27.12.2009, 14:50 | #231 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,668
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 5 godz 18 min 56 s
|
Kolejne dni nie były zbyt ciekawe. Pieknym asfaltem zjechalismy do Duszanbe, zatanowalismy i uciekliśmy stamtąd jak najszybciej, bo nie lubimy poniedziałków.
A akurat był poniedziałek, a w dodatku Duszanbe to poniedziałek Ruszyliśmy do Kurgan Tube w polowie drogi miedzy stolica a granica afganska. Droga bez emocji. Ot nabijanie kilometrów, wysokie góry gdzieś zniknęły za nami a wokół rozpościerały się łagodne pagórki z żółtą, spaloną słońcem trawą. Dojechaliśmy do Kurgan Tube i znaleźliśmy owa szkołę prowadzoną przez Angoli w której mieli na nas czekac Włosi. Był tylko Gianni, pozostali pojechali juz do Duszanbe. Gianni, na oko 35 letni facet, cały w bliznach po koszmarnym wypadku jaki przeżył 6 lat temu - 48 złamanych kości i poparzone 60 proc ciała - klął na BMW na czym świat stoi. Dostali je za darmo na tę wycieczkę od BMW Italia - 2 GSA 1200 i dwie osiemsetki. Gianni wymieniał długo co się takiego psuło w nich, ale jak na moje oko to nie było tam żadnego dramatu. Psuły się, ale dojechały. A to że chłopcy nie wzięli ze sobą żadnych częsci zapasowych dyskwalifikuje ich nieco w moich oczach. Inna rzecz ze pekl im lancuch w bmw po 5000 km. No ale to juz czeska robota... Cały dzień poświecilismy na pakowanie włoskich sprzętów na lawetę Kajmana. Zmienialiśmy opony w naszych bajkach i poprawialismy afrykański setup. Mój wydech dzięki Iziemu wrócił na swoje miejsce; i usztywniony przez kilka znalezionych patyczków nie przemieścił się juz do końca wycieczki. Inspekcja gaźnika potwierdziła moje obawy - linka ssania była żle wkręcona i moto było zalewane paliwem. To samo miałem już w Himalajach więc zdziwiło mnie jedynie to, że można popełnić ten sam błąd kolejny raz. Byliśmy spóźnieni parę dni i stało się jasne, że nie zdążymy z Kajmanem pojechać do końca Afganistanu. 40 kilogramowe pudło zabawek trafiło więc do przedszkola w Kurgan Tube. Noc była koszmarna, temperatura siegała 35 stopni. Spaliśmy na ziemi przed szkołą a komary miały tego dnia ucztę. W nocy troche nas przesuszyło (po piwie chyba) i z Izim wytrąbilismy na spółkę 1,5 litra wody. Jak się rano okazało była to woda z fontanny, której używalismy do mycia zacisków przy wymianie opon. Pognębiła nas jeszcze Angielka, która - jak się okazało - prowadzi w pracowni badania nad malarią, którą przenoszą tu komary. Wkurwieni, cali w bąblach od komarzych ugryzień i z bulgoczącą wodą z fontanny w brzuchu wsiedliśmy na bajki i pojechalismy do Afganistanu. Było niedaleko - może z 50 km stamtąd. Krystek czuł się tak podle że zdecydował się poczekac na Kajamana w Kurgan Tube. Kajman miał z nami wpaśc na chwilę do afgańskiego Kunduzu i tego samego dnia wieczorem wrócic do Krystka. A my mieliśmy zostac w Afganistanie na dłużej. Jak zwykle na granicy zalapalismy sie na przerwe obiadowa. Bylo sakramencko gorąco i bardzo azjatycko. Wokół pustynia, przecięta jedynie tym superasfaltem - widać połozonych za nasze (sic!) europejskie pieniadze. Wypasiona celnica tadzycka takoż juz w eurostandardach. W kocu szlaban w gore i wjezdzamy. Naciskam spota coby dac swiatu znac gdzie nas szukac i meldujemy sie na wyjazdowym poscie u Tadzykow. Wszystko sprawnie i bez komplikacji jesli nie liczyc pytan w stylu po co tam jedziemy. Po co, po co? Nigdy nie bylismy to i nie wiemy po co. Po to troche zeby powiedziec ze bylismy, troche z ciekawosci, troche by skonfrontowac oczekiwania z rzeczywistoscia. Tadzyccy kierowcy cieżarówek mowia ze droga dobra do Kunduzy, ale zeby nie jezdzic noca, bo zabija etc. No nie planowalismy