Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08.10.2008, 07:44   #191
michoo
 
michoo's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Wydra
Posty: 801
Motocykl: RD03
Przebieg: 69tys
michoo jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 4 tygodni 11 godz 7 min 59 s
Domyślnie

Dziękuje i proszę o jeszcze.
__________________
pozdrawiam
michoo

michoo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08.10.2008, 09:36   #192
DrSpławik
tip top
 
DrSpławik's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa / Kraków
Posty: 399
Motocykl: RD07a
DrSpławik jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 dni 1 godz 55 min 55 s
Domyślnie

Podosku, rozkręcasz się
Opis
Jak to czytam, to mi się przypominają offy w Turcji i banan jeki wywoływały.
No cóż, droga zaczyna się tam gdzie kończy się droga.
__________________


Ci sono mari e ci sono colline che voglio rivedere

Znam Bajrasza.
I no Bayrash ( ang )
DrSpławik jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08.10.2008, 17:04   #193
felkowski
 
felkowski's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
felkowski jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 21 godz 41 min 24 s
Domyślnie

Coraz fajniej, jeszcze jeszcze...

Cytat:
Napisał DrSpławik Zobacz post
No cóż, droga zaczyna się tam gdzie kończy się droga.
A to też ładne
__________________
felkowski
sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne
felkowski jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08.10.2008, 19:55   #194
Marcin SF
 
Marcin SF's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 687
Motocykl: RD07a
Marcin SF jest na dystyngowanej drodze
Online: 12 godz 42 min 27 s
Domyślnie

no to pojechałeś waćpan ... czekam na ciąg dalszy
Marcin SF jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.10.2008, 15:37   #195
podos
 
podos's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
podos jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
Domyślnie

Kirgizja cd.

9 sierpnia


Baza rano1.jpg

Baza rano2.jpg

Uknuty naprędce plan porannego objazdu jeziora jeszcze przed śniadaniem legł w gruzach gdy zamiast snooze w komórce nacisnąłem stop. A może zrobiłem to specjalnie, bo o 5 było ciemno jak w dupie i zimno jak na Szpicbergenie (Nie byłem, ale sadzę że to zimne miejsce) Dość ze wstaliśmy, Marcin, Jojna i ja, parę minut po siódmej, i wystartowaliśmy z obozu. Solo, zero betów, kufrów i wszystkich rzeczy niepozwalających na nie skrępowaną jazdę.
Poranny widok osłonił spokojną płań jeziora i majaczące w oddali przymglone szczyty. Jezioro jest większe niż się spodziewałem, ma chyba z 10 km szerokości. Trasa dookoła to ponad 100km!

Round_Song_Kul_trasadnia.JPG

Całej krasy okolicy nie było jednak widać właśnie z powodu porannego zamglenia. Ale perspektywy były dobre - nad nami było już widać błękitne niebo – dzień zapowiadał się więc uroczo. Jak okiem sięgnąć przed nami płaska, równa jak stół trawiasta łąka, ale trawa spalona słońcem, żółta i króciuteńka. Można grzać na moto praktycznie w każdą stronę, z pominięciem drogi, bez zagrożenia wpadnięcia na coś, czego nie było by widać z daleka. Coś, czego nie mamy w Polsce, przynajmniej ja nie znam takich płaszczyzn.

Równia.jpg

Odkręcamy manetki i rozkoszujemy się jazdą. Amorki odetchnęły wreszcie i rozkosznie wybierają wszelkie nierówności. Po lewej błękitne jezioro, po prawej zielone szczyty gór okalające jezioro Song Kul.
Tam gdzie jezioro wcina się zatoczką między schodzące do wody góry, trawa jest zielona, teren podmokły, często stoi jurta, pasą się konie, owce. W miarę jak słoneczko zaczyna przygrzewać – mgła odchodzi a my wjeżdżając nieco wyżej miedzy pagórki nie możemy oprzeć się widokom przecudnej urody. Strzelamy mnóstwo fot.

