak fajami, że nie da się wytrzymać. Trochę powybrzydzaliśmy i finalnie jest ok: w naszym pokoju prysznic nie ma słuchawki Za oknem mamy meczet. Temperatura spadła poniżej 20 stopni, co jest dla nas sporym zaskoczeniem. Klimatyzacja okazuje się niepotrzebna. Śpi się dobrze. Allahu akbar, allahu abkar… Tym wezwaniem muezina rozpoczynamy kolejny dzień. Szkoda, że to dopiero 4 rano Na szczęście udaje się jeszcze zasnąć i wstajemy ciut później. Okazuje się, że dzień jest pochmurny i o 7:00 tylko 16 stopni. Jemy skromne, ale pyszne śniadanie. Po raz pierwszy mieliśmy okazję skosztować miodu w plastrach. W pewnym momencie zauważam na gps-ie, że jesteśmy na wysokości ponad 2000 metrów nad poziomem morza. Krajobrazy zaczynają zaś wskazywać, że to może być prawda. Wyjaśniła się przyczyna niskich temperatur. Kilometry mijają, my tymczasem niepostrzeżenie przekraczamy Eufrat. Jak to brzmi! Magiczne, mityczne nazwy rodem z podręczników historii czy biblii. Takie rzeczy tylko tutaj – w końcu wjeżdżamy na obszar będący kolebką naszej cywilizacji. 32.jpg 33.jpg 34.jpg 35.jpg 36.jpg 37.jpg 40.jpg Widząc takie napisy zastanawiam się czy tu chodzi o patriotyzm, czy – tak jak w naszym kraju – o pusty nacjonalizm, który zamiast łączyć – dzieli nawet sam naród. 38.jpg Nas natomiast zatrzymuje do rutynowej kontroli policja. Zostaliśmy sprawdzeni w bazie: figurujemy. Uśmiechy i życzenia dobrej drogi. Skręcamy na boczną drogę w kierunku Igdiru. Zbudowana jest w technologii kamyków zalanych smołą. We wschodniej Turcji jest to dość powszechny typ, zwłaszcza bocznych dróg. Natomiast krajobrazy super. Stajemy na herbatę w przydrożnej herbaciarni, prowadzonej przez dwóch chłopców. Przygotowują czaj tradycyjnie w dwukomorowym czajniczku grzanym na piecu na węgiel drzewny. Ileż to wypiliśmy tej herbaty już w Turcji? Ten napój łączy ludzi, zaciera wszelkie granice. Od kierowcy ciężarówki dostajemy krakersy. Na parkingu jest źródełko z górską wodą pitną, wokół którego toczy się życie: mycie nóg, głów, rąk i garów. 39.jpg 41.jpg 42.jpg 43.jpg 44.jpg Ledwo ruszyliśmy – znowu kontrola policji. Tym razem raczej z powodu przekroczenia prędkości. Jednak po pokazaniu skąd jesteśmy, pokazano nam na migi, żeby jechać wolniej i puszczono. Tu może pomagać nasza znajomość tureckiego: „turkcze bilmijorum” – nie rozumiem po turecku i „turkije czok guzel” - Turcja jest piękna!, których to sformułowań nie omieszkam użyć Zmienia się droga, zmieniają się zabudowania, pojawia się „opał” suszący się na słońcu, który jeszcze do niedawna był zwykłym gównem. Wjeżdżamy do wschodniej Turcji. Jak się później okaże, Turcji B, albo nawet C. Niedoinwestowanej, biednej. Turcji, która kiedyś nosiła inną nazwę. Ale równie serdecznej. Od razu przypomina mi się przeczytana niedawno świetna książka: A.Brzezieckiego i M. Nocuń „ Armenia. Karawany śmierci”. 45.jpg 46.jpg 47.jpg Dojechaliśmy do Igdiru. Tu trzeba zająć się wymianą oleju. Dobrze, że w H-D oddzielnie wymienia się go w silniku, sprzęgle i skrzyni i wszędzie jest inny interwał. Dzięki temu trzeba było wieźć tylko 4 litry i wymienić olej jedynie w silniku. Udaje się to w pierwszym napotkanym warsztacie. Chłopaki bardzo chcieli pomóc, ale ja wolę zrobić to samodzielnie. Przy okazji napiliśmy się herbaty i chwilę pogadali, na ile pozwalała bariera językowa. Z czystej formalności tylko wspomnę, że o zapłacie nie było mowy… 48.jpg Wieczorem zadekowaliśmy się w hotelu i uderzyliśmy na miasto coś zjeść. Po raz kolejny sprawdziła się zasada: gdzie dużo ludzi i brak menu w języku angielskim lub żadnego menu, tan najlepiej karmią. W lokancie świetne jedzenie i wyrabiany na miejscu ayran. 