02.01.2012, 23:54 | #12 |
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Gdańsk
Posty: 77
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 tydzień 3 dni 13 godz 10 min 21 s
|
komentarz z czoła... (Dzień 1 i 2)
Ha! potwierdzam...
Będąc nieco bardziej objechanym () w podróżowaniu zawodnikiem postanowiliśmy, że będę poruszać się na czele naszego peletonu (hmmm... a może to ja sam tak postanowiłem...? ), poza tym byłem rok wcześniej w tych rejonach (na poprzednim wyjeździe zwiedzaliśmy dawny majątek rodziny Fedorowiczów - bardzo fajna podróż sentymentalna - przy okazji wielkie dzięki Merisa ) i mniej więcej wiedziałem jak dotrzeć do tych samych miejsc, które były po drodze, a o których później... Pamiętam, że Michał kolekcjonował wnioski po każdym dniu, o ile takie były, może jeszcze się pojawią, a może się już nieco rozmyły.... W każdym razie okazało się, że warto mieć jednak w zapasie jakiś dodatkowy pstryczek elektryczek - od początku obstawiałem, że nie znajdziemy zamiennika czujnika do chłodnicy, nie chciałem jednak marudzić, a że zbliżała się godzina zamykania wszelkich sklepów, to latanie po mieście w upale i z bambetlami mi się nie uśmiechało... ostatecznie hurtownia elektryczna załatwiła problem - sznur do lampki nocnej był mega rally . Poza tym potwierdziło się, że biurowy spinacz do papieru to nie tylko groźne narzędzie w rękach niejakiego MacGyver'a . Na granicy Michał odrobił lekcję z komunikacji... na pytanie ukraińskiego celnika, czy ma nóż odpowiedział twierdząco, zatkało mnie a na dodatek na pytanie: czy ma broń?, odpowiedział pytaniem: a po co mi broń?. Hmmm... to był moment, w którym można dostać zwarcia w mózgu... Niestety wtedy doszedłem do wniosku, że trzeba było zrobić szkolenie z komunikacji podczas przekraczania granicy, ale było już za późno - szczęście, że miał nóż gdzieś w miarę na wierzchu w kufrze, nie było dużo rozpakowywania, ale zawsze to zbędna lekcja pokory - bałem się tylko, że jeszcze zacznie się rozmowa o lekarstwach... a wiadomo, dla celnika leki czy narkotyki.. to jeden pies ... i jakoś poszło... Drugiego dnia to ja odrobiłem lekcję z omijania dziur. A było co omijać... w zasadzie trzeba było szukać w drodze czegoś, czym dało się jechać. Jechałem rok wcześniej tą drogą, jako drugi, ale droga nie była w tak fatalnym stanie jak teraz... chwila nieuwagi i dosyć mała dziura, okazała się sporym kraterem... zgrzałem się nieco, obawiałem się sporych strat... trudno... na szczęście nie zakończyło to dalszej jazdy, a mimo wszystko zabawa była przednia... Pamiętam, że w Brodach gadaliśmy z napotkanymi lokalnymi bajkerami, jak powiedzieliśmy którą drogą jechaliśmy to sami się za głowy złapali.. cóż... A uprzedzałem Michała przed wyjazdem, że jeszcze nie widział dziurawej drogi ) no to już widział hueheueh... Później zresztą były równie fajne OeSy, trzeba przyznać, że te dziury to mają specyficzne, takie z gatunku urywających koło razem z zawieszeniem Drugiego dnia było także kilka miłych akcentów: - w Zbarażu wpadliśmy na rodzinę z Wawy podróżującą Discovery, wracali z Krymu, - poszukując miejsca na nocleg mijaliśmy bociani sejmik, setki bocianów, w tym siedzące na drzewach - w mieście raczej trudno o taki widok... - no i miejsce na nocleg, jakieś ruiny sporego gospodarstwa, ale za to był widok i spokój, po takim dniu przydał się spokojny sen. Nie zawsze udaje się znaleźć fajne miejsce na nocleg za pierwszym strzałem, a ponieważ jechaliśmy ile się dało, starałem się obserwować słońce i trzymać bezpieczny margines jego wysokości nad horyzontem. Doświadczenie z harcerskich czasów jednak czasem w życiu się przydaje . Czuwaj! -- luki |