Songkulride1.jpg
Songkulride2.jpg
Songkulride3.jpg
Songkulride4.jpg
Songkulride5.jpg

I tak ujechaliśmy ze 40 km, chyba zajęło nam to 2 h, wiec zaczęliśmy się zastanawiać czy nie wracać. Najciekawsze jest to, że jadąc wkoło w zasadzie okrągłego jeziora, z jego przymglonymi brzegami, kompletnie traci się odniesienie. Próby namierzenia obozu lub chociaż oszacowania czy jesteśmy już na drugiej stronie spełzły na niczym, zatem pozostaje zawrócić i pojechać tą samą drogą. Jeszcze Marcin się wraca szukać rękawiczek, co mu gdzieś spadły podczas zdjęć, a ja z Jojną, atakujemy piękną zieloną połoniną jeden z pobliskich szczytów. Ma pewnie z tysiąc metrów więcej niż poziom jeziora, ale jedzie się po nim jak po stole, z powodów wspomnianych wcześniej. Jedenka czy dwójka, skala trudności zero. I pewnie wjechalibyśmy na sam szczyt gdyby nie to, żem dupa i nie lubię jeździć niewiadomo gdzie. Pstrykamy fotki z góry i wracamy już razem do obozu.

Songkul Zdjecie z góry1.jpg
Songkul Zdjecie z góry2.jpg

Śniadanie się właśnie skończyło, więc zjedliśmy resztki z pozostawionego pobojowiska, chleb kirgiski, dżemy, masło i śmietana oraz danie główne – coś na kształt grysiku na słodko ze słodkim sokiem owocowym. Miłośnikiem nie jestem, ale smakowało. Oczywiście siesta i nicnierobienie podoba nam się najbardziej.

Sniadanie.jpg
Odpoczynek w cieniu.jpg

Zrobiła się 12, Słońce przypieka niemiłosiernie, a my czołgamy się w okolice cienia, próbując ustalić, co się będzie działo dalej. Trochę się ten plan rozsypał przez chińską zawieruchę i kierownik nie ma łatwego zadania. Bo coś trzeba robić oprócz opalania się. Ustalamy, że zostajemy jeszcze jedną noc, zamawiamy, więc u gospodarza całego barana na wieczór – przygotowanego na modłę kirgizką. Nie wiemy, co to znaczy, ale wkrótce dane nam będzie się dowiedzieć… Na razie musimy zmierzyć się ze sceną krwawego mordu, który na naszym baranie się odbywa, 20 metrów od nas.

Mordowanie Barana.jpg
Mordowanie Barana2.jpg

Po mordzie, jesteśmy świadkami tradycyjnej gry zespołowej zwanej ulak. Polega ona na przeniesieniu martwego barana na pole przeciwnika i oczywiście odbywa się to na koniach. Kirgizi to z koni raczej nie schodzą, naprawdę potrafią na nich jeździć, a taki koń cieszy się szacunkiem swojego właściciela. Zresztą po doświadczenia z Tosorem, w niektórych miejscach faktycznie wydaje się być niezastąpiony.
W grze wzięły udział dwie drużyny, ale nie wiem, kto grał z kim, ani też kto wygrał. Dość, że walczący wyglądali imponująco oraz poruszali się na swych koniach jakby do nich przyrośli.

Ulak1.jpg
Ulak2.JPG

Choć mieszkaliśmy na jeziorem, jakoś nikt do nie go nie podszedł – było z 200 m czegoś, co wyglądało jak bagno, a okazało się kępami trawy na dość stabilnym gruncie, zakończonym żwirkowatą plażą nad wodami Song kul. Przeskoczyliśmy po kępach i okazało się, że woda na wysokości 3500 m. nadaje się do kąpieli! Woda była temperaturowo znośna, ale dno niestety porażka: muliście i bagniście, co gorsza wzbijaliśmy tumany mułu, próbując odejść od brzegu w celu znalezienia głębszej wody. Lepsze niż nic, ale bez rewelacji.

