Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03.09.2013, 11:11   #11
Brambi
 
Brambi's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Chwałowice/Wrocław
Posty: 457
Motocykl: RD07
Przebieg: 99 000
Brambi jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 6 dni 22 godz 11 min 52 s
Domyślnie

Elegancka relacja, czekamy czekamy ! Kurdystan jaaaa ciee !
Brambi jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03.09.2013, 15:17   #12
PARYS
Mam przerąbane :)
 
PARYS's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: WTA
Posty: 1,656
Motocykl: RD07a
Przebieg: stoi
Galeria: Zdjęcia
PARYS jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 14 godz 55 min 9 s
Domyślnie

No nadawać nadawać!
__________________
Motto nr 1: Uważać na mokre pieńki i siekiery
PARYS jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03.09.2013, 20:41   #13
Sławekk
 
Sławekk's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2009
Miasto: Strzelin
Posty: 1,677
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
Sławekk jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 3 tygodni 9 godz 18 min 30 s
Domyślnie

jedziemy dalej
Sławekk jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04.09.2013, 19:11   #14
Tofel
 
Tofel's Avatar


Zarejestrowany: May 2012
Miasto: Warszawa
Posty: 62
Motocykl: osioł
Przebieg: -666
Galeria: Zdjęcia
Tofel jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 dzień 2 godz 36 min 19 s
Domyślnie

Cieszy mnie wasze zainteresowanie tematem, więc powoli siadam do pisania kolejnej części!
Tofel jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04.09.2013, 19:43   #15
kris2k


Zarejestrowany: Feb 2012
Posty: 158
Motocykl: GS 1100
kris2k jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 5 dni 5 godz 29 min 21 s
Domyślnie

OK, to parzę kawkę!
kris2k jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10.09.2013, 11:45   #16
Andrez
 
Andrez's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2008
Miasto: Piastów pod Warszawą
Posty: 633
Motocykl: Nie mam już AT
Andrez jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 13 godz 30 min 42 s
Domyślnie

Jakoś baaaardzo powoli siadacie...
__________________
Wielki Protektor
Andrez jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10.09.2013, 20:12   #17
Tofel
 
Tofel's Avatar


Zarejestrowany: May 2012
Miasto: Warszawa
Posty: 62
Motocykl: osioł
Przebieg: -666
Galeria: Zdjęcia
Tofel jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 dzień 2 godz 36 min 19 s
Domyślnie

Posof - Kars - Igdir - Dogubayazit - Van - Hakkari - Sirnak - Cizre - Silopi [3 dni]

Z opóźnieniem spowodowanym trującym dupę przeziębieniem (ciągle trwa) jedziemy dalej!

Jak już wspomniałem jechaliśmy do Iraku, gdyż nie w smak były nam gruzińskie deszcze. Zanim jednak dostaliśmy się w zasięg piekarnikowych mas powietrza znad Pustyni Syryjskiej musieliśmy przedostać się przez mokrą zawiesinę utrudniającą życie w Gruzji. Tak naprawdę w samej Gruzji nie było jeszcze tragedii, bo deszcz padał tylko, gdy siedzieliśmy w namiocie, ale w momencie dojeżdżania do granicy tureckiej zaczęło lekko mżyć. W takiej sytuacji wiadomo, że nie wiadomo co robić :-) Zatrzymywać się i ubierać w kondomy, kisić się w nich w małym deszczyku, tylko po to by za chwilę rozbierać się na wkurwie z powodu potnej kąpieli czy też olać cały ten cyrk i mieć nadzieję, że deszczyk to tylko chwilowa i lokalna anomalia, którą z ubrań wysuszy pęd powietrza? Jako pracownicy sektora bankowego wybraliśmy opcję bezpieczniejszą. Na usprawiedliwienie mamy fakt, że wszędzie wokół padało dosyć mocno, więc szansa, że zaraz wjedziemy pod jakąś chmurę była duża.