03.01.2012, 09:55 | #13 | ||||
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Gwe/Warszawa
Posty: 3,502
Motocykl: CRF1000, RD04
Online: 5 miesiące 1 tydzień 4 dni 8 godz 6 min 2 s
|
Cytat:
Cytat:
Cytat:
Cytat:
Dajecie Panowie dalej. |
||||
04.01.2012, 00:27 | #14 | ||||||||||||||||||||||
Dzień 3 (Skalat, Wikno, Skała Podolska, Kamieniec Podolski, Chocim)
Jak przystało na "harcerzy", wstajemy jak zwykle wcześnie, około siódmej. Szkoda leżeć gdy można jeździć Dni i tak coraz krótsze, a im dalej na południe tym szybciej będzie łapał nas zmrok. Na śniadanie mamy to, co Luki zabrał ze sobą, czyli pełen katalog wyrobów mięsnych Morlin. Producent oficjalnie nie daje wsparcia technicznego dla swoich wyrobów przechowywanych w temperaturach jakie panują w kufrach. Zajadamy więc nieco na siłę kabanosy, zagryzamy salami, dopychając ananasami kupionymi w lokalnym sklepie. Całość smakuje na tyle rewolucyjnie, że tylko mocna kawa i mycie zębów przywracają niezabójczy oddech. A propo kawy: Luki wiezie także przelewowy ekspres do kawy (widać go na zdjęciu gdzieś w drugim planie). Świetny wynalazek, bez niego skazani bylibyśmy na kawę w czopkach 3-w-1 a'la lura z MacDonalda.
Kierujemy się na Skalat, gdzie powinien być jakiś zamek. W rzeczywistości z zamku zostały mury obronne i cztery wieże na rogach. Widać, że trzy z czterech wież jest przykrytych nowymi dachówkami, jest więc szansa, że coś przetrwa dla przyszłych pokoleń.
Dalej kierujemy się do miejscowość Wikno (po polsku Okno, nie mylić z miejscowością o tej samej nazwie w pobliżu Zaleszczyków) w której jest lokalne muzeum entograficzno-historyczne. Z miejscowością związana jest historia rodu Fedorowiczów, jednej z zamożniejszych rodzin na tych terenach przed II WŚ. Po bogactwie i wielkim gospodarstwie nie został prawie ślad, zostało za to kilka pamiątek w muzeum. Luki był tu w ubiegłym roku, więc szybko docieramy do sympatycznej starszej Pani, która pełni rolę kustoszki. Oprowadza nas po muzeum, dając nam tym samym pierwszą lekcję języka Ukraińskiego - rozumiemy 50-70%. Muzeum to nie Luwr, ale warto tam zajrzeć, by zdać sobie sprawę jak bardzo trudne i poplątane bywają losy ludzi w tych stronach, nic nie jest czarno-białe.
Na tyłach miejscowości, na łące znajduje się źródło i ładny widok na fragment północnego pasma gór Miodoborów. Źródło pełni jakieś funkcje religijne, więc kąpiel odpada, zresztą woda ma temperaturę hibernującą.
Ponieważ jesteśmy w lekkim niedoczasie, gnamy w stronę Skały Podolskiej. Drogi dosyć parszywe, ale to nas już nie dziwi. Resztki zamku w Skale Podolskiej są położone w równie pięknym co strategicznym miejscu: na wysokiej skarpie rzeki Zbrucz i jednego z jej dopływów. Najlepiej zachowały się elementy elewacji, boczne ściany są tragicznym stanie. Bardzo wątpię by ktoś kiedyś dał radę to odbudować. To co jednak skupia naszą uwagę, to rzeka w dole, pierwsza w której widać kąpiących się ludzi. Dzięki uprzejmości lokalnego bajkera, na chromowanym czoperze o pojemności 50 ccm, docieramy lokalną ścieżką nad samą wodę. Żadna siła, nawet rodzinka pluskająca się obok, nie powstrzymuje nas przed pływaniem na golasa. Powód jest prosty: od dnia wyjazdu, nasze standardy higieniczne ograniczone są do myziania się wilgotnymi ściereczkami dla niemowlaków i żelu do dezynfekcji rąk.
