27.01.2010, 12:20 | #242 |
Zarejestrowany: Sep 2009
Miasto: Kujawy
Posty: 42
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 3 dni 10 godz 4 min 43 s
|
Statyw do foto/kamery?
Za krótki ten trailer! |
27.01.2010, 15:25 | #244 |
Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: DW/RP/BHA/WE
Posty: 203
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 2 dni 10 godz 12 min 6 s
|
Trailer Akbar!!
Czy to zapowiedz pełnometrażowego "MotoAfganistan" DVD, które będzie do nabycia w salonach Empiku ?
__________________
"Jak sobie pościelesz ...to mnie zawołaj!" |
28.01.2010, 00:04 | #245 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: okolice Wrocławia na wschód bardziej
Posty: 416
Motocykl: RD03, RD04, 2xRD07, RD07A
Przebieg: okrutny
Online: 1 dzień 1 godz 20 min 51 s
|
__________________
Robert "Izi" Africa |
29.01.2010, 09:34 | #246 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,668
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 5 godz 18 min 56 s
|
Wrzucam trochę słowa. Uzupełnię zdjęciami w weekend.
Chłopcy obudzili nas nad ranem - wyjeżdżali na pole minowe. Mogą pracować na pełnej koncentracji tylko kilka godzin dziennie. Wysoka temperatura przeszkadza w skupieniu więc najchętniej pracują od świtu. My zebraliśmy się trochę później i pognaliśmy w stronę Khorogu. W Rushanie zjedliśmy śniadanko w towarzystwie dwojga rowerzystów. Panienka była dożartą cyklistką z USA a gość, który z nią podróżował był rowerowym debiutantem z NZ, pracował jako ochroniarz w Kabulu. Trochę się stukał w głowę jak mu powiedzieliśmy dokąd jedziemy. My też stukaliśmy się w głowę jak wsiadał na rower. Widać było, że chłop tego nie lubi. A w dodatku ta panna to miała kiepskie cycki. Ale jak śpiewa Myslowitz "nie ma ideałów a miłość ślepa jest". W końcu ja tez ciągnę się z Izim Do Khorogu dobiliśmy jakoś koło południa. Podjechaliśmy pod afgański konsulat, ale pani z embassy przyjęła wprawdzie papiery, ale powiedziała nam, że dzisiaj sprawy nie załatwimy i że zaprasza nas po odbiór kwitów w poniedziałek. Był piątek więc postanowiliśmy się zakręcić trochę po Badachszanie, a że konsulat akurat stał przy drodze która prowadziła do hm... skrótu przez Roshtkale. Zasadniczo z Khorogu wiodą dwie drogi: północna: M41 i południowa czyli wzdłuż Piandżu. My się zdecydowaliśmy jechać tą po środku. Nie mieliśmy jej wystudiowanej, nie pytaliśmy miejscowych czy się da. Ot kiedyś wyszukałem, że się da i mając chwilkę postanowiliśmy to sprawdzić. Asfaltowa droga wiła się wzdłuż rzeki, w Khorogu było nieznośnie gorąco więc z radością witaliśmy kolejne metry wysokości. Asfalt skończył się po 30 kilometrach. Nie wiem czemu, ale czułem się tego dnia źle. W pewnym momencie ból brzucha był tak duży, że nie byłem w stanie jechać. MUSIAŁEM się położyć, natychmiast. Prowadziłem akurat - zatrzymałem się i po prostu zwaliłem z nóg. Nadjechał Izi, powiedział coś niemiłego na temat leżenia "na słońcu" i zawróciliśmy do najbliższej knajpy. Tam film mi się urwał natychmiast, obudziłem się podobno po godzinie. Byłem jak po twardym resecie - w pełni sił i gotów do działania. Za osadą zaczął się szuter, wciąż spotykaliśmy jednak jakieś auta, droga wciąż się podnosiła, ale jechaliśmy wciąż wzdłuż rzeki w wąwozie i widoki nie powalały. Wraz ze wzrostem wysokości wioseczki były coraz mniejsze i coraz rzadsze. Zmierzchało już i udało nam się znaleźć mega super fajna miejscówkę do spania. Wyjechaliśmy na jakieś wypiętrzenie. Droga przestała się wznosić i zobaczyliśmy jakieś sześciotysięczniki pokryte lodową czapą. To wszystko w promieniach zachodzącego pomarańczowego słońca. 