20.10.2015, 17:31 | #11 |
Zarejestrowany: Jul 2012
Miasto: P-ń /M-cz
Posty: 62
Motocykl: nie mam AT, ma TA :]
Online: 2 tygodni 1 dzień 3 godz 5 min 45 s
|
Dzień 4
"PLR - POLSKA RAZEM – ADAMSLUK (HONDA TRANSALP) i KIKI (SUZUKI FREEWIND)"
Dzień 4 28.07.2015 Dzisiaj udało nam się wyruszyć wcześniej. Już o godzinie 8:00 byliśmy gotowi do jazdy. Bezzębny pies właścicieli na pożegnanie ochrzcił na nasze opony i szczekając życzył szerokiej drogi. Ponieważ nie miał zębów nie bałam się pościgu. Do Cieszyna nie było tak daleko, jak nam się zdawało. Dalibyśmy radę. Szkoda. Przejechaliśmy przez miasto, na zwiedzanie nie mieliśmy jednak czasu. Przynajmniej będzie pretekst, aby tam wrócić, pospacerować po urokliwych uliczkach i przejść na stronę czeską. Zaraz za Cieszynem wąska i malownicza droga pięła się stromo do góry. Byłam pewna, że nagle skończy się asfalt. Okazało się jednak, że asfalt się nie skończył, a na górze ukazał się nam przepiękny widok. Warto było tam wjechać. Gdyby nie alternatywne trasy GPS-u nigdy byśmy tamtędy nie pojechali. Potem przez jakiś czas jechaliśmy głównymi drogami. Za Wisłą zaczęło robić się ciekawie. Droga była pełna zakrętów, niestety jechaliśmy w sznurze samochodów. Całe szczęście, że GPS znalazł alternatywną i mniej uczęszczaną trasę. W pewnym momencie pojawił się jednak znak zakazu wjazdu. Na dole był jednak dopisek: nie dotyczy mieszkańców. Stwierdziliśmy, że przecież my moglibyśmy tam mieszkać, a poza tym nie lubimy zawracać. Droga była przepiękna. Po drodze minęliśmy drwali palących ognisko. Potem znowu jechaliśmy przez jakiś czas głównymi trasami. Dojechaliśmy do miejscowości, gdzie wzdłuż drogi stały drewniane chaty. Całe miasteczko było pełne drewnianych domów. Choć szlak prowadził głównymi drogami, miejscami było bardzo malowniczo. Aż do Zakopanego był spory ruch, a w samym Zakopanym tłum ludzi. Po wyjechaniu z zatłoczonego Zakopanego stanęliśmy na krótką przerwę, aby podziwiać przepiękną panoramę. Na horyzoncie rozpościerały się Tatry. Piękne, potężne góry. Po krótkiej jeździe znów był przymusowy przystanek. Cóż za widoki. Na obiad stanęliśmy w Bukowinie Tatrzańskiej w willi Silene. Dania, jak to w restauracji bywa, nie były zbyt tanie. Był jednak zestaw dnia za 19 zł - zupa jarzynowa i kotlet po cygańsku z młodymi ziemniakami i surówką z czerwonej kapusty. Najadłam się do syta, a do tego jedzenie było pyszne. Za Jurgowem GPS poprowadził nas znowu bocznymi drogami. Mimo, że w Jurgowie już raz byliśmy przez kilka dni, tej drogi nie znaliśmy. Rewelacyjny widok, a nawierzchnia prima sort. Dzisiaj szło nam całkiem nieźle. Dzięki cudownym widokom i bardzo dobrym drogom nie czuliśmy uciekających kilometrów. Po drodze Łukasz nawet zboczył na tamę w Niedzicy. Są na niej ładne malowidła 3D. Ponieważ jednak już tam byliśmy, a tłumy i płatne parkingi nie zachęcały do przerwy, pomknęliśmy dalej. Potem przez dłuższy czas jechaliśmy obok leniwie wijącego się Dunajca, gdzie najbardziej zaskoczył mnie widok wędkarzy stojących na środku rzeki. Mimo, że jechaliśmy głównymi drogami, a zmęczenie dawało się nam już we znaki, droga upływała