Czyści jak skuterzyści jadący na niedzielną mszę, z żalem wracamy na zapylone drogi. No, ale w końcu nie przyjechaliśmy tu pachnieć tylko jeździć. Do Kamieńca Podolskiego docieramy bez większych problemów, chociaż nawigacja (zwaną przez mnie złośliwie Jadźką) zawiesza się złośliwie po każdym wyjęciu kluczyka. Luki jako nawigator, cierpliwie wskrzesza ją wyciągając akumulator. Zamek w Kamieńcu jest w lepszym stanie, można zwiedzać go w środku ale mając wizją, że zobaczymy dziś jeszcze Chocim, rezygnujemy z tego. Jadźka w podzięce za reinkarnację, wyprowadza nas z Zamku wariantem "very short, very off road & very hard core". Jadę z Lukim i lawiną kamieni jaką zostawia za sobą. Chętnie bym się zatrzymał i wklepał Jadźce parę mocniejszych razów trójfazowym prądem, ale wiem że jak stanę - to nie ma takiej siły żebym ruszył do góry z kuframi. Jadę, zaciskam zęby, odkładając zemstę na Jadźce na później.
Docieramy do Chocimia, wbijamy się na płatny parking ale szybko okazuje się, że zamek zamykają o 18.00 Udaje się nam wejść do wnętrza całego systemu fortyfikacji, ale niestety sam zamek jest już zamknięty. W porównaniu z poprzednimi zamkami, ten wygląda jak lotniskowiec przy kajakach. Widok z murów obronnych na Dniestr jest fantastyczny, ci którzy go atakowali go z dołu mieli zapewne odmienne zdanie. Jest to pierwsze miejsce, które dopisuje w myślach do swojej listy mustsee.
Zasmuceni, jedziemy do sklepu w centrum Chocimia, kupujemy coś na wykwintną kolację, a żeby nie siedzieć wieczorem o suchym pysku kupujemy jeszcze 5 litrowy baniaczek wody. Troczę go taśmami do lewego kufra w KLR. Czuję że baniaczek nie ma jednak dziś ochoty na podróż, ale ignoruję jego fochy. Parę kilometrów później przy spacerowej prędkości 100 km/h, baniaczek postanawia wysiąść - w biegu. Hebluję i kątem oka sprawdzam w którym miejscu uciekinier da nura do rowu. Baniaczek po lekkim szlifie stracił na szczelności, ale nie ma zmiłuj się - jedziesz chłopie z nami dalej. Zbliża się wieczór, słońce świeci gdzieś z prawej strony znad granicy z Mołdawią a nasze cienie na asfalcie wyglądają jak wyjęte w z reklamy camela. Luki indiańskim nosem szuka miejsca na nocleg, wbijamy się w prawo w szutrową drogę i zamiast noclegu spotykamy za rogiem Rusłana. Jeśli wierzyć w to co mówi, bo nawalony jest dosyć solidnie, jest milicjantem (po służbie) i właśnie mu się tegeś,śmegeś popsuł skuter. Zamiast grzecznie się pożegnać, Luki w jakimś niepojętym odruchu dobrego serca, zaczyna grzebać w tym skuterze. Rusłanowi włączyć się tryb słowotok + mowa ciała i z trudem idzie się z nim dogadać. Skuter, który wygląda jak pierwszy chiński prototyp skutera po przejechaniu miliona kilometrów oczywiście jest nieuruchamialny. Mamy więc na scenie: zmierzch, Rusłana, skuter Rusłana, dom Rusłana w odległości 2-3 km i dwóch jeźdźców, w tym jednego o dobrym sercu i nie jestem to ja. Jednak żal nam faceta, proponujemy że weźmiemy go na hol. Rusłan zachwycony, włączył tryb "turbo słowotok" a my w tym czasie troczymy go do Afryki. Rusłan nie daje się przekonać by trzymać taśmę holowniczą w dłoni, wygodniś cholera, wiążemy go więc na krótko za przednie zawieszenie. Patrzę na to z boku, skuter przy Afryce wygląda jak pudel przy panterze. Jeśli Lukiemu niechcący drgnie ręka na rolgazie, to przerobimy mu skuter na deskorolkę. Patrzę z boku jak ruszają, potem jedziemy razem zatrzymując się co kilkaset metrów.
