28.06.2010, 23:02 | #12 |
instruktor jazdy
Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kraków
Posty: 365
Motocykl: XT600E
Online: 1 miesiąc 3 dni 12 godz 16 min 0
|
Dowieziono nas do serwisu yamahy. Nazwanie go okazałym byłoby lekką przesadą. Panowie z ADAC zasugerowali ,żeby zaparkować też tam mój motocykl, a bagaże żebyśmy wzięli ze sobą, ponieważ ubezpieczenie obejmuje też hotel dla ubezpieczonego i osoby towarzyszącej. Po zostawieniu motocykli przesiedliśmy się do osobówki i obłożeni z każdej strony zaczęliśmy nocny rajd w poszukiwaniu hotelu, który przyjmie nas o 2 w nocy i będzie zaakceptowany przez ubezpieczyciela. Zwiedziliśmy kawał nieturystycznego Stambułu. Ostatecznie, po wielu próbach, wyciąganiu całego bagażu z samochodu i powtórnym go pakowaniu wylądowaliśmy w rosyjskojęzycznej dzielnicy, w hotelu z bułgarską obsługą. Zastane warunki w naszym stanie nie budziły zastrzeżeń. Oczywiście, jak to bywa w takich przypadkach, rzecz działa się z piątku na sobotę i nie wiadomo było, co w sobotę załatwimy. Rano okazało się, że musimy natychmiast zmienić pokój. Przenieśliśmy więc grzecznie wszystkie bagaże do wskazanego miejsca – nie różniło się od poprzedniego. Widok z okna urzekał (będzie na zdjęciu) – otóż mogliśmy podziwiać aluminiowe zewnętrzne kominy wentylacyjne. Oczywiście na śniadanie dostaliśmy zimne resztki. Wciąż pełni nieuzasadnionego optymizmu pojechaliśmy taksówką do serwisu. Już sama jazda i cena kursu nieco ostudziła nasz optymizm. W serwisie okazało się, że wycena potrwa trochę dłużej, więc cokolwiek będzie wiadomo w poniedziałek, choć cień nadziei nam pozostawiono mówiąc, że może sprawdzą jednak przed sobotnim zamknięciem. Mają dać znać.
Wróciliśmy więc do hotelu i czekaliśmy na jakieś informacje, powoli szukając transportu do Polski. Wieczorem otrzymaliśmy telefon z PZU, że strona turecka chyba naprawi motocykl, ale czas oczekiwania na części wynosi od 70 do 90 dni, bo to stary model. Ceny nie podali. Podjęliśmy decyzję, że Marcin wraca do Polski, ponieważ nadarzyła się okazja dosiąść się do wracającego z Grecji znajomego, który, biedaczysko, nie popatrzył, ile ma kilometrów do Istambułu z Aten i przyjechał „po drodze”. Ja zostałem. Ubezpieczyciel zapewniał nocleg przez 3 dni, mogłem więc zostać do poniedziałku, odwiedzić serwis, dogadać się z nimi co do parkingu i odebrać swój motocykl. W niedzielę okazało się, że w naszym hotelu jednak nie ma miejsca dla mnie, a serwis jest zamknięty, więc nie mogę odebrać motocykla. Strona turecka zaproponowała załatwienie otwarcie serwisu za 100 euro. Nie skusiłem się. Marcin odjechał taksówką na miejsce spotkania ze swoim wybawcą, a ja zostałem z przepakowanymi rzeczami na schodach bułgarskiego hotelu czekając, bo takie miałem polecenie, na przyjazd samochodu, który lada moment zabierze mnie do nowego hotelu. Za ten oczywiście musieliśmy zapłacić, bo strona turecka zapomniała, ale PZU obiecało zwrócić. Po czterech godzinach czekania zadzwoniłem do PZU z pytaniem, jaki