jezdzenia noca... Pogranicznik szamoce się z naszymi paszportami nie dając sobie rady z lacinskimi literami, wreszcie znajduje rosyjska wizę i już wie kto jest kto. Wali nam stemple wyjazdowe, podnoszą szlaban i wjezdzamy na graniczny most. Serce jakby troche szybciej bije. Przejeżdżamy przez Piandż i zatrzymują nas Afgańczycy. Koniec miętkiej gry, oni coś mówią - my nie rozumiemy. My coś mówimy - oni nie rozumieją. W końcu podjeżdża młody oficer sucurity i zaczyna się bój. Nie wpuszczą nas. Sytuacja się zmieniła, za 10 dni wybory, w Kunduzie codziennie strzelanina. Na posterunki policyjne co noc spadaja pociski. Ciężarówki, owszem jeżdżą, ale kierują nimi Tadżycy, a tu po pobu stronach Piandżu mieszkają wyłacznie Tadżycy. My w swoich kolorowych kurtkach i kaskach wyglądamy zdaniem oficera jak tarcze strzelnicze. I ze prosimy sie o klopoty. Wsiadam z nim do auta i jedziemy do pierwszego komendanta, niewiele to daje. Wsiadamy i jedziemy do drugiego komendanta. W międzyczasie dzwonię do polskiego konsulatu w Kabulu. Konsul wiedział o naszych planach, ale rozkłada ręce - nic nie może zrobić. Próbuję przemówić do owego oficera w azjatycki sposob, ale facet przytomnie dosc mi tlumaczy, ze naprawdę prosze sie o klopoty. On nas przepusci i mozemy pojechac w jakoms konwoju do Kunduzu, ale nastepnego dnia bedziemy musieli pojechac do Faizabadu. Tam nam nikt nie da ochrony i bedziemy musieli placic kolejnym policjantom. "Ty nie odróżnisz ktory z nich ma brata po drugiej stronie. Zadzwoni i bedzie duzy klopot. Nie bedziecie mieli pieniedzy, motocykli, pokaza was w Al-Jazeera, a moi szefowie sprawdzą który idiota Was wpuscil". Trwa to wszystko ze trzy godziny. W miedzyczasie na granicę podjeżdża tadzycka marszrutka i wysiada z niej dwoje Polaków. Jadą tam gdzie i my - do Badachszanu. Bez kłopotów przekraczają granicę. Oboje ubrani po miejscowemu faktycznie nie bardzo rzucaja sie w oczy... Robimy mała naradę i postanawiamy wracac. Nikt z nas nie chce byc właścicielem najbardziej opływowego tułowia i przez kilka tygodni bohaterem Faktów TVN. Pieprzyc cały ten Afganistan, wjedziemy sobie dalej, w Khorog lub w Iszkaszim. Tylko Kajmana zal. Musi już wracać więc na afgańskiej ziemi zaledwie kilka metrów noge postawił. Staczamy jeszcze walke z tym bepieczniakiem o ocalenie naszych afganskich wiz. Facet twierdzi, ze wjechalismy do Afganistanu i koniecznie chce nam ostemplowac te wizy. Walczymy jak lwy i ostatecznie udaje nam się je ocalić. Dzieki temu będziemy mogli podjąc kolejną probe wjazdu. Gorzej idzie nam po powrocie na tadzycka strone. Nie chcą słyszeć o anulowaniu pieczatki wyjazdowej i laduja nam kolejna wjazdowa. Wizy mamy dwukrotne - oznacza to ze zostal nam juz tylko jeden wyjazd w Tadzykistanu... Jadę z tej granicy trochę jak zbity pies. Głupio mi przed kupmplami, przed tymi co tam widza dzieki spotowi gdzie jestesmy, przed soba w koncu. Mialo na tej polnocy byc bezpiecznie, nie mialo być strzelaniny. Nie mam zamiaru ryzykowac swoim zyciem a co dopiero zyciem kumpli. Moze dobrze sie stalo jak sie stalo? Obciach obciachem, jakos sie przezyje. Sprobujemy dalej - jak bedzie bezpiecznie to przekroczymy granice w Khorog. Jak nie to pobawimy sie w Tadzykistanie i tez bedzie fajnie. Droga przez Kunduz miała być tylko wariantem. Skracala nam drogę o kilkaset kilometrów, ale dobrze wiedziałem, ze prowadzić bedzie przez tereny będące poza kontrola afganskiego wojska i sił miedzynarodowych. To w dodatku czas makowych zniw, a droga do Faizabad wiedzie przez tereny gdzie rządzą goście od narkotykow. Może nas trochę za bardzo poniosło? Jednocześnie nie moge się oprzeć ze to jakieś fatum mi towarzyszy - rok wcześniej do