Ciągniemy Rusłana do domu dobre 5 km, szutrem i w ciemnościach. To że nie zaliczył gleby zaprzecza grawitacji. W domu Rusłan stara się nas za wszelką cenę ugościć, upiera się byśmy spali w domku, wydzwania po żonę, która jeśli dobrze rozumiemy, jest gdzieś poza domem. My wolimy spać w jego sadzie, ale tłumaczenia na nic się nie zdają. Jesteśmy solidnie zmęczeni i ciężko nam przebić się przez jego słowotok. Zgrzytam zębami i ruszam do wyjścia, zbieramy się i ruszamy po ciemku dalej. Gdyby był na mniejszej bani, nieco mniej gadatliwy i pozwolił rozbić namiot w sadzie, wszystko byłoby super. Kluczymy między polami kukurydzy, w końcu wracamy szutrem mniej więcej do miejsca gdzie zaczęliśmy znajomość z Rusłanem. Jest tam opuszczony kołchoz, daje nam to szanse na znalezienie kawałka miejsca pod namiot. Penetrujemy z latarkami krzaczory, udaje się nam znaleźć kawałek łączki pomiędzy wysypiskiem gruzu a stosem szkła. Nie jest to miejsce na romantyczny biwak z dziewczyną ale dla dwóch ujechanych motocyklistów jest w sam raz. cdn.
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles Ostatnio edytowane przez mikelos : 04.01.2012 o 01:06 |
|||||||||||||||||||||||
04.01.2012, 03:55 | #15 |
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Gdańsk
Posty: 77
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 tydzień 3 dni 13 godz 10 min 21 s
|
komentarz z czoła... (Dzień 3)
Ha! potwierdzam... a było to tak...
Dzień zaczął się naprawdę miło. Słońce paliło. Człowiek, dużo wcześniej niż później, jak zwykle, zalewał się potem... Pochłanialiśmy śniadanie dużo później niż przedtem zakładając wierzchnie ubranie. Obóz zwinęliśmy i w drogę ruszyliśmy. Z pełna kulturą w Medynie śmieci na przystanku do śmietnika wepchnęliśmy. Droga Medyn-Skałat była urocza, po nudnym asfalcie zaczął się dziki, kręty, dziurawy, kamienisty, opadający w dół, zarośnięty lasem odcinek czegoś co było kiedyś drogą, a teraz czymś takim - mało zabawne mogło być spotkanie czegoś jadącego z przeciwka Jadąc ze Skałatu do Okna, czyli obecnego Vikna przez Grzymałów zaliczyliśmy kontrolę milicyjną. Chyba bardziej z ciekawości milicjanta, niż z chęci dowalenia się o byle co... jechaliśmy przepisowo, zapewne podejrzanie wyglądała chęć skręcenia na skrzyżowaniu, za którym stał patrol... Oczywiście padły pytania kontrolne, czyli gdzie jedziemy i po co oraz czy coś piliśmy, znaczy ile % ) Na szczęście rozstaliśmy się w pokoju i ruszyliśmy dalej, każdy w swoją stronę... Okno... Będąc w tych rejonach koniecznie wpadajcie do Okna (Vikno). Dokładnie tu 49.344348,26.069076 znajduje się budynek gminy, w którym wspomniana Pani kustosz, a dokładniej Anna Czemera (Чемера Аппа) stworzyła muzeum, poświęcone Fedorowiczom, Oknu, Ukrainie - zawsze się cieszy gdy przyjedzie ktoś z Polski, a ona będzie mogła opowiedzieć kawałek historii. Z majątku Fedorowiczów, w sensie murów nie zachowało się nic, szkoda... Słyszeliście o kilimach z wytwórni Władysława Fedorowicza? Nie? No właśnie, dziś to unikaty... Albo o tym że Władysław Fedorowicz zatrudnił Ivana Franko do porządkowania zbiorów bibliotecznych? Takie historie do usłyszenia tylko w Oknie Więcej na temat Okna i Fedorowiczów można przeczytać w przewodniku, PODOLE, Grzegorz Rąkowski, Oficyna Wydawnicza "Rewasz", str. 108. W oknie znajdują się także groby pierwszych właścicieli Okna z rodu Fedorowiczów - Jana i Karoliny. Resztę z grubsza pominę... miejsca znane, Chocim, Kamieniec Podolski, w poprzednim roku jakoś pominęliśmy Skałę Podolską, więc chciałem abyśmy tam zajechali... przy okazji udało się zaliczyć orzeźwiającą kąpiel . Rusłan... ... i jak już wiecie nie będzie to historia samolotu... Z Chocimia ruszyliśmy w kierunku południowym licząc na to, że uda nam się znaleźć miejsce na nocleg w przyjemniej okolicy na południowym