nam z uśmiechem na twarzy. W Starym Sączu zrobiliśmy przerwę na rynku. Jakiś miły starszy pan podszedł do nas i rozpoczął z Łukaszem rozmowę na temat starych samochodów i motocykli. Ma SHL z 63 roku. Podobno perełka. Spotkaliśmy tam bardzo miłych i otwartych ludzi. Nocleg znaleźliśmy bez problemu w Piwnicznej Zdroju. Motocykle stały w garażu, co następnego ranka okazało się zbawienne, ponieważ ....... Dystans: 379 km Śniadanie: 10 zł Obiad: 38 zł Kolacja: 15 zł Nocleg: 30 zł/os. |
21.10.2015, 12:59 | #12 | |
Zarejestrowany: Jul 2012
Miasto: P-ń /M-cz
Posty: 62
Motocykl: nie mam AT, ma TA :]
Online: 2 tygodni 1 dzień 3 godz 5 min 45 s
|
jaro5000
Cytat:
Wspomnimy o tym spotkaniu Ostatnio edytowane przez adamsluk : 21.10.2015 o 13:05 |
|
21.10.2015, 18:26 | #13 |
Zarejestrowany: Jul 2012
Miasto: P-ń /M-cz
Posty: 62
Motocykl: nie mam AT, ma TA :]
Online: 2 tygodni 1 dzień 3 godz 5 min 45 s
|
Dzień 5
"PLR - POLSKA RAZEM – ADAMSLUK (HONDA TRANSALP) i KIKI (SUZUKI FREEWIND)"
Dzień 5 29.07.2015 Rano lało jak z cebra. Ubraliśmy się w nasze pomarańczowe kombinezony przeciwdeszczowe. Byle deszcz nas nie odstraszy. A poza tym mieliśmy do przejechania tylko 240 km do Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej. Łukasz wczoraj napisał do Obcego, który prowadzi restaurację w okolicy Soliny. Być może uda nam się tam dojechać. Po Bieszczadach warto zrobić 40 km więcej. Początkowo jechaliśmy głównymi drogami. Przy tej pogodzie to jedyna rozsądna decyzja. Czułam się jak na autostradzie. Ale jak to z Łukaszem bywa, nagle zobaczyłam włączony kierunkowskaz, a następnie zboczyliśmy na drogę z płyt betonowych. Po kilku minutach uznałam, że skoro droga jest utwardzona droga, to warto wrzucić 3 bieg. Jednak Łukasz dał mi znak, że mam zwolnić i uważać, bo z drogi wystają metalowe pręty. Po tej drodze każda inna droga wydawała się szeroka. Zaraz za stacją benzynową w Kwiatoniu Łukasz zwrócił uwagę na piękną drewnianą cerkiew. Zrobiliśmy wyjątek od zasady i zatrzymaliśmy się, aby wejść do środka. Warto było. Okazało się, że obiekt ten jest wpisany na listę UNESCO. Od sympatycznego przewodnika dowiedzieliśmy się trochę o historii tego miejsca. Obecnie jest to odrestaurowana cerkiew rzymsko-katolicka. Cerkiew z uwagi na historię, a rzymsko-katolicka z uwagi na fakt, że obecnie jest to parafia kościoła rzymsko-katolickiego. Myślę, że wrócimy w to miejsce samochodem. W okolicy jest więcej takich perełek. Dalej droga prowadziła przez bardzo urokliwe i malownicze tereny. Na łące pasło się stado koni . Cudownie. Delektowałam się jazdą - do czasu, gdy nagle pojawił się znak "droga leśna". Mnóstwo zakazów i nakazów. Oznacza to, że wjeżdżasz na własną odpowiedzialność. Początkowo nie było tak źle. Częściowo nawet był asfalt. Ale i tak nie podobała mi się ta trasa. Jak się później okazało, po drodze minęliśmy drogę ucieczki z alternatywnych tras GPS, ale niestety drzewo zasłoniło kładkę. Drogę przecięło nam stado owiec eskortowanych przez owcopodobne psy. Miałam nadzieję, że nie lubią motocykli. Później okazało się, że musieliśmy tą drogą wrócić. Byłam przerażona. Potem było