Chin wjechałem na kilka zaledwie kolometrów, bo Ujgurzy zaczeli prac Chińczyków i zaczęły się zamieszki i ataki bombowe. Teraz znowu zadyma z Talibami na północy Afganistanu... Zatrzymaliśmy się w pierwszym miasteczku i pożegnalismy się z Kajmanem. Przejelismy opony i kanistry, zrobilismy zakupy i pojechaliśmy w swoją stronę. Do Khorogu w lini prostej było 300 kilomtetrów. Drogą ponad 600. Damy radę w dwa dni? Później sobota i granica afgańska znów bedzie zamknięta. Zrobiło się ciemno i walnęlismy się gdzieś nad jakimś bajorkiem. Znalezienie czegoś rozsadnego po ciemku to spore wyzwanie. Miro ma kolejny dzień potężna sraczkę i widzimy że jest coraz słabszy. Robimy jakąś butelkę, ale zasypiam z przekonaniem, ze chyba nam sie nie udał ten dzień. A może się udał? W każdym razie zostalismy sami, bez auta, Kajmana i Krystka. Zaczynala sie kolejna przygoda. Ostatnio edytowane przez sambor1965 : 27.12.2009 o 15:35 |
05.01.2010, 02:06 | #232 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,668
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 5 godz 18 min 56 s
|
Budzę się i nad sobą widzę kozę. Niecodziennie tak sie dzieje. Koza patrzy na mnie zaciekawiona. W mózgu małe zwarcie i zaczyna do mnie docierać gdzie i po co jestem. Robię 180 w pozycji horyzontalnej i już wiem wszystko. Obok stoi starzec, który wszystko już w życiu widział i nic go nie zdziwi. Patrzy na nas obojętnie, ale życzliwie. Podobny wyraz twarzy miałby chyba jakby przy bajorku w którym codziennie rano poi swoje bydło wylądował latający spodek z zielonymi ludzikami.
Coś tam jeszcze mamy do żarcia, ale pakujemy się awaryjnie i wsiadamy na motorki. Dopiero 6 rano, a już się robi nieznośnie ciepło. Trzeba zmykać w góry... Ech nie bardzo wiemy dokąd dziś dojedziemy, może do Kalai-k-khum? Na razie asfalcik, mój wieprzek coś zaczyna przerywać i zastanawiam się o co kaman. Nie trzyma obrotów i mam duży dyskomfort w szukaniu zakresu w którym jest stabilny. Okazuje się, że znów są winne klemy i elektryczne połączenia. Zatrzymujemy się na jakimś poście i objadamy policjantów z płowu. Jest coraz goręcej, tam gdzie możemy jadamy arbuzy - nie tylko zaspokajają pragnienie, ale tez uzupełniają w naszych organizmach to co wypłukujemy co wieczór alkoholem. Droga fajna, niewymagająca. Dająca czas by się rozejrzeć i mieć coś więcej z jazdy wpatrywanie się 50 metrów przed przednie koło motocykla. Mijamy Kulyab skąd wywodzi się klan rządzący dziś Tadżykistanem i wjeżdżamy na przełęcz. Ulga - wreszcie trochę chłodniej. Od Duszanbe przez Kurgan Tube aż po afgańską granicę jechaliśmy w strasznym upale. Teraz oddychamy wreszcie swobodnie. Jeśli będzie gorąco to raczej nie z powodu temperatury. Jedziemy wśród porośniętych trawą górek, wszystko ma ładne pastelowe barwy. Słońce zamienia zieleń w ciepły żółty kolor, tylko drzewa pistacjowe pozostają zielone. Dojeżdżamy na przełęcz i spotykamy lokalnych motocyklistów na Iżu. Chłopcy właśnie wracają z pistacjowych żniw. Z przełęczy znów widzimy płynący tu leniwie doliną Piandż i leżący za nim Afganistan. Wjedziemy czy nie? Wciskamy raz po raz spota, by bliscy wiedzieli, że z nami ok. Dojeżdżamy nad rzekę i szukamy powoli jakiegoś miejsca na nocleg. Za jakimś mostem-ruderą znajdujemy coś co wygląda obiecująco. Jest woda, spokój, tuż przy drodze, ale ruch delikatnie mówiąc niewielki. Miejscowi łowiący siecią ryby dzielą się z nami. Nagle wszyscy rzucają się do panicznej ucieczki z rzeki. Nic nie rozumiemy, ale też zwiewamy. Pojawił się "żmij", podobno jadowity i groźny. Dopytujemy się co to za "żmij", ale niewiele się dowiadujemy. Podobno po ugryzieniu trzeba pić mocz. Zaczynamy sobie żartować - czy lepszy byłby chłodzony czy tak prosto, że tak powiem "z pipy". Izi się ofiaruje, że jakby mnie coś uchepało na niego mogę liczyć - znaczy da swój mocz... Rybki z rusztu smakują wybornie, do tego pijemy ostatnie już zapasy z Ukrainy - Status, oczywiście chłodzony. Już ciemno, Miro wykończony sraczką zasypia w swoim namiocie - chyba obawia się tych żmij, my z Izim nadal udajemy kozaków i zalegamy na matach. Pitolimy coś, popijamy ten Status i nie zauważamy 2 żołnierzy, którzy przychodzą do nas i każą się zwijać. 