03.11.2018, 14:21 | #11 | ||
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 345
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 5 godz 31 min 4 s
|
Cytat:
Ale zacne miejsce - dobrze, że popularyzujesz Cytat:
Ostatnio edytowane przez Dredd : 03.11.2018 o 14:28 |
||
03.11.2018, 14:56 | #12 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 345
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 5 godz 31 min 4 s
|
Już wracam do tematu.
Tymczasem ciekawość nowego pognała nas dalej. Dotarliśmy wreszcie nad brzeg Dunaju – granicznej rzeki pomiędzy Rumunią a Bułgarią. Tam czekała nas pierwsza przeprawa promowa. Bez większego problemu przeszliśmy odprawę celną, która ograniczyła się do sprawdzenia paszportów. Niestety spóźniliśmy się o jakieś 15 minut na prom. Kolejny za godzinę. Na głowę nie pada, słoneczko pięknie świeci – więc poczekamy. Ponieważ także temperatura dopisywała (było powyżej 30 stopni), zdecydowaliśmy się na kawę i lody w pobliskiej, klimatyzowanej restauracji. Godzinka minęła szybko i już jesteśmy zwarci i gotowi na nabrzeżu. A promu jak nie było, tak nie ma. Okazało się, że Rumuni mają typową dla krajów południa zasadę „maniana” Rozkład rozkładem, a życie swoje. Dzięki temu mieliśmy okazję zakumplować się z bandą śmigających po nabrzeżu bezpańskich psów (to częsty obrazek zarówno w Rumunii jak i Bułgarii). Ania „wykarmiła” całe nasze zapasy jedzenia… Odpłynęliśmy z ok. 40 minutowym opóźnieniem, jednak sama podróż trwała krótko i w promieniach zachodzącego słońca dotknęliśmy bułgarskiej ziemi. Po drodze zrobiliśmy zakupy w lokalnym sklepie, gdzie spotkaliśmy bardzo sympatycznego policjanta biegle mówiącego po angielsku. - Pierwszy raz w Bułgarii? - Nie bardzo wiem co odpowiedzieć, bo ostatni raz byłem jako dziecko, za komuny. - Ooo, niewiele się od tamtych czasów tu nie zmieniło. Jak pokazały nasze późniejsze doświadczenia policjant niestety miał rację. Bardzo często widać biedę, wsie, czy dzielnice miast przypominające slumsy. Ludzie również jacyś uśmiechnięci inaczej, a w niektórych miejscach robiący wespół z nieciekawą okolicą wrażenie na tyle niespecjalne, iż nie chciało się zatrzymywać. Tymczasem znaleźliśmy bardzo przytulny hotelik z basenem, a właściwie 2 basenami i brodzikiem i do tego super restauracją. Po pysznej kolacji czem prędzej udaliśmy się w objęcia Morfeusza. Obudziły mnie przedziwne odgłosy dobiegające z toalety, przywodzące na myśl starą zlotową piosenkę: Jadą, jadą chłopcy, jadą na junakach! Hej, nikt ich nie dogoni, bo ich goni sraka! To moją Żabę dopadła „zemsta faraona”. Wobec tego rano rozpoczęło się poszukiwanie apteki. Gps sprawdził się znakomicie i doprowadził do apteki w mig, zaś tutaj spotkała nas kolejna (tym razem miła) niespodzianka. Bułgarzy również mają smectę, a różnica z naszą polega tylko na tym, że tam nazwa pisana jest cyrylicą. Ponieważ (jak stwierdziła Żaba) czuje się zdecydowanie lepiej podczas jazdy, pomknęliśmy dalej. Łykając kolejne kilometry, tylko od czasu do czasu zatrzymując się na krótkie postoje dotarliśmy do granicy bułgarsko - tureckiej. W oddali już majaczą pierwsze wieże minaretów… Gnani ciekawością, ale też pełni obaw nie możemy doczekać się spotkania z Turcją. Na granicy - przesympatyczny celnik poczęstował nas jedzoną przez siebie czekoladą. Jak się później okazało, tacy są po prostu Turcy… Dziś jedziemy zobaczyć jedno z 4 mórz w jakim mamy zamiar zanurzyć swe cielska – Morze Marmara (pozostałe to: Egejskie, Śródziemne, Czarne). Znajdujemy hotelik nad samym morzem w miasteczku Sarkoy i po raz pierwszy zostajemy zaproszeni na herbatę (oczywiście herbata jest darmowa i została nam podana zanim jeszcze było wiadomo, czy będziemy gośćmi hotelu). Wypiwszy ją dogadujemy cenę i decydujemy się na nocleg. Z uwagi na zemstę faraona u mojej Żaby, nie bierzemy śniadania, co pozwala nam też na uzyskanie lepszej ceny. Wiedzieliśmy wszak, że w Turcji można, a wręcz należy się targować. Hotelik schludny, choć lata świetności ma za sobą. Niemniej jednak klimat „trącający myszką” miał swój urok. Wieczorem zanurzyliśmy się w lokalny klimat miasta. Wszystko jest dla nas nowe: ludzie, ubrani już trochę inaczej niż w Polsce, zapachy, smaki. Przed świtem obudził nas śpiew: Allah akbar… To muezin z meczetu nawoływał wiernych na modlitwę. Śpiew ten, bardzo melodyjny i charakterystyczny będzie nam towarzyszył odtąd 5 razy dziennie. Skoro już się obudziliśmy, pakujemy manatki i zbieramy się do dalszej drogi. Jeszcze tylko szybka kąpiel w morzu i jedziemy dalej. A zasadniczo chcieliśmy jechać… Pomimo, że siedzimy już na odpalonym motocyklu, wybiega za nami recepcjonista, za nic nie pozwalając odjechać zanim nie zjemy śniadania. Nie pomogły tłumaczenia, że nie płaciliśmy, że dziękujemy za śniadanie. - Najpierw śniadanie, a dopiero potem pojedziecie. To ode mnie. Po czym nasz rozmówca położył rękę na sercu w charakterystyczny sposób. Z tym gestem spotkaliśmy się jeszcze wielokrotnie, ale o tym we właściwym czasie. Cóż robić? Skoro śniadanie zostało nam podarowane z dobrego serca, czyż może zaszkodzić żołądkowi mojej żony? Na pewno nie! Wobec tego nasz wyjazd opóźnił się o jakieś pół godziny, lecz wystartowaliśmy z pełnymi żołądkami. Patrząc na coraz lepiej grzejące słońce przyszło mi do głowy stare powiedzenie Hells’ów: Zjeżdżajmy stąd do diabła – tu się robi gorąco jak w piekle! Co też zrobiliśmy. Wszak Azja czeka! Podjeżdżamy do portu w Eceabat i ustawiamy się w sznurze samochodów czekających na prom. Jakiś chłopiec podchodzi do nas i na migi pokazuje, żebyśmy objechali motocyklem kolejkę i podjechali z boku do budki z biletami. Tak też robimy. Motocykl „parkujemy” z boku, więc nie robimy żadnego problemu samochodom. Znowu wjazd na prom i po raz kolejny płyniemy. Żona poszła na górę poobserwować morze, a ja kręciłem się w okolicy motocykla. Usiadłem obserwując oddalającą się coraz bardziej turecką, ale jednak Europę, gdy dopadło mnie dwóch starszych Turków. Usilnie chcieli ze mną porozmawiać, jednak jednym z niewielu zwrotów jakie znałem było: „turkcze bilmiyorum” co oznacza: nie rozumiem po turecku Oprócz tego nie znaliśmy żadnego wspólnego języka. Panowie w ogóle się tym nie przejęli, wobec czego nadal trwała ożywiona dyskusja. W międzyczasie zostałem napasiony wiezionymi przez nich gruszkami, które też dostały się mojej żonie, gdy się pojawiła. W miłej atmosferze pokonujemy cieśninę Dardanele, oddzielającą Europę od Azji – po ok. 45 minutach jesteśmy na miejscu – w Canakkale. Zwróćcie uwagę na przesłanie na promie… Znów jakaś niewidzialna siła pcha nas w nieznane… Tym razem przenosimy się do starożytnej Grecji. Troja – tej nazwy chyba nie muszę nikomu tłumaczyć. Do naszych czasów, nie zostało z tego miasta (a właściwie miast – bo Troi jest kilka) wiele imponujących budowli, niemniej jednak warto było odwiedzić to historyczne miejsce. Niestety jest ono dość popularne wśród turystów „autokarowych” wobec czego na samotną przechadzkę wśród ruin raczej nie ma co liczyć. Z Troi tylko około 70 km dzieli nas od następnej atrakcji antycznego świata – świątynii w Assos, z której roztacza się ponoć przepiękny widok na morze. Droga nie rozpieszczała jakością, ale wreszcie gps doprowadził nas