jest szacunkowy czas przyjazdu samochodu, ponieważ sikać mi się chce okrutnie, a wszystkie rzeczy mam na schodach hotelu. Pan ze zdziwieniem odpowiedział, że sprawa jest przecież załatwiona, bo pokój znalazł się w tym właśnie hotelu, na którego schodach siedzę cztery godziny. Krzyżując nogi jak bułgarski naukowiec Miczurin pomknąłem szczęśliwy do recepcji po klucz. Usłyszałem: „no room, mister”. Zadzwoniłem znowu do PZU – obiecali sprawdzić. Po kolejnych dwóch godzinach, w czasie których jednak zaryzykowałem zostawienie rzeczy i się wysikałem, oddzwoniono do mnie i oto ,co usłyszałem: „strona turecka przyznała, że nie ma pokoju dla pana”. Wyobraźcie sobie moją radość. Polecili czekać dalej, ponieważ sprawa jest w toku i szukają hoteli. Kolejna godzina minęła i znów telefon – strona turecka wysyła po mnie samochód – będzie do 40 minut. Był – po dwóch godzinach. Nowiutki, czysty opel insygnia z milczącym, elegancko ubranym panem za kierownicą zawiózł mnie do nowego hotelu. Jechaliśmy pół godziny. W nowym hotelu pani w recepcji mówiła po angielsku- poczułem się lepiej. Od razu wrzuciłem na ladę zakupioną mapę Stambułu prosząc o pokazanie, gdzie jesteśmy. Pani po chwili namysłu zadzwoniła po managera i razem zaczęli studiować plan. Po dłuższych konsultacjach pan stuknął palcem w blat jakieś 10 cm od mapy i powiedział, że jesteśmy mniej więcej w tym miejscu, bo to nie jest stricte turystyczna część miasta, tylko, można rzec – finansowo-bankowa. Ucieszony sytuacją objąłem pokój i poszedłem szukać sklepu, żeby kupić cokolwiek do jedzenia. Moją ucztę pokażę na zdjęciach. Pokój był schludny, nie było grzyba, ze ścian nie sterczały gołe kable (to miła odmiana). I jeszcze okazało się, że jest zapłacony! |
28.06.2010, 23:11 | #13 |
Zarejestrowany: Apr 2009
Miasto: Monschau / Radoszewice
Posty: 1,681
Motocykl: RD07
Przebieg: 42000
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 21 godz 10 min 29 s
|
Ciekawie to wszystko wygląda.... czekam na ciąg dalszy
|
28.06.2010, 23:21 | #14 |
Common Rejli
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,736
Motocykl: R650GS Adventure & LC6 750 Adventure
Przebieg: dupa
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 1 dzień 5 godz 39 min 17 s
|
Yeeeaaahhhhh
__________________
BRW 1991 I tak wszyscy skończymy na mineralnym. | Powroty są do dupy. | Trzy furie afrykańskie: pompa, moduł, regulator. Czy jakoś tak... | Pieprzyć owiewki . I stelaże. NIE SPRZEDAM! |
29.06.2010, 00:04 | #17 |
instruktor jazdy
Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kraków
Posty: 365
Motocykl: XT600E
Online: 1 miesiąc 3 dni 12 godz 16 min 0
|
W poniedziałek rano, po całkiem znośnym hotelowym śniadaniu osiemdziesięcioletni boy hotelowy pobiegł mi po taksówkę. Podjechał młody, przystojny człowiek, jak każdy turecki kierowca – rozmawiający przez telefon. Mój taksówkarz był zmodernizowany, bo rozmawiał przez zestaw słuchawkowy, ale mikrofon trzymał cały czas przy ustach, więc rękę i tak miał zajętą.