Przejście graniczne niewiele zmieniło się od 2008 roku. Choć położono na nim asfalt i nie trzeba już było jeździć po błotnych koleinach, to ruch pozostał minimalny. Obsługa uśmiechnięta, o nic nie pytała i bagaży nie sprawdzała. Tylko gość w okienku sprzedającym wizy nie chciał mi zamiast 10$ reszty wydać 100$, ale cóż, nie każdy musi być dobrze wychowany ;P

Za granicą zaczęło się to, na co w głębi ducha liczy każdy tuman ubrany w kondom. Zaczęło padać :-) Mieliśmy więc poczucie, że podjęliśmy słuszną decyzję, a nasze mózgi nie są do końca skreryniałe z powodu wykonywanego zawodu. Dróżka była urocza, prawdziwie górska, pięła się serpentynami coraz wyżej ku tonącemu w mgłach Olimpowi. To była naprawdę niezła mgła! Sprawiła mi dużo przyjemności, bo momentami ograniczała widoczność do jakiś 20 metrów. Mgła, serpentyny i krople wody na szybce, które co chwila trzeba było wycierać manualną wycieraczką sprawiły, że był to naprawdę przyjemny odcinek.


Niestety skończył się w momencie dojechania do przełęczy. Potem było nudno - mgła zniknęła, wyszło słońce, a zakręty stały się łagodniejsze. Zwróćcie uwagę jak cieciowato wyglądamy w tych kondomach. Zaprawdę, za każdym razem, gdy zakładałem te germańskie ciuchy wstyd mi było za siebie!


Gdzieś w oddali pozostały chmury, no i robiło się zimno, więc kosmicznych wdzianek nie zdejmowaliśmy.


Jazda przeciągnęła nam się długo w noc (a jakże by inaczej?!), no i oczywiście jak już tylko poważnie się ściemniło z nieba lunęły na nas hektolitry wody (bo czemu miałby być miło i przyjemnie?). Przez jakiś czas staraliśmy się wytrzymać w tej sytuacji i jechać dalej, ale sami wiecie jak to jest. Ciemno, zimno, mokro to się człowiekowi szybko odechciewa, tym bardziej, że i tak już była noc więc należałoby spać, a nie jechać bez sensu. Ha! Żeby tylko jeszcze mieć się gdzie rozbić. Na szczęście przydażyła nam się stacja benzynowa otoczona murkiem, za którym niczym parówkowi skrytożercy ukryliśmy się przed wścibskimi oczyma.


UWAGA! Lokowanie produktu!
Tak właśnie wyglądały nasze opony, rzekomo Mud + Snow (wyjaśniło się przy okazji, że wieczorem motocykl ślizgał się z innych powodów niż nagły brak powietrza w oponie, o co zacząłem go podejrzewać). Artur twierdził, że bieżnik działa dobrze tylko, jeżeli oba warunki występują łącznie, a że tu był tylko mud to efekt był taki, a nie inny. Ale ja mu nie do końca ufam (nabiera mnie, co?) i chyba napiszę zapytanie do producenta o co kaman.


Szerokoplanowy Widok na opony Hai... nie no, zdradzę jaka to firma ;-)


Poranne suszenie łachmanów.

Dalsza droga wiodła przez prześliczne górskie tereny, które coraz bardziej przypominały mi Iran - w dużej mierze górzysty i pustynny właśnie. Rozmaite, mniej lub bardziej dramatyczne formacje, sucholubna roślinność i droga wijąca się między wzgórzami. No i wreszcie było ciepło :-)


Wschodni klasyk, znany chyba wszystkim :-)


Iran jest tuż tuż. Jeszcze tylko kilkanaście kilometrów do Dogubayazit i można by probówać przekraść się jakoś do Maki, a potem uderzać na Tabriz, a dalej Teheran, Esfahan, Jazd, Góry Zardkuh! Eh, pojechało by się motocyklem do Iranu, oj pojechało!

A propos motocykli. Póki co jadą jak złoto, nic się nie psuje i nawet gumy nie chcą złapać (choć na asfalcie to w sumie o gumę ciężko - zresztą na dojazdówkę trzeba było założyć szosówki, a 50/50 wysłać na miejsce pocztą). Zadziwia spalanie. Póki co jest znacznie, ale to znacznie niższe niż zakładaliśmy. Na odcinku od granicy gruzińskiej do okolic jeziora Van mój KLR spalił 3.46L/100km! Aż trudno mi w to uwierzyć (nie to żebym się martwił takim spalaniem w kraju, gdzie litr paliwa kosztuje 8.6 pln), choć z drugiej strony przed wyjazdem Szparag wyregulował mi gaźnik, moto jest całkiem nowe (w tym momencie miało jakieś 13kkm na liczniku), a ja nie go nie żyłuję i staram się trzymać obroty w okolicach 4-5 tysięcy. Artura DRka pali trochę więcej, ale też nieźle. Na tym odcinku chyba 3.8L/100km. Do tego maksymalne spalanie na wyjeździe nie przekraczyło jeszcze 4.6L/100km i naprawdę nie wiem jak ludzie mogą jeździć po takich krajach jak Turcja na Afrykach ;-)