10 metrowy wodospad huczał tuż obok nas a bezchmurne rozgwieżdżone niebo zapowiadało, że nocą nie będzie padać. To żart oczywiście. Deszcze się nie zdarzają właściwie wcale. W każdej jednak chwili może spaść śnieg, niezależnie od tego czy to lipiec czy sierpień. Doświadczyła tego Ola z Jurkiem, którzy przedzierali się przez śnieg w lipcu, Czosnek dzięki sierpniowemu śniegowi dostał się do naszego kalendarza 2010 a i ja w 2006 roku sprawdzałem przyczepność TKC na białym. W 2009 roku jednak mieliśmy szczęście. Mijaliśmy się ze śniegiem czasem o kilkaset metrów, czasem o dzień. Spotykaliśmy rowerzystów którzy spali pod śniegiem w odległości 20 kilometrów od nas. Ale my mieliśmy szczęście. Nocka na 3400 metrów upłynęła bez bólu głowy. Zapomnianą drogą zaczęliśmy się wspinać na hm... szczyt doliny? Przełęcz? Widoki przepiękne, żadnych ludzi, pojazdów... Mosty w stanie zanikającym, no i woda coraz zimniejsza. Robi się 4000 metrów, Afryki trochę prychają, teren trudny i trudno utrzymać silnik na wysokich obrotach. Izi ma największe kłopoty na wysokości. W końcu wyciąga filtr i daje radę. Dużo km nie zrobiliśmy, ale patrzę na zbiorniki i nie wygląda to fajnie jeśli chodzi o zasięg. W końcu na wysokości ponad 4200 metrów teren się wypłaszcza i już wiemy, że wyżej ta droga nie pójdzie. Trochę to śmieszne, ale nie mamy mapy tego kawałka Tadżykistanu. Jedziemy trochę na czuja, na słońce. Niby mamy GPS, ale jest potrzebny jak... No w każdym razie już w domku, po nałożeniu współrzędnych na Google Earth okazało się, że jechaliśmy jak najbardziej prawidłowo Zjazd do M41 był karkołomny, droga opadała bardzo szybko, w dodatku po luźnych kamieniach się jechało i jeśli już ktoś w przyszłości na dwóch kółkach musi to robić co my, to zachęcamy by robił to raczej w drugą stronę. W każdym razie udało się i z radością powitaliśmy asfalt pamirskiego traktu. Poleżeliśmy na nim w słoneczku przez pół godziny zbierając siły. Leżeć można spokojnie, szansa na to że ktoś będzie jechał w sobotę jest niewielka. Kulma pass - jedyne przejście z Chinami - jest zamknięte w weekend i ruch zamiera. W końcu podnieśliśmy się i ruszyliśmy w stronę Murgabu. O tej drodze pisał tu nie będę. Jest łatwa i wiedzie przez dość monotonny krajobraz. Trochę zdradliwa, bo asfalt pozwala zapatrzeć się gdzieś na bok, a napotyka się w nim dziury, w których można stracić koło. No, ale to Pamir Highway ze swoją legendą więc tego dnia spotkaliśmy wielu turystów. Jakiegoś samotnika ze Szwajcarii na rowerku, dwóch Niemców na BMW 1150, którzy z kolei powiedzieli nam że na Syberii spotkali Majo na Afryce. Poza tym jeszcze była para innych Niemców na beemkach i sympatyczny Niemiec podróżujący ciężarowym wszystkomającym MANem, który podjął nas kawą z ekspresu. Zatankowaliśmy w Alichur dojeżdżając tam na oparach. Stamtąd szybko do Murgabu. Wpadliśmy do tej dawnej kozackiej stanicy właściwie tylko po to, by uzupełnić paliwo i zapasy żywności. W Murgabie nic nie rośnie, ale to kirgiskie miasto - choć w Tadżykistanie. I całe zapasy przywożone sa kamazami z