Wypasionego salony yamahy szukaliśmy godzinę. Płatną godzinę. Znów pozwiedzałem nieturystyczny Istambuł i dotarłem do mojego przyjaciela – kierownika serwisu. Po kilku zdaniach zorientowałem się, że wszystkie wcześniejsze ustalenia z owym panem mogę sobie wsadzić w… hmm… w dowolną szparę w ciele. Otóż, osioł skończony, przez poprzednie dni zadawałem panu kierownikowi yes/no questions i on odpowiadał „yes”. Odpowiadał „yes”, bo tyle, kurwa, umiał… Chłopcy ze sklepu (salonu znaczy) wymyślili, że będziemy się porozumiewali za pomocą internetowago translatora zdań. Działało to fatalnie, w końcu utknęliśmy. Okazało się, ża za parkowanie mojego motocykla u nich w salonie na noc (w dzień wypychali go na ulicę) kosztuje 5 euro za dzień i oczywiście liczymy piątek, sobotę, niedzielę i poniedziałek. Stargowałem na 10 euro – poszło. Po chwili chłopiec z salonu powiedział „redy” i pokazał na yamahę. Dopytywałem się, czy na pewno motocykl jest naprawiony. Kierownik, jak się domyślacie, powiedział „yes”. Tenera za to wyglądała na nieruszaną. Głowę bym dał, że nie otwierali silnika… Poprosiłem o kluczyki – bez mrugnięcia okiem przynieśli – odpaliłem moto, a tu huk taki ,jaki był. Wściekły gaszę i zaczynam mozolną rozmowę z obsługą. Przecież NIE JEST naprawiony. Kierownik – starym zwyczajem – potwierdza. Potem wręcza mi coś jakby fakturę – na niej kwota – w przeliczeniu, niecałe 15 000 pln. Wyszczególnionych było mnóstwo pozycji. Ręce mi opadły – 15 000 i silnik dalej nie działa? W końcu zadzwonili do kogoś, kto, rzekomo, mówił po angielsku. Podali mi słuchawkę, a koleś spokojnie mnie pyta – skąd jestem… Zagotowałem. W kilku żołnierskich słowach powiedziałem mu, jak bardzo to dla niego powinno być nieistotne. Pan zdziwiony moją impertynencją kilka razy rozmawiał to z przedstawicielami serwisu, to ze mną i w końcu ustaliliśmy, że to faktura pro-forma. Serwis na tyle wycenił naprawę (powtórzę – nie otwierając silnika), a za diagnozę chcą „tylko” 100 euro. Uff… Powiedziałem więc, że za parę dni ktoś się zjawi po tenerę a ja jadę dalej. Kierownik wskoczył na ybr 125, ruszył przede mną machając przyjaźnie ręką. Wyprowadził mnie na obwodnicę i odjechał. Ruszyłem w stronę Azji walcząc na autostradzie z chcącymi mnie zabić kierowcami ciężarówek. Historia u mojego już byłego partnera wyjazdu była równie przyjazna bohaterowi. Na granicy okazało się, że nie może wyjechać. Celnik miał jedyną radę – wracaj do Istambułu po motocykl. Z pewnością wielu z was pamięta scenę ze starej polskiej komedii, gdzie handlujący futrami Turek mówi, kalecząc po polsku – ta pani weszła w tym futrze i w nim wychodzi. Ta zasada działa dalej. Pan wjechał na motocyklu – pan na nim wyjeżdża. Trzymali ich na granicy parę godzin. Nie pomógł konsul (nieudolny – co udowodnił parę razy, później też). Może dlatego, że nie mówi po turecku. Pomogła symulacja słabnięcia, kłopotów z sercem itp. Pani tłumaczka z konsulatu poradziła Kuchiemu, tak poza protokołem, cytuję „motor na plecy i przez granicę tup, tup, tup”. Ostatecznie przejechali i to okazało się być kolejnym błędnym posunięciem. Już po powrocie do Polski i rozeznaniu sytuacji okazało się, że bez motocykla wyjechać nie mógł… Według ambasady nie można też było pojechać po motocykl pożyczonym busem, lawetą, przyczepą itp., bo pojazd musi być z kierowcą – właścicielem. Konsul w tym czasie radośnie poinformował Marcina, że ma już kolejny przypadek problematyczny, ponieważ jacyś motocykliści wylądowali gdzieś w Turcji i nie doczekali się na swoje sprzęty, gdyż jeden z ich kolegów z lawetą i całym sprzętem kwitł na granicy, nie mogąc wjechać. Nie wpuścili. Jak to tak – motocykl bez właściciela ma wjechać? Bez sensu… Sytuacja wyglądała więc tak – nielegalnie opuszczenie Turcji, nielegalne pozostawienie motocykla oraz niemożność wjechania po niego niczym innym, niż swój pojazd, jednak bez gwarancji wjazdu, ponieważ, skoro opuścił niezgodnie z przepisami – może nie być wpuszczony. Ja sobie zwiedzałem Kapadocję, o czym dalej, a w Polsce toczyła się walka. Ambasada, wyłącznie tureccy tłumacze akceptowani przez nią, faksy do istambulskiej policji, serwisu yamaha, konsulatu itp. Osobna historia dla szczególnie zainteresowanych. |
29.06.2010, 00:41 | #18 |
instruktor jazdy
Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kraków
Posty: 365
Motocykl: XT600E
Online: 1 miesiąc 3 dni 12 godz 16 min 0
|
A ja sobie jechałem do Kapadocji. Autostrada świetnej jakości – stacje benzynowe często. Będąc już blisko Ankary zaświeciła mi się kontrolna rezerwy – wcześniej, niż się spodziewałem. To miał nie być problem, bo stacje są co chwilę. Są, ale nie na ankarskiej obwodnicy. I tak, w czasie podjazdu pod górę – afri stanęła. Jako, że obwodnica też jest częścią autostrady, jest ogrodzona i nie da się jej opuścić poza zjazdami. Nie pamiętałem, kiedy widziałem ostatni zjazd. Przypomniałem sobie historie o dmuchaniu w bak, przechylaniu motocykla itp. Z litości do własnej osoby oszczędzę wam szczegółów kiwania zapakowanym motocyklem, w motociuchach, w upale… Nie podziałało. Obróciłem więc motocykl i zalotnie odpychając się nóżkami, zalewany przez pot zacząłem się toczyć w dół poboczem – oczywiście pod prąd. Tak „jechałem” przez 5 km. Nikogo to nie zdziwiło, nikt się nie zatrzymał. Motocykliści akurat mnie nie mijali.