Po kąpieli, nasz baran spoczął wreszcie w kuchni, a mokre ciuchy zawisły na motocyklach, należało jeszcze spełnić sponsorskie zobowiązania i porobić jakieś grupowe zdjęcia, na co nigdy albo nie było czasu, albo byliśmy w rozsypce. Sambor wyznaczył miejsce, ponoć jakieś ładne serpentyny na drodze do Narynia.
Ta trasa objeżdżała jezioro od północy – a wiec w drugą stronę niż wystartowaliśmy rano.
Wiodła potwornie kurzącą się drogą ziemną, na dwa ślady samochodu przez łąki otaczające jezioro. Coś jak dawno wyschnięte bagno. Drobny pył wpadał w wszystkie szczeliny, po chwili byliśmy biali a wentylacja w kaskach przestała się otwierać.

Dojazd do serpentyn1.jpg
Dojazd do serpentyn2.jpg
Dojazd do serpentyn3.jpg

Trasa urozmaicona była tu i ówdzie płytkimi brodami potoczków wpadających do jeziora, co pozwalało odpocząć choć na chwilę od wszechogarniającego kurzu….

Fota w brodzie1.jpg
Fota w brodzie2.jpg
Fota w brodzie3.jpg
Fota w brodzie4.jpg

Na szczęście droga nie była daleka, wiec po 30min jazdy dojechaliśmy do rzeki wpadającej do jeziora. Przelecieliśmy po betonowym moście i na szutrowej krzyżówce pojechaliśmy w lewo drogą do Narynia. Po kilku serpentynach prowadzących ostro w górę oczom naszym ukazała się głęboka dolina-kanion przejechanej właśnie rzeki, przecinającej zieloną wyżynę pofalowanych gór ciągnących się po horyzont. Czegoś takiego w życiu nie widziałem! Te góry nie były wysokie, znaczy były wysoko względem poziomu morza, ale nie wywyższały się szczególnie ponad okolicę. Co kawałek wyżyna ta był przekrojona wstęgą rzeki płynącą dnem dolinek. Teren ten wyglądał na nietknięty ludzką stopą, czysta natura, zero jurt czy wypasu -jak wielki, niedostępny ocean zieloności. Odcięty od świata pionowymi ścianami kanionu z jednej i zamknięty łańcuchem 4-ro tysiączników z drugiej strony. Piękne miejsce.

Ocean zieloności.jpg
Ocean zieloności2.jpg


Tuż za wspomnianym oceanem – otwarła się DZIURA przez duże „DZ”. Droga urywała się gwałtownie postrzępionymi żółtymi skałami. W dół biegł zygzak drogi o milionie zakrętów i nawrotów.

Serpentyny1.jpg
Serpentyny2.jpg


Na dnie doliny daleko, przy samej rzece już, majaczyła droga prowadząca dalej do Narynia. Nie wiem, jaka była różnica wysokości, ale chyba z 1000 m na 200- 400 m. Wprost rzuciliśmy się na ten szuter, gryząc go i szarpiąc zębami drapieżnych TKC. Szuter świstał a migawki sponsora zapisywały kolejne ujęcia…

Serpentyny4.jpg


Powrót wprost pod zachodzące słońce, wydawał się być i piękny i koszmarny jednocześnie. Żałowałem, że Shoei Multitec nie jest Hornetem, bo słońce było tak oślepiające. Z braku Horneta daszek kasku zastąpiłem dłonią i jakoś dojechaliśmy te kilkanaście km do jurtowiska. Po przyjeździe, gospodyni zaprasza do uprzednio przygotowanej jurty. Głodni, zbieramy się naszą 18-sto osobową wycieczką wewnątrz, gdzie zasiadamy na dywanach porozścielanych dookoła wzorzystej ceraty w oczekiwaniu baraniej uczty.

Jurta1.jpg

W sumie nie wiem czego się spodziewaliśmy… Jakoś wyobrażałem sobie, pieczone jagnię, podobne do tego, które co roku w gronie przyjaciół godzinami kręcimy na ogniskiem, przesiąknięte zapachem olchowego drewna znad wijącej się u naszych stóp Pilicy… Oczyma wyobraźni widziałem już pieczyste, chrupkie , złoto przypieczone mięsko, przesiąknięte kilkudniową bejcą z jarzyn, cząbru, czosnku i cebuli. Z lekką nutką winnego octu, i delikatną nutą mięty. Gdzie ja tu, durny, widziałem olchy? Jak chciałem tydzień bejcować jagnię skoro zamówiłem je raptem 7 godzin temu? No i jakie to jagnię, co ma 4 lata!