brzegu Dniestru, a na dodatek marzył nam się niewysoki brzeg... Niestety zaczęło się już robić późno, czas na wybrzydzanie kończył się nieubłaganie, szukałem już czegokolwiek, byle było trochę drzew i jakakolwiek woda... jedno takie miejsce jak się później okazało pochopnie odpuściłem... W między czasie, pędząc na czele peletonu spostrzegłem brak Michała. Nie mogłem ustalić, od jakiego czasu ów brak podążał za mną... i dlaczego to on, a nie Michał za mną podąża... Więc stanąłem... czekam... nic... gaszę silnik.. nic... nic nie słychać Zawróciłem i pędzę.. a przede mną pędzą moje czarne myśli... Na szczęście okazało się że Michał zgubił baniak z wodą i dlatego stanął... uffffff... Ponieważ już zaczęło się poważnie ściemniać, odbiłem w pierwszą napotkaną po prawej drogę, która prowadziła w kierunku drzew i zabudowań w oddali... I już na jej początku oczom naszym ukazał się kto? Rusłan... i jego maszyna... Nam się śpieszyło, zmrok tuż tuż, ale jak tu nie pomóc człowiekowi...? No i się zaczęło... Zanim się dowiedzieliśmy o co w ogóle chodzi, dowiedzieliśmy się, że Rusłan był w Polsce, zbierał poziomki, jagody lub grzyby, jeździł traktorem lub nysą, że Polska jest OK itp... tę historię, zresztą Rusłan zaczynał kilka razy... po 3cim już stanowczo domagaliśmy się krótkich odpowiedzi i na temat... Rusłan zeznawał, że nawaliła mu świeca, że nie ma iskry. Chciał narzędzia... hmmm... Myły na tyle głęboko, że bardziej niż ich wyciąganie interesowało nas rozbijanie namiotu... Ale jak tu człowiekowi w potrzebie nie pomóc... Dobra, przekonałem Michała, zrobimy co się da... Widzimy że Rusłan nawalony jak meserszmit, więc nawet rozmowa jest zabawna ). Ustalamy co się stało... W między czasie, Rusłan zaczyna kolejnych 5 razy historie o tym jak to pracował w Polsce... Aż tu nagle, wyciąga monetę i sprawnie odkręca śrubki, wyszarpuje plastiki i pokazuje gdzie w silniku ma świece i że ona na pewno nie ma iskry... teraz już nie chce narzędzi ale świece! Twierdząc, że ta właśnie nie działa... Mało tego, po kolejnej chwili ze schowka wyciąga świece, którą ma w zapasie... I zaczyna udawać greka... No.. panie, nie z nami takie zabawy, ale jak tu człowiekowi nie pomóc...? Nie dość, że nawalił mu sprzęt daleko od domu, ciężko pracował, aż mu poziom alkoholu we krwi niebezpiecznie podskoczył, to jeszcze ma dwie lewe ręce... no i jak tu człowiekowi nie pomóc...? Rusłan dostaje ultimatum... klarujemy o co chodzi, że ciemno, ze namiot, że jeść i spać.. że albo holujemy, bo dom tu zaraz - jak mówi Rusłan, albo spadamy... Rusłan zgadza się na holowanie, mało tego, zaprasza do siebie, ma dom, miejsce na namiot, w domu będzie czekała kolacja... tylko musi zadzwonić... no i jak tu człowiekowi nie pomóc!!! Hol akurat wożę na wierzchu. Mocujemy do bagażnika, bagażnik od Wasyla, wytrzyma wszystko Dajemy Rusłanowi drugi koniec, wybuchnął śmiechem... Nie będzie tego trzymał, bo go ręka boli... Zawiąże sobie na kierownicy Słabnę... Ale co tam, jego decyzja, do domu niedaleko, a przecież jak tu człowiekowi nie pomóc...? Powoli ruszamy... co robi Rusłan, wyciąga komórę, gdzieś usiłuje się dodzwonić... No nie... tego jeszcze nie grali... W końcu jakoś jedziemy... Rusłan za plecami, na zmianę pokrzykuje, to wolniej, to szybciej... Po jakimś czasie słyszę, jak sobie wesoło pogwizduje... aż w końcu krzyczy STOPA! Ale, że co? Urwało mu stopę? Nie.. gdzie tam... Rusłan musi zadzwonić... Pytam: Gdzie chcesz dzwonić? Rusłan nie wie dokładnie... Śmieje się jak głupi do sera... Coś chce wytłumaczyć, ale język nie daje rady... więc macha ręką... FCK! Zaczyna mi wzrastać ciśnienie... Dom miał być blisko, okazuje się być gdzieś dalej, lecz nie wiadomo gdzie... no ale przecież jak tu człowiekowi nie pomóc...? Mimo wszystko postanawiam nie tracić humoru. Zdecydowanie