Wcześniej zdradziłem, że lubię objuczoną Afryką holować objuczoną tenerę po autostradzie, teraz odkryłem, że lubię pchać nie busa, ale własny załadowany motocykl, nie pod górę, ale w upale. W chwili odpoczynku, przysiadając na barierce zobaczyłem, że w moją stronę, też pod prąd i też po poboczu jedzie jakiś mały dostawczy samochód na awaryjnych. No tak, mają mnie – pomyślałem. Zatrzymuje się koło mnie biała furgonetka, wysiada gość i mówi – nie możesz tak jechać. Cóż, przyznałem mu rację. Facet zapytał retorycznie, czy mam problem z paliwem i zaczął od razu narzekać, że to takie tureckie, że w większości miejsc stacje są jedna na drugiej, ale jak nie ma, to na długim odcinku. Powiedział mi, że akurat jestem na dwustukilometrowym odcinku bez stacji przy autostradzie, ale, żebym się nie martwił i nie ruszał z miejsca ani nie zostawiał motocykla, on przyjedzie i pomoże. Odjechał, rzecz jasna dalej pod prąd. Wrócił po jakimś czasie z piątką benzyny. Sam mi wlał do baku i powiedział, że jest motocyklistą, skierował na stację za zjazdem, powiedział, jak najlepiej dojechać do Kapadocji, dał swój numer telefonu i maila i kazał dzwonić w razie problemów i odwiedzić, jak będę w okolicy. Absolutnie nie chciał pieniędzy. W końcu miły akcent. Zatankowałem więc na wskazanej stacji ubijając paliwo i pojechałem dalej. Dalej poszło już zgodnie z brakiem planu – dotarłem na przedmurze Kapadocji i zacząłem szukać noclegu. Widokami zostałem zmiażdżony od razu. |
29.06.2010, 00:52 | #19 |
Zarejestrowany: Apr 2010
Posty: 313
Motocykl: RD07
Przebieg: mały
Online: 4 tygodni 18 godz 22 min 53 s
|
Nie śpimy.
Czekamy |
29.06.2010, 01:03 | #20 |
instruktor jazdy
Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kraków
Posty: 365
Motocykl: XT600E
Online: 1 miesiąc 3 dni 12 godz 16 min 0
|
Z drogi z Nevsehir do Goreme, celem znalezienia miejsca na nocleg, skręciłem w jakąś boczną drogę, z niej w jakąś szutrową i pojechałem. Nie ujechałem za daleko, ponieważ uroda okolic zmąciła mi umysł. Zobaczyłem jamy drążone prze ludzi w miękkim wulkanicznym tufie i zwariowałem. Już wiedziałem, że będę spał w takim domostwie, ale nie mogłem wybrać, które mi najbardziej odpowiada. Ostatecznie, jak już się robiło ciemno, wybrałem pomieszczenie częściowo odsłonięte erozją, żebym spod osłaniającego mnie przed rosą okapu widział gwiazdy, skierowane nie na wschód, żeby mi słońce rano nie przeszkadzało w spaniu. Zwiedziłem tych grot naprawdę wiele i już tego dnia zacząłem do siebie mówić. Ogromnie wrażenie robiło na mnie to, że w części tych miejsc może nie było nikogo od setek lat, może i od tysięcy. Parę razy całkiem opuściłem szutrową drogę i jechałem zupełnie off, wybierając lokum na spanie, więc komu by się tam chciało zapuszczać? Śmieci nie znalazłem absolutnie żadnych.
|