rozwidlenie dróg i GPS stwierdził, że lepszą drogą jest droga bez kładki niż z kładką. Skończyło się na przeprowadzaniu motocykla po śliskim błocie. i przeprawianiu się przez bród. Ja stałam z boku, a Łukasz walczył. Niestety na darmo. Za zakrętem okazało się, że trzeba wracać, bo dalej jest park narodowy, a tam można iść tylko pieszo. Trzeba było wracać. W końcu dotarliśmy do cywilizacji - do bacówki, gdzie kupiliśmy przepyszne oscypki. Na początku przestraszyliśmy bacę naszymi odblaskowymi kamizelkami. Myślał, że jesteśmy służbowo i z policji, ale po zapewnieniu, że podróżujemy prywatnie pokazał nam dalszą drogę. Droga, którą nam pokazał baca, była według GPSa drogą rowerową. Ciekawe. Była to całkiem normalna droga, przez kładkę szutrami do asfaltu. Gdy wyjechaliśmy na asfalt Łukasz padł na kolana i go ucałował. Zaraz potem ujrzeliśmy duży znak "uwaga niedźwiedzie", "uwaga wilki" i "uwaga rysie". Dobrze, że nie widziałam go wcześniej, bo wtedy chyba umarłabym ze strachu. W Bieszczadach trzymaliśmy się już grzecznie trzycyfrowych dróg. Było pięknie. I kilka ciekawych zakrętasów. Minąwszy Bieszczadzką Przystań Motocyklową - tutaj musimy wrócić - ruszyliśmy do Myczkowa. Mimo zmęczenia trasa sprawiała nam dużo przyjemności. Było fajnie. Zaczęły się pojawiać drewniane chaty. W Myczkowicach "Obcy" z rodziną prowadzi restaurację. Jedzenie było pyszne. Łukasz dał się namówić na pstrąga i słusznie. Palce lizać. Pierogi z młodą kapustą i czosnkiem też były niczego sobie. Przy obiedzie poznaliśmy sympatycznego trampkowicza. Mamy nadzieję, że udało nam się namówić "Dzikiego" na zlot trampkowy. Od restauracji było rzut kamieniem na tamę. Po kolacji poszliśmy na spacer. Z jednej strony tamy księżyc odbijał się w tafli wody, a po drugiej stronie leniwie wiła się rzeka. To był bardzo nastrojowy wieczór. Po powrocie impreza trwała w najlepsze… Okazało się, że właścicielka Marta miała w tym dniu imieniny. Popełniliśmy faux pas. Marta upomniała się o kwiaty, na całe szczęście pokazując miejsce, gdzie można było je zerwać. Łukasz zniknął na chwilę i wrócił z dwoma kwiatkami zerwanymi przed sklepem Marty. Było miło i sympatycznie. Początkowo mieliśmy przekimać się w restauracji na materacach, ale z uwagi na fakt, że impreza dopiero się rozkręcała, a jutro trzeba było jechać dalej, "Obcy" zaproponował, abyśmy przespali się na kanapie w pokoju u Leszka i Myszki. Przyjęli nas bez wahania, za co im dziękujemy, ponieważ impreza skończyła się podobno o 5 nad ranem. Po takiej imprezie dalsza podróż stanęłaby pod znakiem zapytania. Zanim poszliśmy spać wprowadziliśmy motocykle do restauracji. Po co mają moknąć i kusić. Przypomniało nam się Maroko. Tam też często motocykle wprowadzaliśmy do hoteli. Dystans: 321 km Śniadanie: 7 zł Kolacja: 45 zł Nocleg: jak uważacie/ my zaproponowaliśmy 20 zł/os. C.D.N |
24.10.2015, 14:46 | #14 |
Zarejestrowany: Jul 2012
Miasto: P-ń /M-cz
Posty: 62
Motocykl: nie mam AT, ma TA :]
Online: 2 tygodni 1 dzień 3 godz 5 min 45 s
|
Dzień 6
"PLR - POLSKA RAZEM â ADAMSLUK (HONDA TRANSALP) i KIKI (SUZUKI FREEWIND)"