do współrzędnych, które miały wskazywać na Assos (N 26° 19' 33.6" E 39° 29' 44.16"). Niestety, ale starożytnego Assos tam nie było… Pokręciliśmy się trochę po okolicy, lecz nie na wiele się to zdało. Nie spenetrowaliśmy jedynie kamienno- piaszczystej drogi w miejscowości, jednak z uwagi na jej pochylenie, odpuściliśmy. Pognaliśmy w stronę kolejnego z mórz –Egejskiego, aby znaleźć tam nocleg. Po drodze mieliśmy kolejną okazję zapoznać się z turecką, pyszną kuchnią. Wszystko oczywiście popijane ayranem, czyli czymś w rodzaju płynnego, rzadkiego, lekko słonawego kefiru. Stojący na jakimś placyku termometr naocznie uzmysłowił mi dlaczego jest nam solidnie ciepło – wskazywał wszak 42 stopnie. Po drodze spotkaliśmy nieznanego z naszych pastwisk zwierza spokojnie skubiącego trawę. Na miejscu szukamy hotelu. Niestety pierwszy pełny, a drugi nie na naszą kieszeń. Podziękowaliśmy, mówiąc, że to dla nas za drogo. Wobec tego właściciel wsiadł w samochód i zaprowadził nas do oddalonego o kilka kilometrów małego, nowiutkiego hoteliku swojego znajomego, który był w super cenie! Pokoje bardzo ładne, ale w naszym był mały przykład azjatyckiego pojęcia esteyki – rury do klimatyzatora puszczono po ścianie, najkrótszą drogą (tzn. po skosie), przybijając je zardzewiałymi gwoździami Maniana! Znów pyszny posiłek – niespodzianka w jakiejś małej lokalnej knajpce, do tego oczywiście ayran. Mała uwaga dot. jedzenia. Ponieważ zdecydowaliśmy się poznawać lokalne smaki, nie zaś jedzenie, skorzystaliśmy z bezcennych wskazówek „Turcji w sandałach” i jedliśmy tam, gdzie miejscowi. Im więcej miejscowych się stołuje, oznacza to, że jedzenie będzie dobre, świeże oraz w dobrych cenach! Przeciwnie zaś niż w hotelowych restauracjach, szczególnie znanych z all inclusive, nie jest ono robione pod turystę, tzn. rozwodnione, zeuropeizowane, czyli nijakie. Jeśli dana potrawa powinna być ostra – to jest! Jeśli ma piec dwa razy – to piecze! Kierując się tą zasadą, udawało nam się utrzymać budżet w ryzach. Za jedzenie płaciliśmy podobnie jak w Polsce, tylko smaki tak wspaniale się różniły! Wieczorem trochę poplażowaliśmy i potaplaliśmy się w morzu. Jak to Egejskie – ciepłe i czyste. Niestety, plaża pozostawiała trochę do życzenia, ale nie, żebym się czepiał! Kolejnego dnia pojechaliśmy do starożytnego Pergamonu, czyli współczesnej Bergamy. Tam zabytki są trochę porozrzucane, tzn. główny kompleks znajduje się na wzgórzu, pod nim zaś tzw. „czerwona bazylika”, a oprócz tego w innej części miasta tzw. Alsklepiejon. W Pergamonie, jak sama nazwa wskazuje wynaleziono pergamin. Najpierw udaliśmy się do Asklepiejonu – świątyni boga Asklepiosa. Ruiny znajdują się na otwartym terenie, więc dobrze się stało, że zdecydowaliśmy się na zwiedzanie skoro świt. Może nie można tego kompleksu porównać do drugiej części Pergamonu na wzgórzu, ale bez wątpienia warto go zwiedzić. Jest dobrze zachowana droga, mały teatr i pozostałości term. Do głównego kompleksu można dojechać kolejką linową lub stromą, asfaltowo – brukowaną dróżką. O ile dobrze jechało się pod górkę, o tyle zjazd w dół szczególnie na zakrętach na pięknym wyślizganym bruku powodował niewielkie emocje Samo miasto – wspaniałe. Wspomnieć trzeba tylko o przepięknych: sanktuariach Ateny i Demeter, świątynii Trajana oraz amfiteatrze, położonym tak majestatycznie, iż sam widok z jego miejsc jest urzekający. Na straganach z pamiątkami usłyszeliśmy po raz pierwszy polską mowę.. z ust Turków - Dzień dobry! Lewandowski! - Tanio, bardzo tanio, za pół darmo! - Wszystko za darmo! Ale najbardziej rozbroiło nas, gdy odchodząc (nie zwracając