A więc mamy, co chcieliśmy. Na stół, o pardon, na ceratkę, wjechały miski dymiącego, gotowanego bez przypraw mięsa, mdłego, tłustego, twardego i włóknistego. Rozejrzałem się po jurcie, i widząc przerażenie w oczach naszych dziewcząt szybko zaproponowałem po lufie na odwagę, i wyciągnąłem rękę po kość do ogryzienia.

Wielkie oczy1.jpg
Mieso 1.jpg


Gospodarz tym czasem zrobił rundkę dokoła jurty i zapakował każdemu na miseczkę jakiś lepszy lub gorszy kawałek mięsa z kością. Jacek jakoś wpadł mu w oko i otrzymał najważniejszą i najcenniejszą cześć –
głowę. Rozumiecie? Ugotowaną, kurwa, w całości głowę. Sczerniałą, razem z uszami, oczami i powiekami, wargami, policzkami i, kurwa, nawet z zębami -baranią głowę. Futro jakoś tylko odpadło, ale i tak wyglądało to strasznie. Krótka szczecinka zerka na nas z wnętrza baraniego ucha… Atmosfera w jurcie wyraźnie się zagęściła… Zerkając na Jacka każdy uważa, że i tak miał szczęście, więc szybko pałaszuje swój kawałek czekając na rozwój sytuacji… Widząc przerażenie w oczach Jacka, oddaję mu swoja giczkę, a głowa jakoś ląduje z powrotem w misce. Czyli gramy w Czarnego Piotrusia…

Barania Glowa .jpg


Takiego ciśnienia nie wytrzymują już niektórzy uczestnicy i pod pretekstem przewietrzenia się próbują opuścić lokal. Na wejściu natykają się jednak na gospodynię, która wchodzi z kolejnym specjałem z naszego barana.
W pogiętej aluminiowej 10cio litrowej misce niesie bieszbarmak – danie, które w dosłownym tłumaczeniu oznacza „pięć palców” – to od jedzenia go rękami. To wprawdzie tradycyjna potrawa kazachska, ale jak widać w Azji Środkowej granice się zacierają i nomadowie kirgiscy przywlekli je ze stepów Kazachstanu tutaj i traktują jak swoje. I cale szczęście, bo Kazachowie biorą głowę konia do tego dania. A właśnie zasadniczą częścią bieszbarmaku jest gotowana głowa (ta sama, co ją dostał Jacek) która jednak wcześniej na patyku jest opalana nad ogniskiem (z braku drzewa ognisko pali się kizjiakiem – czyli suszonym gównem) a zwęglone części głowy wyskrobuje się do dania, nadając mu niepowtarzalny aromat spalonych zwłok i wspomnianego kizijaku, zapach którego, sam zasługuje na odrębną opowieść. Wiemy już skąd taki przydymiony kolor wspomnianej głowy…
Qśma, chyba nieświadomy receptury przygotowania powyższego specjału, poinstruowany ręczną obsługą dania, sięga dłonią do miski i zagarnia makaron z kawałkami mięsa pochodzącego z niewiadomych części baraniego nieszczęśnika. Kilkoro równie nieświadomych idzie w jego śladu próbując kirgiskie spaghetti.

Beszparmak1.jpg

W koło nieprzerwanie chodzi kielonek z polską wódką. Co to miał w przepastnych zakamarkach kufrów motorków lub dzipów zostało przyniesione tutaj jako wspomaganie przełykania i psychy. Walimy lufę za lufa, ale i tak histeryczny, wybuchający, co chwila śmiech świadczy o naszym trudnym położeniu.
Łeb barani łypie na nas z talerza, ale, jako że to największy przysmak przygotowywany na specjalne okazje i tylko dla specjalnych gości – trzeba się będzie jednak z nim zmierzyć. Honor grupy ratuje Przemek alias Oberżyświat, którego ksywa świadczy o tym, że niejedno w życiu wypił, i byle czego też nie jadł. Odkrawa więc, na początek, barani policzek i przeżuwa go w ciszy, ku ogólnemu przerażeniu gawiedzi. Następnie scyzorykiem otwiera ugotowana, zaciśniętą powiekę i wydłubuje zastygłe w przerażeniu oko. Nie wierzymy, że je zje, jednak wkłada je do ust i zaciska szczeki… Słyszymy charakterystyczne chrupnięcie i wyobrażamy sobie rozlewający się po ustach płyn z gałki ocznej… Brrrrrry!