Dzień 6 30.07.2015 Oj, ciężko było się podnieść. Zdecydowanie za dużo piwek. Sympatycznie się rozmawiało, a przy takich okazjach więcej się pije, bo w gardle zasycha. Nawet pakowanie zajęło nam więcej czasu niż zazwyczaj. A i tak Łukasz zostawił polar, którego mu w dalszej części podróży brakowało, ponieważ z uwago na oszczędność miejsca wzięliśmy tylko po 1 polarze. Na śniadanie zamówiliśmy jajecznicę szefa na boczku. Dała nam siłę do dalszego podróżowania. Przed wyjazdem pamiątkowe zdjęcia i w drogę. Wyruszyliśmy dopiero o 11:00, a mieliśmy przed sobą sporo kilometrów. Dziś udało nam się zobaczyć dokładniej zaporę w Solinie, na której umieszczono największy ekologiczny mural w Polsce. Robi wrażenie. Potem było zielono z zakrętami ⌠przez drewniane mostki ⌠i pod górę. Na szczycie rozpościerał się przepiękny widok, więc Łukasz stanął, abym mogła zrobić zdjęcie. Wczoraj trochę narzekałam, że za rzadko robimy zdjęcia. Niestety Łukaszowi zabrakło nogi i wyłożył się na środku drogi. Zdjęcie było jednak warte nawet tej gleby. Przy rondzie zauważyliśmy mały stragan ze swojskim jadłem. O dziwo sprzedawcy nie było. Był to punkt samoobsługowy. Świetna sprawa. Gdybyśmy nie byli motocyklami, chętnie kupilibyśmy co nieco, np. wiejskie jajeczka i ogórki. W kufrze produkty te mogłyby jednak nieźle narozrabiać. W Medyce Łukasz stwierdził, że kawałek pojedziemy drogą utwardzoną. W przeciwnym razie musielibyśmy nadrobić kilka ładnych kilometrów. Myślałam, że po wczorajszych strumykach nic mnie już nie zaskoczy. A jednak. Przez kilkaset metrów nie było tak źle, były płyty betonowe, potem normalna droga polna. Ale po chwili pojawiło się błoto. Było tak ślisko, że nie można było ustać na nogach, a co dopiero przejechać motocyklem. Łukasz dzielnie przejeżdżał przez kałużę ⌠lub przez gorsze odcinki przeprowadzał swój motocykl, potem wracał po Suzi, bo ja nawet nie potrafiłam utrzymać jej w pionie, a co dopiero przejechać lub przeprowadzić motocykl po takim błocku. Byłam tak wyczerpana, że nawet nie miałam siły na złość, że droga utwardzona okazała się polną drogą pełną pułapek. Łukasz ledwo zipał, motocykle przegrzane, koła posklejane, pot lał się z nas strumieniami, a w oddali widniała ukraińska wieżyczka strażnicza. Chciałam ściągnąć nasze odblaskowe kamizelki, aby trudniej było w nas trafić, gdyby doszło do jakiejś nieprzewidywanej sytuacji. Jednak Łukasz wystawił je na widoku, aby wiedzieli, że się nie chowamy. Na jednej z przepraw rzucaliśmy gałęzie na kałuże, ściągnęliśmy kurtki, kaski i kufry. Musieliśmy pokonać także odcinek gruzu z ceramiką. Cud, że nie pocięliśmy opon. Suzi leżała raz, a trampek ani razu. Był cięższy, ale dzięki temu poręczniejszy. Mogłam chwycić za stelaże i pomóc Łukaszowi. Żałuję, że nie postawiliśmy Łukasza kasku z kamerką na ziemi, aby uwieczniła nasze zmagania, ale w chwili zdarzenia nie było nam do śmiechu i nawet o tym nie pomyśleliśmy. Po przeprawie spotkaliśmy rowerzystę z łopatą, który jechał robić drogę. Pocieszył nas, że dalej jest szuter, a potem asfalt. Łukasz znów całował asfalt, byliśmy wykończeni. Kilometrowy odcinek zajął nam 2 godziny. Koniec dróg "utwardzonych". Z asfaltu nie