No, ja tu się znów rozmarzam i rozgaduję o tematach pobocznych, a w miejscu zrobienia tego zdjęcia wydarzyła się straszliwa historia. A było to tak, że robiłem właśnie zdjęcie z drutami elektrycznymi w tle (cholernego pagóra nie dało się w żaden sposób usunąć z kadru), gdy Artur stwierdził, że jedzie dalej. No cóż, jak chce, to niech jedzie, dogodnię go (choć trochę zdziwiłem się, bo byłem dopiero w połowie fotografowania). Pojechał więc, a ja wróciłem do cykania. W końcu wsiadłem na motocykl i jadę dalej. Jadę, jadę, a gościa nie widać. Jak na nasze prędkości przelotowe cisnę zdrowo, bo ze 110km/h, wypatruję go na horyzonecie, ale nigdzie żadnego motocykla nie widać. A to pędrak! - myślę sobie - zdrowo pocisnął. Pewnie myśli, że go nie dogonię! Odkręcam więc trochę mocniej i pędzę w kierunku Dogybuayazit. Im bliżej jestem tym bardziej zaczynam się wkurzać, że nigdzie Artura nie widać. Zastanawiam się czemu to bydle praskie pędzi tak bez sensu. Co chce w ten sposób osiągnąć?! Miarka przebiera się, gdy dojeżdżam do rogatek miasta i pierwszego skrzyżowania. No to już absolutna przesada! Zabiję gnoja! Wiem, gdzie mam jechać, ale to po prostu głupie, żeby nie poczekać na kogoś przed skrzyżowaniem! Opieram się pokusie zapytania lokalnych urwisów czy nie widziały białasa na motocyklu (mój turecki nieco słabuje, pewnie dlatego) i jadę dalej, w kierunku Van. Mijam jedną stację bezynową i drugą. Nic. W końcu nie wytrzymuję, zjeżdżam na bok i wyciągam telefon. I co? No nic, gość oczywiście nie odbiera. No bo po co miałby odbierać? Dzwonię kilka razy i sprawdzam mapę. Za kilka kilometrów kolejne skrzyżowanie, skręt w lewo i odbicie z głównej drogi. Jak tam go nie będzie, no to jakaś zupełna klapa. Chyba pojadę dalej sam, skoro takie jaja robi... Na skrzyżowaniu oczywiście pusto. Fala gniewu i oburzenia jest tak duża, że macham na nią ręką, parkuję motocykl, kładę się w jego cieniu i od czasu do czasu próbuję dzwonić do cwaniaka.

W końcu jest, odbiera. I co się okazuje?! Że biedak jest na pierwszym skrzyżowaniu w Dogubayazit, że kiedy mówił, że jedzie to dodał, że zrobić zdjęcie (i zjechał 100 metrów dalej z głównej drogi, by zrobić fotę z Araratem bez drutów w tle), ja tego oczywiście ani tego nie usłyszałem, ani go nie zobaczyłem na poboczu - wszak pędziłem by go dogonić - i że gonił mnie przez całą trasę do Dogubyazit zastanawiając się po cholerę tak szybko jechałem... :-)


Jęzory lawy kilkanaście kilometrów na południe od Dogubayazit.


Jeden z nielicznych zabytków po drodze, które chce nam się fotografować. Niestety czynny tylko do 17-tej jak powiedział nam spotkany w sklepie strażnik tegoż obiektu. To Hoşap Kalesi w miejscowości Güzelsu (co, jeślii mnie mój turecki nie myli znaczy piękna woda ;-))




Domki u stóp twierdzy.


Patrząc na zachód.