49.jpg Z hotelowego okna mieliśmy okazję popatrzeć na budzące się do życia miasteczko i jego mieszkańców. 50.jpg Napotkany zaś po drodze dość wymowny symbol wskazywał, że widoczny w oddali ośnieżony szczyt to musi być Ararat. 51.jpg 52.jpg Kierujemy się na przejście graniczne z Iranem w Gurbulak/Bazargan. W pierwszym okienku pani mówi, żeby jechać dalej, a w następnym celnik bez pieczątki nie chce nas przepuścić dalej. Wracamy. Granica nie robi generalnie dobrego wrażenia: przepychanki, tłum, wrzaski. Do kolejnego stanowiska prowadzi korytarz – klatka z rur, przywołująca na myśl ubojnię bydła. Funkcjonariusze siedzą za kratami. Zostajemy rozdzieleni z Anią, ja zostaję z motocyklem, a ona przekracza granicę jako piesza. Musi pokonać ten korytarz z krat, w którym tłoczy się kilkudziesięciu chłopa. Na końcu korytarza zaś żołnierz okłada towarzystwo. Gdy Ania pojawiła się na końcu korytarza ktoś krzyknął: madame! Nagle ludzie zaczęli się rozstępować, by mogła swobodnie przejść. Jeśli ktoś z uwagi na hałas nie usłyszał i nie zareagował, dostawał kuksańca od sąsiada. Jeszcze tylko sprawdzenie paszportu i moja małżonka jest już w Iranie. W oczekiwaniu na mnie przysiada na murku, okalającym słup. Po jego drugiej stronie siedzi starsze małżeństwo. Nagle zza słupa pojawia się przesunięty w jej kierunku kubek z herbatą, a w ślad za nim pojawia się właściciel herbaty. Pokazał, żeby – Irańskim zwyczajem – pić herbatę trzymając w zębach kostkę cukru i sączyć „przez nią” herbatę. Ania poparzyła sobie usta, ale udało się napić Nastąpiła tradycyjna rozmowa: skąd jest, gdzie jedzie, itd. Od żony owego pana, Ania dostaje herbatniki i całą garść dziwnych kulek. Widząc, że nie wie co z owymi kulkami zrobić, kobieta pokazuje, że to są owoce i można je zjeść. Po tym Ania dostaje zapisaną po persku kartkę z adresem. Inny facet z kolejki napisał poniżej adres w alfabecie łacińskim i wytłumaczył, iż jest to zaproszenie. Jak będziemy w Iranie, zapraszają nas do siebie na 5 dni. Pojawia się ich autobus, małżeństwo ściska się serdecznie z moją żoną i odjeżdża. Od każdej osoby, która była w Iranie, wiemy, że spotkamy się tam z niebywałą serdecznością, ale nie spodziewaliśmy się, że nastąpi to aż tak szybko W międzyczasie ja posunąłem się kawałek motocyklem. Sprawdzili bagaże i znowu jesteśmy razem z żoną. Dobrze, bo trwało to wszystko bardzo długo, a ona została bez wody i jedzenia. Jak na razie idzie dobrze. Powoli, ale do przodu. Niestety zjawia się młody celnik, który twierdzi, że z racji pojemności motocykla, nie możemy nim przekroczyć granicy. Na nic się zdają tłumaczenia, że to tylko 103, jak widać na samym motocyklu. Trudno – zawracamy. Jednak dalej realizujemy plan dostania się do Iranu: spróbujemy na malutkim przejściu granicznym, którego nie widzi google, zaś jest zaznaczone na papierowej mapie. Nasz motocykl wiele zamkniętych drzwi już otworzył; może otworzy także graniczny szlaban do Iranu? Liczę na to, że na maleńkim przejściu granicznym towarzystwo będzie miało mało roboty i nie będzie robić specjalnych trudności. Ostrzelane znaki drogowe wskazują, że należy mieć się na baczności. My tymczasem możemy z innej perspektywy podziwiać Ararat. Na drogach co jakiś czas blokady policyjne lub wojskowe z worków z piaskiem lub betonowych zapór. Przy każdej blokadzie tankietka lub pojazd opancerzony. Służby także jeżdżą takimi pojazdami po drogach. Przy drodze często widać wieżyczki strażnicze. Co drugie pole ogrodzone płotem i drutem kolczastym, pomimo że wkoło same ugory i kamienie. Nie mamy raczej zdjęć takich rzeczy, żeby nie było z tego powodu problemów. 