zjeżdżamy. Łukaszowi złość i zmęczenie jednak szybko minęły i po chwili usłyszałam: "to tylko 100 metrów. Jedziemy?". Po 200 metrach okazało się, że mamy do wyboru drogę polną lub przez byłe PGR-y. Nie miałam ochoty ani na jedno, ani na drugie. Zawróciliśmy. Jechaliśmy koło przepięknych pól słoneczników... trzęsawisk. Piękne widoki. Po drodze Łukasz pokazał mi jedyną w Polsce linię energetyczną o mocy 750 kV biegnącą z Polski na Ukrainę. Jest niestety nieczynna, ponieważ system elektroenergetyczny Ukrainy nie jest przystosowany do systemu elektroenergetycznego UE. W Horyńcu Zdrój stanęliśmy na obiad. Tym razem padło na pizzę. Dobry wybór. Podczas jedzenia przeglądaliśmy mapę, aby się upewnić, czy mamy jechać dalej. W tej miejscowości było dużo turystów, więc i z noclegiem nie powinno być problemu. A jadąc bokami nie widzieliśmy zbyt wiele agroturystyk. W pewnej chwili miejscowy ze stolika obok zapytał, czy może nam pomóc. Spytaliśmy o możliwość noclegu w okolicy, ale informacje nie były zbyt pomocne. Mężczyzna opowiedział nam ciekawą, lecz smutną dla siebie historię. Jakiś czas temu wygrał 800-krotność swoich pensji. Wszystko stracił wskutek uzależnienia od hazardu - jednorękich bandytów. Kolejnym uprzejmym człowiekiem, którego tego dnia spotkaliśmy to pracownik, a być może i właściciel stacji benzynowej, który widząc jak jesteśmy obłoceni zaproponował, abyśmy umyli spodnie i buty z tyłu budynku. Był tam kran i szczotka. Miło z jego strony. Nam to już nie robiło różnicy, ale głupio byłoby tak wejść do czyjegoś domu, sklepu, czy restauracji. Ostatecznie w Narolu zdecydowaliśmy się na szukanie noclegu. W sklepie spożywczym Łukasz spotkał panią z gminnego ośrodka kultury, która powiedziała, że w ośrodku ma wykaz agroturystyk. Pojechaliśmy za nią. Łukasz dość długo nie wracał, ja wsłuchiwałam się w próbę miejscowego chóru. Okazało się, że rejon jest dość atrakcyjny turystycznie i Łukasz wyszedł z ośrodka z naręczem ulotek informacyjnych. Najważniejsze było jednak to, że udało nam się znaleźć nocleg w Bieniaszówce. Bardzo fajne miejsce, lecz kiepsko oznaczone. Dojazd tylko dla wtajemniczonych. Było też specjalne miejsce dla motocykli ⌠i mieliśmy do dyspozycji kuchnię oraz fajny pokój, gdzie w spokoju mogłam spisywać â jak co wieczór â relację z podróży Dystans: 225 km Śniadanie: 20 zł Obiad: 23 zł Kolacja: 15 zł Nocleg: 30 zł/os. C.D.N. Ostatnio edytowane przez adamsluk : 24.10.2015 o 18:24 |
24.10.2015, 15:56 | #15 |
Zarejestrowany: Dec 2012
Miasto: RLU
Posty: 959
Motocykl: RD04
Przebieg: niski;)
Online: 2 miesiące 3 tygodni 6 dni 13 min 37 s
|
Błoto albo się kocha, albo nienawidzi Fajne zdjęcia. Ta linia ma 750 kV o ile wiem, ale to mało ważne
|
24.10.2015, 18:26 | #16 |
Zarejestrowany: Jul 2012
Miasto: P-ń /M-cz
Posty: 62
Motocykl: nie mam AT, ma TA :]
Online: 2 tygodni 1 dzień 3 godz 5 min 45 s
|
|
25.10.2015, 03:56 | #17 |
Zarejestrowany: Dec 2012
Miasto: RLU
Posty: 959
Motocykl: RD04
Przebieg: niski;)
Online: 2 miesiące 3 tygodni 6 dni 13 min 37 s
|
Taka całkiem świeża linia? Ponoć miałem na niej pracować⌠Ale to też mało ważne Teraz będzie Roztocze?