Historyczny nocleg, na którym utwierdzamy się w przekonaniu, że zmiana planów to był świetny pomysł, że w Iraku na pewno będzie zajebiście, że może nawet zostaniemy tam do końca Ramadanu by uczestnić w święcie Eid, kiedy wszyscy dostają pierdolca z powodu faktu, że można jeść, pić i seksić się kiedy dusza zapragnie, a nie tylko w nocy :-)


Najwyższa przełęcz na dotychczasowej trasie ;-) Gdzieś przed Baskale. Generalnie od tego momentu zaczynały się "hardkorowe" tereny kurdyjskie. Gdy tylko mówiliśmy, że jedziemy do Iraku wszyscy nasi rozmówcy wpadali w zachwyt. Azadi Kurdistan! Wolny Kurdystan! Powtarzali z wyczuwalnym uniesieniem w głosie. Dla nich to właśnie nie był żaden Irak, tylko Kurdystan. Ziszczony sen o własnym, de facto, niepodległym państwie, w którym nikt nie mowi im co mają robić czy jakim językiem mówić. Ale pomińmy te wzniosłe hasła, dla nas Azadi Kurdistan to był po prostu dobry sposób na darmową herbatę, albo i cały posiłek :-)


Turcja jest przede wszystkim eko!


Gdziś w okolicach Hakkari leżących już rzut beretem od granicy Iraku. Było tu więcej posterunków wojskowych, przy których nie wiedzieliśmy się śmiać czy płakać. No bo co sądzić o czekpoincie, na którym siedzi kilku znudzonych gołowąsów z kałachami, którzy zamiast poszukać tureckiej wizy albo strony z danymi osobowymi oglądają ukraińskie pieczątki i "mądrze" kiwają głową i coś mruczą pod nosem? Albo patrzą na stronę ze zdjęciem i mi dają paszport Artura, a jemu mój? Jak bardzo trzeba mieć na wszystko wyjebane albo być totalnym kretynem by się tak zachowywać? Choć szczytem był chyba gość, który zagrodził nam drogę malutkim wózeczkiem do przewożenia towarów (takim jak czasem rozwożą produkty w hipermarketach), na którym leżał pojedyny worek z piaskiem. Nawet my, z naszymi umiejętnościami, pokonalibyśmy tak banalną przeszkodę. Widać kurdyjscy partyzanci są tak dobrze wychowani, że nie trzeba rzeczywistych blokad, bo i na takiej grzecznie się zatrzymają. Wszystkie te szopki z posterunkami miały jedną zaletę: wyraźnie pokazywały, że rejon jest bezpieczny, skoro wojskowym nie chce się nikogo dokładnie kontrolować, a ich twarze wyrażają dosyć zaawansowane poziomy znudzenia i wyuczonej bezmyślności. Tak, tak, piszę tak o nich, bo po prostu było to wkurzające, że trzeba było na tych czekpointach wyciągać czasem paszporty, żeby sobie je dla formalności pooglądali. Przy 36*C to naprawdę upierdliwe :-)


Dalszy ciąg kanionu w okolicy Hakkari. Generalnie ten odcinek drogi był baaardzo urokliwy, jako że droga leciała wdłuż rzeki przez kilkadziesiąt kilometrów. Widać, że dawno dawno temu sporo się tu w sensie tektonicznym działo.


I jeszcze jedna fotka kanionu, a co!


Mniej więcej od tego miejsca zacząłem się zastanawiać czy słońce na pewno jest lepsze od deszczu :-) Mimo iż od Iraku dzielło nas pasmo gór, które teoretycznie powinno powstrzymać gorące powietrze, to jednak tak się nie działo (a przynajmniej nie tego dnia). Na każdym odpoczynku czułem się jakby stał przy otwartym piekarniku, choć temperatura oscylowała tylko w okolicach 36*. W takiej sytuacji nie pozostawało nic innego jak jechać dalej, by pęd powietrza choć odrobinę obniżał odczuwalną temperaturę.


Jedna z licznych przełęczy na drodze z Hakkari do Sirnaku. Zbyt licznych. Byliśmy pewni, że nigdy nie dojedziemy do tego Iraku, bo co chwila trzeba serpentynami wjeżdżać na kolejną przełęcz. Droga przez większość czasu była niezła i szeroka (choć tylko z jednym pasem w każdą stronę), ale były momenty, kiedy biegnąc przez jakąś zapomnianą przez wszystkich wioskę kurdyjską nagle traciła asfalt albo zwężała się do szerokości 2 metrów. Wyglądało to dosyć dziwnie, bo ni stąd ni z owąd człowiek nagle teleportował się na koniec świata (zdjęcia brak). Ciężko mi jednak stwierdzić czy bardziej byliśmy zszokowani my czy mieszkańcy tych wiosek.