Osz. Zaopatrzenie, jak na Pamir oczywiście, wspaniałe. Mój wieprzek też coś niedomagał i jasne stało się, że trzeba będzie pogrzebać w motocyklach przed kolejnym etapem. Pomyśleliśmy, by skoczyć nad Zorkul. Jezioro leży na uboczu wszystkich tras i stanowi granicę z Afganistanem, poza tym jest rezerwatem przyrody i Bóg wie czym tam jeszcze. No w każdym razie wiedzieliśmy że potrzebny jest permit, który można bez kłopotów załatwić w... Duszanbe. No, ale spróbujemy ich podjechać z drugiej, mało oczekiwanej strony. Zanocowaliśmy w pięknym kanionie, sałatka i ryby kupione w Murgabie bardzo nam smakowały. Miro się już uspokoił żołądkowo. Nic nikomu nie doskwierało, tylko komary pojawiły się równie nieoczekiwanie co bezsensownie. A myśleliśmy że jesteśmy poza ich zasięgiem Rankiem zajęliśmy się motocyklami. Izi przy pomocy noża wycinał kolejne dziury w airboksie, a Miro został wirtuozem taśmy, którą posklejał całą owiewkę, którą kilka dni temu potrzaskał w chwili swojej słabości o mur w jakiejś wiosce. Ruszyliśmy gdy słonko było już dość wysoko. Pogoda iście pamirska, chmury były tylko po to by zdjęcia były ładniejsze.Pociągnęliśmy wprost na południe, trochę na czuja a trochę na pamięć, bo pamiętałem mniej więcej jak idzie droga. Pierwsze kilometry szutru nie wiązały się z jakimikolwiek trudnościami, jechaliśmy z powodu kurzu w dużych odstępach wciąż się jednak widząc i kontrolując. A to Miro się zatrzymał na zdjęcie, a to Izi wyciągnął kamerę... Droga nie była taka oczywista, bo co rusz odchodziły jakieś odnogi, no ale trzymając się tej najgłówniejszej parliśmy do przodu. Wjechaliśmy na 4200 metrów i naszym oczom ukazał się równy jak stół teren ciągnący się przez wiele km. Zachowaliśmy się trochę jak młodzi chłopcy - na koń i naprzód ile fabryka daje. Tak pętając się po tym Pamirze dojechaliśmy Do Dzarty Gumbez, małej osady w środku niczego. Parę domków, stado baranów, domek myśliwski i tyle tego. Upewniliśmy się, że jedziemy w dobrym kierunku i ruszyliśmy dalej. Nie muszę chyba wspominać, że nikogo nie spotkaliśmy po drodze? Jakoś się wczołgaliśmy na kolejną przełęcz, ta liczyła już 4450 metrów i było trochę z nią zabawy. No i później w dół, jezioro leży na wysokości 4250 metrów. Droga robiła się coraz trudniejsza, ale w końcu dobiliśmy do Zorkula, to w tych okolicach spotkali się Rosjanie z Anglikami i ustalili, że zrobią między dwoma imperiami strfę niczyją i w ten sposób ten no man land trafił do Afganistanu. I znowu ten Afganistan... Wywołaliśmy zaniepokojenie w strażnicy wojskowej. Żołnierz który nas dostrzegł ze szczytu wzniesienia pędem puścił się w stronę podniesionego szlabanu po to by go zamknąć. Po chwili pojawił się inny. Pisaty - a jakże, i pogrzebał w paszporcie i coś przepisał do swojego brudnego zeszytu. I nas puścił. Droga, którą jechaliśmy widnieje na radzieckich sztabówkach. Trochę trudniej odnaleźć ją w rzeczywistości. No ale nie narzekajmy. Opisów zorkulskiej przyrody nie będzie. Podobno jedno zdjęcie zastępuje tysiąc słów, sami widzicie... Minęliśmy jezioro i jadąc wzdłuż rzeczki Pamir (która tworzy póżniej z Wakhanem Piandż) w końcu dotarliśmy do Khargush. Tu na zastawie zrobiła się już normalna afera, przyszedł jakiś młody oficer i zaczął mówić o przepustkach, których oczywiście nie mieliśmy. Powiedział nam, że dokonaliśmy naruszenia strefy