|
26.10.2015, 21:13 | #18 |
Zarejestrowany: Jul 2012
Miasto: P-ń /M-cz
Posty: 62
Motocykl: nie mam AT, ma TA :]
Online: 2 tygodni 1 dzień 3 godz 5 min 45 s
|
Dzień 7
"PLR - POLSKA RAZEM – ADAMSLUK (HONDA TRANSALP) i KIKI (SUZUKI FREEWIND)"
Dzień 7 31.07.2015 Dziś zdecydowanie łatwiej się wstawało. Byliśmy wypoczęci i wyspani. Do drogi przygotowaliśmy się w godzinę. Mieliśmy do pokonania 350 km, ale to nie aż tak dużo biorąc pod uwagę fakt, że nocleg mieliśmy załatwiony u przyjaciółki Kasi. Jechaliśmy głównymi drogami, kilometry ginęły w oczach. Łukasz za każdym razem, gdy GPS kazał zbaczać z asfaltu, ignorował jego sugestie. Wczorajsza przygoda dała nam nauczkę. Po drodze Łukasz pokazał mi Barszcz Sosnowskiego. Podobno w mediach często ostrzegali przed tą rośliną. Po jej dotknięciu na skórze powstają pęcherze, ale nie tak jak w przypadku pokrzywy od razu, lecz na drugi, trzeci dzień. Roślina jest niebezpieczna szczególnie w upały, gdy na skórze pojawia się pot, a pory są rozszerzone. Ponieważ nic na ten temat nie słyszałam, to ku przestrodze … Początkowo droga była dość prosta i nudna. Od Witkowa trasa prowadziła drogą wojewódzką nr 844. Co ciekawe GPS nie widział żadnej drogi bliżej granicy, a tradycyjna mapa tak. Zawróciliśmy i pojechaliśmy w kierunku Dołhobyczowa. Droga, którą jechaliśmy, była w o wiele lepszym stanie niż niejedna droga wojewódzka. Prowadził tam transgraniczny szlak turystyczny. Zaraz za Kryłowem Łukasz zboczył kilkanaście metrów z trasy, aby dotrzeć do słupka granicznego. Uśmiech z twarzy nie schodził mu jeszcze przez kilka godzin. Po chwili zobaczyliśmy wieżę widokową. Nie trzeba było płacić za parking, a to rzadkość. Wdrapaliśmy się na samą górę wieży, z której był przepiękny widok. Nawet lunety nie były na monety. Takie rzeczy zdarzają się chyba tylko na wschodzie. W Hrubieszowie stanęliśmy, aby zatankować nasze osiołki. A tam kolejna miła niespodzianka. Ja poszłam po tradycyjną kawę i hot-dogi. Na drogach, po których się poruszaliśmy, ciężko było znaleźć nawet bar. A do Łukasza podjechał busem Miras 221 (nie wiem jak się pisze ten nick), który jeździ Super Tenerą. Widział nasze brudne motocykle i nasze rejestracje. Widział, że jesteśmy z daleka i zaproponował, abyśmy podjechali do niego do domu, wykąpali się i najedli. To było naprawdę miłe. Niestety była dopiero 11 rano, więc nie skorzystaliśmy z zaproszenia, ponieważ mieliśmy jeszcze sporo kilometrów do pokonania, a Serpelice czekały. W Zosinie przejeżdżaliśmy koło przejścia granicznego, na którym kolejka była dość duża. Przez cały dzień natrafialiśmy na straż graniczną. Jeździli nie tylko na kładach lub KTM-ach ale i na Hondach xl 125 na czarnych rejestracjach. Pewnie mają dużo roboty. Tereny tu nie są zbyt spokojne. Niektórzy z pograniczników odpowiadali na pozdrowienie. Mieliśmy także przepiękny widok na Bug, na stado pasących się koni … oraz na białoruski słupek graniczny. Podczas jazdy zaatakowały mnie dwie osy . Obie zaplątały się w kominiarkę. Także w tej sytuacji patent Szparaga zdał egzamin. Mogłam sama próbować strzepnąć osy, ale to mogłoby się źle skończyć. Zamiast tego zatrzymałam się i zgasiłam światła. Łukasz natychmiast stanął i pomógł mi pozbyć się os. Następnego dnia zamontował mi deflektor, aby