Koniec dnia, a Sirnaku jak nie widać, tak nie widać. Tereny za to stawały się coraz ciekawsze, choć niestety stało się dla nas jasne, że tego dnia nie damy rady wjechać do Iraku. To znaczy, niby byśmy dali, ale dopiero w nocy. A że droga przez góry w upale dała nam się trochę we znaki (choć zrobiliśmy może tylko 350 albo 400 km) stwierdziliśmy, że trudno, co robić, prześpimy się jeszcze jedną noc na terenie Turcji.

Jak pomyśleli, tak zrobili i następnego dnia rano na luzie ruszyli do granicy. Jako że po prawej rozciągała się Syria uważnie wypatrywaliśmy jakiś działań wojennych, ale nic się nie działo (potem dowiedzieliśmy się dlaczego: a mianowicie syryjscy Kurdowie weszli w sojusz z Assadem w zamian za co ten sprzedał im tereny, które wg. nich wchodzą w skład historycznej krainy kurdyjskiej). Musieliśmy więc obejść się smakiem. Nic to jednak, Irak był tuż tuż o czym informowały stojące przy drodze zabytkowe tureckie czołgi ;-) (zdjęcia ponownie brak)

Otoczenie granicy przypomniało mi podobne miejsce w innym kraju, a mianowicie miasteczko Hairatan na północy Afganistanu. Tak samo Mad Max'owo pustynny krajobraz, setki porzuconych, zepsutych i rdzewiejących na piasku ciężarówek, powietrzne pełne smaru i spalin, wszechobecny syf. Było trochę tak, jakby apokalipsa znisczyła całą planetę omiajać Irak i teraz te kilka tysięcy ciężarówek pełnych rozmaitych dobór zszabrowanych z resztek świata, próbowało przedostać się w kierunku Bagdadu (później dowiedzieliśmy się, że po każdej stronie jednorazowo czeka na odprawę jakieś 15 000 gruzawików). No, może przesadzam trochę z tym post-apokaliptycznym klimatem, ale stan techniczny i ilość złomu, który czekał na przejazd przez granicę albo stał na poboczu była zadziwiająca :-)

Bliskość irackiej granicy działała pobudzająco, podobnie jak nieznajomość procedur. Ale co tam, w takich wypadkach niewiedza bywa najlepszaą tarczą :-) Zaraz przy tureckim szlabanie chłopiec proponował, że wypełni za nas jakieś druki. Jako, że wiązałoby się to z płatnościami, a my nie wiedzieliśmy co to za druki postanowiliśmy je zupełnie olać (i dobrze, bo nikt nas o nie nie pytał). Co ciekawe na ostatnim czekpoście po stronie tureckiej babsztyl z budki zapytał nas o... zielone karty. Ciekawa metoda: sprawdzać czy ktoś ma ubezpieczenie ważne na terenie kraju, gdy wyjeżdża, a nie wjeżdża :-)

No dobra, więc opuściliśmy już Turcję. Przed nami rozpościera się most na Tygrysie, za którym leży nasza "ziemia obiecana". Jako, że nie strzelają, jedziemy dalej ;-) Przejście wygląda zupełnie normalnie, choć ludzi z bronią znacznie więcej niż po stronie tureckiej. Stajemy przy jakiś TIRach zaraz przy szlabanie, ale po zerknięciu na nasze paszporty każą nam jechać dalej, po wizy. Jedziemy więc pod biuro, w którym na odprawę na ławkach czeka kilkadziesiąt osób. Dzięki zbrojom wszyscy patrzą na nas jak na kosmitów :-) To jednak za mało by nas wystraszyć, bo w środku pełną parą działa klima (kto toczył się na motocyklpu przy 40*C wie o co chodzi). W okienku mówią po angielsku i od razu biorą od nas paszporty, które oczywiście lądują na szczycie kupki już oczekujących. Nie ma to jak być gościem w muzułmańskim kraju :-) Nie mija nawet kilka minut i komputerowy, damski głos wyczytuje Artura imię i nazwisko (muszą mieć skurczybyki dobry soft, bo prawidłowo przeczytało "sz" w jego nazwisku, podobnie zresztą jak później "ł" w moim imieniu), a po chwili moje. Chwila czekania i już mamy wizy (bezpłatne, do 14 dni pobytu). Szkoda tylko, że znów musimy wyjść do piekarnika...