15 minut stąd jest hotel. Posyłamy ich do diabła, ale nie wiele się to zdaje. Po pół godzinie przychodzi jakiś młody oficer. W księżycowej jasnej nocy dostrzegamy kolejnych 8 gości z kałachami. Oficer namawia nas żebyśmy się przenieśli do hotelu, mówiąc że Afganistan 200 metrów stąd, mieli tu już strzelaniny z Talibami i nie chcą kłopotów. Tłumaczymy mu, że motocykl się "złamał", kolega jest chory a my nawaleni i nigdzie po pijaku nie będziemy jeździć. Co chwilę gadają przez radio naradzając się co zrobić z wariatami. Mówię, że jak jest niebezpiecznie to niech nas pilnują i bronią. Po godzinie machają rękoma i idą w noc. A my zasypiamy snem sprawiedliwych. Kolejnego dnia ruszamy wzdłuż Piandżu. Droga zamyka się w wąskiej dolinie, którą wije się rzeka. Trasa prowadzi najczęściej skalną półką, zatrzymujemy się często pstrykając foty: po drugiej, afgańskiej stronie rzeki również prowadzi jakaś dróżka. Mijamy jakichś ludzi przemykających z osiołkiem, jakiś patrol z bronią. Machamy im i oni również nas pozdrawiają. Tymczasem nieoczekiwanie zatrzymuje nas uzbrojony patrol po naszej stronie. Czterech 17-19 letnich chłopców. Nie bardzo mówią po rosyjsku. Pooglądali nasze paszporty i chcą koniecznie zajrzeć do naszych bagaży. Zaczynam się wściekać, bo w moim przypadku oznacza to konieczność zdemontowania całej konstrukcji, zaledwie godzinę temu założonej na bajka. Poluzować pasy, ściągnąć opony z kufra centralnego, ściągnąć kufer, odpiąć kolejne dwa pasy po to by dostać się do wodoszczelnej torby Prokajaka. Burczę na nich przeklinając na czym świat stoi. Dowódca postanawia, że mamy wrócić do strażnicy - nie jest pewien czy jesteśmy tu legalnie. Teraz jestem już wściekły - nigdzie nie pojadę: - Proszę bardzo, masz kluczyki i jedź. Ja zawracać nie będę. Robi się coraz bardziej nerwowo. Trochę się jednak spieszymy i wiem czym grozi wizyta w strażnicy - stracimy pół dnia na wyjaśnienia. Udaje nam się w końcu przeciągnąć dwóch na naszą stronę. Chłopcy-żołnierze się kłócą, dowódca nie chce nas puścić, ale w końcu po 15 minutach ustępuje. Uff, nie lubię zdezorientowanych smarkaczy z kałasznikowami. Do południa snujemy się wzdłuż afgańskiej granicy jadąc wciąż w górę Piandżu. Zastanawiam się czy aż tak bardzo zmieniła się ta droga od czasu kiedy przed 90 laty pokonywał ją Włodzimierz Korsak, który podróżował tędy wraz z innym Polakiem Stanisławem Bilkiewiczem. Pewnie aż tak bardzo się nie zmieniła, chociaż nie ma już tygrysów, na które Korsak polowal w tych okolicach. Ruch prawdę mówiąc jest żaden i przez blisko 100 kilometrów nie napotykamy na żadną wieś. Przejeżdżamy przez jakieś roboty drogowe wbijając się motocyklami między koparki a spychacze. Udajemy Błażusiaków tańcząc po megakamieniach, ale w końcu jednak dobijamy do asfaltu. Znaczy Pamir Highway i Kalai-k-khum niedaleko. Byłem już tu kilka razy, teraz jednak postrzegam miasteczko nieomal jako magapolis. Sklepy, restauracje, normalnie szok. No i turyści są, a jakże - na rowerach... Zasuwamy Pamir Highway w stronę Khorogu. Droga bez historii, asfalt - lepszy niż go pamiętam sprzed trzech lat. Wtedy był niekończącym się morzem dziur, wymagał koncentracji niczym