uwagi na sprzedawców) usłyszeliśmy: - Boli gardło za darmo! Zdecydowaliśmy się na kawę w kawiarni przy kompleksie. Podano ją w przepięknej „oprawie”. Do bardzo mocnego, czarnego napoju tradycyjnie podaje się szklankę wody, zaś tu dodatkowo dostaliśmy lokum. To kostki tradycyjnego „słodycza” na styl mocno stężałej galaretki, z charakterystycznym posmakiem egzotycznych przypraw. Lokum może być także smakowe, np. o smaku owocu granata. Po zjechaniu ze wzgórza Akropolu wdepnęliśmy jeszcze na chwilę do tzw. „Czerwonej bazyliki”. Cały czas toczą się tam prace restauracyjne, choć widać, że wiele zostało już zrobione. Przed świątynią stoją pięknie odnowione monumentalne figury. Pełni wrażeń udajemy się tym razem na potrawę znaną z Bałkanów czyli burka, tutaj zwanego borkiem oraz bardziej turecką potrawę – lahmacuna. Do tego – niebieska coca –cola Po południu trochę moczymy cielska w morzu. Plaża dość zatłoczona, ale po kilkuminutowym spacerze od centrum zdecydowanie się przeludnia. Tu po raz pierwszy widzimy kobiety kąpiące się ubrane od stóp do głów. Choć trzeba przyznać, że jest ich niezbyt wiele. Śpimy w pensjonaciku Ozge. Nie jest może zbyt imponujący z zewnątrz, ale nie można mu nic zarzucić. Spełnia wszak wszelkie nasze wymagania: pokój z łazienką, klimatyzacja, wygodne łóżko. Czego chcieć więcej? I to wszystko w przyzwoitej cenie – nie pamiętam dokładnie, ale na pewno nie przekroczyliśmy 30Euro. Wliczone w cenę śniadanie, spożywane na tarasie znajdującym się na dachu również okazało się bardzo smaczne. Choć, przyznać trzeba, śniadania w tanich hotelach nie są wyszukane. Zwłaszcza w porównaniu z bogactwem tureckiej kuchni. Starujemy kierując się do jednego z żelaznych punktów każdej wycieczki do Turcji, tzn. Pamukkale, zwanego także bawełnianym miastem. Po drodze zahaczamy o starożytne Sardis, czyli współczesny Sart. Zdecydowanie polecam wizytę w tym miejscu – byliśmy jedynymi turystami. Dzięki temu mogliśmy bez problemu podziwiać kunszt starożytnych budowniczych oraz ich poczucie estetyki. Do tego zdjęcia jakie tylko sobie życzymy Nie muszę chyba dodawać, że nie było najmniejszego problemu z pozostawieniem u obsługi „muzeum” kasków i kurtek. Ale życzliwość u Turków to standard, więc zasadniczo wszędzie tak było. |
03.11.2018, 16:21 | #13 |
Pięknie się czyta.
Współczuję wyprawy na takim motocyklu co idzie Panie jeno 120 m
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa |
|
03.11.2018, 17:18 | #14 |
Ajde Jano
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Rataje Słupskie
Posty: 6,233
Motocykl: Raczej nie będę miał AT
Galeria: Zdjęcia
Online: 9 miesiące 6 dni 4 godz 20 min 14 s
|
W końcu coś świeżego można poczytać, czytając aż kusi aby coś skrobnąć samemu. Dodam tylko od siebie, że my jechaliśmy w drugą stronę, ale w Sarkoy trafiliśmy na miejscowych motocyklistów, ja wymyśliłem przejazd taką ścieżką nad morzem Marmara w kierunku Tekirdag, było warto
W samym miasteczku trochę się pokręciliśmy próbując coś zjeść, podjęliśmy próbę dogadania się z motocyklistami i po dłuższej chwili znaleźli osobę która znała angielski. Trafił nam się też turecki emeryt z Niemiec, wystarczyło mi znajomości języka aby nawet pogadać o życiu. Widzieliście syrenkę Zestawy harbaciane są identyczne nawet w tzw Republice Cypru północnego Nasz koń trojański to tylko ten z filmu jako że wracaliśmy do domu to czasu na zwiedzanie zbyt wiele nie było, ale nocleg nam wypadł w Canakkale to był czas na spacer Pisz dalej bo dobrze jest wiedzieć co nas ominęło i może warto tam wrócić, bo co do tego że do Turcji pojedziemy, nie mam żadnych wątpliwości.