osy uderzały w kask, a nie w szyję. W Słowatczycy nasz wzrok przykuły złote kopuły. Zatrzymaliśmy się w cerkwi. W cerkwi zastaliśmy popa i kobiety z zakrytymi włosami. Nie do końca wiedzieliśmy jak się zachować. Ja zakryłam włosy kominiarką motocyklową. W Janowie Podlaskim chcieliśmy zrobić zakupy, ponieważ na drodze aż do Serpelic nie było żadnego większego sklepu. Przed sklepem w Janowie poznaliśmy małżeństwo, które na rowerach zwiedzało okolicę. Codziennie robili około 60 km. Polecili nam kilka miejsc, które warto zwiedzić. Byliśmy dla nich pełni podziwu. Pod sklepem spotkaliśmy także Niemców, którzy podróżowali wypasioną terenówką: Mercedesem Sprinterem …... Na dachu kanistry z paliwem, z tyłu miejsce do spania. Fajny sposób podróżowania. Ponieważ jechali w kierunku morza, przez następne dni kilka razy ich mijaliśmy. Po zakupach udaliśmy się do oddalonych o 20 km Serpelic. Łukasz był tam 10 lat temu na kolonii jako wychowawca i zapamiętał to miejsce, jako piękny koniec świata. Rzeczywiście, większość domów to tradycyjne wschodnie drewniane domki. Jest tam też przedszkole, szkoła podstawowa, ochotnicza straż pożarna i kilka ośrodków wypoczynkowych. To bardzo piękne miejsce. Do Serpelic dojechaliśmy trochę wcześniej niż zazwyczaj. Już o siedemnastej byliśmy rozpakowani i dzierżyliśmy w ręku napój bogów. Dziś możemy zaszaleć, jutro mamy dzień przerwy. Przejechaliśmy pół Polski, więc należy się nam odpoczynek. Altanę, w której sączyliśmy zimne orzeźwiające piwko wykonał Paweł. Byliśmy pod ogromnym wrażeniem. Potem okazało się, że nie tylko altana wyszła spod jego ręki, ale sam też wykonał wszystkie meble w domu. Niejeden salon meblowy może się schować. Wieczorem z całą rodziną zjedliśmy obiad przy rodzinnym stole. Tak sobie wyobrażam polską wieś. Dobre jedzenie, gwar wielu osób, ciekawe rozmowy. Nawet była ciocia z Ameryki. Niesamowita atmosfera. Są to ludzie gościnni, otwarci, wszechstronnie uzdolnieni, zaradni życiowo. Na zachodzie takiej gościnności już się chyba nie uświadczy. Po obiedzie czekała nas impreza niespodzianka dla pięcioletnich sióstr bliźniaczek Kasi. Kasia z bratową upiekły pyszne kolorowe torty. Było mnóstwo balonów, serpentyn i radości z prezentów. Ponieważ było już późno i bliźniaczki poszły spać, impreza przeniosła się na piętro do brata Kasi i jego żony Basi. Nie wspomniałam wcześniej, że mają także uroczą 5-miesięczną córeczkę. Mogłam poprzytulać się do maleństwa i na chwilę przestać tęsknić za Jagodą. Dystans: 343 km Śniadanie: 10 zł Obiad/kolacja: u przyjaciół Nocleg: u przyjaciół C.D.N. |
28.10.2015, 01:19 | #20 |
Zarejestrowany: Jun 2015
Miasto: Warszawa / Jabłonna
Posty: 319
Motocykl: RD07a
Przebieg: 103500
Online: 2 tygodni 1 dzień 19 godz 18 min 38 s
|
leciałem w tym roku dostawczakiem, zawłaszcza pamiętam te drewniane mostki.
objechałemn całą polskę
__________________
Spokój ważny jest. |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Projekt "Polska (nie tylko) na weekend" | Neno | Polska | 2 | 22.11.2015 10:59 |
Polska - szlakiem "ciekawych" nazw | Grucha | Umawianie i propozycje wyjazdów | 58 | 15.11.2015 20:42 |
Polska: Koniec kwietnia/początek maja 2010 "Północ-Południe" | oko | Umawianie i propozycje wyjazdów | 1 | 01.02.2010 23:02 |