Leb barani 1.jpg
Leb barani 2.jpg


Przemek twierdzi, że smakuje trochę jak salceson, na co Jojna – widać miłośnik głowizny, decyduje się na ekstrakcje drugiego oka… Podczas gdy Aga wypełnia już papiery rozwodowe i przysięga sobie ze już nigdy przenigdy go nie pocałuje, Jojna przekłada sobie oko językiem z jednego policzka do drugiego nabierając odwagi na zaciśnięcie szczęk…

Jojna oko w ustach.jpg
__________________
pozdrawiam, podos
AT2003, RD07A
------------------
Moje dogmaty
0. O chorobach Afryki: (klik)
1. O Mikuni: Wywal to.
2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!!
3. O goretexie: Tylko GORE-TEX
4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów
5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu.
6. Lista im. podoska Załącznik 10655
7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem.
8. O KN: Wywal to.
9. O nowej Afripedii: (klik)

Ostatnio edytowane przez podos : 16.10.2008 o 13:55
podos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.10.2008, 16:51   #196
puszek
 
puszek's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Krakuff
Posty: 4,763
Motocykl: RD07a
puszek jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 miesiące 3 tygodni 3 dni 5 godz 28 min 4 s
Domyślnie

Podos...litości nie pisz juz o jedzeniu.....Najebka dzida, widoczki... to jest super...Nie wiedziałem ze jesteś sadysta z kuchennym zacieciem......" przełozył sobie jezykiem oko..."
puszek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.10.2008, 17:40   #197
Gradient
 
Gradient's Avatar


Zarejestrowany: May 2008
Posty: 234
Motocykl: RD07a
Gradient jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 1 dzień 2 godz 17 min 20 s
Domyślnie

O żesz w morde.Aż ślinka cieknie.
Gradient jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.10.2008, 18:18   #198
felkowski
 
felkowski's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
felkowski jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 21 godz 41 min 24 s
Domyślnie

POOOODOS ty sadysto przerwać w takim momencie. Hiczkoki niech się schowają. Aż się spłakałem..... JEEEEEEEEESZCZE
__________________
felkowski
sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne
felkowski jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.10.2008, 18:49   #199
belfer
maruda
 
belfer's Avatar


Zarejestrowany: Aug 2008
Miasto: Tarnów
Posty: 38
Motocykl: RD07a
Przebieg: 54777
Galeria: Zdjęcia
belfer jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 14 godz 26 min 4 s
Domyślnie

foty i opis rewelacja czekam na wiecej
__________________

Pozdrawiam
belfer jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.10.2008, 21:40   #200
ŁukaszBIA
blink
 
ŁukaszBIA's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Aug 2008
Miasto: Dobrzyniewo
Posty: 1,524
Motocykl: RT12
ŁukaszBIA jest na dystyngowanej drodze
Online: 5 miesiące 3 tygodni 1 dzień 22 godz 12 min 51 s
Domyślnie

Poszczałem się ze śmiechu. Melanż pierwsza klaaasa!!!!!!
__________________
Jedynka do dołu!
ŁukaszBIA jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Dlaczego lubię KTM-a puszek KTM 4117 26.02.2024 17:52
Dlaczego nie kupić DL-650 Pils Suzuki 83 30.08.2021 22:14
DLACZEGO KIRGIZ SCHODZI Z KONIA? Czyli Leszcz Adventure Team w wielkiej wyprawie badawczej do Azji centralnej czosnek Trochę dalej 230 08.11.2020 10:17
Kie ch.. wodę mąci? Czyli dlaczego gaśnie na off'ie? czosnek Inne tematy 66 07.08.2020 06:14


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:44.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.