__________________
BMW Club Praha 001 1.Nigdy nie polemizuj z idiotą. Sprowadzi cię do swojego poziomu a później pokona doświadczeniem. 2.Czasami lepiej milczeć i sprawić wrażenie idioty, niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości. |
03.11.2018, 18:49 | #15 | |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Wrocław
Posty: 1,425
Motocykl: Husqvarna 701 Enduro
Online: 1 miesiąc 4 tygodni 15 godz 23 min 25 s
|
Cytat:
I co z tego, że jeździsz armaturą? Jak masz tak opisywać Swoje wrażenia, to mi to w niczym nie przeszkadza. A jeszcze kiedyś dorośniesz i z asfaltu zjedziesz. A teraz pisz dalej - ja poczytam jak wrócę z kolejnej podróży, do której właśnie się pakuję. |
|
03.11.2018, 19:55 | #16 | |
Cytat:
2 lipca roku pańskiego 2005 nie jechaliśmy Transalpiną tylko ze wschodu na zachód drogą 7A, która to w miejscowości Obarsia Lotrului krzyżuje się z Transalpiną. Lało jak z cebra cały dzień, droga tak samo w szutrze jak Transalpina, mróz ze 20 stopni i błoto po łydki spowodowały, że po zjedzeniu w w/w miejscówce obiadu - o tutaj, pamiętam, że jadłem podwójny cascaval w panierce: IMG_0257.jpg podjęlismy decyzję, że nie jedziemy na Transalpinę. Stelaże padły dwa dni wcześniej na dojeździe do Cabana Vojna, która to miała być super luksusem do spania a okazała się zapchloną budą. Dzień później spawali je w autoryzowanym serwisie ARO , gdzie sam kierownik w szarym kitlu pracę nadzorował. Dredd, sorry za off top. Pisz Pan dalej. Czyta się. |
||
03.11.2018, 20:05 | #17 |
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Wrocław
Posty: 22
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 tydzień 6 dni 5 godz 1 min 27 s
|
Czyta się! To ten sam Harley co w Czarnogórze przycierał platformami? :-)
Pisz dalej!
__________________
Nigdy nie rezygnuj z osiągnięcia jakiegoś celu tylko dlatego, że wymaga to czasu. Czas i tak upłynie. |
03.11.2018, 21:10 | #18 | |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Cytat:
W każdym razie, skoro 7A krzyżowała się z transalpiną, to musieliśmy przez nią przejechać zatem prawie miałam rację Ale nie śmiećmy Autorowi
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą |
|
04.11.2018, 14:35 | #19 |
Zarejestrowany: May 2015
Posty: 109
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 2 tygodni 1 dzień 10 godz 2 min 32 s
|
Dasz radę odczytać rejestrację z Seicento na pierwszym zdjęciu mam podejrzenia że to moja Seika w drodze do Rumuni
|
04.11.2018, 17:11 | #20 |
Zarejestrowany: Aug 2017
Miasto: Zgierz
Posty: 868
Motocykl: EXC 250 TPI
Przebieg: galanty
Online: 2 tygodni 4 dni 20 godz 1 min 27 s
|
bardzo ładnie, czyta się. Zapodaj jeszcze zdjęcie swojej armatury, tak w pełnej krasie a nie tak nieśmiało z tyłu i z daleka.
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Gdzie na wakacje 2015? | ydoc | Przygotowania do wyjazdów | 22 | 19.03.2015 16:02 |
Turcja z samolotem czyli rodzinne wakacje we wrześniu | bartim | Trochę dalej | 45 | 05.06.2013 01:11 |