53.jpg 54.jpg Ze znalezieniem naszego przejścia granicznego nie jest łatwo. Teoretycznie wystarczy skręcić w prawo i jechać drogą do końca. Praktycznie zaś tam, gdzie miał być skręt, nie ma żadnej drogi. Kolejna odnoga w prawo okazuje się drogą do jednostki wojskowej. Na posterunku przed bramą młodzi chłopcy w wieku może 16 lat, którzy ni w ząb nie znają żadnego innego języka poza ojczystym, a z mapą także sobie nie bardzo radzą. Po chwili przychodzi chłopak starszy rangą, bo wartownicy strzelają przed nim obcasami i salutują. To także może 18 - latek. Napięty niesamowicie, rozmowę rozpoczynamy od kontroli naszych dokumentów. Od niego także nie udaje się niczego dowiedzieć… Zmarnowaliśmy tylko pół godziny. Zawracamy i skręcamy w kolejną odnogę. Za jakiś czas znowu stajemy przed szlabanem: szlag by to trafił! Szczęście, że okazał się on wjazdem do jakiegoś większego przedsiębiorstwa. Tu spotykamy bardzo miłych chłopaków, gadamy z nimi przy pomocy translatora, pijemy herbatę i zyskujemy radę, żeby pojechać przez Nachcziwan – autonomiczny obszar republiki Azerbejdżanu. Wstyd się przyznać, ale nawet nie miałem pojęcia o takim tworze… To niedaleko – kilkanaście kilometrów. Trzeba mieć wizę, ale ponoć da się ją otrzymać na granicy i kosztuje ok. 11 $. Próbujemy zatem. 55.jpg |
25.02.2022, 20:37 | #16 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 36 s
|
Doskonale. Doskonała opowieść się tu tworzy Jak Twoja pani wróciła do motocykla i czy nie przepadła jej jednorazowa wiza? CF
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
25.02.2022, 21:11 | #17 |
Zarejestrowany: Nov 2018
Miasto: Olsztyn (Wa-Ma)
Posty: 273
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: mój 3,5
Online: 1 tydzień 2 dni 17 godz 29 min 4 s
|
Czyta się...
A te "103", to jak sądzę - tak, żeby nie skłamać, ale i prawdy nie powiedzieć... Czyli coś jak w "naszych" SW400, czy SW680 - cale sześcienne. Tak mi wyszło. Pisz Waść. Sorki za lekki offtop...
__________________
Psy szczekają, a motocykl jedzie dalej... RUSSIAN GO HOME ! ! |
25.02.2022, 21:30 | #18 |
Podoba mi się Turcja, nie byłem.
__________________
kto smaruje ten jedzie |
|
25.02.2022, 22:18 | #19 |
Kubiki
Pięknie👍 |
|
27.02.2022, 12:34 | #20 |
Zarejestrowany: Nov 2019
Miasto: Beskidy
Posty: 228
Motocykl: CRF1000
Online: 5 dni 15 godz 9 min 37 s
|
Nie czekaj, to tylko dwa dni drogi z Polski Turcja to dwa albo nawet trzy światy... Ten komercyjny, ten udawany naturalny z komercją w tle i ten faktyczny turecki. Jak napisał Dredd im dalej na wschód tym bardziej naturalnie. Byłem trzy razy i wrócę pewnie jeszcze nie raz, szczególnie na wschód. Szkoda, że nie przekonam mojej żony do innego motocykla bo otworzyło by nam to wiele nowych dróg, chcociaż i tak ciągnę ją chyba zbyt ambitnie
Mam nadzieję, że nic się nie popitoli na świecie i za 2-3 lata uda nam się w końcu pojechać do Iranu... Sorki za ot.
__________________
Lepiej żałować, że coś się zrobiło, niż żałować, że tego się nie zrobiło. |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Iran 2019 | rumpel | Trochę dalej | 154 | 06.11.2023 00:03 |
Ostatnia taka podróż, czyli zima w Andaluzji [marzec 2020] | jagna | Trochę dalej | 61 | 22.12.2021 13:11 |
Kirgistany czyli podróż puszką za motkami. [sierpień 2019] | Emek | Trochę dalej | 68 | 13.11.2019 00:07 |
Coś na deszcz czyli mała, długa podroż z Krakowa nad morze | Dunia | Kwestie różne, ale podróżne. | 12 | 15.05.2013 07:19 |
Zobaczyć Iran - czyli 4 dni w Armenii. [Czerwiec 2012] | majek | Trochę dalej | 104 | 26.02.2013 15:33 |