przekazuje komunikat do mózgu Rusłana, że jedziemy dalej... Droga fatalna jak na takie holowanie, luźna nawierzchnia. Jedziemy przez wiochę, ludzi dziwnie się patrzą... czyżby znali Rusłana?! Olać, przecież nie mogliśmy człowiekowi nie pomóc...? W końcu klucząc, zbaczając z drogi przez pole docieramy przed dom Rusłana. Póki co jest jeszcze miło i.... ciemno... Parkujemy maszyny, siedząca jeszcze przed domem babcia znika, Rusłan idzie po dzieci... przedstawia córkę - jak ma na imię? Rusłana... Mówi coś o synu... Że w szkole milicyjnej dla kadetów?! W tym czasie Michał już się rozpakowuje... Usiłujemy ustalić gdzie rozbić namiot... Ale się nie daje... Rusłan musi nam pokazać swój majątek... Więc oglądam: świnia - 1 sztuka, Krowa - 1 sztuka, za mini oborą pole Rusłana 5ha kukurydzy... ale spoko, dokupił jeszcze 2ha, w obejściu nowy mini domek.. jeszcze niewykończony, z materiałów z Polski... Rusłan, po co Ci ten dom? Rusłan nie wie... No.. trzeba mieć... Pyta, czy ja nie mam... Nie... nie mam.. mam mieszkanie, wystarczy... Rusłan zdziwiony... Mówi, że ona ma jeszcze 4 domy tu w okolicy... Luki zdziwiony... Rusłan, po co Ci tyle domów? Rusłan nie wie... Ale ma tylko te dodatkowe 4 domy, bo jest biedny... CO? Na dodatek ma VW Transportera, ale coś się w nim zepsuło więc stoi, Rusłan nie do końca wie co, wie, że nie można nim jeździć, za to można się na niego odlać... Rusłan... potrafi nas zadziwić... Okazuje się że pracował w Niemczech... W międzyczasie do Rusłana przyjeżdża jakiś koleś, z ręki do ręki przechodzi sporo kasy w gotówce, o co chodzi? Nie wiemy... Za to Rusłan oświadcza, że przyjechali do niego goście z Polski... FCK! Chcemy rozbić namiot. Rusłan nalega abyśmy weszli do domu... Dobra.. Wchodzę.. W domu syficznie, wolę się nie rozbierać, włącza telewizor, żeby pokazać ile ma kanałów... super... z kieszeni wyciąga... orzechy, częstuje... super.. nie biorę, były za blisko Rusłana i jego rodzimych orzechów ) Wszędzie lep na muchy i przyklejone muchy... Pokazuje gdzie będziemy spali, padam... wolę namiot... mały sad za domem wydawał się OK... Rusłan nalega, żeby się rozebrać, 10 razy powtarza, że nas nikt nie okradnie, gdzieś dzwoni, szuka żony, coś tłumaczy, przychodzi syn, przychodzi też Michał... widzę, że nie jest dobrze... za to jest ciemno, jesteśmy głodni... Namawiamy Rusłana, żeby nam pokazał miejsce do spania, znaczy na namiot... Nie zgadza się, zaczyna się na nas drzeć, gadać coś o Rumunach i Cyganach... Jeszcze jestem cierpliwy, w tym momencie Michał się skończył... Ja jednak widzę światło w tunelu i mam wrażenie, że za moment Rusłan się podda... On jednak się wydziera, zaczyna wydawać rozkazy... Michał pyta, kto jest gościem, on czy my? Kto komu pomógł - on nam czy my jemu? Miejsce na namiot, to wszystko czego oczekujemy... Już nie pamiętam co powiedział Rusłan, Michał trzepną klapą kufra i powiedział, że jedzie... Pomysł słaby, bo ciemno, brama zamknięta... No, ale fakt.. ja już się poddałem... Oświadczyłem, że jedziemy, że wk****ił Michała i czy jest z siebie zadowolony i czy właśnie o to mu chodziło? Nie słucham co stara się powiedzieć... Słyszałem jak lamentował, płakał - Trudno, powiedziałem i dorzuciłem krótkie: cześć... Mam go gdzieś, wytaczam sprzęt i spadam... Pojechaliśmy kawałek, żeby poszukać jakiegokolwiek miejsca na namiot, to było nasze najgorsze miejsce do spania Ale za to z jaką przygodą... No i przecież pomogliśmy potrzebującemu człowiekowi w niedoli... Na szczęście na wieczór mieliśmy po dwa piwa... ...i tak właśnie z czoła to wyglądało... -- luki |
04.01.2012, 11:36 | #16 |
Zarejestrowany: Jan 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 282
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 2 dni 23 godz 37 min 58 s
|
Panowie, świetnie się czyta!!!