granicznej, że jeździliśmy po parku narodowym etc. I w końcu powiedział, że mamy zawracać (sic!). My oczywiście w śmiech. Paliwa mamy na 70 km więc o powrocie nie może być mowy. Jesteśmy dziennikarzami zaproszonymi przez Ministerstwo Turystyki Tadżykistanu i nasze wszystkie permity są w Duszanbe. Niech zadzwoni do ministerstwa i się dowie. Ponieważ była niedziela wieczorem jego szanse na skomunikowanie się ocenialiśmy marnie. Trwało to ze 40 minut, facet się konsultował przez radio z dowództwem w Ishkhashim, ale w końcu nas puścił. Tyle że już zmierzchało... Trzęsącym się z zimna rowerzystom z Holandii użyczyliśmy jeszcze trochę paliwa do ich MSR i pojechaliśmy do Langar chcąc zanocować nieco niżej i w hm... cywilizowanych warunkach. Pamiętam tę drogę sprzed kilku lat. Nie jest trudna, ale można ją uznać za niebezpieczną ze względu na przepaście, które się ciągną całymi kilometrami. W każdym razie przejechanie jej nocą dało dodatkową porcję adrenaliny. Żal mi było tylko kolegów, którzy nie mieli okazji tego zobaczyć. No ale to był nasz wspólny wybór. Tyle że oni nie wiedzieli co tracą. W Langar zatrzymaliśmy się w jednym z dwóch guesthousów. Jak to często bywa na tym koncu świata było międzynarodowo: Japonki, Szwajcarzy etc. na jakimś objeździe dżipami po Tadżykistanie. Alkohol też sie znalazł więc zasnęliśmy łatwo. Jutro jedziemy po papiery do Khorogu i... Afganistan. Ostatnio edytowane przez sambor1965 : 08.02.2010 o 23:10 |
29.01.2010, 10:51 | #247 |
wondering soul
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 2,364
Motocykl: KTM 690 enduro, Sherco 300i
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 23 godz 11 min 8 s
|
Ach ten Zrokul.... Tak z perspektywy czasu to coraz bardziej żałuję, że mocniej nie napieraliśmy żeby nas przepuścili przez ten nieszczęsny checkpost na rozjeździe do Zorkula. Tylko, że wojaki od "cywilizowanej strony" (od Langaru), bez większej kasy za nic nie chcieli dać się przekonać. Jest na pewno po co wracać. Z wielką przyjemnością przyjrzę się temu "zdjęciu e co zastępuje tysiąc słów".
BTW, co właściwie znaczy "dożarta cyklistka"?
__________________
Ola |
29.01.2010, 14:22 | #248 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Posty: 1,420
Motocykl: RD07a
Przebieg: 43k+
Online: 3 tygodni 3 godz 22 min 21 s
|
moze do-pakowana i za-zarta na raz?
fantastycznie sie to czyta I skad tyle tych Szwajcarow? Troche ich ponad 7 milionow, kraj wyludniony nie jest, a przeciez wszedzie sie ich spotyka. Maja jeden z bardziej widokowych krajow na swiecie, a wlocza sie. Ot i zagadka! ? ? ? ? ? ? ? To ja odwoluje wszystko, co napisalem, cokolwiek! Tylko niech ciag relacji NASTAPI!!! Ostatnio edytowane przez samul : 02.02.2010 o 21:51 |
05.02.2010, 23:44 | #250 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,668
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 5 godz 18 min 56 s
|
Dorzuce jeszcze mapke Wakhanu, dosc unikatowa, wiec pewnie sie rozprzestrzeni po necie
Pochodzi z broszury fundacji Aga Khana i ma sprzyjac rozwojowi turystyki w regionie wiec chyba nic zlego nie robie... |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Mapy Meksyk, Stany | jagna | Mapy | 5 | 23.06.2011 22:37 |
Stany 2010 | PUFF | Trochę dalej | 46 | 02.11.2010 16:17 |
Prom Rosja-Stany | Poncki | Przygotowania do wyjazdów | 9 | 07.07.2009 00:34 |