Dalsza droga przez przejście zaczyna nieco kluczyć, ale na szczęście są znaki po angielsku, a gdy pojedziemy źle żołnierze machają do nas rękami i pokazują właściwy kierunek. W końcu dojeżdżamy do kolejnego punktu. Podchodzi do nas mówiący po angielsku gość, każe podprowadzić motocykle i zaczynają się oględziny techniczne. Dwóch typów lata wokół pojazdu notując markę, pojemność, kolor, numer VIN od czasu do czasu upewniając się czy prawidłowo wszystko rozumieją. To jedyna granica, na której ktokolwiek interesuje się rzeczywistym pojazdem, a nie tylko jego papierami (na dowód chyba ani razu nie spojrzeli). Gdy dokument jest gotowy jeden z typów zabiera nas do archiwum, gdzie wprowadzają dane motocykli do komputera. Szybka wymiana pieniędzy w poblskim banku (kurs gorszy niż oficjalny, ale bez tragedii) i wygląda na to, że możemy już jechać. Choć nie, jednak nie. Koleś w archiwum zapomniał nam dać jakiegoś kwitka (tak samo jak i kolesiowi w kolejsce przed nami - może to część procedury?), bez którego nie pojedziemy. Gdy mamy wszystko pogranicznicy mówią jeszcze tylko, że gdyby nas ktoś zatrzymał i chciał zobaczyć dowód rejestracyjny, to mamy mu pokazać świstek po kurdyjsku z danymi motocykla, który wypisali i po problemie. Wreszcie możemy jechać!

Klucząc kolejnymi uliczkami wyjeżdżamy po chwili z przejścia. Z nieba leje się żar, rozedrgane powietrze uniemożliwia dojrzenie horyzontu. Mordy nam się cieszą, bo udało nam się bez problemów przekroczyć granicę, a przed nami czeka cudowne nieznane :-) Jedziemy powoli po równym, dwupasmowym asfalcie otocznym przez łagodne, żwirowe i suche wzgórza. Środkiem drogi biegnie rząd palm, a z prawej strony wyrasta co chwila stacja benzynowa otoczona chmarami tirów. Zjeżdżając na drugą z kolei, zastanawiamy się, jakim krajem okaże się Irak? Sposób w jaki zostaliśmy potraktowani na granicy był bardzo zachęcający. Co będzie dalej? Mamy zamiar zwalić się na głowię jakimś lokalsom za pośrednictwem CouchSurfingu i zobaczyć co mają do powiedzenia o tym dziwnym zakątku świata...



Posof - Silopi [ok. 1070 km]

Link do mapki: http://goo.gl/maps/vV8KG

Ostatnio edytowane przez Tofel : 23.09.2013 o 19:30 Powód: Artur
Tofel jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10.09.2013, 20:51   #18
Lewar
Niepozorny
 
Lewar's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Wiocha na Jurze, bliżej Krakowa niż Częstochowy
Posty: 565
Motocykl: Bardzo stara Teresa
Lewar jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 tygodni 1 dzień 1 godz 31 min 6 s
Domyślnie

Kolego, przywracasz mi wiarę, że o wyprawie motocyklowej, da sie napisać ciekawą relację.
Aby zepsuć Ci humor, dodam tylko, że kiedyś, w pijackim zapewne szale - obiecałem publicznie, że pierwszemu, który dojedzie do Szatili i zrobi sobie fotkę na tle tablicy z nazwą miejscowości - postawię skrzynkę wódki. Byliśmy tam z Endrju w 2007. To żaden wyczyn ( Endrju wjechał tam z plecaczkiem ) ale widoki starych kaukaskich zabudowań warte trudu a i wódki szkoda...
__________________
Moja jest tylko racja bo to Święta Racja.
A nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza bo moja racja jest najmojsza i tylko ja ją mam.
( Dzień Świra )
Kocham Łódź
Lewar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10.09.2013, 21:16   #19
mazeno
Banned


Zarejestrowany: Feb 2013
Posty: 468
Motocykl: RD03
mazeno jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 1 dzień 9 godz 17 min 5 s
Domyślnie

.........

Ostatnio edytowane przez mazeno : 07.03.2014 o 17:43
mazeno jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10.09.2013, 21:42   #20
Sławekk
 
Sławekk's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2009
Miasto: Strzelin
Posty: 1,677
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
Sławekk jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 3 tygodni 9 godz 18 min 30 s
Domyślnie

Mam nadzieję, że nie każecie nam długo czekać !
Sławekk jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz

Tags
bliski wschód , dr 650 , irak , klr 650 , kurdystan


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Wizyta z Filipin sambor1965 Kwestie różne, ale podróżne. 5 06.09.2010 17:47


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:06.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.