Opisy takie, że boki zrywam Dzięki, 3majcie tak dalej! |
04.01.2012, 20:29 | #17 | ||||||||||||||||||||
Dzień 4 (Novodnistrovsk, Bałta)
Rano z ciekawością wyłazimy z namiotu by sprawdzić jak to miejsce wygląda za dnia. Betonowe obory, częściowo pozbawione dachów rozpadają się ustępując miejsca roślinności. W koło walają się mniejsze lub większe kawałki śmieci, szkło i gruz zgrzytają pod butami. W tych pięknych okolicznościach przyrody, zabieramy się za śniadanie. Luki ma świetny niemiecki prymus, który niestety bardzo nie lubi ukraińskiej benzyny - zatyka się bydlak każdego dnia. Zanim łykniemy poranną kawę, trzeba zabawić się w lekarza: Luki w chirurgicznych rękawiczkach robi szybką wiwisekcję prymusowi (wiem, wiem - można to robić gołymi łapami, tylko spróbuj potem odmyć łapy z tej sadzy).
Dziś nic nie zwiedzamy. Czeka nas głównie jazda w kierunku ujścia Dniestru do morza. Za cel pośredni obieramy Novodnistrovsk, ale docelowo chcemy dotrzeć w okolice Mikołajewa. Jedziemy kilka, kilkanaście kilometrów od północnej granicy Mołdawii, mniej więcej wzdłuż Dniestru. Drogi momentami są lepsze, ale po chwili wracają do standardowej jakości. Okolice jest ładna, ale niezbyt gęsto zamieszkana. Miasteczko Novodnistrovsk powstało w 1973 przy okazji budowy zapory, jest kilka bloków i jakaś większa fabryka ale całość robi przygnębiające wrażenie. Za miastem, w dole na Dniestrze stoi duża zapora z elektrownią wodną. Widoki fajne, ale niestety okolice tamy są mocno zrujnowane przemysłowo a wjazdu na samą zaporę strzegą posterunki policji i zakaz fotografowania. Przejeżdżamy przez tamę ale nie zatrzymuję się na zdjęcia mimo że widok jest fantastyczny. Jedyną atrakcją jaka nam pozostaje jest wyprzedzanie w tumanach kurzu starych Kamazów i unikanie co większych dziur. Jazda zygzakiem idzie mi tak sprawnie, że zapala mi się w głowie jakaś mała ostrzegawcza lampka. Przy okazji krótkiego postoju, robię parę fotek i niby od niechcenia macam przednie koło. Mistrzostwo w moich zygzakach zawdzięczam łożyskom, które dosłownie lecą sobie w kulki. Luz nie jest wielki, ale wyraźny Nie mam zapasowych łożysk, jedyne co nam pozostaje, to jechać dalej i szukać łożysk w jakimś miasteczku.
Ponieważ większość dróg biegnie z północy na zachód, my zaś jedziemy na południowy wschód, to tego dnia mimo całkiem sporej dawki kilometrów nie przesuwamy się tak szybko w kierunku morza jak planowaliśmy. Pod wieczór docieramy do Bałty, sklep motoryzacyjny jest zamknięty, robimy szybkie zakupy na kolację i zaczynamy polowanie na jakieś miejsce spoczynku. Okolica jest pusta, Luki sprawnie wyszukuje jakąś boczną polną drogę wśród krzaczorów. Nie wygląda zachęcająco, ale już wiemy że cierpliwość w szukaniu noclegu popłaca. W nagrodę za cierpliwość i jakby w ramach rekompensaty za poprzednią noc, znajdujemy świetną polankę z widokiem na okolice. Jest sucho, nie ma komarów ani Rusłanów Robimy przegląd spiżarni, popijamy piwo i podziwiamy zachód słońca
Dzień 5 (Shyryajev, Mikołajów) Rano szybko zwijamy manele i łapiemy trajektorię na autostradę M5, która leci prosto do Odessy. Plan jest taki, by ograniczyć jazdę po lokalnych drogach, dociągnąć do Odessy gdzie z łożyskiem i wymianą nie będzie problemu. Szczęście nam jednak sprzyja. W Shyryajevie, w sklepie z częściami dla ciągników, mocno gestykulując dogadujemy się ze sprzedawczynią (łożysko to підшипник). Kupuje za 15 zeta dwa komplety, bo nie wiem ile wytrzymają. Udaje się nam także znaleźć mechanika, który na tyłach sklepu sprawnie je wymienia i przy okazji czyści napęd prędkościomierza. Cała operacja zajmuje nam z półtorej godziny, ale dzięki temu nie musimy wjeżdżać na autostradę, mijamy ją i łapiemy kierunek na Mikołajów.