slalom specjalny. Dzisiejsza nawierzchnia przypomina raczej slalom gigant. Ludzie machają przyjaźnie zapraszając na poczęstunek. Wiemy już, że nie zdążymy do Khorogu, zresztą sensownie się przespać gdzieś przed miastem. Zatrzymujemy się więc u saperów. To obóz młodych chłopców, którzy odrabiają tu armię rozminowując przełęcze z min będących pozostałością po wojnie domowej, która przez sześć ostatnich lat XX wieku wyniszczała ten kraj. Dość napisać, że zginęło blisko 100 tys. ludzi. Wraki transporterów opancerzonych i czołgów wciąż ciągną się wokół głównych dróg w kraju. A ludzie i bydło wciąż wpadają na miny. Chłopcy z tego obozu odnajdują dziennie kilkadziesiąt min. Raz w tygodniu z tego co znajda robią wielkie bum. Pamiętam, że w 2006 roku jechaliśmy w przeciwną stronę i przez 100 km nie byliśmy w stanie znaleźć miejsca do rozbicia namiotu. Tablice informujące o polach minowych skutecznie nas odstraszały. Teraz pijemy to co mężczyźni często wieczorem piją i gadamy z chłopakami i ich robocie. Wypadki? No tak, zdarzają się. W tym roku jeden z oficerów stracił wzrok przy rozbrajaniu miny. Gdy gadają o rozminowaniu robią się śmiertelnie poważni, ale poza tym to normalni nastolatkowie. Ot ojcowie położyli miny to oni teraz je sprzątają. Brr... Ostatnio edytowane przez sambor1965 : 05.01.2010 o 02:25 |
05.01.2010, 23:15 | #233 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Za zielonymi górami, za lasami
Posty: 1,139
Motocykl: czarny, pomarańczowe ladaco
Online: 7 miesiące 1 tydzień 1 dzień 13 godz 39 min 45 s
|
|
07.01.2010, 21:29 | #234 |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
uprasza się o dalszy ciąg. zanabyłam dzieła korsaka, więc chciałabym skonfrontować wizje
|
08.01.2010, 00:53 | #235 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,668
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 5 godz 18 min 56 s
|
Prosze czytac Korsaka, w koncu troche krakowianin byl... Ja w miedzyczasie cos napisze, moze bedzie tam mniej historii o zwierzynie - na ktorej Korsak znal sie znakomicie. Bedzie za to wiecej nieco na temat ludzi, ale nie tak dużo jak u zapomnianego niestety Grąbczewskiego - największego moim zdaniem polskiego podróżnika XIX wieku. I szpiega przy okazji tez...
|
11.01.2010, 14:54 | #236 |
Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
|
czytam se teraz Ossendowskiego - Szwęda sie po Syberi i Mogoli na początku 20 wieku. Też szpieg.
I jestesmy przy nim maluttcy na tych naszych wielkich Afrykach...
__________________
pozdrawiam, podos AT2003, RD07A ------------------ Moje dogmaty 0. O chorobach Afryki: (klik) 1. O Mikuni: Wywal to. 2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!! 3. O goretexie: Tylko GORE-TEX 4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów 5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu. 6. Lista im. podoska Załącznik 10655 7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem. 8. O KN: Wywal to. 9. O nowej Afripedii: (klik) Ostatnio edytowane przez podos : 11.01.2010 o 14:59 |
21.01.2010, 12:52 | #237 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,967
Motocykl: RD07a/1190r
Online: 11 miesiące 6 dni 11 godz 35 min 36 s
|
Ruszta Panowie w końcu poślady od saperów. Chłopaki mają dużo pracy a wam się wiza skończy
|
27.01.2010, 00:02 | #240 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,967
Motocykl: RD07a/1190r
Online: 11 miesiące 6 dni 11 godz 35 min 36 s
|
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Mapy Meksyk, Stany | jagna | Mapy | 5 | 23.06.2011 22:37 |
Stany 2010 | PUFF | Trochę dalej | 46 | 02.11.2010 16:17 |
Prom Rosja-Stany | Poncki | Przygotowania do wyjazdów | 9 | 07.07.2009 00:34 |