Przez jakiś czas jedziemy fatalnymi drogami, ale im bliżej Mikołajowa tym lepsze drogi, pojawią się nawet odcinki z namalowanymi pasami - serio ! Mijamy pola słoneczników, które ciągną się dosłownie po horyzont. Część z nich, tych żółtych jeszcze dojrzewa, te które mają bardziej rdzawy kolor są już gotowe do zbioru. Po polach pomykają specjalnie kombajny do zbierania słoneczników, pierwszy raz coś takiego widzę.
Do Mikołajowa, wjeżdżamy pod wieczór, szukamy sklepu by kupić coś na kolację. W mieście mieszka ponad 500 tys mieszkańców i jest spory ruch, wszędzie pomykają samochody. Po tych kilku dniach jazdy po pustych szosach, jazda po mieście jest nieco traumatyczna. Nie mamy ochoty na nocleg w mieście, wymykamy się więc na południe w kierunku zatoki. Z mapy wynika, że w okolicach miejscowości Lymany powinien być dobry dostęp do wody. Przejeżdżamy przez wioskę i docieramy na klifowy brzeg. Spotykamy sympatycznego starszego pana, który pokazuje gdzie można zjechać na dół i zaprasza nas do ogródka po warzywa. Grzecznie dziękujemy bo wizja popływania w wodzie kusi nas jak diabli, zjeżdżamy na dół i parkujemy tuż przy wielkiej stalowej beczce. Wieczorem, już po upragnionej kąpieli, mamy gościa. Przychodzi nasz znajomy z góry, przynosi nam arbuzy i pomidory. Rozmawiamy łamanym polsko-rosyjsko-migowym i opychamy się arbuzem. Okazuje się, że beczka (de facto cysterna) służy za składzik sprzętu dla wędkarzy, ale przemieszkuje w niej też jakiś gość. Trudno nam to sobie wyobrazić. Zastanawiamy się jak to jest być zmuszonym mieszkać w beczce: słońce=upał, deszcz=hałas. Jedyny plus jaki znajdujemy, to kuloodporne ściany Jeśli "człowiek z beczki" wróci na noc, mamy się nie przejmować. O świcie faktycznie słychać jak "człowiek z beczki" wychodzi do pracy.
cdn.
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles Ostatnio edytowane przez mikelos : 04.01.2012 o 22:04 |
|||||||||||||||||||||
04.01.2012, 23:07 | #18 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Garwolin
Posty: 1,643
Motocykl: RD07A
Galeria: Zdjęcia
Online: 6 miesiące 1 tydzień 5 dni 13 godz 38 min 50 s
|
Cyt: " Jeśli "człowiek z beczki" wróci na noc, mamy się nie przejmować. O świcie faktycznie słychać jak "człowiek z beczki" wychodzi do pracy."
I nikt go nie widział? Brzmi to prawie tak jak z Yeti! Prawie- bo Yeti nie chodzi do pracy |
04.01.2012, 23:54 | #20 | |
Cytat:
"Człowiek z beczki" wrócił gdy nas piwo już kołysało we śnie "Człowiek z beczki" teraz grzecznie chodzi do pracy, ale wcześniej odsiedział 10 lat w pierdlu i nie była to kradzież lizaków Stąd nasz niepokój, czy mu nasze motory w ogródku nie przeszkadzają
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles |
||
Tags |
klr , krym , rumunia , ukraina |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Smak Porto [Wrzesień 2011] | lena | Trochę dalej | 131 | 24.07.2014 15:53 |
Ukraina (Krym)-Rumunia sierpień/wrzesień 2012 | sagattic | Umawianie i propozycje wyjazdów | 10 | 10.04.2012 17:38 |
Wyprawa na Kołymę [Czerwiec-Wrzesień 2011] | deny1237 | Trochę dalej | 117 | 02.04.2012 11:21 |
Maroko kameralnie [Wrzesień 2011] | kajman | Trochę dalej | 3 | 21.09.2011 23:14 |